Przedstaw się naszym czytelnikom. Co byś o sobie powiedział?
Cześć, Polsko, nazywam się J. Bartholomew Buchanan, a w ramach pracy jestem wysoce emocjonalny i krzyczę przed tysiącami ludzi.
Jak wygląda twoja codzienna rutyna? Rival Sons odbywa właśnie trasę koncertową po Europie.
Na co dzień potrzebuję sporej dawki ćwiczeń; biegam, uprawiam jogę, medytuję. Lubię obserwować otoczenie. Podczas trasy natomiast, w jakimkolwiek kraju czy mieście akurat się znajduję, wchodzę do lokalnych sklepów spożywczych i patrzę, jak klienci robią zakupy. To prawdziwe życie i ludzie, którzy w takich sytuacjach są autentyczni, dbają o proste codzienne sprawy. Uwielbiam to.
W piątek 10 czerwca gracie w Poznaniu, dzień później we Wrocławiu. Jak się czujesz, wracając do Polski?
Uwielbiam ten kraj, wasza publiczność wykazuje się ogromną pasją do muzyki. Wcześniej graliśmy głównie w Warszawie, ale miałem okazję zwiedzić również kilka innych miejsc.
Powiedziałeś kiedyś w wywiadzie: „Zawsze ubierałem się niebezpiecznie i androgynicznie. Już od dziecka… Wiesz, ludzki głos nie jest ani damski ani męski, to melodia. Moja tożsamość została zbudowana na głosie. Dlatego w kwestii ubioru nigdy się nie zastanawiałem, czy jest męski, czy kobiecy. Materiał sam w sobie nie ma płci”. Wciąż trzymasz się tych słów?
Po prostu nie dostrzegam płciowości w modzie dopóki ktoś sam nie zechce jej manifestować. Moim manifestem zawsze była ekspresja szczerości. Lubisz czarny? Ubierz się na czarno. Wolisz różowy? Załóż różowy. Kogo to obchodzi?
Obecnie moim konikiem jest styl Yves Saint Laurent z wczesnych lat 70-tych, szczególnie trzyelementowe garnitury. Miałem okazję poznać i pracować z Mattem Lambem (malarz – przyp. red.), gdy był zatrudniony u Sida Mashburna (amerykański projektant mody – przyp. red.), a teraz zainaugurował własną markę FACTOR’S. Pod swoim szyldem tworzy dokładnie w takim stylu, jak YSL w latach 70-tych. Kocham.
Co cię fascynuje w modzie?
Odpowiednie ubranie może odkryć lub obudzić w tobie coś, na co wcześniej byłeś niewidomy. Umożliwia nadanie wyrazu i świeżości naszej zwietrzałej normalności.
Świętujecie dziesięciolecie albumu „Pressure & Time”. Jak twój styl ewoluował od czasu jego premiery?
Wydaje mi się, że wtedy kładłem większy nacisk na rockowy styl, by współgrał z naszą muzyką. Dosyć szybko uznałem jednak, że to nie ma sensu. Doszedłem do wniosku, że jako frontman nie muszę na siłę udowadniać, że jestem rockmanem.
Po wydaniu „Pressure & Time” nagraliście jeszcze cztery albumy: „Feral Roots” (2019), „Hollow Bones” (2016), „Great Western Valkyrie” (2014) oraz „Head Down” (2012). Czego się nauczyłeś w tym czasie?
To bardzo szerokie pytanie. Przede wszystkim – regularnie wymagaj od siebie więcej, przesuwaj swoje granice, aż zaczną się zmieniać. Z pewnością nie uzależniaj ich od doświadczeń innych ludzi, bo urośniesz jedynie do ich poziomu. Nie bardziej. Poza tym większość ludzi jest pełna ściemy, nieraz są nieautentycznymi tchórzami i nawet nie zdają sobie z tego sprawy. Dlatego lepiej daj się ponieść dzikości, bo przynajmniej przeżyjesz coś prawdziwego.
Czego możemy się spodziewać po waszym nowym albumie Rival Sons?
Powinien się ukazać na początku przyszłego roku i natychmiast trafi na pierwsze miejsce list przebojów w Polsce.
Jakich innych artystów polecasz? Czego ostatnio słuchasz?
Głównie najnowszego albumu Amason „Galaxy II”. To niesamowity szwedzki zespół, na który trafiłem kilka lat temu. Poza tym polecam Charliego Crocketta, Amigo the Devil. Mój znajomy Anderson East nagrał ponownie jego ostatni album w FAME i jest rewelacyjny.