Śmiech wbrew pozorom jest poważnym i skomplikowanym zagadnieniem. Zwykle oznacza radość i pozytywne emocje, lecz bywa, że służy przykrywaniu problemów i lęków. Zdarza się też, że coś śmieszy, choć nie powinno. W ramach kampanii przeciwko złym żartom rozmawiamy ze specjalistami od satyry i komedii, którzy stawiają na wyrafinowany humor i piętrową ironię.
Czy żartowanie i ironizowanie w nadmiarze szkodzi zdrowiu?
Antoni Syrek-Dąbrowski: Przebywam głównie w środowisku komików, gdzie śmiech jest czymś naturalnym. Żartowanie nie szkodzi zdrowiu, wręcz bardzo mu pomaga, lecz niektórzy ludzie śmiechem i ironizowaniem tłumią prawdziwe emocje. Zamiast więzi z takimi osobami wytwarza się jedynie pustka. Ukrywanie się za śmiechem daje poczucie bezpieczeństwa, ale jednocześnie buduje mur.
Krzysztof Materna: Ogólnie rzecz biorąc, poczucie humoru pomaga w życiu. Należy je traktować jako dystans do rzeczywistości, a w najwyższym stopniu wtajemniczenia – do samego siebie. Nieraz twierdzimy, że umiemy z siebie żartować, choć tak naprawdę tylko udajemy. W końcu jest nam przykro i szukamy ukrytych podtekstów oraz złych intencji tam, gdzie ich nie ma.
Ada Fijał: Często też żartujemy wyłącznie na tematy, w których czujemy się bezpiecznie. Potrafię się śmiać z wielu rzeczy dotyczących mnie, ale nie ze wszystkiego. Swoją „karierę” YouTube’ową rozpoczęłam od parodii na własny temat, z czasem zaczęłam parodiować także koleżanki i kolegów z show-biznesu.
Karolina Czarnecka: Istnieje różnica między śmianiem się z siebie na scenie i w życiu codziennym. Będąc na scenie, w roli osoby rozbawiającej publiczność, możemy sobie na wiele pozwolić. Na co dzień jest to bardziej skomplikowane.
KM: Publiczność myśli, że aktor komediowy czy komik zachowuje się w życiu tak samo jak na scenie. A postać sceniczna to zwykle kreacja, rola, maska.
AF: Po latach okazało się, że Jaś Fasola, czyli Rowan Atkinson, cierpiał na głęboką depresję.
KCZ: Podobnie było z Robinem Williamsem. Podczas występu komik musi być wesoły, lecz gdy schodzi ze sceny, nieraz musi się zmierzyć z samotnością, dopada go smutek i gorycz.
KM: Mnie dopada smutek, gdy patrzę na niektóre współczesne polskie kabarety. Ich widownia się zarykuje, myśląc, że artyści drwią nie z niej, ale z kogoś obok. Tematem większości skeczy jest to, że żyjemy w kraju idiotów: na scenie widzimy policjanta-idiotę, lekarza-idiotę, szefa-idiotę i jego asystentkę-idiotkę, oczywiście w kusej spódnicy. Nie ma mądrych bohaterów. Coś w tym jest.
AF: Lepiej, gdy jest więcej dystansu, niż jakby miało go nie być w ogóle.
KM: To nie jest dystans. To potrzeba poprawy dobrego samopoczucia i arogancja.
Bolesław Chromry: Istnieje jeszcze na Facebooku fanpage „Zdelegalizować polskie kabarety”? Bo takie jest moje oficjalne stanowisko w tej sprawie.
ASD: Kabarety to disco polo komedii.
KCZ: Na mnie działają dobre stand-upy. W występującym widzę lustro, czuję, że to o mnie, zwłaszcza kiedy mogę się utożsamić z bohaterką, jak w „Bilansie trzydziestolatki” Agnieszki Matan.
AF: Podobno kabarety są już tak wyeksploatowane przez telewizję, że zaczynają się rozpadać i iść w stronę stand-upu. Wszyscy teraz chcą być stand-uperami.
KCZ: Jako grupa Żelazne Waginy grałyśmy w tym roku na Open’erze, a przed nami występowali stand-uperzy…
KCZ: Kiedy oglądałam te występy, zdziwiło mnie, jak emocjonalnie publiczność odbiera stand-uperów. To było szaleństwo, zebrał się tam wielki tłum.
BCH: Ludzie byli na festiwalu muzycznym. Mieli dobre humory, zajmowali się piciem szprycerów.
