Nie jest to zarzut, a raczej diagnoza. Glenn w Margieli gra bezpiecznie i prawdopodobnie musi. W Y/Project i Dieslu mógł pozwolić sobie na ironię, przerysowanie i kontrolowany chaos. Tam był architektem rzeczywistości, tutaj jest kuratorem dziedzictwa, a to zupełnie inna rola. Gdyby poszedł w stronę radykalnego cytowania samego siebie, zapewne usłyszałby, że nie rozumie kodów Margieli. Skoro został przy archiwach, słyszy, że brakuje mu odwagi. Nie da się wygrać tego meczu już w pierwszej połowie.
Dlatego z biznesowego punktu widzenia ten zachowawczy debiut miał sens. Martens w Margieli pracuje dla kogoś, a jego kreatywność, chcąc nie chcąc, podlega filtrowi historii i oczekiwań klientów. Tymczasem w kolekcji dla H&M działał jako Glenn Martens – na własnych warunkach. Nie musiał wchodzić w cudzą narrację, więc mógł mówić pełnym głosem. I paradoksalnie, dlatego projekt dla sieciówki brzmi głośniej niż kolekcja dla kultowego domu mody – w jednym przypadku słyszeliśmy echo archiwów, w drugim jego własny głos.
Co ciekawe, to właśnie w H&M Martens najbliżej podszedł do tego, co nazywamy duchem Margieli – choć oficjalnie nie miał z nim nic wspólnego. Ironia? Być może, ale znacząca. Czym był Margiela w latach 90., jeśli nie radykalnym gestem dostępności? Zdekonstruowane ubrania sprzedawane jako manifest, oversize jak ochrona przed światem, moda jako teatralny komentarz do codzienności. Dokładnie to samo zrobił Martens z H&M: dał masowemu odbiorcy styl, który normalnie jest zarezerwowany dla wtajemniczonych. Może więc problem nie leży w jego wrażliwości, tylko w tym, że haute couture i RTW są dziś mniej elastyczne niż fast fashion. Może prawdziwa rewolucja dzieje się teraz… w koszach z napisem „Wybierz swój rozmiar”?
Prawdopodobnie nie, bo nic nie zastąpi symbolicznej mocy legendarnych domów mody. Nadal żyjemy w świecie, w którym to haute couture nadaje rytm, a reszta tylko tańczy. Ale może właśnie ten model zaczyna się kruszyć? Przez lata powtarzaliśmy, że to projektanci z dużych marek kreują trendy, a fast fashion je kopiuje. Tyle że dynamika zaczęła działać w drugą stronę. Dziś to nie kreatorzy decydują o tym, co będzie modne, tylko klienci, a sieciówki reagują szybciej niż jakikolwiek luksusowy dom mody. Może więc Martens zrobił w H&M coś więcej niż komercyjną współpracę. Może przetestował, co działa naprawdę, a co jest już tylko rytuałem dla wtajemniczonych. Jeśli w Margieli musi grać w elegancką grę kodów, to w H&M pozwolił sobie na coś bardziej pierwotnego – na intuicję.
To, co nazywamy elevated basics, jest dokładnie tym, co Glenn pokazał w kolekcji dla H&M. Fani Margieli, Diesla i samego Martensa znajdą tu coś dla siebie, bo to manifest codzienności i społecznej różnorodności. Coś pomiędzy logomanią a quiet luxury. Owszem, asymetryczna marynarka w kratę to zupełnie inna energia niż metaliczny t-shirt z dużym podpisem projektanta, ale oba mają sens. Właśnie dlatego, że są prawdziwe i transparentne. Ta kolekcja działa, bo nie udaje. Pokazuje różne osobowości i żadnej z nich nie ocenia. Nieważne, czy jesteś team old money, czy team new money – tutaj znajdziesz coś dla siebie.
Kolekcja Glenn Martens x H&M będzie dostępna od 30 października 2025 w wybranych sklepach H&M oraz online.