Advertisement

Chcesz znaleźć miłość? Płać. Inaczej podrzucimy ci tylko odrzutków

26-04-2020
Chcesz znaleźć miłość? Płać. Inaczej podrzucimy ci tylko odrzutków

Przeczytaj takze

Szukanie miłości na Tinderze od początku wygląda tak, że już po 3 minutach od rejestracji na górze ekranu iPhone’a mruga zachęcająco komunikat: „Masz ponad 99 superlajków (tinderowy słownik jest ważną częścią doświadczenia). ZAPŁAĆ, a dowiesz się, komu się podobasz i zwiększysz swoje szanse na MATCH!”. „Match” to tinderowe „love”, strzała Amora. Nie decyduję się na płacenie łapówki. Zostaję przy tych, których przyniósł mi los.

Sygnał wysyłany do świata

Najpierw w opisie profilu wpisałam tylko komunikat: „szukam miłości”, przekonana, że nikt się nie zgłosi przerażony tak wielkimi aspiracjami. Wstawiłam też ładne zdjęcie i wpisałam szeroką gamę wiekową moich męskich preferencji: od 25 do 55 lat. W mojej wyszukiwarce przeważają chłopcy dwudziestokilkuletni. Zostałam zmatchowana z kilkoma ładnymi młodzieńcami, ale dawałam szansę też mniej atrakcyjnym kandydatom. Wyróżniałam ich ze względu na zabawne opisy profilowe („Nie proponuj mi trójkąta. Jeżeli chciałbym rozczarować jednocześnie dwie osoby, zadzwoniłbym do rodziców” albo „Lubię chleb ze smalcem i ogórki kiszone” – to jest to, ja też!). Mimo że brzydale, przeciągam palcem w prawo (czyli zalotnie mrugam).
Niemal każdy, któremu daję plusa, już wcześniej mnie też polubił. A więc szans na miłość jest wiele, trzeba tylko się otworzyć i… wejść na Tindera. Na początku zupełnie nie wiem, jak się posługiwać tym narzędziem, swipe’uje (czyli macham palcem) w prawo i nagle niechcący daję superlajka bardzo źle prezentującemu się kolesiowi. „O nie!”, krzyczę na głos, ale uspokajam się, bo wiem, że przecież mogę go zignorować, jeśli będzie próbował się zaprzyjaźnić na czacie.
To mi przypomina groteskową pogoń za atencją: mruganie do 15 facetów naraz. Wyobrażam sobie, że siedzę w knajpie, i jak tylko wchodzi jakiś atrakcyjny pan, od razu mrugam do niego (lub do kilku jednocześnie) albo lubieżnie przesuwam językiem po ustach. Jeśli wydawałoby mi się, że może być fajnym kumplem – macham i uśmiecham się. Mimo że przyszedł z inna kobietą.
Zamiast ekscytacji, na dźwięk wiadomości ogarnia mnie przygnębienie. Większość tych chłopaków i facetów ma fatalne zdjęcia. Wyobrażam sobie ich dumę, gdy dziewczyny wysyłają im lajki. Wielu też w opisie podaje wyłącznie swój wzrost: 187, 195 cm. Oczywiście, najlepiej mieć jak największe gabaryty, ale tylko wzdłuż. Tego szukam w facetach! Nie, oczywiście, że nie. Pytam kumpli, o co chodzi. Ci wyżsi chwalą się, mówiąc: „Kobiety lecą na wzrost. Gdybym był niższy, niewiele kobiet by się mną zainteresowało”. Patrzę na nich ze zdumieniem. Wzrost nigdy nie był kryterium moich wyborów związkowych ani seksualnych. Mnie można oczarować intelektem, poczuciem humoru. W ten sposób można mnie zdobyć nawet nie pokazując twarzy. Tak zakochuję się często w pisarzach lub dziennikarzach, czytając ich teksty (spotkanie w rzeczywistości natomiast może okazać się bardzo rozczarowujące). W samym obrazku co prawda też da się zakochać. Jednak piękno zewnętrzne może szybko ulecieć, kiedy w końcu usłyszysz głos i przede wszystkim słowa wypowiadane tym głosem. Ubogie wnętrze może zniszczyć całą fascynację Adonisem.
Pierwszy chłopak o zbyt pięknym fizys pisze do mnie: „Elo, jak życie?”. Odpowiadam mu nader poetycko. Rozmowa się kończy.

