„Jak można być dzieckiem wychowanym na E.T. i „Bliskich spotkaniach trzeciego stopnia”, serialu „Z Archiwum X” i nie skończyć z powątpiewaniem, że jesteśmy sami we wszechświecie?”, mówił dla The Guardian.
Ta fascynacja przekształciła się w trzyletni projekt filmowy, realizowany w tajemnicy. Farah prowadził operację: nazwiska osób wypowiadających się przed kamerą pozostawały utajnione do momentu premiery, by – jak wyjaśnia – zapewnić im bezpieczeństwo.
Jego strategia okazała się skuteczna. Lista rozmówców robi wrażenie: sekretarz stanu Marco Rubio, senatorka Kirsten Gillibrand, były dyrektor wywiadu narodowego James Clapper, Luis Elizondo, były dyrektor Pentagon Advanced Aerospace Threat Identification Program, czy Jay Stratton, były szef UAP Task Force, który twierdzi, że „widział na własne oczy pojazdy nieludzkie i istoty nieludzkie”. Film korzysta z zapisów z kamer wojskowych i świadectw z pierwszej ręki: piloci opisują obiekty wielkości boisk footballowych unoszące się nad amerykańskimi silosami rakietowymi i te latające powyżej 48 tysięcy kilometrów na godzinę, zjawiska wymykające się znanym prawom fizyki.
Farah stawia tezę prostą: rząd USA wiedział o kontaktach z nienależącymi do ludzi formami życia od czasu incydentu w Roswell w 1947 roku i systematycznie ukrywał te informacje przed społeczeństwem. Powód? Globalne wyścigi zbrojeń w dziedzinie odzyskanej inżynierii technologii UAP – kto pierwszy rozszyfruje obcą technologię, ten zdominuje konkurencję.
Problem w tym, jak zauważają krytycy, dokument nie dostarcza twardych dowodów. Społeczność naukowa pozostaje sceptyczna. Joshua Semeter, profesor inżynierii elektrycznej z Boston University, który zasiadał w panelu NASA badającym sklasyfikowane dowody na istnienie UFO, nie ma wątpliwości:
„Nie widziałem żadnych dowodów na to, że rząd cokolwiek ukrywa. Zeznania po prostu nie wystarczają. Muszą być poparte dowodami. Dotychczas, gdy pojawia się nadzwyczajne twierdzenie, brakuje wystarczających dowodów na jego poparcie. A gdy dowody są wystarczające, wyjaśnienie okazuje się proste”.
Jedynym pozytywnym głosem ze środowiska naukowego wydaje się Avi Loeb z Harvardu, znany ze swoich kontrowersyjnych teorii o pozaziemskich artefaktach.
Loeb przyznaje, że „są to zdecydowanie interesujące zeznania od personelu wojskowego, agencji wywiadowczych. To poważni ludzie, odpowiedzialni za bezpieczeństwo narodowe i nie dają się łatwo skłonić do twierdzeń, które są niepoprawne lub nieprawdziwe”.
Kulturowy kontekst premiery jest równie fascynujący jak sama treść. „The Age of Disclosure” trafia do publiczności w momencie, gdy zainteresowanie UAP osiągnęło punkt krytyczny w amerykańskim dyskursie publicznym. Kongresowe przesłuchania świadków w 2023 i 2024 roku, dwupartyjne poparcie dla UAP Disclosure Act, rosnący nacisk polityków na transparentność Pentagonu – wszystko to tworzy poczucie, że „coś się dzieje”. Pentagon oczywiście zaprzecza: nie istnieje żaden program odzyskiwania wraków, nie zweryfikowano żadnych dowodów materialnych na istnienie pozaziemskiego życia, wszystkie znane materiały UAP mieszczą się w ramach normalnej aktywności wojskowej lub komercyjnej.
Film operuje na granicy dziennikarstwa śledczego i teorii spiskowej – produkuje narrację dramatyczną opartą na zeznaniach i frustracji politycznej, nie dostarczając empirycznych dowodów. Dla jednych to będzie dowodem na to, że obcy są wśród nas, dla innych – kolejnym rozdziałem w niekończącej się sadze o UFO, która przynosi zyski twórcom tak długo, jak długo prawda pozostaje nieuchwytna.
Farah mówi, że film trafił na radar prezydenta-elekta Donalda Trumpa, który w trakcie kampanii wyborczej obiecywał ujawnić, co rząd wie na ten temat. Czy ujawnienie nadejdzie? Historia sugeruje, że nie. Każda era kształtuje swoje „dowody” na istnienie obcych według własnych lęków – zimna wojna dała nam Roswell, lata osiemdziesiąte porwania, dziewięćdziesiąte „Archiwum X”. Dzisiaj mamy UAP, biurokratyczny żargon i dokumenty na Amazon Prime zgłaszane do Oscarów.