Advertisement

„Zamiast karmić się żalem i pielęgnować w sobie gniew, lepiej odpuścić”, mówi nam Bartosz Bielenia

Autor: Karol Owczarek
27-07-2020
„Zamiast karmić się żalem i pielęgnować w sobie gniew, lepiej odpuścić”, mówi nam Bartosz Bielenia

Przeczytaj takze

W ostatnich miesiącach Bartosz Bielenia zebrał właściwie wszystkie najważniejsze nagrody aktorskie w Polsce i zyskał powszechną rozpoznawalność. Jak to zrobił? To proste. Wystarczyły wielki talent, charyzma, pracowitość i konsekwencja, kilkanaście występów w spektaklach teatralnych dla czołowych reżyserów i role w kilku ważnych filmach. Ktoś może dodać, że nie bez znaczenia jest też boskie ciało.
Od lat nie kupujesz nowych ubrań, a rodzicom, zamiast kupić prezent pod choinkę, nagrałeś sam audiobooka „Sklepów cynamonowych” Brunona Schulza. Walczysz z kapitalizmem?
To nie jest walka. Po prostu wydaje mi się, że na świecie jest wystarczająco dużo przedmiotów i nie ma potrzeby ich nabywać bez opamiętania. Radykalnie ograniczyłem kupowanie nowych rzeczy, gdy ponad dwa lata temu zacząłem się przeprowadzać. Najpierw z Krakowa do Warszawy – wówczas przyszło mi pakować wszystko, co kupiłem przez lata, a byłem chomikiem, gromadzącym ubrania i bibeloty, bo a nuż się przydadzą. Mój przyjaciel, Marcin, który pomagał mi w wyprowadzce, pytał o każdą rzecz: „Kiedy ostatnio trzymałeś to w ręku?”. Jeśli odpowiadałem, że dłużej niż rok temu, oznaczało to, że dana rzecz jest mi niepotrzebna. Mnóstwo z nich oddałem znajomym, a te, które już się do niczego nie nadawały, wyrzuciłem. Po przyjeździe do Warszawy na początku mieszkaliśmy z dziewczyną i psem w osiemnastometrowym mieszkaniu, mogliśmy więc zatrzymać tylko niezbędne rzeczy.
Survival?
Nie, było nam bardzo dobrze i przytulnie. Okazało się, że tak naprawdę niewiele potrzebujemy. Od tamtego czasu staramy się naprawiać, zamiast kupować coś nowego. Mam zresztą tak, że gdy założę jedną bluzę, noszę ją, aż się rozpadnie. Trzeba się przyzwyczaić do rozsądnego podejścia do dóbr materialnych, ale szybko staje się to naturalne.
Kilka miesięcy temu prezes jednej z największych marek odzieżowych na świecie powiedział, że gdy ludzie masowo ograniczą konsumpcję, rynek się zawali, a konsekwencje dla świata będą tragiczne.
Ten rynek powinien się zawalić… O to nam chodzi. To, że w sieciówkach co miesiąc wychodzi nowa kolekcja, jest dużą przesadą. Nie mam nic przeciwko samej modzie, jest jednym z przejawów sztuki. Pokazy Alexandra McQueena były przecież tak naprawdę spektaklami teatralnymi, stanowiły coś więcej, niż pokarm dla oczu. Fast fashion, podobnie jak fast food, jest zbrodnią na ludzkości i planecie. To produkowanie czegoś, czego nie jesteśmy w stanie przenosić i przejeść.
Masowa moda jest jednak tania i daje ludziom mniej zamożnym dostęp do atrakcyjnych ubiorów, wzorowanych na tych z pokazów wielkich domów mody.
Ludzie przestali kupować materiały, szyć w domach, ubierać się we własnym stylu. Gdyby to robili, nie potrzebowaliby tylu ubrań z sieciówek. Teraz wszyscy na ulicy wyglądają tak samo, w zależności od tego, jaka kolekcja wyszła w jakiejś dużej sieciówce. Tym bardziej, że wszystkie te rzeczy są zgapione z tych samych pokazów mody. Jeszcze gdyby to było produkowane lokalnie, a pracownicy mieli dobre warunki pracy… Ale przecież cała produkcja jest outsource’owana do ubogich krajów. W sesji do K MAG-a na moją prośbę mam na sobie wyłącznie rzeczy używane, z second handu. Fajnie, gdyby w magazynach powstawało więcej takich sesji.
Problem w tym, że odpowiedzialna konsumpcja mało kogo tak naprawdę obchodzi.
Wiele osób nie uświadamia sobie, że warto ograniczyć konsumpcję czy przestać jeść mięso, dlatego trzeba takie rzeczy powtarzać. Trudno się obudzić z kapitalistycznego snu, w którym święta Bożego Narodzenia są orgią kupowania, a nie czasem spędzonym wspólnie i miejscem na szczere gesty. Do nagrania audiobooka dla rodziców zainspirowała mnie historia mojego kolegi Kuby. Jego dziewczyna w ramach prezentu urodzinowego postanowiła naprawić mu wszystkie zepsute rzeczy – porwaną kurtkę, którą lubił, głośnik, piec do gitary, trąbkę. Cała nasza grupa znajomych została do tego zaangażowana i wspólnymi siłami zrobiliśmy mu taki naprawdę wartościowy prezent. Obdarowany bardzo się ucieszył.
fot. Sonja Orlewicz / K MAG 100 ETERNAL ISSUE
Słyniesz ze swojej pracowitości…
Trochę nie mam wyboru. Często sobie powtarzam, że dobrze mieć tylko takie problemy w życiu. Lepiej, gdy jest za dużo do zrobienia, niż gdyby nie było propozycji i nie byłoby czego robić. Kolejne wyzwania skłaniają do rozwoju i uczenia się czegoś nowego. Projekty, w których biorę udział, bardzo mnie ciekawią i ekscytują. Oczywiście, to bywa męczące, dlatego chciałbym umieć znaleźć czas tylko dla siebie, na przykład przeczytać coś dla przyjemności czytania, a nie w ramach przygotowania do spektaklu. Obecnie uczę się stawiać granice i mówić, że nie dam rady czegoś zrobić.
Reżyserzy, którzy z tobą pracowali, mówią, że nie występujesz tylko jako aktor, ale aktywnie uczestniczysz w procesie powstawania spektaklu lub filmu.
Inaczej sobie tego nie wyobrażam. Nie włączając się w proces twórczy, miałbym poczucie, że coś przegapiam i źle robię. Odczuwam wręcz fizyczny ból, gdy nie powiem, co myślę.
A jeśli nie jest to uwzględniane?
Wtedy dyskutujemy do skutku. Spotykałem się jednak z takim niezbyt fair zagraniem niektórych reżyserów, szczególnie filmowych, którzy mówili: „Zróbmy wariant dla mnie”. A potem oglądam gotowy film i widzę, że właśnie ten wariant został. Staram się pilnować, by to się nie zdarzało, by cała ekipa miała spójną wizję. Odchorowuję w domu każdą sytuację, w której dałem się wrobić w coś, z czym nie mogę się zgodzić.
A stwarzasz wrażenie osoby pokornej.
To chyba nie wyklucza posiadania własnego zdania.
Wiele osób, zwłaszcza artystów, stanowi ciekawy konstrukt psychologiczny. Są skrajnymi egotykami, a zarazem mają ogromne pokłady wrażliwości i empatii. Mogą płakać nad pięknem wiersza, a chwilę później w nerwach zmieszać kogoś z błotem.
Uważam, że traktowanie kogoś źle w emocjach jest nieprofesjonalne. A jeśli już tak się zrobi, trzeba umieć przeprosić. Żyjemy w wyjątkowym czasie, w którym pewne struktury hierarchiczne pękają i funkcjonowanie w przemocowych układach staje się coraz mniej tolerowane. Moim zdaniem równie dobre efekty artystyczne można osiągnąć, spędzając ze sobą czas twórczo i pięknie, a nie robiąc sobie krzywdę i wyżywając się na sobie. Nasze racje mogą się ścierać, mogą się pojawiać duże emocje czy nawet kłótnie, ale nie można krzywdzić drugiej osoby. Na szczęście wielu artystów, w tym przypadku reżyserów, potrafi sprawnie dowodzić całą ekipą, a praca z nimi jest radosna i twórcza. Takimi ludźmi są chociażby Janek Komasa czy Michał Borczuch. Są otwarci na zdanie innych, ale też potrafią wziąć odpowiedzialność za trudne decyzje.
Twoje role teatralne wymagają dużego poświęcenia. Jak wygląda u ciebie proces wchodzenia w postać, a następnie wychodzenia z niej?
Nie mam z tym problemu. Zdarzało mi się mieć próby i grać dwa różne spektakle w ciągu jednego dnia. Muszę umieć wejść w rolę i wyjść na pstryknięcie palcem. Przed wejściem na scenę czy plan staram się być swobodny i wyluzowany, to bardzo pomaga.
Obecnie jesteś traktowany jak aktorskie odkrycie, a przecież w teatrze od dawna grasz u czołowych reżyserów.
Dużo więcej osób obejrzało „Boże Ciało” niż inne rzeczy, w których brałem udział. Bez wątpienia ten film osiągnął wielki sukces, więc nie dziwi, że ludzie interesują się jego twórcami, w tym mną, grającym główną rolę. W teatrze czuję się spełniony, udało mi się w nim zaistnieć, co wymagało wielu lat starań. Tysiące osób odwiedzały Stary Teatr w Krakowie, w którym grałem. W Nowym Teatrze, gdzie występuję obecnie, widownia również jest pełna. Porusza mnie i napędza do pracy widok ludzi, którzy potrafią stać godzinami w kolejce po wejściówkę na spektakl – dzięki temu mam poczucie, że to, co robię, nie trafia w próżnię i ma sens. Sam tak robiłem, gdy jako nastolatek z Białegostoku przyjeżdżałem specjalnie do Warszawy, żeby zobaczyć na przykład „T.E.O.R.E.M.A.T.” Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa, wiele godzin stojąc przed kasą teatru.
Pracując przy filmie takim jak „Boże Ciało” czy spektaklu, który okazuje się sukcesem, masz poczucie, że powstaje coś wielkiego?
Częściej zdarza się, że arcydzieło w mniemaniu twórców okazuje się niewypałem. Nie ma co się za bardzo podniecać w trakcie pracy. Dopóki nie odbędzie się premiera danego filmu lub spektaklu, nie sposób ocenić, czy się udało, czy nie. W trakcie kręcenia „Bożego Ciała” skupialiśmy się na jego temacie, a nie na tym, jak będzie odebrany. Potwierdzam słowa autora zdjęć, Piotra Sobocińskiego, który powiedział, że robiąc ten film w krzakach w małej miejscowości, zupełnie się nie spodziewaliśmy, że będzie pokazywany na całym świecie i osiągnie taki sukces.
Ten film ma potencjał wywrotowy w naszym katolickim kraju, a jednak obyło się bez kontrowersji.
Mam nadzieję, że odkrywa choć mały skrawek wspólnego gruntu, tworzy jakiś punkt odniesienia dla ludzi o różnych poglądach, miejsce, w którym możemy się spotkać.
To film misyjny?
Bardzo chciałem stworzyć bohatera, który będzie po prostu ludzki, wielowymiarowy. Daniel ze swoją mroczną przeszłością chce zrobić coś dobrego dla wspólnoty, a przesłanie, które się z tego wyłania, jest proste: „Kochaj bliźniego, jak siebie samego” oraz „Idźcie i odpuszczajcie grzechy”. Zamiast karmić się żalem i pielęgnować w sobie gniew, lepiej odpuścić.
Pojawiasz się właściwie tylko w przedsięwzięciach o dużych artystycznych ambicjach, nie wystąpiłeś w żadnej komedii romantycznej niskich lotów ani telenoweli. Ostro selekcjonujesz propozycje?
Tak. Miewałem dziwne propozycje, ale je odrzucałem. Jak dotąd udaje mi się podejmować odpowiednie decyzje. Mam też to szczęście, że rodzice mocno mnie wspierali na początku kariery, dzięki czemu mogłem się spełniać artystycznie.
fot. Sonja Orlewicz / K MAG 100 ETERNAL ISSUE
Co sądzisz o młodych i zdolnych aktorach, którzy grają na przykład w „Koronie królów” TVP?
Nie dziwi mnie to i w żaden sposób tego nie oceniam. To produkcja jak każda inna i zapewne dobre źródło utrzymania. Sytuacja aktora teatralnego nie jest łatwa – zarabia skromnie, nie ma ubezpieczenia. Pracę w filmie dostaje się rzadko. Jeśli ktoś występuje w choć jednym filmie kinowym rocznie, to jest naprawdę wziętym i znanym aktorem.
Są też bardzo młodzi aktorzy znani z telenowel, którzy mają popularne profile na Instagramie i za jedno zdjęcie z proszkiem do prania dostają więcej niż aktor teatralny zarobi przez miesiąc albo dłużej.
Do tego zjawiska trudno mi się odnieść. Nie wiem, co myśleć o social mediowym wymiarze.
Twój profil na Instagramie jest zabawny, tajemniczy i zupełnie niekomercyjny, choć ma sporą liczbę obserwujących. Może jednak jakaś marka się skusi?
Jedna już się zgłosiła. Usłyszałem, że wyślą mi klapki i nie muszę nawet publikować z nimi zdjęcia.
Czyli jednak influencer.
Bardzo chętnie użyczyłbym swojego psa do reklamy jakiejś dobrej marki produkującej karmę dla zwierząt za jej dożywotni zapas. Ma potencjał – jest przystojnym pit bullem-mieszańcem, słodki chłopak…
Czujesz się wolnym człowiekiem?
Bardzo szybkim.
Bartosz Bielenia – aktor filmowy i teatralny, absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Od 2014 roku do 2017 roku był w zespole Narodowego Starego Teatru w Krakowie, gdzie występował w spektaklach Jana Klaty, Anny Augustynowicz czy Pawła Miśkiewicza. W styczniu 2018 roku dołączył do zespołu Nowego Teatru w Warszawie, pojawiając się m.in. w „Uczcie” w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego. Grał w filmach „Disco polo”, „Na granicy”, „Człowiek z magicznym pudełkiem”, „Kler” i serialu „1983”. Za występ w „Bożym Ciele” w reżyserii Jana Komasy otrzymał m.in. Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego, Paszport „Polityki”, a także Orła 2020 za najlepszą główną rolę męską.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement