Moja przygoda z muzyką zaczęła się, kiedy miałam 6 lat. To wtedy rodzice posłali mnie do szkoły muzycznej w Gdańsku, jednej z nielicznych ogólnokształcących szkół artystycznych w Polsce. Dorastanie z muzyką i sztuką w takim środowisku wpływa na dzieciaki. Interesujące jest, że szkoła funkcjonuje z całym przekrojem edukacyjnym – od podstawówki do liceum. Mogliśmy patrzeć na starszych muzyków i widzieć, dokąd to wszystko prowadzi. Na tym etapie ważne jest spotkanie swojego mistrza albo świadomość, dokąd idziesz – inaczej ilość pracy jest zbyt ciężka, szczególnie w młodym wieku. Trafiłam na świetnego pedagoga - Panią Ewę Szurek , pod której skrzydłami spędziłam 12 lat. Zaszczepiła we mnie pasję do muzyki. Kiedyś marzyłam o byciu koncertującym pianistą, wykonującym utwory innych kompozytorów, ale nigdy nie pomyślałabym, że będę koncertować grając swoje kompozycje.
Jakie wydarzenia miały decydujący wpływ na Twój rozwój artystyczny?
Było kilka zdarzeń, które wpłynęły na moją karierę, szczególnie te, które zdarzyły się już po przeprowadzce do Warszawy. Odkryłam wtedy, jak wiele jest gatunków muzycznych, a ja zawsze miałam słabość do różnorodności. Mieszkając z dwiema przyjaciółkami, Kornelią i Dobrawą, z którymi znajomość zaczęłam w szkole w Gdańsku, moje poszukiwania muzyczne nabrały tempa. Dobrawa, która obecnie również odnosi sukcesy komponując własną muzykę, była częścią tej podróży. Spotykałam różnych ludzi, producentów hip-hopowych, muzyków, wokalistów. Kojarzysz „Domowe Melodie”? To była nasza sąsiadka, mieszkałyśmy drzwi w drzwi na Hożej. To było bardzo twórcze i na pewno wpłynęło na to, kim jestem na scenie.
Pojawiła się propozycja zagrania Ciechowskiego.
Kiedy pojawiła się ta propozycja, Dobrawa zwróciła się do mnie o pomoc w aranżacji. Wcześniej już coś udało mi się napisać, między innymi dla wspomnianych „Domowych Melodii”. Zgodziłam się bez wahania na tę współpracę. To był festiwal w Tczewie, w otwartej przestrzeni amfiteatru. Wykonałyśmy tam trzy aranżacje, które podsłuchał Kamil Wicik, dziennikarz Radia Gdańsk. Uznał nasze interpretacje na tyle ciekawe by zaprosić nas do wykonania całego, radiowego koncertu. Koncert miał ogromną słuchalność i świetny odbiór, więc zdecydowałyśmy się nagrać płytę. Nie miałyśmy funduszy, więc zdecydowałyśmy się na crowdfunding, a wsparcie ludzi było ogromne. Myślę, że dużą rolę odegrała sylwetka Ciechowskiego. Nadal studiowałam muzykę klasyczną w Berlinie, ale polubiłam występy na scenie w innym wydaniu. To był dla mnie przełomowy moment. Grając muzykę klasyczną czułam się niesamowicie zestresowana, a tu czułam się świetnie i mogłam wykorzystać wszystkie swoje umiejętności. Przeprowadzka do Berlina dała mi więcej swobody. Berlin jest miastem, gdzie każdy może być naprawdę sobą, co również miało na mnie ogromny wpływ.
Polskie środowisko muzyki klasycznej jest wyjątkowo hermetyczne. Jak reaguje, kiedy ktoś wychodzi poza jej granice?
Dość krytycznie, dlatego tak wiele lat zajęło mi by nagrać solową płytę. Bałam się, że to, co robię, będzie postrzegane jako banalne, niedostatecznie dobre. Marzyłam o wydaniu płyty za granicą, bo chciałam usłyszeć opinię innych, nie tylko polskiego środowiska.
Ogromnie ważne było wysłanie dema do Gondwana Records, brytyjskiej wytwórni założonej przez wspaniałego trębacza - Matthew Halsall’a. Ich zachwyt i decyzja o wydaniu płyty piano solo były dla mnie wielkim zaskoczeniem. Nie sądziłam, że tak delikatna muzyka z jednym instrumentem może zrobić na kimś wrażenie. Wyszeptana „Esja” stała się dla mnie ważnym album, dzięki któremu nadal odkrywa mnie wielu słuchaczy i symbolem, że cisza ma swoich fanów na całym świecie.
Od tego czasu Twoja kariera nabrała tempa. Na rynku pojawił się niedawno przepiękny album „Ghosts”. Pomysł na tę płytę narodził się w bardzo specyficznym miejscu, podczas pracy nad muzyką do filmu, prawda?
Tak. To było na początku 2022 roku, kiedy pracowałam nad dwoma projektami: serialem i filmem. Film dotyczył Alberta Giacomettiego, szwajcarskiego artysty i rzeźbiarza i jednego z moich ulubionych twórców XX wieku. Kiedy dostałam taką propozycję - nie mogłam jej odrzucić. Reżyserka filmu, Susanna Fanzun, kolejna ważna osoba w moim życiu, zasugerowała mi możliwość zmiany otoczenia na kilka miesięcy i pracy w artystycznej rezydencji niedaleko miejsca urodzenia artysty. Krajobraz tam jest zupełnie inny - to wysokie góry, a w czasie zimy słońce pojawia się tylko na kilka godzin w ciągu dnia. Atmosfera jest bardzo zagadkowa, ale też inspirująca jak się okazało. Uznałam, że może to być interesujące doświadczenie, że może już nigdy nie będę miała okazji pracy w takich warunkach. Początkowo czułam się przerażona. Stare sanatorium, przearanżowane na studia artystyczne, wiało pustką i wspomnieniem przeszłości. Było tam kilku innych artystów, ale miejsce było tak ogromne, że można było poczuć się samotnie. Szybko jednak znalazłam tam skupienie. Jedyną moją rozrywką były spacery po górach i wspólne kolacje z innymi rezydentami, nie zawsze muzykami, co było dla mnie niesamowicie rozwijające. Pojawiał się temat duchów, przeszłości, historii, które mogły wydarzyć się w tym miejscu jakiś czas temu.
Czuję obecność istot z innego wymiaru. Podjęłaś z nimi piękny dialog.
Tak, wyobrażałam sobie, że duchy mogły mieszkać w tej przestrzeni i okazało się, że nie tylko ja odczuwałam ich obecność. W moim pokoju na przykład pękały czasem szyby, co nie jest przecież normalne. Okazało się, że lokalna społeczność nadaje nawet tym “swoim” duchom imiona co niesamowicie mi się spodobało i sprawiło, że spojrzałam na nie życzliwym okiem. Kiedyś to miejsce tętniło życiem jako ośrodek hotelowy, a teraz jest opustoszałe. To było jak otwarcie na temat, który zawsze mnie interesował, ale był trudny do uchwycenia - czyli historie, które pozostają w przeróżnych miejscach - ja nazywam je duchami. To właśnie dzięki temu doświadczeniu powstał utwór „Dancing with Ghosts”, w którym wyobrażałam sobie ludzi przeżywających tam niegdyś romanse, radości i dramaty i spotykających się potem jedynie jako duchy.
Nagrywając płytę w wieku 33 lat, zaczęłam myśleć o tym, co naprawdę jest dla mnie istotne i wartościowe, czego realnie się boję: starości, śmierci, straty bliskich, wojny. Te duchy stały się dla mnie przestrzenią do eksploracji osobistych doświadczeń, ale też tematem, który każdy może interpretować na swój sposób.
Jako artystka wykonująca muzykę na całym świecie, jestem ciekawa, co myślą ludzie z różnych części świata. Moje doświadczenie nie wyraża się już tylko w języku polskim czy w moim pochodzeniu, ale w tym, co dzieje się z moją muzyką. To mnie napędza i fascynuje.
Jak powstają Twoje teksty? Czy są dla Ciebie elementem wtórnym wobec muzyki?
Tekst pojawia się zawsze na końcu. To inaczej niż w przypadku artystów-wokalistów, których znam. Na przykład Natalia Przybysz, z którą się przyjaźnię, zawsze zaczyna od słów. Piszę muzykę instrumentalną, ale niektóre utwory to de facto piosenki. Wydaje mi się, że już na początku mam pewne wyobrażenie o tym, o czym będzie kompozycja. Zaczynam od muzyki, bo myślę, że to po prostu jest bliższe mojej tożsamości, ale od początku mam pewne wyobrażenie o treści utworu i jakieś pierwsze kluczowe słowo, które się potem powtarza lub wskazuje kierunek historii. Zwykle tego się trzymam. Moje piosenki mają proste tematy, jak na przykład „Home” czy „Living”, wokół których kreuję historię. Na tej płycie jest kilka utworów, w których jeszcze w innym celu używam słów. Mają one wartość rytmiczną, wyrażają stan emocjonalny, który nie zawsze jest w pełni racjonalny, czy w pełni zrozumiały. Fascynuje mnie też pewnego rodzaju automatyzacja i zrobotyzowanie, więc zdecydowałam się wykorzystać język, słowa i mój głos w podobny sposób. Byłam tego bardzo ciekawa.
Twoje podejście do wykorzystania głosu w muzyce wydaje się być unikalne. Czytałam, że masz do swojego wokalu mieszane uczucia – obniżasz go podczas śpiewania. Jesteś mniej pewna swojego głosu niż swojej muzyki?
Tak, to się zmienia w miarę dojrzewania jako kobieta i rozumienia, kim jestem. Kiedy zaczynałam eksperymentować z własnym głosem, nie podobało mi się, że brzmi on wysoko i dziewczęco, zaczęłam go przetwarzać. Odkryłam, że głos jest plastycznym materiałem, który świetnie daje się muzycznie przekształcić, tworząc swoje alter ego. W przypadku tej płyty podejście było inne. Byłam po długiej trasie koncertowej i zdecydowałam, że płyta będzie bardziej piosenkowa, ponieważ czułam się już znacznie swobodniej w swoim głosie. Dzięki liczbie koncertów wydaje mi się, że głos się wykształcił, osadził i umocował swoją pozycję w ciele. Genialni wokaliści rodzą się z umiejętnością diagnozowania, co potrzebne jest przed mikrofonem, a co na scenie. Ja musiałam się tego nauczyć, zrozumieć, czym jest mój głos, co chcę przekazać, co nagrywać. To był dłuższy proces. Na tej płycie czułam się pewniej, miałam wrażenie, że to wszystko dzieje się naturalnie. Muzyka to fizyczna aktywność, wynikająca z naszego ciała. Głos jest wynikiem ruchu strun głosowych, więc wskazuje też na Twoje położenie w czasie, Twój wiek. Świadomość kim jestem, była bardzo ważne. Głos jako kobieta, szczególnie w świecie mężczyzn, jest znakiem. To ważne, o czym śpiewam, jaką emocję chcę przekazać. Ta płyta miała dla mnie motyw uwalniający. Poczucie wolności, swobody, bycia tym, kim jestem, ze wszystkimi moimi osobliwościami.

Twoje dojrzewanie, zarówno artystyczne, jak i poza zawodowe, dokonało się w środowisku, w którym dominują mężczyźni. Jesteś osobą delikatną, dziewczęcą, ale na koncertach widać siłę, masz odwagę.
Tak i muszę ją mieć. To coś, czego nie byłam do końca świadoma, podobnie jak faktu, że świat, w którym działam, jest istotnie zdominowany przez mężczyzn. Mam wokół siebie kilka kompozytorek i artystek, które szanuję i czuję, że razem robimy coś niesamowitego. Ten biznes to nie tylko mężczyźni artyści, ale także management, publishing, booking, agenci filmowi. Bycie kobietą w takim środowisku jest czasem trudne. Często zdarzają się sytuacje, w których zastanawiam się czy osoba, z którą dyskutuję, powiedziałaby to samo mężczyźnie. Mój debiut był napędzany poniekąd faktem, że jestem młodą kobietą z Europy Wschodniej, co było czymś nowym, niemal egzotycznym. To, że potrafię grać na wielu instrumentach, komponuję i sama produkuję moją muzykę również miało znaczenie. Istotnym jest zaznaczenie bez kompleksów swojej obecności, bycie odważnym ale i mądrym w dokonywaniu decyzji oraz konsekwencja w egzekwowaniu swoich planów. Warto patrzeć krytycznie na to, co się robi.
Sukces bywa końcem kariery – moment zachwytu jest świetny, ale zrobienie kolejnej płyty, która brzmi tak samo już nie. To są decyzje każdego artysty. Wymaga to często grubej skóry i poddanie pod wątpliwość okrzyków zachwytu.
Na „Ghosts” jest mnóstwo różnych dźwięków, piknięć, szumów. Wydaje mi się, że nie wszystkie były zaplanowane. Pozwalasz sobie na takie przypadkowe elementy muzyki?
Tak, ta płyta w dużym stopniu bazuje na kilku latach mojej pracy nad filmami, rozwijaniu w improwizacji i działalności producenckiej. Chciałam wyjść poza świat muzyki ekstremalnie skontrolowanej, wkroczyć w świat spontaniczności i improwizacji. Fascynuje mnie muzyka elektroniczna i używane w niej algorytmy, które potrafią wywoływać taki przypadek. Przez te lata współpracowałam z różnymi inspirującymi ludźmi, reżyserami dźwięku, którzy pokazywali mi, jak mogę podkreślić tę część w mojej twórczości. Wydawało mi się, że połączenie improwizacji z moim doświadczeniem i porządkiem, który lubię, daje utworom oddech i organiczność, nadaje im osobisty charakter. To jest coś, co intensywnie eksplorowałam podczas nagrywania ostatniego albumu. Podchodziłam do tej płyty inaczej, nie z gotowymi utworami, a raczej nagrywając sample czy fragmenty, które później układałam w całość. Wiele utworów na tej płycie to pojedyncze ujęcia, zagrane na żywo kompozycje, w których mam wrażenie udało się zamknąć coś niezwykle unikatowego.