Dramat arki Noego: źródłem COVID-19 jest to, że zabijamy zwierzęta na mięso
Autor: Zuzanna Gralewicz
25-03-2020


Przeczytaj takze
Zarażonych jest ok. 421 tys. osób, a zmarło już 18 tys. Wirus COVID-19, którym ludzie zarazili się od zwierząt, stanowi dziś realne zagrożenie dla światowego zdrowia, bezpieczeństwa i gospodarki. Historia uczy, że tragedie czasem prowadzą do ważnych zmian. Tylko czy tym razem uda nam się wyciągnąć lekcję z katastrofy? W czasach, gdy tracimy coraz więcej bioróżnorodności, wybuch pandemii koronawirusa jest tylko czubkiem góry lodowej.
Badania sugerują, żew przyszłości coraz częściej nękać nas będą choroby zakaźne. Amerykańska agencja rządu federalnego Centers for Disease Control and Prevention (CDC) estymuje, że trzema czwartymi nowych chorób zarażamy się właśnie od zwierząt.
Niewystarczająco wiele mówi się o tym, że choroba wściekłych krów, SARS, afrykański pomór świń i koronawirus mają podobne źródło: sprzedaż i transport zwierząt przeznaczonych do zjedzenia. Chciałoby się powiedzieć, że głównym winowajcą jest tu postępująca globalizacja przemysłu spożywczego. Ten problem jest jednak o wiele bardziej złożony niż mogłoby się wydawać.
Zaburzone ekosystemy naturalne
Kate Jones, któraw 2008 roku zidentyfikowała 60 proc. z 335 chorób jako odzwierzęcezauważa, że ich zagęszczenie wynika ze zmian klimatu i ludzkiej aktywności. Zaburzone funkcjonowanie lasów, które kiedyś były dziewicze, spowodowane jest przez wycinkę, wydobycie surowców, budowę dróg, urbanizację i wzrost populacji. Na terenach objętych ochroną żyją coraz bardziej stłoczone dzikie zwierzęta, które coraz częściej i łatwiej wchodzą w kontakt z ludźmi. Skutkiem są transmisje chorób między zwierzętami a ludźmi, które według niej:
„są ukrytym kosztem rozwoju ekonomicznego. Jest nas o wiele więcej, w każdym możliwym ekosystemie. Wchodzimy na tereny, gdzie wcześniej nas nie było, przez co stajemy się coraz bardziej narażeni. Tworzymy sztuczne habitaty, gdzie wirusy mogą łatwiej się przenosić, a potem dziwimy się, że pojawiają się nowe”, mówiła w rozmowie z Guardianem Jones.
Rozwój przemysłowy stworzył specyficzne warunki, w których wszystkie istoty są bardziej narażone na choroby – włączając w to nas samych. Na dzikie zwierzęta wywierana jest presja środowiskowa, by zacieśniły swoje skupiska. Zredukowaliśmy naturalne bariery między zwierzętami-nosicielami. Coraz więcej terenów, które jeszcze do niedawna zamieszkiwały, jest gospodarowana przez człowieka. Część zwierząt, które przetrwały zmiany, przenosi się w nowe miejsca i wchodzi w interakcje z gatunkami, z którymi normalnie nie miałaby kontaktu; inna część spychana jest do ludzkich siedlisk. W ciasno upakowanych populacjach ogniska chorób mogą wybuchać z większym prawdopodobieństwem – zarówno w naturze, jak i w miastach.
To prawda, w naturze kryją się zagrożenia, ale to ludzka aktywność wyrządza największą szkodę. Im bardziej niepokoimy lasy, tym większe niebezpieczeństwo majaczy na horyzoncie. W chorych, zaburzonych ekosystemach dobrze czują się tylko niektóre zwierzęta: niektóre gatunki nietoperzy oraz gryzonie, takie jak szczury, są w stanie dopasować się do każdych warunków, ale też niestety często są przenosicielami groźnych chorób.
„Mokre targowiska”
Źródłem groźnego dla ludzi koronawirusa z dużym prawdopodobieństwem jest targowisko dzikich zwierząt w chińskim Wuhan. Pierwszą zarażoną grupą byli tamtejsi sprzedawcy, infekcji nie uniknęła też rządowa ekipa wysłana tam w celu zbadania sprawy. To tam koronawirus – od dawna występujący u niektórych zwierząt – przeszedł szybką mutację, zmieniając swojego nosiciela na ludzkiego, aż w końcu zyskał zdolność wiązania się z receptorami ludzkich komórek.
Nie jest to pierwszy wirus, który przeszedł taką drogę. Epidemia SARS (zespołu ciężkiej ostrej niewydolności oddechowej) z 2003 roku również miała być pokłosiem tak zwanych „mokrych targowisk” w Chinach – bazarów, gdzie kupuje się dzikie zwierzęta zabijane na miejscu. Można na nich kupić prawie wszystko: małe wilczki, salamandry, nietoperze, węże, żółwie, świnki morskie, szczury, wydry, krokodyle, borsuki i wiwery. „Mokre targowiska” są jak krwawa arka Noego, gdzie trzęsące się ze strachu istoty upychane są w klatkach na wiele godzin, a potem mordowane na oczach klienta. Krew i wydzieliny chlapią na boki, lód się topi, ludzie rozdeptują zakażone błoto i wynoszą je na butach w szeroki świat. Wbrew narracji obecnej ostatnio w mediach, targowiska nie są jednak fenomenem wyłącznie chińskim. Podobne targi funkcjonują w wielu krajach Azji (np. Japonii, Wietnamie i na Filipinach), ale również w Afryce. Sprzedaje się tam różne gatunki ssaków, ptaków, gadów i insektów, zaraz obok otwartych składów odpadów – a wszystko to bez systemów kanalizacyjnych. To doskonały bufor dla międzygatunkowych chorób zakaźnych.
