Każdy kto miał do czynienia z kinematografią Smarzowskiego zdaje sobie sprawę, że filmy te wbijają się pod skórę i trzeba czasu, by swoje po nich odchorować. Nie jest inaczej przy premierze jego nowego filmu „Dom dobry”. W głównych rolach zobaczymy tutaj Tomasza Schuchardta oraz Agatę Turkot. W rolach drugoplanowych nie zabrakło postaci kojarzonych z większością dzieł reżysera, mowa tutaj o Arkadiuszu Jakubiku oraz Agacie Kuleszy.

Film opowiada historię Gosi (Agata Turkot), która wróciła do Polski z Londynu, do mamy (Agata Kulesza). Miała zostać na kilka tygodni, miesięcy - zostaje na dłużej. Dom w narracji Smarzowskiego przesiąknięty jest alkoholizmem. Główna bohaterka poznaje Grześka (Tomasz Schuchardt) i staje się on jej wybawcą. Opuszcza miejsce dotknięte patologią i przenosi do domu na pozór dobrego. Dostajemy przyspieszoną wersję szczęśliwego zauroczenia i finalizacji miłości. Wakacje, mieszkanie, ślub, dziecko, wszystko tutaj przebiega tak, jak wiele osób marzy, by wyglądała ich relacja.
Spełnione marzenia mają to do siebie, że bywają podstępne. Wachlarz przemocy, bezradność, desperacja i strach, z którymi mierzy się główna bohaterka – to serwuje nam „Smarzol”. Film skupia obraz osoby dotkniętej przemocą fizyczną, psychiczną i materialną. Powraca ona rytmicznie do widza i kłuje, o, właśnie tu.
Rozumiem pewne żale, które pojawiają się względem tej premiery. It’s just Smarzowski – mówią, nie dostajemy nic nowego, schematy, rytmika oraz forma jest powielana, jak w przypadku innych dzieł reżysera. Większość krytyków pisze o dwugodzinnym znęcaniu się mężczyzny nad kobietą. I choć zgadzam się, że forma podania pozostawia trochę do życzenia, tak nie potrafię zrozumieć tego, że nikt z komentujących nie pojął intencji fabularnych. Główny zarzut w mojej ocenie wydaje się być komiczny, żeby nie napisać ignorancki.
W książce „Beze mnie jesteś nikim. Przemoc w polskich domach” Jacka Hołuba dostajemy ogląd przemocy, której doświadczają przede wszystkim kobiety. I choć wszystkim czytelnikom polecam ten reportaż, to najbardziej adresuję tę zachętę do wszystkich osób, które tworzą projekcje przemocy fizycznej, jakoby była czymś więcej niż tylko znęcaniem się nad ofiarą. Tak proszę Państwa, mężczyźni, którzy napie*dalają swoje partnerki robią to ad hoc.
Mechanizm przemocy zakorzeniony jest kulturowo, brak edukacji oraz niewydolność państwowa i społeczna w tym nie pomaga, ale właśnie dzięki dwugodzinnemu obrazowi, który stawia nas face to face z przemocowcem, możemy przybliżyć się do ofiary. Jak pisał Marek Hłasko w Brudnych czynach:
„(…) wszyscy przegramy; dlatego, że przechodziliśmy obojętnie obok czegoś, kiedy powinniśmy pozostać; i dobrze, że nam to nie będzie wybaczone. Nigdy tego nie poczujemy (i dobrze), ale może następnym razem, gdy usłyszymy krzyki w mieszkaniu obok, nie przejdziemy obojętnie i nie przegramy”.
Historia w filmie Smarzowskiego dopełniona jest brakiem linearności – ten zabieg burzy porządek, dostajemy chaos, który miesza się z jawą i koszmarem. Odrzucenie, forma wyparcia, ciężko stwierdzić, kiedy to się zaczęło. Widzimy tylko, że trwa. Ciekawym zabiegiem staję się również ukazanie „nadziei” w postaci alternatywnych losów Gosi. Do samego końca utrzymane jest otwarte zakończenie i jak to w otwartych zakończeniach bywa, interpretacja końca zależy tylko od nas.
To nie film o jednej kobiecie, ale o systemie, który nie działa. O społeczeństwie, które nauczyło się przymykać oczy, dopóki krew nie tryska z ekranu.
Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie: 800-12-00-02