Advertisement

Julia Rocka nie stroni od podtekstów seksualnych, ale i nawiązań do wielkich reżyserów. U nas wciela się w Madonnę [WYWIAD I SESJA]

Autor: Monika Kurek
22-08-2025
Julia Rocka nie stroni od podtekstów seksualnych, ale i nawiązań do wielkich reżyserów. U nas wciela się w Madonnę [WYWIAD I SESJA]
Chciała być aktorką, ale piosenka, którą zrobiła ze znajomym, stała się viralem. Kawałki Julii Rockiej wypełnione są zarówno podtekstami seksualnymi, jak i nawiązaniami do wielkich reżyserów. Artystka ma starą duszę i lubi zgubić się w muzeum, ale TikTok ją uwielbia. Za niektóre teksty zdarza jej się obrywać, lecz mimo to wbija kij w mrowisko, tak jak wiele lat temu robiła to jedna z jej inspiracji, Madonna, w którą wciela się w naszej sesji.
Materiał pochodzi z najnowszego numeru K MAG 123 Like a Prayer 2025.
Gdybyś mogła żyć w dowolnym czasie w historii…
Myślę, że pod względem artystycznym i estetycznym wybrałabym XV-wieczne Niderlandy. Mój ulubiony okres w sztuce to zdecydowanie Early Netherlandish Painting, gdy tworzyli Jan van Eyck czy Roger van der Weyden. Uwielbiam podejście artystów tamtej epoki, z niesamowitą precyzją oddawali każdy najmniejszy detal przedstawionego świata. Z drugiej strony, gdy myślę, jak wtedy traktowano kobiety i na jakim poziomie znajdowała się cywilizacja, raczej nie chciałabym żyć w tamtych czasach. Teraźniejszość bardzo mi pod tym względem odpowiada. Mogę chodzić do szkoły, kształcić się, rozwijać, tworzyć, decydować o sobie. Jestem sprawcza i w zasadzie nikt mnie nie ogranicza.
Kobiety nie mają jednak tych praw długo.
W wielu miejscach na Ziemi kobiety wciąż ich nie mają, co jest bardzo niesprawiedliwe i przerażające. Obejrzałam niedawno film „Nasienie świętej figi” o sytuacji w Iranie, ogromnie mnie poruszył. Poczułam wdzięczność za rzeczywistość, w której żyję. Choć teraz może się wydawać, że opowiadam o Polsce idealistycznie, nic bardziej mylnego. Uważam, że nadal żyjemy w mocno patriarchalnej rzeczywistości, w której kobiety często uważane są za słabsze, gorsze albo mniej inteligentne. Cały czas musimy walczyć o swoje prawa i choć dostrzegam duży progres w świadomości społeczeństwa, sądzę, że jeszcze długa droga do tego, by kobiety faktycznie były stawiane przez ogół na równi z mężczyznami.
W środowiskach artystycznych również panuje duża presja. Jesteś artystką, więc poniekąd sprzedajesz swój wizerunek.
Tak, my, dziewczyny, bardzo często musimy coś udowadniać. Przypomniało mi się, jak zdawałam do Szkoły Aktorskiej, gdzie zazwyczaj na rok dostaje się około dwudziestu osób: dziesięć dziewczyn i dziesięciu chłopaków. Kandydatek zawsze jest o wiele więcej niż kandydatów, przez co między kobietami można zauważyć znacznie większą rywalizację. Kiedyś usłyszałam nawet od jednego profesora, że „aby dziewczyna dostała się do szkoły, musi świetnie tańczyć, śpiewać, wyglądać, mieć dobrą dykcję, a w przypadku chłopaka – wystarczy, jak dobrze się prezentuje i ma trochę pewności siebie”. To przykre, że bycie dziewczyną często wiąże się z ogromnymi oczekiwaniami społecznymi i chorą presją. Permanentnie potwierdzamy światu, że jesteśmy wystarczająco inteligentne, utalentowane, kompetentne czy mądre!
fot. Miko Marczuk
Ale nie za mądre.
Zdecydowanie. To smutne, ale my przeważnie jesteśmy „za…”. Nasza tytułowa Madonna jest świetnym przykładem kobiety, która wymykała się jakimkolwiek ramom. Już z pozycji debiutantki bezkompromisowo walczyła zarówno o siebie i swoją wolność artystyczną, jak i o prawa kobiet czy mniejszości. Zawsze dążyła do wyrażania siebie, mimo że wielokrotnie i na różnych etapach słyszała, że swoimi oświadczeniami i zachowaniami pogrąża własną karierę. Jej odwaga szalenie mi imponuje. Madonna pokazywała, że należy luzować przysłowiowy gorset narzucany przez kulturę, społeczeństwo, wychowanie, ale często i przez nas samych. Nie ukrywam, że inspiruje mnie nie tylko swoją buntowniczą postawą, lecz także pod względem odwagi tworzenia! „Music” to chyba mój ulubiony jej album. Jak ona na nim wspaniale eksperymentuje! Mam wrażenie, że wszystko, co współcześnie uważamy za nowoczesne i nowatorskie, Madonna zawarła właśnie na tym krążku.
Oprócz Madonny, jakie kobiety w sztuce są dla ciebie inspiracją?
W szkole aktorskiej robiłam monodram o Coco Chanel, do którego sama musiałam napisać scenariusz. Tygodniami czytałam jej pamiętniki, notatki i listy, po czym na egzaminie się w nią wcieliłam. W ramach przygotowań badałam jej biografię. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Coco zrywała z konwencją, buntowała się przeciwko zastanym ideom. Śmiało można powiedzieć, że zrewolucjonizowała modę damską. Ściągnęła z kobiet wspomniane gorsety – dosłownie i w przenośni. Jeździła na koniu okrakiem, co w tamtych czasach budziło ogromne kontrowersje. Robiła to wszystko wbrew krytycznym opiniom, co jest niesamowicie inspirujące. Tak mocno wierzyła w swoją wizję, że nie można było jej zahamować. Była prekursorką w pokazywaniu kobietom, że mogą być wolne.
Zarówno Madonna, jak i Coco Chanel zbierały niegdyś za swoją działalność mocne cięgi.
Walka o siebie i swoje przekonania to coś, nad czym sama wciąż pracuję. Nad tym, żeby nie spełniać oczekiwań innych, żeby nie szukać walidacji, żeby zamiast tego podążać za swoją intuicją. Trudno nie myśleć o tym, co powiedzą o nas inni, szczególnie jeśli ma się naturę perfekcjonistki, a w dzieciństwie zawsze było się tą grzeczną dziewczynką. Długo towarzyszył mi lęk przed tym, co ktoś o mnie pomyśli. Lęk przed porażką. W głowie słyszałam głos, że jestem niewystarczająca. Teraz mogę śmiało przyznać, że tworzenie drugiej płyty było dla mnie wyzwalające, i myślę, że powoli zaprzyjaźniam się ze swoim wewnętrznym krytykiem, choć jest to trudne.
Wciąż męczy cię perfekcjonizm?
Trudno się go pozbyć. Od urodzenia jesteśmy naznaczone oczekiwaniami, że musimy być posłuszne, delikatne, miłe, nosić różowe sukienki, nie być za głośne i używać dobrego słownictwa. Gdy byłam dzieckiem, wielokrotnie mnie strofowano. Moja rodzina nie robiła tego intencjonalnie, po prostu w takiej kulturze przyszło mi się wychowywać.
Wiele nawyków wywodzi się z tego, że po prostu „zawsze tak było”.
Moja mama także dorastała w atmosferze mnóstwa tematów tabu. O wielu rzeczach się nie mówiło. Nie było otwartości, komunikacji między rodzicami a dzieckiem. To trochę taka gra pozorów. Pamiętam, że jak miałam gorsze momenty, słyszałam: „Nie płacz, weź się w garść!”. Gdy hamujesz swoje prawdziwe emocje i narzucasz sobie coraz większą presję, negatywne skutki w psychice są nieuniknione. U mnie tym skutkiem okazał się perfekcjonizm. Chciałam być idealną wnuczką, córką, siostrą czy uczennicą. Bałam się sprawiać problemy rodzinie, która miała wystarczająco własnych kłopotów. W miarę dojrzewania to wewnętrzne, zranione dziecko zaczyna krzyczeć coraz głośniej, bo nigdy w pełni nie zaznało akceptacji. To nie zawsze jest kwestia chęci. Myślę, że czasem, mimo dobrych intencji, brak narzędzi lub umiejętności sprawia, że rodzice nie potrafią dać nam tego, czego potrzebujemy. Teraz jestem na etapie, że chcę sama zdołać się przytulić i powiedzieć sobie, że nie muszę niczego nikomu udowadniać. Niemniej to codzienny dialog, kwestionowanie swoich nawyków, zachowań. Zastanawianie się, czemu coś mnie triggeruje, nazywanie mechanizmów. Mówienie sobie: „Nie musisz mieć wyrzutów, nie czuj się winna, nie wstydź się. Okej, popełniłaś błąd, potraktuj to jako lekcję, nie katuj się za to”. Mimo wszystko wciąż potrafię się biczować, że źle coś powiedziałam albo nietaktownie zareagowałam.
Skąd u ciebie aż taka presja?
Długo naiwnie myślałam, że to po prostu część mojej natury. Gdy zaczęłam rozmawiać o tym na terapii, doszliśmy jednak do wniosku, że duży wpływ miał na to nieobecny ojciec. Mogłam mieć najlepsze oceny, wygrane konkursy i olimpiady, ale jego nigdy nie było, nigdy nie był mną szczerze zainteresowany, a w takich sytuacjach dziecko jeszcze mocniej łaknie uwagi. Moja mama samotnie wychowała mnie i mojego brata. Dawała nam całą siebie, za co jestem niesamowicie wdzięczna, ale było jej ciężko, więc podświadomie nie chciałam sprawiać jej dodatkowych problemów. Chciałam ją odciążyć, wypełnić lukę po ojcu. Szkoła nie pomagała, bo w gimnazjum i liceum Batorego w Warszawie, do którego uczęszczałam, panowała bardzo duża presja. Potem w Łódzkiej Filmówce też nie było łatwo. Studia artystyczne potrafią umocnić w człowieku wszystkie kompleksy. Na podstawie tych doświadczeń powstała piosenka „Mam koleżankę”, pierwszy singiel promujący mój drugi album, który z premedytacją zatytułowałam symbolicznie „Gorset” . Wyobraź sobie: jesteś na roku z dziesięcioma pięknymi, mądrymi dziewczynami, które wydają się mieć absolutnie wszystko. Szybko jednak okazuje się, że to tylko pozory, bo większość z nich skrywa smutek, lęki, kompleksy i nie akceptuje siebie. Ta obserwacja dość szybko z kolei przeobraziła się w kolejny numer, „Casting”, który opowiada o potrzebie bycia zauważonym, wybranym z tłumu i bezwarunkowo pokochanym. Myślę, że środowisko teatralno-filmowe wbrew pozorom wcale nie pomaga w zdobyciu pewności siebie i samoakceptacji. To wieczny konkurs piękności, rywalizacja i właśnie... casting.
Ciężki zawód sobie wybrałaś w takim razie. Jesteś na świeczniku, cały czas poddajesz się ocenie.
Był moment, gdy zastanawiałam się, czy wybór zawodu, w którym jestem cały czas na świeczniku, to nie przypadkiem leczenie jakichś moich głębokich kompleksów. Ostatecznie doszłam do wniosku, że nie. Od dziecka kochałam tworzyć dla samego tworzenia, dla procesu. Nic nie sprawiało mi większej przyjemności, niż wymyślanie i reżyserowanie filmów nagrywanych amatorską kamerą, którą dostałam w podstawówce. Potem doszło projektowanie i szycie własnej kolekcji ubrań w mieszkaniu babci, aby zdać maturę IB. Zawsze lubiłam rzeczy manualne, ale i historię sztuki. Traktuję moją karierę jako audiowizualny projekt osadzony w mediach społecznościowych, gdzie mogę się wyżyć kreatywnie i decyduję o każdej najmniejszej rzeczy. Wymyślam teksty, melodie, potem oprawę wizualną, klipy, scenografie, stylizacje. Następnie wychodzę na koncert i mogę występować przed publicznością, co oczywiście ogromnie mnie cieszy, ale jeszcze bardziej cieszę się, jak wracam po koncercie do domu, chłopaka, psa. Nie robię muzyki, żeby usłyszeć swoje imię albo żeby mnie zaczepiano na ulicy. Znam jednak osoby, które żywią się sławą i rozpoznawalnością.
fot. Miko Marczuk
Mówisz, że najszczęśliwsza jesteś w domu. Gdybyś miała nieograniczony budżet, jakie dzieło sztuki byś w nim powiesiła?
Wybrałabym poliptyk „Ołtarz Gandawski” Huberta i Jana van Eycków. To gigantyczny obraz składający się z dwunastu mniejszych części. Widziałam to dzieło na żywo w katedrze św. Bawona w Gandawie i zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Gdybym miała penthouse, powiesiłabym go w salonie i codziennie na niego patrzyła. Chociaż jak teraz o tym myślę, na dłuższą metę mógłby mnie trochę przytłoczyć swoim rozmiarem i rozmachem [śmiech]. Gdybym miała wybrać coś bardziej minimalistycznego i współczesnego, pewnie stanęłoby na jakiejś abstrakcji Marka Rothko. Jego obrazy działają na mnie kojąco.
W swoich piosenkach dużo śpiewasz o relacjach damsko-męskich. Jak to jest być kobietą we współczesnym świecie randkowania?
W piosenkach śpiewam o pewnym specyficznym wycinku tego świata – zazwyczaj o toksycznych relacjach. Dopóki nie uporałam się ze swoimi kompleksami i niedojrzałymi zachowaniami, głównie w takie relacje wchodziłam. Wtedy to narcystyczni mężczyźni wydawali mi się tymi najatrakcyjniejszymi. Kiedy już to przepracowałam, zaczęli mnie kręcić mężczyźni, którzy mają zupełnie inny zestaw cech, nie uważam więc, że cały świat randkowy jest toksyczny i zły. Od dwóch lat jestem w zdrowym związku, w którym mamy bardzo dobrą komunikację. Zwalanie winy na facetów, mówienie, że są beznadziejni, to wyzbywanie się odpowiedzialności. Ostatecznie to ty wybierasz, kogo wpuszczasz do swojego życia. Istnieje wielu wspaniałych mężczyzn, natomiast prawdą jest, że dużo moich piosenek pokazuje ich od negatywnej strony, bazuję na moich doświadczeniach sprzed lat. Nie wiem, co zrobię przy trzeciej płycie, bo kończą mi się już inspiracje. Ile można pisać o miłości?! Na początku chciałam, aby ten album był bardziej intelektualny, spójny, konceptualny. Pogoń za spełnieniem sztywno określonej wizji tak mnie jednak zablokowała, że musiałam zrobić kilka kroków wstecz i zadać sobie pytanie: „O czym tak naprawdę chcę opowiedzieć tymi piosenkami?”. Wtedy trochę odpuściłam i dałam się ponieść… no i tym oto sposobem powstało… czternaście piosenek, z czego większość wbrew pierwotnym założeniom jest o relacjach romantycznych. No cóż… [śmiech].
Taylor Swift nagrała o swoich związkach jedenaście płyt, stając się największą gwiazdą na świecie.
To prawda. A ja się przejmuje, że ktoś pomyśli, że piszę kolejną piosenkę o nieszczęśliwej relacji z mężczyzną, bo pewnie nie potrafię napisać niczego bardziej ambitnego. Czasem widzę komentarze w stylu: „Ona pisze tylko o jednym!”, „Pewnie jej życie randkowe jest bujne!”, ale to nieprawda, bo potrafię napisać pięć różnych piosenek o tym samym chłopaku z liceum. Widzisz, znowu wpadam w tę pułapkę. Z jednej strony mówię, że popuszczam gorset, a z drugiej go zaciskam. Za dużo od siebie wymagam. Kobietom w branży muzycznej mocniej się obrywa za odważne teksty i wizerunek. Gdy piszą o relacjach romantycznych w sposób bezpośredni, publiczność odbiera to za obcesowe i perwersyjne, podczas gdy te same osoby słuchają męskiego rapu naszpikowanego takim językiem.
„Może wpadniesz na chatę? Zrobię tobie… herbatę”. Tak śpiewasz w kawałku „Gorset”.
„Prymitywny tekst niczym z disco polo” [śmiech]. Mnie ten tekst bawi i uważam, że pokazuje duży dystans do siebie. Mam nadzieję, że równie pozytywne emocje wzbudza w moich słuchaczach. To był zresztą ten brakujący element, który zgubiłam w pogoni za doskonałością i nieskazitelnością – poczucie humoru i storytellingowe teksty z przymrużeniem oka. Przypomnienie sobie o nich pozwoliło mi odzyskać przyjemność z pisania i eksperymentacji bez ograniczeń. To jest klucz.
Twoja najgorsza randka to…
Chłopak mówił o sobie przez trzy godziny. Nie zadawał mi żadnych pytań, a ja nawet nie zwracałam mu uwagi, bo chciałam jak najszybciej stamtąd uciec. Kiedy mówiłam, że muszę lecieć, tak umiejętnie mną manipulował, że nie potrafiłam się wymigać. Na szczęście od tamtej pory sporo pracowałam nad swoją asertywnością.
Zawsze czułaś się tak swobodnie w temacie seksualności?
Mam dużą swobodę w tym temacie, ale nie dlatego, że w dzieciństwie ktoś ze mną o tym rozmawiał. Myślę, że w dużej mierze wynika to z mojej niezgody na to, że wciąż jest to temat tabu. Cielesność w relacji romantycznej jest czymś wspaniałym, estetycznym, wzniosłym, wręcz duchowym. Nie ma się czego wstydzić. Każdy to robi, każdy czuje pociąg seksualny, dąży do tego, aby związać się z drugą osobą. Seks jest wszędzie – w życiu codziennym, filmach, malarstwie, w sztuce ogólnie. Można opowiadać o tym na różne sposoby. Mamy Wong Kar-Waia, który pokazuje erotykę bardzo subtelnie, wręcz eterycznie. Był David Lynch flirtujący z perwersją. Obie te formy są świetne. Ja staram się oswajać ludzi z tym tematem, ale to zawsze wzbudza emocje. Często pytają mnie, czy nie uważam, że moje teksty są zbyt wulgarne, ale nie sądzę, by tak było, robię to w świadomy sposób. Chcę mówić bez cenzury o tym, co przeżywam. Dotykanie prawdy działa czasem jak wbijanie kija w mrowisko, ale nie ma co ukrywać, że seks jest nieodłączną częścią życia. Nie widzę powodu, dlaczego miałabym się ograniczać i nie poruszać tego wątku.
fot. Miko Marczuk
A jak stoisz z duchowością?
Bardzo mi się podoba, jak Czesław Miłosz pisał o transcendencji, chociażby w wierszu „Pod podszewką świata”. Trochę jest tak, że gdyby po drugiej stronie nic nie było, życie nie miałoby sensu. Człowiek ma potrzebę wiary. Ja też chcę wierzyć, że po śmierci jest coś więcej. Wielokrotnie przekonałam się o tej sile. Sam fakt, że nigdy nie marzyłam o tworzeniu muzyki, i to wszystko zadziało się „przypadkiem”, też jest chyba jakimś znakiem z góry.
Dobrze kojarzę, że pisałaś pracę o inspiracjach malarskich w filmach?
Pisałam pracę magisterską o filmie Lecha Majewskiego „Młyn i Krzyż”, będącym adaptacją filmową obrazu „Droga na Kalwarię” Petera Bruegela starszego. Poznałam zresztą Lecha Majewskiego osobiście, byłam również na jego wykładach w Kinie Iluzjon. Niesamowicie inspirujące doświadczenie, Majewski jest w moich oczach artystą totalnym.
To pogadajmy o filmach.
Inspiracją do mojej piosenki „Happy Together” był wspomniany Wong Kar-Wai i jego film o tym samym tytule. Uwielbiam jego estetykę, posługiwanie się metaforami, to, jak kreuje tajemniczą i zmysłową atmosferę. Rok temu odświeżyłam sobie jego twórczość w kinie Muranów, gdzie odbywał się cykl seansów jego autorstwa. W filmach Wong Kar-Waia scenariusz zawsze jest na najwyższym poziomie, a kadry i kolory są dopracowane do perfekcji. Z czystym sumieniem można nazwać go poetą filmu. Uwielbiam także kino Antonioniego. „Powiększenie” było inspiracją do piosenki „Blow-Up” z Kukonem z mojego debiutanckiego albumu „Blaza”.
Gdybyś mogła żyć w estetyce wybranego reżysera, byłby to…
Chyba estetyka Felliniego z filmu „Słodkie życie” albo… mogłabym zastąpić Claudię Cardinale w „Lamparcie” Viscontiego!
Czyli włoskie klimaty.
Dążenie do doskonałości i obsesja piękna w czystej postaci… chyba jestem zbyt monotematyczna. Ciekawostka – podobno Claudia Cardinale nosiła w tym filmie gorset, który był tak mocno związany, że pozostawił rany na jej ciele. Mimo cierpienia nie odezwała się na planie ani słowem. To w sumie dość symboliczne i wymowne, ale i totalnie przeciwstawne postawie Madonny, która zrobiła wszystko, żeby wyzwolić się z ucisku mentalnego gorsetu. Postawy tych ikonicznych kobiet, tak różne od siebie, dość mocno wpłynęły na to, jak nazywa się moja nowa płyta – przy pracy nad „Gorsetem” myślałam, ile ja sama jestem w stanie poświęcić w imię sztuki i czy autodestrukcja, która jest niejako wpisana w perfekcjonizm, jest tego warta. Dziś coraz mocniej czuję, że chyba nie.
fot. Miko Marczuk
Julia Rocka – jedna z najciekawszych i najbardziej wpływowych debiutantek na polskim rynku muzycznym ostatnich lat. Jej debiutancki album „Blaza” pokrył się złotem, a singiel „Blow-Up” nagrany z Kukonem otrzymał nominację do Fryderyka w 2023 roku. Na TikToku obserwuje ją blisko sześćset tysięcy osób, gdzie oprócz treści związanych z muzyką pokazuje swoje aktorskie umiejętności zdobyte w Łódzkiej Filmówce. Obecnie jest w agencji aktorskiej reprezentującej legendy kina, takie jak Krystyna Janda, Jana Englert, Jan Peszek. W kwietniu ukazał się drugi studyjny album artystki, „Gorset”.
foto Miko Marczuk
stylizacja Artem Vorobiov
makijaż Aga Brudny / ART FACES
włosy Arkadiusz Ukleja / ART FACES
modele Piotr Kubiak / Uncover Models, Tadeusz Mikołajczak
scenografia Jakub Dziewulski
asystenci fotografa Jan Suchorab, Wojtek Serowik
asystentka scenografa Zuzanna Gajewska
asystentka makijażystki Irena Arsieniewa
produkcja Karolina Bordo / K MAG, Miko Marczuk
podziękowania za udostępnienie przestrzeni dla Hotelu Verte (ul. Miodowa 8, Warszawa)
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement