Niektórzy wytykają, że aplikacja, która wcześniej istniała na rynku, nagle stała się viralem praktycznie z dnia na dzień. Inni zarzucają, że program wymaga dostępu do danych, co sugeruje, że aplikacja ukradkiem uzyskuje dostęp do wszystkich zdjęć użytkownika. Jeszcze inni podkreślają rosyjskie pochodzenie aplikacji – FaceApp wyprodukowano przecież w Wireless Lab, które ma siedzibę w St. Petersburgu.
Może się to wydawać naciąganą teorią spiskową. Jednak w świecie, w którym rzesze ludzi nie były świadome, że biorąc udział w quizie Cambridge Analytica udostępniają swoje dane osobowe, warto dmuchać na zimne. Dodajmy, że w tym roku NBC doniosło, że Ever, popularna aplikacja do przechowywania zdjęć, przy ich użyciu szkoliła program do rozpoznawania twarzy, który potem sprzedała siłom porządkowym.
Podobne podejrzenia pojawiają się względem FaceApp. Deweloper Joshua Nozzi wzbudził niemałe poruszenie swoim wpisem na Twitterze, gdzie stwierdził, że aplikacja działa tak, jakby pobierała i katalogowała wszystkie zdjęcia zapisane na danym urządzeniu. Właściciele aplikacji na razie nie udzielili komentarza w tej sprawie, ale portal TechCrunch donosi, że FaceApp wgrywa jedynie wybrane zdjęcie na chmurę, co jednak potencjalnie umożliwia korzystanie z niej osobom trzecim – a to nie jest wyjaśnione użytkownikom.
Ostatnio takie poruszenie wzbudziło też wyzwanie #10yearschallenge – wtedy bawiących się w porównania wyglądu teraz i sprzed 10 lat internautów postanowiła uświadomić autorka książki „TechHumanist”, Kate O’Neill. Pisarka podkreśla na łamach magazynu WIRED, że staranna selekcja zdjęć, jakiej się podejmujemy, z pewnością ułatwi pracę wielu korporacjom zajmującym się tworzeniem technologii rozpoznawania twarzy.