Każda płyta zaczyna się od jakiegoś impulsu – rifu, zdjęcia, rozmowy o trzeciej w nocy, może nawet zapętlonego sampla. Co było tym first spark dla tego albumu?
Maciej Milewski: Album „The Cinnamon Show” powstał w wyniku inspiracji formułą telewizyjnego show - Soul Train, czyli kultowej już formuły rozrywki z elementami teatralnej konwencji. Postanowiłem więc wskrzesić ten klimat i zabrać słuchacza do przestrzeni, w której można zapomnieć o codzienności. W projekcie Cinnamon Gum staram się dostarczać ludziom rozrywki. Impulsem było zdefiniowanie moich potrzeb. Tak zrodził się koncept za którym naturalnie budowała się sceneria, a za nią muzyka.
Twoje kompozycje balansują między strukturą a swobodą improwizacji. Kiedy w studio pojawia się ten moment, że czujesz – „okej, to już jest to”?
Staram się kierować swoim wrażeniem i odczuciem. Nie wyostrzać tylko jednego zmysłu. Nie sugeruję się ilością ścieżek, nie dodaję ich jeśli najpierw nie czuję jaki klimat chcę stworzyć. Jeśli moje ciało reaguje, a głowa przenosi mnie w jakieś konkretne miejsce tzn. że to mam. Wbrew pozorom albumy Cinnamon Gum są bardzo skrupulatnie poukładane. Na improwizację pozwalamy sobie wyłącznie na koncertach i to w konkretnych miejscach.
Twoja ostatnia podróż do złotej ery lat 70., wypełniona ciepłym i bogatym połączeniem soulu i funku, nagrana przy użyciu klasycznych analogowych instrumentów jako hołd dla autentycznego brzmienia i rzemiosła muzycznego. Czy nowe technologie są tego wrogiem?
Zarówno nowe jak i stare technologie produkcji muzycznej mają wspólny cel. Problemem nowych technologii, w mojej opinii, stało się coraz to większe omijanie istotnych etapów procesu twórczego. Czas spędzony przy analogowych, żyjących swoim życiem urządzeń jest bardzo cenny. Jest to praca z żywym, nie doskonałym organizmem. Dzisiejsze trendy cofania się do analogowych technik w sztuce mówią same za siebie - jakość przestała być największą wartością. Poszukujemy bardziej klimatu, autentyczności i organiczności. A rzemiosło przestało mieć znaczenie, to właśnie technologia poniekąd je rekompensuje. Widzę pewne zagrożenie w tym kierunku rozwoju. Może dlatego w muzyce cofam się do epoki, w której technologia była tylko narzędziem i nie odbierała twórcy całej przyjemności tworzenia.
Najnowszy singiel to współpraca z Maxem Shragerem – podwójne A-side brzmi jak świadomy wybór, nie kompromis. Dlaczego te dwa kawałki musiały być razem? I jak wygląda proces twórczy, kiedy do gry wchodzi ktoś spoza Twojego zwykłego setup'u – czy to otwiera nowe możliwości, czy raczej komplikuje wypracowany flow?
Współpraca z Maxem była dla mnie czymś nowym. Do tej pory tworzyłem zazwyczaj sam w swoim studio. Ten rodzaj niezależności mi odpowiadał. Znajomość z Maxem otworzyła mnie na nowe doświadczenia. Szybko poczułem, że ta współpraca będzie rozwijająca i pozwoli mi walczyć z moim wewnętrznym „control freakiem”. Potrzebowałem kogoś komu mogę zaufać muzycznie.
Z Maxem opracowaliśmy nowy, hybrydowy system pracy nad nowym albumem. Jako, że oboje jesteśmy samowystarczalni w kwestiach produkcji muzycznej to możemy pracować na odległość , wymieniając się ścieżkami i pomysłami. Zwieńczeniem tej pracy będzie nasze spotkanie w studio Zoe w New Jersey w przyszłym roku. Taki model współpracy pozwala mi pozostać przy dotychczasowych rytuałach, jednocześnie otwierając na pomysły z zewnątrz.
„The Cinnamon Show” to album z teledyskami do każdego singla, produkcja na sprzęcie analogowym itd. To wymaga konkretnych zasobów – czasowych, finansowych, ludzi wokół. Jak daleko chcesz posunąć tę estetykę? Czy widzisz moment, w którym powiecie „okej, teraz eksperymentujemy z czymś zupełnie innym”, czy raczej planujesz pogłębiać ten retro-funk rabbit hole?
Głównym zasobem jest mój czas i zajawka. Lubię uczyć się nowych rzeczy, które mnie inspirują i pozwalają się rozwijać. Dzięki temu mogę sam wyreżyserować i zrealizować teledysk, sesję zdjęciową czy zbudować szyld koncertowy. Nie mógłbym pozwolić sobie na te rzeczy, gdybym musiał je zlecać osobom z zewnątrz – nie byłoby mnie na to stać.
Myślę, że projekt będzie oscylował wokół stylistyki retro soulowej, ale każdy album będzie miał osobny koncept, na którym oprę się wizualnie i muzycznie. To otwiera nowe możliwości, jednocześnie cały czas budując główne założenia projektu. Mam jeszcze wiele niespełnionych marzeń jeśli chodzi o to, gdzie chciałbym znaleźć się za kilka lat z projektem Cinnamon Gum. Nie myślę więc o tak dalekiej przyszłości i staram się raczej realizować plany na najbliższe miesiące, a nie lata.
Koncert Cinnamon Gum – Warszawa NIEBO, 12 listopada