Targowisko w Wuhan zostało już zamknięte przez chińskie władze, a jego los podzieliły inne, podobne markety w Chinach. Pekin zakazał też handlu i jedzenia dzikich zwierząt (z wyjątkiem ryb i owoców morza). Czy na zawsze? To mało prawdopodobne, choć niewykluczone. Czy rozwiąże to problem? Z całą pewnością nie – targowiska są tradycją, która karmi dużą część Azji i Afryki. Niektórzy komentatorzy wprost twierdzą, że to podstawowe źródło pożywienia dla setek milionów ludzi. Zakazanie ich jest, co tu dużo mówić, niewykonalne: targi najprawdopodobniej zejdą wtedy do podziemia, co tym bardziej uniemożliwi jakąkolwiek namiastkę kontroli sanitarnej. Ba, kłusownicy i sprzedawcy podobno już przenieśli się do internetu...
Chów przemysłowy
Dla nas, Europejczyków, bardziej zrozumiała jest tradycja męczenia zwierząt hodowanych przemysłowo. Najlepiej tak, żeby większość społeczeństwa nie musiała na to patrzeć. Nic dziwnego: dzikie zwierzęta, tak entuzjastycznie spożywane w krajach Azji i Afryki, stanowią zaledwie kilka procent światowej populacji ssaków i ptaków.Ze wszystkich ssaków, które zostały na świecie, 60 proc. to dziś świnie i krowy hodowane przemysłowo (ludzie stanowią następne 30 proc.); ze wszystkich ptaków, które pozostały, 70 proc. to kurczaki lub inne ptaki hodowane na drób. I bynajmniej nie są one najzdrowszymi istotami na Ziemi.
W chowie przemysłowym co jakiś czas wybuchają epidemie. Niektóre z nich udało nam się opanować. Tak było z chorobą wściekłych krów, która pojawiła się w Unii Europejskigdy farmerzy zaczęli karmić bydło paszą wzbogacaną w białko z krowich, kozich i owczych trucheł. W 2003 roku WHO ogłosiło, że jeśli bydła nie karmi się kanibalistyczną paszą, ryzyko wystąpienia BSE właściwie nie zachodzi. Całe szczęście. Niestety, nie rozwiązuje to problemu szwankującego systemu, jakim jest chów przemysłowy. Stres i brud powodują, że systemy odpornościowe zwierząt hodowlanych są chronicznie osłabione. Osobniki jednego gatunku spędzają całe życie w ścisku, a wszelkie choroby zakaźne przenoszą się między nimi w błyskawicznym tempie. Ma temu zapobiegać nasycona antybiotykami pasza – choć dziś już wiemy, że jeśli antybiotyki podaje się nieprzerwanie, bakterie i inne patogeny mutują tak, by się na nie uodpornić.
Jeszcze większym problemem jest nieprzestrzeganie procedur – jak podaje Organizacja Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO), pomimo zaawansowanego postępu technologicznego wielu dostawców „świeżego” mięsa rezygnuje z kosztownego transportu chłodniczego i ściąga z zagranicy żywe zwierzęta. Zdaniem weterynarzy i epidemiologów taka lekkomyślność w stopniu najwyższym zwiększa ryzyko przenoszenia groźnych chorób.
Ale chów przemysłowy nie jest tylko katalizatorem chorób – kto wie, czy nie jeszcze groźniejszym od targu w Wuhan. Jest powodem, dla którego bogate biologicznie obszary oczyszczane są pod pastwiska i pola uprawne dające paszę dla zwierząt hodowlanych, co prowadzi do wymierania całych ekosystemów, a tym samym większego ograniczenia terenów bytowania dzikich zwierząt. Po spożyciu paszy zwierzęta hodowlane wydalają ogromne ilości metanu – gazu cieplarnianego, który w znacznym stopniu przyczynia się do postępu globalnego ocieplenia. To zamknięte koło, z którego nie ma dobrego wyjścia. Tu nie ma wygranych, w ostatecznym rozrachunku przegrywają wszyscy. Dość oczywistą wadą, poza zagrożoną bioróżnorodnością i globalnym ociepleniem, jest cierpienie miliardów zwierząt. Jedyną „zaletą” – potencjalnie niebezpieczne dla zdrowia przemysłowe mięso.
Mimo tego, że nie jest to wiedza tajemna, w skali świata jemy coraz więcej mięsa. Eksperci z FAO obliczyli, że do 2017 roku w ciągu zaledwie dekady globalny przepływ eksportowy zwierząt przeznaczonych do produkcji żywności zwiększył się o blisko 30 proc. i nic nie wskazuje na to, by to tempo miało ulec zmianie. Wedle różnych rachunków, ludzki apetyt przyczynia się w sumie do śmierci ok. 70 mld zwierząt rocznie.
Jak żyć?
Przedstawiciele FAO przestrzegają, że zalew niezidentyfikowanych wirusów i powodowanych przez nie schorzeń staje się coraz trudniejszy do zatrzymania, podobnie jak ulegający znaczącej dywersyfikacji krajobraz chorób. Oznacza to, że niezidentyfikowanych wirusów będzie więcej i więcej, a walka z nimi obciąży środowisko, gospodarkę i światowy system ochrony zdrowia. Nie da się ukryć, że częściowo winna jest temu niezrównoważona produkcja żywności, która sprzyja błyskawicznemu rozprzestrzenianiu się niebezpiecznych patogenów: w pierwszej kolejności u zwierząt, a wśród ludzi.
Nie wiemy ani kiedy nadejdzie następna pandemia, ani jak groźna będzie. Jedno jest pewne: naiwnością byłoby sądzić, że COVID-19 jest wyjątkiem. Jedynym rozwiązaniem wydaje się edukacja na temat przenoszenia się patogenów oraz konsekwencji ingerowania w środowisko na skalę tak wielką, jak robimy to teraz.
Musimy być przygotowani na nadejście kolejnego kryzysu zdrowotnego. Może pora skupić się na promocji diety roślinnej?
Polecane

Witold Sadowy: najstarszy żyjący polski aktor w wieku 100 lat dokonał coming outu na antenie TVP

Przez koronawirusa spadną globalne emisje CO2. To pożyczony czas, a może pyrrusowe zwycięstwo?

50 twarzy seksizmu. OLX radzi kobietom: miejcie „JAJA”
![Michał Sosiński maluje polskie rodziny z internetu: „mam mnóstwo zdjęć polskich mężczyzn na komputerze” [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/5e721f6e49335429df15010d/Z_cyklu_MEZCZYZNI_Czeslaw_z_Kolobrzeg.jpg)
Michał Sosiński maluje polskie rodziny z internetu: „mam mnóstwo zdjęć polskich mężczyzn na komputerze” [wywiad]
Polecane

Witold Sadowy: najstarszy żyjący polski aktor w wieku 100 lat dokonał coming outu na antenie TVP

Przez koronawirusa spadną globalne emisje CO2. To pożyczony czas, a może pyrrusowe zwycięstwo?

50 twarzy seksizmu. OLX radzi kobietom: miejcie „JAJA”
![Michał Sosiński maluje polskie rodziny z internetu: „mam mnóstwo zdjęć polskich mężczyzn na komputerze” [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/5e721f6e49335429df15010d/Z_cyklu_MEZCZYZNI_Czeslaw_z_Kolobrzeg.jpg)