KM: Chciałbym zauważyć, że stand-up w Polsce istnieje od co najmniej stu lat. Teraz mówi się „stand-up”, kiedyś był to po prostu komediowy monolog czy monodram. Gatunek nie jest nowy, zmieniła się tylko nazwa. Wystarczy wymienić postaci takie jak Jerzy Ofierski, Hanka Bielicka, Irena Kwiatkowska, Janka Jaroszyńska, Stanisław Tym, Janusz Gajos, Piotr Fronczewski czy Wojciech Pszoniak. Oni wszyscy robili to, co dzisiaj nazywamy stand-upem, tyle że miało to podłoże teatralne, a nie jak w importowanym ze Stanów Zjednoczonych stand-upie – wodewilowe.
KCZ: Za to ja jeździłam na konkursy krasomówcze, które były formą stand-upu. Trzeba było samemu napisać tekst, angażować publiczność. Wtedy jednak kojarzyło mi się to bardziej z formą poetycką czy akademicką, taką jak konkursy recytatorskie.
Czy memy stanowią zagrożenie dla komedii?
BCH: Memy stanowią zagrożenie dla świata. Jest ich za dużo. Zresztą w internecie w ogóle jest za dużo ironii, która często przeradza się w chamstwo i wytykanie błędów. Nierzadko posądza się mnie o tworzenie memów, choć ich nie robię. Tworzenie mema ze świadomością, żeby był śmieszny i się szerował, to nie moja działka. Nie robię też rysunków satyrycznych, jak Raczkowski, Mleczko czy Sawka. Tworzę rysunki komentujące rzeczywistość. Tak naprawdę mało co mnie śmieszy, szczególnie ostatnio. Nigdy się dobrze nie bawiłem, nawet w Klubie Komediowym, a tym bardziej na kabaretach, na które w młodości zabierał mnie ojciec. Memy też mnie nie śmieszą.
Twoje rysunki są groteskowe, więc siłą rzeczy mogą śmieszyć.
BCH: To dlatego, że rzeczywistość jest najśmieszniejsza. Życie jest śmieszne. Sam nigdy nie wymyślam żartów.
KM: Doskonale to rozumiem, bo też bardzo mało rzeczy mnie śmieszy. Moja bliska znajomość z Wojciechem Mannem zaczęła się od spotkania w szerokim gronie w bufecie Polskiego Radia na Myśliwieckiej. Gdy nasi koledzy opowiadali żarty, my dwaj w ogóle się nie śmialiśmy, podobnie jak nikt nie śmiał się, gdy to my opowiadaliśmy żart. Doszliśmy więc z Mannem do wniosku, że powinniśmy zacząć współpracę. Nigdy nie ocenialiśmy siebie na podstawie tego, ile osób rozumie, co nas śmieszy. Docieraliśmy do abstrakcyjnych tematów, które zdarzają się w codzienności, nie musieliśmy ich nawet wymyślać. Nie chodzi o wyłapywanie, że ktoś się potknął i przewrócił, tylko o szukanie abstrakcyjnego kontekstu. Mówienie o śmiechu to bardzo poważny temat.
Żelazne Waginy dotykają poważnych problemów w komediowej formie. Zdarzają się wam gwałtowne reakcje oburzonych widzów?
KCZ: Gdy z grupą teatralną Pożar W Burdelu wystawiałyśmy „Fabrykę patriotów”, jedna para wyszła w połowie. Podobno dziewczyna krzyczała do swojego chłopaka: „Miała być fabryka patriotów, a nie takie coś!”. Zdarzają się takie przypadki, ale rzadko.
KM: Moją obsesją od najmłodszych lat jest kwestia gustu, o którym się za mało rozmawia. Nie ma w sztuce czy komedii wspólnego mianownika, który pozwoliłby uznać, że coś jest dobre lub nie. Każdy czuje inaczej, intuicyjnie kogoś coś śmieszy albo nie, nie da się zmusić do śmiechu. Nie uważam, że jeśli ktoś nie rozumie moich żartów, to jest głupszy ode mnie.
Czy jako osoby uprawiające satyrę lub komedię odczuwacie współczesne odmiany cenzury? Grając komercyjny występ, musicie się trzymać pewnych reguł?
ASD: Bywa, że jesteśmy uprzedzani, by nie mówić o religii i polityce podczas zamkniętych występów dla firm. Akurat ja w ogóle nie dotykam tematów religijnych i politycznych, więc nie jest to dla mnie żadne ograniczenie. Nie spadnie mi z głowy korona, jeśli miałbym pominąć kilka żartów na jakiś kontrowersyjny temat. Ważne, żebym czuł się uczciwie ze swoimi przekonaniami.
KM: Najbardziej ohydna jest autocenzura. Kiedyś cenzura była instytucją – cenzor wycinał słowa z każdego tekstu, który miał się ukazać. Autocenzura polega na tym, że ktoś wyżej mówi, by na wszelki wypadek danej rzeczy nie puszczać, bo może się źle kojarzyć i komuś ważnemu się nie spodoba. W trosce o własne bezpieczeństwo unikają pewnych tematów.
ASD: Dlatego my, stand-uperzy, w większości przeszliśmy do internetu. Gdy mieliśmy nagrywać dla stacji telewizyjnych, zabraniano nam żartów z gwiazd danej stacji lub jej konkurencji. To było bardzo ograniczające.
BCH: Jeszcze gorzej jest w reklamie, w której pracuję na co dzień. To dopiero festiwal obostrzeń i zakazów, niczym chodzenie po polu minowym. Jestem na etacie w agencji reklamowej, bo w przypadku finansów nie ma żartów. Jako rysownik natomiast mam sporo zleceń z obszaru kultury – książek, festiwali, wystaw. To satysfakcjonująca, ale mało płatna praca.
Czy program taki jak „MdM, czyli Mann do Materny, Materna do Manna”, emitowany w latach 1994–2001 przez TVP, miałby dzisiaj rację bytu w jakiejkolwiek dużej telewizji?
KM: Telewizja zdjęła nasz program, bo rzekomo nikt nas nie oglądał, choć akurat wtedy dostaliśmy nagrodę „Polityki” dla najbardziej rozpoznawalnych postaci telewizyjnych. Prawda była taka, że wyrzucili nas szefowie, którzy nie zgadzali się na naszą niezależność. Nie pozwalaliśmy na ingerencje merytoryczne w nasz program, nie chcieliśmy dać się sformatować ani słuchać, kogo możemy zaprosić i co możemy mówić, a czego nie. Teraz w telewizji są same formaty. My mieliśmy własny format. Nasz program oglądały około dwa miliony osób, podczas gdy oglądalność programów sformatowanych oscylowała w okolicach czterech milionów. A propos dużej oglądalności, co sądzicie na temat filmu Vegi „Polityka”?
BCH: Mnie bardzo cieszy, że gra tam Iwona Bielska i wreszcie pozna ją szersza publiczność. To moja ulubiona polska aktorka. Boję się jednak, że wbrew pozorom ten film pomoże partii rządzącej.
KM: Iwona jest moją przyjaciółką. Spotkaliśmy się, gdy odbierała gratulacje po pokazaniu fragmentu, w którym odgrywa Krystynę Pawłowicz. Mówiła: „Nie rozumiem tego zachwytu”. Wytłumaczyłem jej, że mimo swoich poglądów wzięła udział w czymś, co ociepla wizerunek partii rządzącej. To, co zrobiła Bielska i pozostali aktorzy, to parodia. Co nam to daje merytorycznie? Reklamuje się „Politykę” jako film, który zniszczy PiS, tylko po to, by poszło na niego jak najwięcej osób. A partia będzie mogła powiedzieć, że została pokazana w karykaturze, czyli po prostu nieprawdziwie. To taka szopka noworoczna, która jedynie ociepli wizerunek rządzących.
Dlaczego w czołowych grupach improwizacyjnych i stand-upowych jest mało kobiet? Klancyk i Stand-up Polska to właściwie sami faceci.
ASD: Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest. Akurat w mojej grupie, Hofesinka, są dwie dziewczyny. Można sytuację w środowisku czytać kluczem struktury społecznej i dominacji patriarchatu – że faceci się wszędzie pchają i są bardziej promowani. Faktem jest, że procent kobiet chcących robić stand-up w porównaniu do mężczyzn jest dosyć znikomy. Faceci przychodzą tłumnie, by wystąpić na open-micu, kobiety nie.
KCZ: Facetom jest nieco łatwiej autoironizować, kobiety są uczone, że im mniej wypada. Mówię też o sobie, wychowującej się w latach dziewięćdziesiątych, otoczonej billboardami ukazującymi sztuczne, ograniczające wzorce kobiecości. W Żelaznych Waginach łapiemy klimat babskiego South Parku, pozwalamy sobie na wiele, również na obrzydliwe gesty. Irytuje mnie mówienie, że żyjemy w patriarchacie, bo tak naprawdę w wielu przestrzeniach kobiety mają wysoką pozycję. Mamy narzędzia do pracy na wielu poziomach, czas zacząć ich używać.
AF: „Ada, to nie wypada” – coś w tym jest, a raczej było. To się dynamicznie zmienia. Może jeszcze nie przełożyło się na dużo więcej stand-uperek na polskiej scenie, ale zdecydowanie widać tę buzującą energię i wyrazistość w nowych mediach. Performerek na Instagramie i YouTubie jest coraz więcej.
ASD: Polecam się przejść na występ grupy improwizacyjnej Hurt Luster, świetnego żeńskiego trio. Robią na scenie wszystko – od rzeczy najgorszych i obrzydliwych, po najpiękniejsze, wzniosłe i romantyczne, nie oglądając się na stereotypy płciowe. Kobiety mają trudniej na scenie, ponieważ komedię traktuje się jako „męskie zajęcie”. Publiczność często ma podejście typu: „Nawet śmieszna, jak na kobietę”, co mnie załamuje. Wystarczy zobaczyć komentarze na YouTubie u stand-uperek – wylewa się tam straszny hejt.
KM: Profesjonalne aktorki nie mają problemu z uprawianiem komedii na scenie, a pamiętajmy że stand-upy i kabarety wywodzą się zwykle z amatorskich grup. Obecny rynek powoduje, że bardzo dużo rzeczy, które uważam za amatorskie, są uznawane za zawodowe. Tytuł najlepszej aktorki dostaje ktoś nie za ważną rolę, lecz za to, że występuje w reklamach. Wywodzę się z czasów, gdy mówiło się o wielkich premierach i przełomowych rolach. Dzisiaj numerem jeden jest ten, kto ma więcej polubień w mediach społecznościowych i YouTubie. Robi się z tego disco polo.
Argumentum ad disco polo użyte po raz drugi kończy dyskusję…
KM: Zostałem sprowokowany, bo nie chcę tak opisywać świata, że wszystko jest do dupy, chociaż jest.
Ada Fijał – aktorka, osobowość medialna. Absolwentka krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej i stomatologii Collegium Medicum UJ w Krakowie. Występuje z grupą teatralno-kabaretową Pożar w Burdelu, czyli Żelazne Waginy 2, w spektaklu „Tajna misja” oraz w serialach „Ślad” i „Barwy Szczęścia”. Tworzy również parodie na Instagramie i YouTubie.
Bolesław Chromry (pseudonim artystyczny Damiana Siemienia) – rysownik, poeta, scenarzysta komiksowy, absolwent krakowskiej ASP. Na co dzień pracuje jako copywriter w agencji reklamowej. Wydał kilka powieści graficznych, m.in. „Notes dla ludzi uczulonych na gluten i laktozę” i „Elementarz Polski dla Polaka i Polki z Polski”. W październiku 2019 roku ukaże się jego pierwsza powieść „Pozwólcie pieskom przyjść do mnie”.
Krzysztof Materna – reżyser, aktor, satyryk i producent telewizyjny. Wspólnie z Wojciechem Mannem współtworzył kultowe programy „Za chwilę dalszy ciąg programu” oraz „MdM”. Laureat dwóch Wiktorów za najlepszy program telewizyjny. Pomysłodawca i dyrektor artystyczny dziesięciu edycji słynnego festiwalu Solidarity of Arts w Gdańsku.
Antoni Syrek-Dąbrowski – komik, improwizator i scenarzysta, na scenie od 2010 roku. Występował m.in. w „HBO Stand-up Comedy Club” i „Comedy Central Prezentuje: Stand-up!”. Od 2011 roku jest członkiem grupy improwizacyjnej Hofesinka, która regularnie występuje w Resorcie Komedii i Klubie Komediowym w Warszawie. Improwizacji komediowej uczył się w słynnym The iO Theater w Chicago.
Karolina Czarnecka – porusza się po różnych dziedzinach sztuki, badając ich granice. Zasłynęła piosenką „Hera koka hasz LSD”, którą wykonała na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu w 2014 roku. Jest dyplomowaną lalkarką i prawie dyplomowaną aktorką dramatyczną; współtworzy grupę teatralno-kabaretową Pożar w Burdelu, jest członkinią Żelaznych Wagin oraz Gangu Śródmieście. W 2014 roku artystka wydała debiutancką solową EP-kę „Córka”, na której obok przeboju z PPA znalazły się piosenki „Zjawa” czy „Demakijaż” z gościnnym udziałem L.U.C. Wiosną 2018 roku premierę miał album „Solarium 2.0”, promowany singlami „Anaruk” i „Mój pokój”. Aktualnie Czarnecka pracuje nad swoją trzecią płytą, której zapowiedzią jest singiel „Módl się za nami”.