Oczekiwanie w napięciu
Od ponad dwunastu miesięcy romansuję tylko na odległość i nie snuję planów, by się gdziekolwiek przenosić. Prawie rok temu poznałam faceta z Berlina. I choć mieszkałam tam przez 9 lat, nigdy się tam nie spotkaliśmy. Poznaliśmy się we Francji u wspólnych znajomych. To była bardzo romantyczna przygoda, która miała być chwilą, a ciągnie się do teraz. Po jakimś czasie zakochałam się w tym facecie i przez kilka miesięcy cierpiałam z tęsknoty, doznając w pewnym momencie poczucia uczuciowej beznadziei (również ze względu na bardzo trudny charakter tego liason). Tak było dopóki nie zdałam sobie sprawy, że ten romans nie mógłby funkcjonować w trybie codziennym, że trzyma nas właśnie to napięcie i niepewność, kiedy znów się spotkamy i czy w ogóle. Każde spotkanie po dłuższej przerwie jest oczywiście bardzo namiętne. Zdałam sobie również sprawę, że to perfekcyjna sytuacja dla mnie: nikt mnie nie kontroluje, ani nie może być zazdrosny o inne romanse, bo nigdy nie było mowy o angażowaniu się w stały związek. A namiętność jest na tyle silna, że gdy już jesteśmy razem w tym samym miejscu, to jesteśmy razem. I to jest okej. Ja także nie muszę być zazdrosna, bo wiem, że oboje żywimy do siebie bardzo silne uczucia, które są nieokreślone czasem ani miejscem. Tak samo jest z kilkoma innymi moimi „chłopakami”. Nikt sobie nie przeszkadza, nikt niczego nikomu nie zarzuca ani nie narzuca. Zawsze cieszymy się ze spotkania, a łączy nas nie tylko seks, lecz przede wszystkim bliskość i czułość, które rozwinęły się podczas trwania tych relacji. Mamy oczywiście kontakt pomiędzy spotkaniami, czasami telefonujemy, piszemy do siebie wiadomości – social mediowa atencja inklusiv. Bywa, że nie widzimy się przez kilka miesięcy.
Nic stałego, ale nie „one night stand”
Tęsknię za nimi wszystkimi po trosze, ale w niczym się nie ograniczam. W Warszawie, gdzie mieszkam na stałe, nie mam żadnej takiej relacji i uświadomiłam sobie, że wcale (przynajmniej na razie) nie potrzebuję stałego związku. Nie oznacza to, że nie potrzebuję bliskości. Potrzebuję jej bardzo, a romanse nawiązuję tylko z osobami, które lubię, cenię i którym ufam, o które troszczę się ja i które troską obdarzają mnie. One night standy z nieznajomymi to nie moja bajka. Niektórym pewnie nasunie się złośliwy komentarz: „A czy nie jest tak dlatego, że żaden z tych facetów nie chce się z tobą wiązać?”. Może tak, a może nie. Muszę jednak przyznać, że czerpię ogromną przyjemność z tej wolności oraz swobody i szczerze kocham tych kilku moich facetów. Uwielbiam się z nimi śmiać, gadać i przy nich spać. Czasami; to zrozumiałam dość niedawno.
Podobne zdanie ma Piotr Czaykowski, właściciel agencji Chili Models:
– Jako nastoletni chłopak miałem bardzo romantyczne podejście do związków. Wierzyłem w miłość od pierwszego wejrzenia, a jeszcze mocniej w miłość aż po grób. Pamiętam, że moje pierwsze miłosne fascynacje były bardzo żywe, dramatyczne. Całym ciałem odczuwałem tęsknotę, zazdrość i satysfakcję. Lubiłem czuć się jak Werter, ale zawsze wierzyłem w happy end. Do szczęścia szukałem drugiej połówki i nie rozumiałem, jak można by taką skrzywdzić, a co dopiero zdradzić. Zainspirowany historiami z książek i filmów naszkicowałem sobie bardzo wyraźny szablon idealnej relacji, w poszukiwaniu której ruszyłem w dorosłe życie. Po latach życia w różnych krajach, niezliczonych rozmowach z inspirującymi ludźmi, kilku pięknych miłościach, kilku rozczarowaniach i kilku mrożących krew w żyłach historiach o namiętności dwóch i więcej osób, odnalazłem swój nowy punkt widzenia na relacje międzyludzkie. Otóż, od pierwszego wejrzenia możesz się zauroczyć. Seks jest przyjemnością, nie świadczy o zaangażowaniu w drugiego człowieka. Nie ma drugiej połówki, jest druga całość. Ja jestem pełen, samowystarczalny i piękny taki, jaki jestem, podobnie jak druga osoba. Wychodząc z takiego założenia, w przekonaniu o własnej samowystarczalnej naturze, możemy wyruszyć w świat i dowolnie doświadczać przyjemności bez poczucia winy i krzywdy wyrządzonej innym.
Moja mama z kolei, która bacznie wysłuchuje moich opowieści o przygodach z mężczyznami, raz mi wtóruje, innym razem strasznie się irytuje. Ostatnio zapytała: „Julia, a czy ty w ogóle potrafisz być w związku? Czy gdyby X poświęcał ci więcej uwagi i starał się bardziej, nie miałabyś romansu z Y i nie przespałabyś się z Z?”. Zdumiona popatrzyłam na mamę, przede wszystkim dlatego, że tak dokładnie zapamiętuje te wszystkie historie. Nad moją głową zapaliła się ikonka znaku zapytania.
Nie potrafię? Nie chcę?
Może nie potrafię, a może nie chcę. Przez ostatni rok nauczyłam się, że miłość nie ma ram, tak samo jak nie ma jednego wzoru na związek. Istnieją naturalnie pewne granice, które sami sobie rysujemy, i reguły, których powinniśmy się trzymać. W moim przypadku najważniejszą regułą jest to, by nie ranić siebie i innych, z którymi takie relacje prowadzimy. Nie jest to łatwe, ale przy jasnej komunikacji jest to przynajmniej gra w otwarte karty.
– Dopóki jest nam dobrze i innym jest z nami dobrze, nic nie musimy. W ogóle nic nie musimy, wszystko możemy. Nie świadczy to o naszej ułomności, a dojrzałości. Pod warunkiem, że robimy to świadomie. W którymś momencie możemy poczuć, że to to i już nigdzie dalej się nie ruszyć. I w tej miłości pracować aż po grób – dodaje Piotr.
To, że często płaczemy, bo coś nie dzieje się tak, jak chcieliśmy, i oczekujemy, że nasz wybranek zachowa się inaczej, niż się zachowuje, wynika z naszych własnych sprzecznie wysyłanych sygnałów. Ja na przykład niemal na samym początku dostałam od X jasny komunikat, że nie jest zdolny do bycia w związku. Wysyłał mi jednak sprzeczne sygnały, chociażby dzwoniąc i mówiąc, że tęskni, więc zaczęłam wierzyć, że zmiana jego deklaracji jednak jest możliwa. Ostatecznie deklaracja się nie zmieniła, a sprzeczne sygnały wysyłane są do dziś. Zmieniło się coś innego. Moje podejście. Już nie oczekuję, że on się zmieni. Nigdy tego nie zrobi i może dlatego nadal mnie fascynuje. Ten jego opór, a jednak uległość, gdy znów się spotykamy. Może właśnie to mnie kręci w tych wszystkich chłopakach.
Julia Bosski – socjolog amator, obserwatorka świata, twórczyni berlińskich Obiadów Czwartkowych i założycielka kulturalnego salonu warszawskiego „U przyjaciół kilku”, snob intelektualny, dziennikarka, aktywistka kulturalna.