Romeo na Tinderze

Okres kwarantanny nie jest idealnym czasem na tinderowe praktyki w realu, ale można sobie pogadać. Często w opisach Tinderromeów mieści się taki komunikat: „Bez ons bez fwb”. Nie mam pojęcia, o co chodzi, więc pytam mojego potencjalnego Romeo: „Co to znaczy »ons« i »fwb«?”. Odpowiada: „Sex bez emocji, uczuć, empatii, odpowiedzialności. Czysty hedonizm”. Nie zgadzam się. Hedonizm to prawdziwa umiejętność odczuwania przyjemności, a wielu ludzi chce po prostu sobie ulżyć. Romeo przyznaje mi rację. Kontynuujemy rozmowę: „Co sądzisz o obecnej sytuacji? – pyta. – Ja mam odczucia, jakby ten świat się dopiero formował, taki niewykluty, z pierwotnego chaosu. Albo jakby ktoś nam chciał coś powiedzieć”. Filozof. Odpowiada mi taki typ rozmowy, ale ze zdjęć i tak wiem, że nic z tego nie wyjdzie. Wiem dokładnie, jacy faceci mi się podobają. Poza tym chciałabym usłyszeć jego głos, zobaczyć, jak gestykuluje, jak układają się jego usta, kiedy wypowiada słowa, i jak reaguje jego ciało, kiedy ja mu coś opowiadam. Ale umówię się z nim na kumpelskie filozofowanie.

Krótki rachunek prawdopodobieństwa

Myślę, że prawdopodobieństwo spotkania partnera/kochanka/kumpla na Tinderze jest takie samo, jak poznanie go w realnym życiu. Jestem pewna, że gdybym codziennie przez dwa tygodnie siedziała w mojej ulubionej kawiarni i zaczepiała każdego faceta, który spodoba mi się z wyglądu, miałabym takie same szanse, jak na Tinderze. Czyli spore. Myślę jednak, że wzięto by mnie za wariatkę i nimfomankę (choć wielu pewnie i bez tego tak o mnie myśli). Na Tinderze jest to absolutnie normalne, choć ciekawe, że nie wszyscy tinderowcy przyznają się, że korzystają z tej apki.
Z doświadczenia wiem, że miłość od pierwszego wejrzenia jest bardzo często złudna. To raczej namiętność od pierwszego wejrzenia. Związki buduje się na zaufaniu, przyjaźni, szczerości, głębszym poznaniu drugiej osoby. Przepytane przeze mnie osoby z tinderowymi happy endami opowiadały, że najpierw przez dłuższy czas się poznawały i bardzo wnikliwie wypytywały potencjalnego partnera o różne istotne kwestie, zanim umawiały się na pierwsze spotkanie. Oczywiście, jeśli nie szukacie związku, seks od pierwszego wejrzenia może być doskonałą rozrywką.
Tinder kojarzy mi się jednak z zakupami przez internet. Zamawiając produkt, jesteś podekscytowany, lecz kiedy widzisz go na żywo, dostrzegasz, że piękna sukienka ma fatalny materiał. Zupełnie do ciebie nie pasuje i przestaje ci się podobać.
Czytam nieraz listy Anaïs Nin i Henry’ego Millera albo mojego pradziadka Jeremiego i Osieckiej z czasów, gdy pisało się listy miłosne i całymi dniami oczekiwało na odpowiedź od ukochanej osoby. Ekscytacja i pragnienie rosły, uczucie rozciągało się w czasie. Utwierdzam się wtedy w przekonaniu, że Tinder to bardzo smutna zabawka i alegoria naszych czasów. Czasów powierzchowności i pustki. Z drugiej strony to jednak wspaniały wynalazek dla introwertyków i osób nieśmiałych, a także tych, które są w stałych związkach i szukają przygody.
Na pewno dużo zależy też od nastawienia – moje jest negatywne i pasywne. Zainstalowałam apkę dwa tygodnie temu, żeby napisać ten artykuł, ponieważ byłam ciekawa tinderowej rzeczywistości. Po usłyszeniu ogromnej ilości relacji moich znajomych chciałam sama doświadczyć balu, rozpusty i znaleźć Prince’a Tindera (jeśli go znajdę, doniosę wam o tym).
By być wiarygodną i obiektywną, pozbierałam historie o tinderowej miłości absolutnie prawdziwe. Niektóre są tak wzruszające, że aż mam ochotę poszpiegować dalej, wkręcić się. Niektóre smutne, a inne cudownie komiczne.
Oto one:
Mateusz: „Byłem na trzech tinderowych weselach. Jednym w kategorii wiekowej 25-30, drugim 30-35, trzecim 40-45. Oczywiście mówię o młodej parze. Mógłbym więc być ambasadorem tej aplikacji. Zaznaczam, że każda z tych par żyje obecnie »długo i szczęśliwie«”.
Ewa (50+): „Zalogowałam się ponad rok temu. Wiek preferowany mężczyzn ustawiłam na 40-54. A co tam, dlaczego mam nie umawiać się z młodszymi facetami? Zauważyłam jednak, że faceci koło 40-stki często są żonaci. Nie mają żadnego zdjęcia lub takie, na którym nie widać ich twarzy. Postanowiłam pobawić się w socjologa. Kiedy wiem, że są żonaci, walę prosto z mostu:
– Dlaczego to robisz? Co masz mi do zaoferowania jako żonaty facet?
– Romantyzm, bliskość…
– To czemu nie możesz dać tego swojej żonie?
Używam Tindera z dystansem. Poznałam kilku facetów. Niektórzy są po prostu fajnymi kumplami. Niektórzy wcale nie szukają seksu ani związku – robią to dla zabawy, podniety własnego ego. Rozmowa zaczyna się i kończy w przestrzeni tinderowej. Kiedy indziej znów macham palcem po ekranie. Na zdjęciu widać tylko twarz, ale niewyraźnie, bo jest zasłonięta czapką… Prawnik. Spotkaliśmy się, bo facet ma świetne poczucie humoru. W umówionym miejscu ukazuje się mały człowieczek (160 cm wzrostu) z wielką głową. Prawnik okazuję się złotą rączką. Akurat musiałam naprawić pralkę; od razu mi pomógł i poprosił, żebym polecała go dalej [śmiech]. Ale lubię go. Jest zabawny. Zaczęłam spotykać się też z kimś innym. Chodzimy na randki, dzwonimy do siebie codziennie. Coś może z tego być. Cieszę się też, bo wiem, że na Tinderze jest sporo zamężnych kobiet szukających skoku w bok. Jestem za równouprawnieniem!”.
Joanna Jędrusik w książce „50 twarzy Tindera” napisała:
„Większość z nas ma uszkodzone poczucie własnej wartości. Wydaje się nam, że jesteśmy przegrywami, cierpimy na syndrom kłamcy. Jesteśmy przekonani, że inni są fajniejsi, ładniejsi, mądrzejsi. Że jesteśmy gówno warci, za grubi, za niscy, że nic nie osiągniemy, a w ogóle to przegraliśmy życie, bo nie poszliśmy na medycynę i dalej nie przeczytaliśmy Prousta”.
Z bloga „Biały mąż” Aleksa Kłosia:
Od zawsze faceci zaczepiali dziewczyny w knajpach, na imprezach i na ulicy. Nigdy nie było wiadomo, co się wydarzy i na kogo się trafi. Wszystko zmieniły portale.
– Teraz jest łatwo, szybko i przyjemnie. Jeżeli nawet dostajesz kosza, od razu idziesz dalej. Miałem nadzieję, że znajdę tak drugą połówkę. Że jednak się uda. Szybko zauważyłem, że na portalach kobiety pod czterdziestkę, babki po rozwodach i z dziećmi są tak wymagające, jakby były dwudziestoletnimi pannami na wydaniu. Dostrzegłem twarze, które wiszą latami. Smutek tej sytuacji i jej dziwność. Tak jakby te kobiety nie chciały jednak ułożyć sobie życia – mówi Kuba.
On chciał!
– To jak z Syzyfem. Spotyka się dziesiątki kobiet. Poświęca na to masę czasu i ciągle nic. Ciągle zaczyna się w tym samym punkcie. W końcu zadałem sobie pytanie: „Po co mi to?”. Gdy uprawiasz z kimś seks, rodzi się związek. Nawet jeżeli chodzi tylko o kilka nocy, o taki mikrozwiązek. I za każdym razem poznajesz się z innej strony. To jest niesamowite i bardzo wciągające – tłumaczy Kuba.
Kuba zaczął przechodzić przez portale do kolejnych światów. Przyswoił sobie też to, że słowo „związek” ma w nich inne znaczenie niż w rzeczywistości.
– Ludziom na portalach nie chodzi o to, żeby stworzyć związek w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Chodzi im o to, by mieć kogoś i nie być samotnym. Chociaż na chwilę, na jakichś nierzadko dziwnych i pokręconych zasadach. Wiele osób na portalach to ludzie po przejściach, osoby tak poplątane, że praktycznie niezdolne do normalnego związku. Osób o zdrowych korzeniach jest tu niewiele – podsumowuje Kuba.
Bartek (33): „Szukałem kontaktu, spotkałem się z kilkoma dziewczynami. Z jedną nawet zaiskrzyło, ale raczej szukałem kogoś do stałego związku. Miałem podejście trochę jak Marylin, pokazywałem się ze złej strony, żeby zobaczyć, czy ktoś ze mną wytrzyma. Byłem po kilku długich związkach, spotykałem się z bardzo nietypowymi kobietami. Mieszkałem wtedy w Krakowie, ale czasem wracałem do rodzinnych Kielc. Ania mieszkała w Kielcach i dlatego złapaliśmy się na Tinderze. Pisaliśmy ze sobą jakiś czas. Od pierwszego spotkania w zasadzie byliśmy nierozłączni. Do tego stopnia, że postanowiłem założyć firmę właśnie w Kielcach, a nie w Krakowie. Prawie cztery lata później i jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. W tym czasie przetrwaliśmy raka i jego nawrót. Dużo ciężkich chwil, w których naszą siłą było to, że byliśmy razem. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. A wiem, co mówię, bo śmierć zaglądała nam w oczy. To straszne, kłaść się do łóżka i sprawdzać, czy ukochana osoba żyje. Jednak najgorsze za nami. Mamy kota, bo na dzieci na tę chwilę nie ma perspektyw, ale staramy się cieszyć życiem i w spokoju się do siebie uśmiechamy. Ach, powiem ci, że aż trudno nie wierzyć w przeznaczenie, jak sobie przypominam, ile rzeczy złożyło się w całość. Jak wiele rzeczy »przypadkiem« okazało się być w idealnym miejscu w idealnym czasie”.
Marta (54): Najpierw był czas wdowi. Siedziałam w domu i odżywałam po alkoholizmie męża. Potem kilka lat zabawy, romansów i szaleństw. Byłam po czterdziestce. Dzieci dorosły, córka wyjechała. W końcu miałam dość zabaw i przelotnych związków. Przestałam o nich myśleć, aż w 2014 roku syn założył mi Tindera. Wciągnęło mnie. Kilka razy się sparzyłam. Koleś wydawał się fajny, a potem się wycofywał. Zwykle okazywało się, że miał dziewczynę albo żonę. Spotkałam się też z jakimś szefem amerykańskiej korporacji, ale go spiłam, zabawiliśmy się na Poznańskiej i w Planie B, a potem już nie zadzwonił. Byli różni zagranicznicy, którzy chcieli się umawiać się na seks, co było łatwo wyczuć (np. pilot Air France). Nie spotykałam się, ale śmiesznie było czatować. W końcu jak lato minęło Tinder mi się znudził. W apce miałam wpisane, że szukam facetów w odległości 100 km od mojego miejsca zamieszkania. I nagle między mną a Rolfem, Holendrem, który akurat skończył wakacje w Łodzi, zaklikało. Zaczęliśmy czatować, on wtedy wracał do Holandii. Umówiliśmy się na Skypie i się zaczęło. Po dwóch tygodniach przyleciał do Warszawy. Pierwszy rok lataliśmy – on tu, ja tam co trzeci lub czwarty tydzień. Zauważył w końcu, że ja się z Polski raczej nie ruszę, a sam pracuje w branży IT, zdalnie, więc po roku przyjechał tu. On też ma swoją historię traumy, więc tak się jakoś znaleźliśmy, pomagając sobie nawzajem wyjść z tych traum. Jesteśmy małżeństwem od 4 lat”.
A więc Tinder niewiele różni się od realu. Po prostu trzeba mieć szczęście. Kto szuka, ten błądzi, ale w końcu znajduje.
/tekst: Julia Bosski/
Julia Bosski – socjolog amator, obserwatorka świata, twórczyni berlińskich Obiadów Czwartkowych i założycielka kulturalnego salonu warszawskiego „U przyjaciół kilku”, snob intelektualny, dziennikarka, aktywistka kulturalna.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement