Advertisement

Dokąd zmierza dizajn? Rozmawiamy ze specjalistami w branży: Krystyną Łuczak-Surówką, Kingą Mostowik i Robertem Majkutem

26-07-2020
Dokąd zmierza dizajn? Rozmawiamy ze specjalistami w branży: Krystyną Łuczak-Surówką, Kingą Mostowik i Robertem Majkutem

Przeczytaj takze

Już nie tylko forma i estetyka, ale przede wszystkim wartości. W tym szczerość wobec siebie i odbiorcy, a także walka o środowisko. W tę stronę powinien zmierzać dizajn. A jak jest faktycznie? Z naszymi gośćmi - Krystyną Łuczak-Surówką, Kingą Mostowik i Robertem Majkutem - dyskutujemy o problemach, pułapkach oraz przyszłości dizajnu w Polsce i na świecie.
Mam nadzieję, że po tej dyskusji nikt nie przestanie kochać dizajnu. Zanim opiszemy emocje, które dizajn wywołuje, powiedzcie, czym on właściwie jest? Wiele osób szafuje tym określeniem.
Robert Majkut: Dizajn szeroko rozlał się na różne dyscypliny, więc myślenie o nim wyłącznie w kategoriach estetycznych już od dawna nie wystarcza. Trzeba kreować wartości, których potrzeba i sens są uzasadnione kulturowo, ekonomicznie, cywilizacyjnie. Według mojej teorii dizajn ma cel: jest tworzony po coś i oferuje konkretne rozwiązania. To, co jako projektanci powołujemy do życia, powinno zmieniać rzeczywistość na lepsze. Mam wrażenie, że nie jesteśmy obecnie w stanie wyznaczyć dizajnowi granic, bo służy tak wielu dziedzinom, że staje się współcześnie najbardziej niezdefiniowanym obszarem.
Krystyna Łuczak-Surówka: Zgodzę się, że kluczem w dizajnie powinny być wartości. Definicje w XX wieku stały się płynne, wiele zjawisk ewoluuje. Dla mnie dizajn to przede wszystkim ludzie. Bo ludzie projektują dla ludzi, a z tym wiąże się pewna świadomość, proces myślowy… Dizajn jest jak nazwisko w wielkiej rodzinie. Należą do niej osoby noszące inne imiona, mające inne charaktery i osobowości. A zatem dizajn nie może być wyłącznie kwestią estetyki. Maksyma, którą wyznawali moderniści: „Forma wynika z funkcji”, staje się niewystarczająca. Na końcu nie powinno być kropki, tylko przecinek. „Forma wynika z funkcji, kultury, ekonomii, interdyscyplinarności…”.
Kinga Mostowik: Mnie jako praktyka prowadzi intuicja wsparta ciągłym obserwowaniem, słuchaniem, smakowaniem. Chodzę do lokali, które projektowałam, jadam w nich obiady i kolacje. Bawię się do rana w rytm muzyki, tańcząc na stołach własnego projektu.
Restauracja Zorza, projekt wnętrza Kingi Mostowik.
RM: Zauważcie, że dizajnerzy uzyskali olbrzymie instrumentarium możliwości. Uczestniczą w wielu procesach projektowych – od motoryzacji aż po modę, od architektury po zegarki, od żywności po fortepiany. Kształtują mnóstwo aspektów życia, wpływając na rzeczywistość i decyzje odbiorców. Czuję się zobligowany do tego, aby być odpowiedzialnym i świadomym konsekwencji moich projektów. Są twórcy, których dzieła mają skutki uniwersalne w skali światowej, na przykład w ekologii i zużywania produktów. Muszę jeszcze wspomnieć o intuicji. Obserwujemy ostatnio próbę racjonalizowania procesu twórczego, co ma uskrzydlić osoby, które nie są kreatywne. To tak, jakby wszystkim rozdać pędzle i farby, oczekując, że po wyjaśnieniu, jak się maluje, będziemy mieli na pęczki nowych Jacksonów Pollocków. Ale kreatywność jest darem obudowanym intuicją. My zajmujemy się rzeczami, których nie ma. Przynajmniej na początku. Coś powstaje z niczego.
Podstawą jest proces twórczy i kreacja?
RM: Kreujemy sytuacje, tworzymy rzeczy, które nie istniały wcześniej. Od fantastyki naukowej, przez film, aż po komiksy. Coś jak pierwsze tablety w filmie „Star Trek”. Uważam, że nie można być konserwatystą i dizajnerem jednocześnie, bo zanurzając się w przyszłości, myśli się progresywnie. Intuicja jest tutaj narzędziem pracy, drogowskazem.
KM: Nawiążę do naszej rozmowy kuluarowej, kiedy mówiłeś, Robert, o potrzebie stworzenia porządku na biurku podczas procesu kreacji. U mnie to nie działa. Myśl twórcza pojawia się niespodziewanie, na przykład w korku.
KŁS: Od czasów licealnych zawsze mam na szafce nocnej notes i czarny pisak, by zapisywać pomysły, które przychodzą do mnie w czasie snu. Nie chcę wybijać się z ciemności, używając smartfona. Wierzę w tak zwaną „design wisdom”. Projektowanie to proces, czyli stawianie pytań i szukanie odpowiedzi. Istnieje różnica między sztuką a dizajnem. Tę pierwszą widzę jako szybowiec, który unosi się ponad chmurami i może wszystko, nie ma ograniczeń. A dizajn to latawiec, który, owszem, jest ponad nami, ale jednak musi być trzymany przez kogoś na sznurku. Znajduje się bliżej ziemi niż szybowiec, ale potrzebuje wiatru. W projektowaniu najważniejsze jest pytanie: „Po co?”. Może nie brzmi ono fachowo, ale zawiera w sobie szereg innych, między innymi: dla kogo to robimy? Dlaczego? Z jakiego powodu? Co chcemy przekazać? Trzymanie się ziemi oznacza projektowanie uwzględniające potrzeby i oczekiwania odbiorców. Nie zgodzę się z Robertem, że pomysły i kreacja pojawiają się znikąd. Jako historyk dizajnu wiem, że impulsy zmian twórcy wychwytują odpowiednio wcześniej. Ważne, że dizajn odpowiada na potrzeby albo istniejące, albo niezaspokojone, albo takie, które przewidujemy.
Wielu twórców dizajnu lekceważy potrzeby odbiorcy. W tym miejscu kłania się odpowiednia edukacja, która u nas kuleje.
KŁS: Mamy ogromne braki i nie mówię tylko o studiach wyższych. Już na poziomie lekcji plastyki dochodzi do nieporozumienia. Mylnie zakłada się, że dzieci się powinny nauczyć „ładnie malować”, zamiast dowiedzieć się, jakie są rodzaje kompozycji i jak działają kolory. Przecież dzieci intuicyjnie malują kompozycję otwartą, zanim jeszcze się o niej dowiedzą. Plastyka powinna je uwrażliwiać. Dzięki temu, idąc potem ulicą, rozróżnią przestrzeń bez ładu estetycznego.
KM: Podobnie źle dzieje się na lekcjach muzyki. Sama skończyłam szkołę muzyczną w klasie skrzypiec i wiem, jak można skutecznie zniechęcić do klasycznych dźwięków bez odpowiedniego, czyli społecznego i kulturowego podkładu informacji. Dla mnie podejście do artystycznych przedmiotów powinno mieć przede wszystkim wymiar emocjonalny, a mniej teoretyczny. Wiele realizacji nie dochodzi do skutku z powodu funduszy. Z bólem serca idę na kolejne kompromisy, żeby w końcu całkiem odpuścić projekt i pozostawić go inwestorowi z poczuciem zmarnowanej szansy. Szkoda, że tak wiele osób nie sprawdza zawczasu pojemności portfela, oceniając, czy może sobie pozwolić na ekskluzywną usługę, jaką jest projekt wnętrza.
RM: Ograniczenia budżetu to problem globalny, nie tylko nasz.
KŁS: Niepokojące jest to, że z powodu nacisków, aby realizacje czy produkty były tańsze, niektórzy projektanci zgadzają się lub sami proponują podróbki. Jeśli ktoś wyjaśnia taki proceder ograniczeniem budżetu, przynosi wstyd i hańbę sobie oraz branży. Dlatego proszę, szanujmy się. Nikt z profesjonalistów, nieważne z jakiej dziedziny, nie chce być okradany. A w tym przypadku właśnie tak się dzieje.
RM: Czasem spotykam się z inwestorami próbującymi takich sztuczek, ale zawsze odmawiam. Nie toleruję akceptowania podróbek czy zamienników. Dlaczego przedmioty mają być coraz tańsze? Konsekwencje są tragiczne. Moja babcia miała jeden odkurzacz przez całe dorosłe życie, a my co chwilę wymieniamy telefony, sprzęt domowy i ubrania. Efekty? Zawalone hale produkcyjne w Bangladeszu, tony plastiku, które zalewają oceany, plaże i pola. Czemu to wszystko służy? Oczywiście nie nam, tylko korporacjom, które zarabiają tryliardy dolarów. Dlatego rozmawiam z inwestorami, uświadamiam ich.
Projekt wnętrz Mori Cinema, Robert Majkut Design, fot. Andriej Cordeleanu
Czyli świadomy dizajn polega też na edukowaniu odbiorców na podstawowym poziomie?
RM: Jeśli firma przynosi zyski na poziomie dwóch milionów złotych dziennie i ma problem z tym, że krzesło kosztuje o sto pięćdziesiąt złotych więcej, niż zakłada budżet, to proszę, aby inwestorzy zastanowili się, po co zarabiają i co z tymi pieniędzmi potem zrobią. Czy taniej jest się zastrzelić, czy powiesić? To podobny poziom dyskusji.
KM: Tak zwana moda na dizajn, która wybuchła niedawno, powoduje różne absurdy. Teoretycznie super, że ludzie interesują się pięknymi czy ciekawymi przedmiotami, wnętrzami oraz trendami i chcą otaczać się jakościowymi rzeczami. Mnie jednak kusi pytanie o pobudki, które nimi kierują. Czy chcą się pokazać przed innymi? Czy może sami mają takie potrzeby? W mediach społecznościowych, na Instagramie, w blogosferze, telewizji i magazynach – wszędzie mamy specjalistów od dizajnu. Skutek? Pauperyzacja zawodu projektanta. A ja potem wchodzę w rozmowy z osobami, które nie mają pojęcia albo pieniędzy na realizację. Chcą jedynie stać się częścią trendu. Kiedyś szukałam winy w sobie. Uważałam, że może źle coś wyjaśniam albo nie potrafię zrozumieć klienta. Teraz tłumaczę, wyjaśniam, edukuję. A mój zawód wciąż postrzegam jako ekskluzywny.
Jakie jeszcze grzechy wobec dizajnu popełniane są najczęściej?
KŁS: Używanie słowa „dizajnerski”, które nic nie oznacza. Nie istnieje oficjalnie, a jednak jest niemal wszędzie.
Ostatnio jedna z prowadzących program o metamorfozie wnętrza używała tego słowa nagminnie. Pomyślałam: dizajnerski, czyli jaki?
RM: W zamyśle oznacza coś więcej niż szykowny, elegancki. To podobno dobrze brzmi i sprawdza się, gdy nie znajdujemy innego określenia.
KM: Moja znajoma, która opracowuje tak zwany concept food, powiedziała ostatnio: „Jak ja się cieszę, że wszyscy się od nas odczepili. Ale teraz wam, projektantom, współczuję”. Chodziło jej o to, że do niedawna Polacy chcieli uchodzić za znawców kuchni, a teraz na topie znalazły się sprawy urządzania wnętrz i szeroko pojętego dizajnu.
KŁS: Tak jak spauperyzowało się projektowanie mody, tak obecnie dzieje się z dizajnem. Mam jedną radę: aby wszyscy spojrzeli w lustro. Prawda jest taka, że projektanci nie są demiurgami narzucającymi swoją wolę. Wybór rzeczy i produktów w większości zależy od nas samych. Aby wybrać właściwie, trzeba wiedzieć, kim się jest, czego się oczekuje, a czego nie znosi, a także na co nas stać. Tym właśnie jest to spojrzenie w lustro. I dopiero wtedy dizajn ma szansę wpłynąć korzystnie na życie nasze, a nawet kolejnych pokoleń, bo przecież przekazujemy dzieciom różne przedmioty. Warto więc za każdym razem zastanowić się, czego naprawdę potrzebuję? Co jest w stanie dać mi – użyję wielkiego słowa – szczęście? Zamiast wybierać rzeczy dające krótkotrwałą przyjemność, może lepiej skupić się na tych, które są w stanie wejść z nami w relację?
Cieszyć oko, budzić dobre skojarzenia, wywoływać uśmiech?
KŁS: Przedmioty, które wybieramy, wiele mówią o nas samych. Podobnie jak ubranie czy gestykulacja. Nie chodzi o chwalenie się czy blask, ale o przekaz i budowanie tożsamości.
KM: Czasem sama sobie zadaję pytanie, po co my to wszystko robimy? Mówię o mojej dziedzinie: kreowania, tworzenia. Kupuję tony papieru, który potem ląduje w koszu, tworzę scenografię nieraz tylko na pojedyncze wydarzenie, zużywam materiały, wydatkuję wiele energii i czasu… Po co my to wszystko robimy?
RM: Po to, żeby nie stać się fryzurą piłkarza z lat osiemdziesiątych. Powracają modernistyczne idee wpływu na rzeczywistość. W środowisku projektantów da się wychwycić coraz częściej refleksję: jaki sens ma to, co robimy? Dokąd to prowadzi? Znowu stajemy w opozycji wobec świata, musimy nadać mu formę na nowo, zwracając uwagę na świadomość. Jeśli podejmiemy złe decyzje, nie rozwiążemy różnych problemów tego świata, a może nawet je pogłębimy. Wiemy już, globalnie, jak zaprojektować dobre krzesło czy samochód, ale zaczyna liczyć się wszystko to, co dookoła. Tak zwane marginesy. Jednocześnie wielu projektantów robi fatalne rzeczy. W mojej ocenie największym grzesznikiem współczesnego dizajnu jest mocno popularny amerykański projektant, dla którego sygnowanie rzeczy wydaje się ważniejsze niż tworzenie. Jego usta są pełne frazesów dotyczących brania odpowiedzialności za środowisko, a jednocześnie sam proponuje taki świat, od którego należy szybko uciec. Powstałe produkty są sztuczne do bólu, pełne plastiku, który zaśmieca świat. Martwi mnie jego nobilitacja przez różne środowiska. Robi krzywdę dizajnowi i gwałci etos projektanta.
KŁS: Te projekty nie przetrwają próby czasu, nie wejdą do historii.
Projekt wnętrz Alior Bank, Robert Majkut Design, fot. Nate Cook
RM: Dobrą lekcją dizajnu i zarazem odtrutką jest wyjazd do Wiednia. Zalecam spacer po salonach z wyposażeniem wnętrz, gdzie największą wartość mają rzeczy i meble sprzed czterdziestu, sześćdziesięciu, siedemdziesięciu lat. To wynika z dużego szacunku do przeszłości i znakomitej szkoły projektowania. W ten sposób powinniśmy myśleć o produktach, dostrzegając w nich również szansę na jakość życia. Moim zdaniem należy kupować najlepsze rzeczy, na jakie nas stać. One mogą się okazać nie tylko najtrwalszymi, ale i ukochanymi.
KM: Warto wspomnieć o dizajnie kolekcjonerskim. O przedmiotach, które na przestrzeni lat zyskały status ikon. Nie starzeją się, wchodzą do historii, lecz jednocześnie mają cechy użytkowe.
KŁS: Vintage design ma dwa oblicza. Pierwsze stanowią przedmioty z przeszłości, które możemy kupić na rynku wtórnym, z odzysku. Drugą stronę medalu stanowi dizajn kolekcjonerski, czyli rzeczy rzadkie, zyskujące na wartości finansowo i historycznie. Ja jestem typem, który kolekcjonuje przedmioty z dekad powojennych. Niedawno pewien rosły mężczyzna, który był u mnie gościem, usiadł na krześle liczącym kilka dekad. Pękło oparcie, a on przeraził się bardziej niż ja. U mnie rzeczy mają pełnić rolę użytkową, nie muzealną. Podobnie z kolekcjonowanymi przeze mnie wazonami, które wiele osób uważa jedynie za ozdobę. A ja wstawiam do nich kwiaty. Lubię, jak przedmioty żyją, wchodzą ze sobą w dialog. Od dziecka nie znoszę kompletów, na przykład mebli czy naczyń. Wolę łączyć ze sobą rzeczy pozornie niepasujące, kreować przestrzeń, tworzyć nową jakość.
KM: Byłam jurorem w ramach konkursu Prodeco dla młodych projektantów, który organizowaliśmy cyklicznie w magazynie „Elle Deco”. Ocenialiśmy stworzone przez nich rzeczy w różnych kategoriach, między innymi ikoniczności. Czy da się z taką tezą odpowiednio zaprojektować przedmiot? Jak wybiec w przyszłość, aby przewidzieć jego miejsce na Panteonie?
KŁS: Prowadziłam kiedyś dyskusję na temat ikon dizajnu z moimi studentami na ASP. Próbowaliśmy podsumować, co je łączy, a co dzieli. Co się okazało? Te ikoniczne rzeczy dzieliło niemal wszystko, a łączyło to, że każda z nich miała jasno sprecyzowane założenia projektowe. Cel został osiągnięty najbardziej racjonalnymi sposobami dostępnymi w danym momencie. Dzięki temu owe ikony dizajnu cechuje pewien rodzaj wytrawności, dobrze rozumianej prostoty. To sprawia, że są komunikatywne, choć mijają kolejne dekady. I świetnie wchodzą w relację z innymi rzeczami. Dla mnie ikoną jest przedmiot, który trwa w sensie użytkowym, a nie istnieje tylko w książce o dizajnie.
KM: Ciekawe, na ile jest tak, że my się po prostu umówiliśmy, że dany przedmiot zostanie ikoną, skoro nie ma wielu elementów wspólnych?
KŁS: Przywołam projekt Philippe Starcka – słynną wyciskarkę do cytrusów powstałą w latach dziewięćdziesiątych. To dla wielu osób ikona dizajnu, choć wcale nie jest użyteczna, bo większe owoce się w niej rozpryskują. Odpowiednia wydaje się tylko limonka. Ale mimo upływu lat ludziom niezmiennie podoba się ta forma; wyciskarka dobrze prezentuje się na wyspie kuchennej. I już.
Sen Warsaw, projekt wnętrza Kingi Mostowik.
Podsumujmy. Dokąd zmierza dizajn?
RM: Kierujemy się w stronę szczerości, zarówno w produkcie, jak i w procesie tworzenia. Znajdzie się tutaj miejsce i na błąd, i na wątpliwości, i na niepewność, i na eksperymenty, na które w Polsce wciąż nie ma przyzwolenia ani budżetów (chyba że jest to indywidualnie podejmowane i finansowane ryzyko). Wszystko bierze się z założenia, że będziemy musieli być coraz bardziej fair wobec siebie i otaczającej nas rzeczywistości. Inaczej świat nie przetrwa długo.
KŁS: Życzyłabym sobie i nam wszystkim, aby dizajn zmierzał coraz bardziej w kierunku człowieka. Marzy mi się wzrost świadomości. Mówi się, że zmianę świata należy zacząć od siebie. Dla mnie to nie jest banał, tylko spojrzenie w lustro, o którym wspominałam. Wymagajmy więc szczerości od siebie i innych, także w projektowaniu.
KM: Odróżniajmy ludzi, którzy rzeczywiście tworzą, od tych, którzy wykorzystują wiedzę i umiejętności innych. Nie zgodzę się ze spychaniem nas, projektantów przedmiotów i przestrzeni, do roli cerbera nad coraz mniej kompetentnymi wykonawcami. Tym bardziej do wyszukiwacza (spośród marnej jakości stron internetowych) przedmiotów, które przesuną nas w stronę gwiazd i gwiazdeczek. Szanujmy i doceniajmy autorytety, ale te prawdziwe, a nie sztucznie wykreowane przez media.
KŁS: To minie, to minie.
/materiał pochodzi z numeru K MAG 100 ETERNAL ISSUE, tekst: Magdalena Kuszewska/
Dr Krystyna Łuczak-Surówka – historyczka i krytyczka dizajnu, absolwentka Instytutu Historii Sztuki UJ. Wykładowczyni Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Właścicielka firmy designby.pl; współtworzyła markę VZÓR, przywracającą klasyki polskiego dizajnu. Niezależna konsultantka projektów wizerunkowych oraz strategii nowych produktów dla firm. Ekspertka ds. komunikacji marki. Autorka publikacji naukowych, kuratorka wystaw.
Kinga Mostowik – architektka wnętrz, scenografka, dizajnerka, absolwentka Wydziału Architektury Wnętrz Warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych w Pracowni Projektowania Mebla. Autorka wystroju wnętrz wielu warszawskich klubów (Sen) i restauracji (Zorza). Była szefową stylistów w magazynie „Elle Deco”. Tworzy scenografie, m.in. do wystawy w Muzeum Narodowym w Kielcach. Prowadzi zajęcia z zakresu dizajnu na ASP w Łodzi oraz w poznańskiej School of Form.
Robert Majkut – dizajner, mówca i antropolog kultury, twórca i szef studia Robert Majkut Design, zaprojektował wnętrza dla ponad stu dwudziestu klientów, m.in. dla Noble Bank, Open Finance, Time Trend, Kronverk Cinema, Orange Sky Golden Harvest, Kolosej, Multikino, Imax Nescafe, Tonsil, Penta Investments. Jego Concept Store Dr. Irena Eris w Galerii Mokotów czy moskiewskie kino Mori Cinema otrzymały nagrody IPA – International Property Awards.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement