Advertisement

Podążanie pożądaniem podejrzenia. Status relacji: obserwator Insta Stories

10-04-2020
Podążanie pożądaniem podejrzenia. Status relacji: obserwator Insta Stories

Przeczytaj takze

Penetrujemy wzajemnie swoje instagramowe ciała. Atencja wirtualna wystarczy, żeby usatysfakcjonować zgłodniałe uwagi i troski ego, szczególnie jeśli ta uwaga przychodzi od kogoś dla nas atrakcyjnego, kogo chociaż w myślach możemy posiąść.

Lajki to nowe życie?

Za każdym razem, kiedy opowiadam znajomym o jakimś romansie czy flircie i gdy znajome opowiadają mi o swoich, brzmi to tak: „Spotykaliśmy się. X lajkuje mi insta albo fejsa, ogląda moje stories. Ale X się nie odzywa. Nie jest w stanie zadzwonić, a gdy ja się odezwę, truchleje, milknie i następuje koniec”. Jak mało romantycznie i raczej żałośnie to brzmi, w takich czasach żyjemy. Co by ten X robił 15 lat temu? Spoglądał w moje okno przez lornetkę? Śledził mnie? Jechałby ze mną w podróż ukryty w bagażniku samochodu? A czy ja bym wystawała pod jego oknem lub pokazywała, w co się ubrałam i informowałabym go, z kim i gdzie dzisiaj piłam wino? Żyjemy w czasach, kiedy flirty, romanse i zauroczenia odbywają się często przede wszystkim wirtualnie. Wystarczy nam imitacja relacji, syntetyczna ekscytacja. Lajki! Nie musimy się spotykać, bo i tak wiem, co robi X. Mogę żyć z nim w moich fantazjach. I mogę żyć fantazją o nim, co jest dużo bezpieczniejsze niż wikłanie się w poważne rozmowy i branie odpowiedzialności za swoje czyny.
To myślenie odnosi się jednak przede wszystkim do męskich osobników. A raczej chłopięcych, bo to nie jest zachowanie mężczyzny (choć wielu, którzy tak robią, uważają się za bardzo męskich mężczyzn). Taką osobę przy realnym kontakcie przeszywa strach przed reakcją drugiego człowieka. A co, jeśli X mnie nie polajkuje w rzeczywistym życiu?
Czy nastały czasy, w których seks zaczyna być mniej interesujący niż dostawanie lajków?
– Zgadzam się, że coraz trudniej jest nam tworzyć prawdziwe relacje (bo flirt czy romans to też wejście w relację), ale nie zgodzę się z tym, że wirtualność nam wystarcza. Ta bezpieczna i nietykalna pozycja przed ekranem telefonu czy komputera to tylko pozory wystarczalności. Internet, w którym wszystko jest od razu i na wyciągnięcie ręki, kreuje ciągły głód, który zaspokoić jest coraz trudniej. Bo przecież za kolejnym przesunięciem w prawo znowu mamy kolejną okazję, i jeszcze jedną, i jeszcze… Tyle że taka powierzchowność kontaktów jest jak fast food. Brak jej wartości odżywczych. Daje kopa na chwilę, a potem zostawia bez energii do życia. Nie dziwią zatem wyniki wielu badań, które jednogłośnie stwierdzają, że jesteśmy coraz bardziej samotni i cierpimy na coraz głębsze depresje – komentuje Dellfina Dellert.
Jako absolutny nietinderowiec, moimi narzędziami do wirtualnego flirtu są Instagram i Facebook. Zarówno w wirtualnym, jak i w rzeczywistym świecie flirt jest dla mnie zresztą jak codzienny jogging – czuję się w tym świetnie i zawsze poprawia mi humor. Jednak zawsze powtarzam, że jeśli chciałabym się z kimś po prostu przespać, to mam wystarczającą liczbę znajomych, z którymi mogłabym to zrobić, których choć raz widziałam na żywo. Albo idźcie do baru – najpierw zobaczcie, dotknijcie, powąchajcie osobę, z którą się prześpicie.

Schemat ten sam, głębi wciąż nie ma

Ale oprócz czysto seksualnych potrzeb, mamy przecież też te dużo silniejsze: rozmowy, bliskości, nawiązania z kimś głębszych relacji. Obserwuję własną sytuację i rozmawiam z przyjaciółmi o ich doświadczeniach – rezultaty są podobne.
Często powtarza się ten sam schemat: idziesz na randkę, było fajnie, gadaliście 5 godzin, zdarzy się, że nastąpiła kolejna randka, kontakt fizyczny. I nagle kontakt się urywa. Ale pojawiają się LAJKI. Adorator próbuje podbić twoje serce, puszczając oczko i wysyłając figlarnego emoji. Albo po prostu milczy, jedynie obserwując. Zaczynasz prowadzić uwodzący monolog z oglądaczem twoich instagramowych poczynań, łapiesz się na wrzucaniu coraz bardziej seksownych fotek, romantycznych cytatów z książek, zdjęcia z kolegą, żeby wzbudzić zazdrość insta lovera, a on wciąż ani mru mru. Obserwator nie reaguje na twoje zaczepki. Zaczyna się insta frustracja. Myślisz sobie: „Przecież fajnie było spacerować razem po parku, patrzeć sobie niewinnie w oczy, śmiać się przez całe spotkanie. Dlaczego ten facet nic do mnie nie pisze i tylko podgląda?”. Zabawa może być ciekawa dopiero, gdy z premedytacją zaczynamy wrzucać zaczepne posty, wiedząc, że jesteśmy obserwowani – reakcja gwarantowana.
Kilka miesięcy temu umówiłam się towarzysko ze znanym i uznanym polskim artystą. Stwierdzenie, że było uroczo, byłoby słodzeniem, ale przyznam, że było fajnie (choć pół godziny zajęło nam uzgodnienie, w jakiej knajpie się spotykamy, żeby nie było zbyt hipstersko i zbyt artystycznie, bo artyści to plaga). Umówiliśmy się w mojej ulubionej knajpce, rozmawialiśmy przez 3 godziny, śniadanie zaowocowało obiadem i trzema kieliszkami prosecco. Po spotkaniu niemal natychmiast dostałam wiadomość z wielkim uznaniem i komplementami za szczerość i bezpretensjonalność. Popisaliśmy tak jeszcze 2 dni… i cisza. Któregoś dnia sprawdzałam, kto mnie podgląda na Instagramie. Zauważyłam, że mój flirtysta (flirciarz artysta) jest czołowym podglądaczem mych poczynań. Zaczepiłam go na Messengerze, pisząc: „Ale z ciebie podglądacz!”. Jednocześnie wyobraziłam sobie emoji z zaczerwienioną gębą, a on, artysta znieważony przez młódkę, zdziwiony odpisał: „Wcale nie!” (tutaj pasowałaby buźka z wystawionym jęzorem). Streszczając tę opowieść – insta romans był jak insta zupka. Makaron zmiękł, niesmak pozostał. Skłóciliśmy się strasznie na fejsbukowej płaszczyźnie (ja prowokowałam, a on dał się sprowokować) i więcej się nie spotkaliśmy. Obraza jest rzeczywista, bo ani lajków, ani jego buźki w liście obserwatorów stories już nie widuję. Ale nadal mamy się na fejsie.

Epilog

„Byłem w tej samej kawiarni dwie godziny temu”, dostaję wiadomość od kolejnego flirciarza. Budzi to we mnie lekki lęk, ponieważ okazuje się, że ktoś mnie faktycznie obserwuje. Wchodzę na profil obserwatora, ale twarzy swej obserwator nie pokazuje. Rozglądam się po jego profilu jak po pustym pomieszczeniu, szukając jakiejkolwiek podpowiedzi. Mamy kilku wspólnych „followerów”, więc pytam znajomej, czy to wariat, na co ona odpowiada: „Nie, nie! Kolega! Fajny!”. Zaczynamy insta flirt, umawiamy się na randkę. Po randce mam rumieńce i z ekscytacją opowiadam przyjaciółce o nowej przygodzie.
Tydzień później: 5 lajków.
Status relacji: obserwator stories.
– Życie, także miłosne czy intymne, zaczyna się poza strefą komfortu. Żeby coś przeżyć, musimy podjąć ryzyko. Ryzyko zakochania, odrzucenia, rozczarowania. Chroniąc się przed bolesnymi emocjami, blokujemy się też na te, które dają nam przyjemność i szczęście. Kontrola bywa bardzo kusząca, ale jeśli nie poddamy się flow i wszystkim niewiadomym, które przynosi prawdziwe spotkanie z drugim człowiekiem, równie dobrze już dziś możemy przerzucić się na gumowe lalki – podsumowuje Dellert.
/tekst: Julia Bosski/
Julia Bosski – socjolog amator, obserwatorka świata, twórczyni berlińskich Obiadów Czwartkowych i założycielka kulturalnego salonu warszawskiego „U przyjaciół kilku”, snob intelektualny, dziennikarka, aktywistka kulturalna.
Dellfina Dellert – dziennikarka i artystka eksplorująca temat natury ludzkiej.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement