Jak powstało Make Larmo i skąd pomysł na akurat taką nazwę?
Zaczęło się od tego, że zakochałyśmy się w sitodruku. Studiowałyśmy na ASP w Katowicach, gdzie miałyśmy dostęp do pracowni i mogłyśmy nauczyć się techniki. Tam też poczułyśmy, że nasz wizualny sposób myślenia w połączeniu z sitem daje ogromne pole możliwości i niezależności. Prywatnie przyjaźnimy się od gimnazjum, pochodzimy z tego samego miasta, Zabrza. Zależało nam, by ten pierwiastek śląskości przemycić w nazwie, stąd Larmo – po polsku „hałas”, „awantura”. Wyrastamy ze Śląska, który na początkowym etapie ukształtował nasz sposób bycia w świecie. Larmo zmienia się wraz z nami, jednak ten element śląskiej tożsamości i specyficznego usytuowania w świecie to coś, co nas spaja.
Czy praca artystyczna w duecie jest dla was naturalną formą współpracy? Co myślicie o kolektywizmie w sztuce?
Praca w kolektywie wydaje się jedną z bardziej ekologicznych form działania, zważając na to, ile pracy mieści się w działalności artystycznej. Do tworzenia dochodzi przecież promocja, pisanie wniosków, utrzymywanie kontaktu z klientkami, nie wspominając o stronie kreatywnej i produkcyjnej. Najważniejsze, by opierać się na wspólnych wartościach, filozofii, etyce pracy. Wtedy łatwiej działać z pola przyjemności i wspólnej pasji. Działanie w kolektywie sztuki jest jednak trudne, ponieważ instytucje są przyzwyczajone do pracy z indywidualnymi artystami. Bardzo często zdarza się, że pieniądze dzieli się pomiędzy osoby członkowskie, a zapraszane kolektywy liczą maksymalnie dwie lub trzy osoby. Z naszej perspektywy działanie kolektywne karmi w inny sposób niż projekty indywidualne. Uczymy się od siebie nawzajem, rozmawiamy, wymieniamy się, dzięki czemu również się rozrastamy. Każda z nas przychodzi ze swoim doświadczeniem i sposobem wyrazu, rozwijamy umiejętności osobno, zaś ze wspólnego działania powstaje odrębna całość. Współpraca jest wymagająca, szczególnie jeśli chcemy tworzyć struktury dystrybuujące władzę w modelu wypłaszczającym się, horyzontalnym. To wymaga umiejętności wsłuchania się w potrzeby własne i drugiej osoby. W kapitalistycznej rzeczywistości trudniej też to sprzedać, bo najistotniejszy jest produkt, który można łatwo skonsumować i postrzegać w kategoriach zysku. Naszym zdaniem instytucje mogłyby się sporo nauczyć od nieformalnych kolektywów. To właśnie u nich dzieją się eksperymenty i nowe formaty współprac, które problematyzują kwestie nieodpłatnej pracy w sztuce, grantozy, chronicznego zmęczenia w sektorze kultury.

Zdjęcie dzięki uprzejmości Make Larmo
Wasze warsztaty i działania oscylują wokół tematów związanych z wsłuchiwaniem się w naturę – czym ona dla was jest?
To, co proponujemy, wychodzi z pola praktyki, doświadczenia ciała w przestrzeni. Ważny jest dla nas namysł nad środowiskiem i ciałem uśrodowiskowionym. W myśl, że natura i kultura ściśle się przeplatają i nie da się odróżnić jednego od drugiego, podążamy za potrzebami ciała, by być, kontemplować, uczyć się z narracji więcej-niż-ludzkich, dostrajać się do środowiska, w którym żyjemy lub z którym chcemy pracować. Pytamy o rekalibrację naszej relacji ze środowiskiem, z Ziemią, o przesunięcie z myślenia „ja” kontra „natura”, na „ja w świecie”, „świat we mnie”. Interesuje nas wyprawianie się poza dualizmy i odkrywanie możliwości, jakie daje nam taki sposób bycia oraz myślenia. Dualizmy krzywdzą nas na wielu poziomach, konstytuują głębokie rozwarstwienie i ranę, w której jesteśmy pozostawione same sobie w świecie. W takiej narracji ziemskie, przyjemne, emocjonalne, cielesne, naturalne staje w opozycji do rozumnego, postępowego, cywilizowanego. Zwrot ku ekologicznemu, środowiskowemu współbyciu jest dla nas odtrutką na ten ustanowiony porządek świata. Wsłuchiwanie się w naturokulturę to praktyka budzenia ciała do doświadczania pełnią zmysłów, praktyka zachwytu i zakochiwania się w świecie, budowania poczucia sprawczości i pogłębiania świadomości o głębokiej współzależności życia. To również praktyka uświadamiania sobie tego, co nas boli w tym świecie, i poszukiwania mocy przez wychodzenie z poczucia izolacji.
Gdybyście mogły wybrać jedno miejsce do życia i tworzenia, gdzie by to było? Czego potrzebujecie, aby w pełni realizować się artystycznie?
Weronika: Słońca! Coraz bardziej dochodzi do mnie, że to miejsce poza miastem. Najlepiej nadmorski las. Kontakt z naturą jest mi niezbędny do tworzenia, ale też regulowania się. Jednocześnie czuję, że nie wytrzymałabym długo w jednym miejscu, mam taki niedosyt, który nie pozwala mi się zasiedzieć.
Paulina: Cały czas się sobie przyglądam w tej kwestii. Proces twórczy, szczególnie na samym początku, wymaga ode mnie ogromnego skupienia i wyłączenia się z obiegu codzienności. Wtedy najchętniej zaszyłabym się w chacie w lesie, gdzie czas płynie w innym rytmie niż ten miejski. Czuję jednak, że do tworzenia bardziej niż miejsce liczy się dla mnie stan ciałoumysłu. Potrzebuję czasu na regenerację, ucieleśnienie tego, z czym pracuję, wejście w logikę materiału.
Zdjęcie dzięki uprzejmości Make Larmo
Podczas rezydencji w BWA Wrocław prowadziłyście projekt poświęcony doświadczaniu krajobrazu – jak po czasie oceniacie te działania? Chciałybyście częściej wchodzić we współpracę z podobnymi instytucjami?
W projekcie suninsoil interesowało nas podejście do krajobrazu jako archiwum: środowisko jako sprawcza materia, w której zapisują się ślady aktywności ludzkiej i nieludzkiej, a także jak środowisko zapisuje się w nas. Pytałyśmy, jak słońce nieustannie naświetla nas na Ziemi. Czerpiąc z techniki sitodruku, przyglądałyśmy się światłoczułej właściwości świata. Podczas realizacji tego projektu wchodziłyśmy w interakcję z okolicznymi fascynującymi miejscami, jak Las Rędziński czy Wzgórze Maślickie. Próbowałyśmy się wtopić, przepleść z krajobrazem, wsłuchać w historię i uformować z tego wizualną opowieść. Jeździłyśmy do lasu, medytowałyśmy o świcie na wzgórzu, stworzyłyśmy praktykę na spacer i głębokie słuchanie. Czas rezydencji był bardzo intensywny, ale i cenny. Zaopiekowały się nami wspaniałe osoby: Czarek Wicher, Joanna Synowiec i Kasia Roj, które podzieliły się swoją wiedzą i wrażliwością. To doświadczenie pokazało, że nasz proces twórczy potrzebuje czasu i osadzenia się w miejscu. Ludzkie ciało potrzebuje czasu, by wyjść ze schematycznych sposobów bycia, zestroić się, naprawdę zwolnić. Wiele tych aspektów można świetnie performować, pozornie adaptując się w tydzień i wpadając w tę samą, zinternalizowaną machinę oczekiwań i produkcji. Obie bardzo lubimy zagłębiać się w artystyczny reaserch, czas na ten etap nigdy nie jest wystarczający. Współpraca z BWA Wrocław to pierwsze takie nasze doświadczenie. Rezydencja umożliwia danie sobie czasu i zanurzenie się wyłącznie w projekt, co nie zawsze można osiągnąć w codzienności. Wspaniale było móc skupić się na projekcie bez żadnych rozpraszaczy. Miło też mieć zapewnione środki finansowe na niematerialną pracę koncepcyjną przed docelową realizacją. Rezydencje pozwalają na tworzenie w nieznanym dla siebie kontekście, wychodzenie poza swoją strefę komfortu.
Oprócz pracy z tkaniną macie też doświadczenie w organizowaniu wspólnych spotkań przy stole. Czy traktujecie jedzenie i gotowanie jako medium artystyczne?
Weronika: To jedna z naszych ulubionych przyjemnostek. Kochamy jeść, smakować, gotować. Wspólne jedzenie działa na wielu zmysłowych płaszczyznach. Tworzy doznaniową całość. Rozszerza doświadczenie i wprowadza je do naszego środka, dosłownie. Działamy na tym polu intuicyjnie, jednak fascynuje nas otwartość formy, jaką jest spotkanie przy stole, oraz wspólnota, która się z tego zawiązuje. To chyba wynika z zainteresowania materią jako taką i chęci poszerzenia naszych działań o bezpośrednie doświadczanie. Praktyka artystyczna nie musi wytwarzać dzieł, być materialna. Może być efemeryczna, chwilowa, pachnąca, soczysta i kwaśna jak pierwsze czerwcowe wiśnie.
Paulina: Myślimy o naszej praktyce holistycznie, dlatego angażujemy różne media. Jedzenie ma dla nas ogromną wartość w kontekście przyjemności, ale też wspólnototwórczego potencjału. Przygotowywanie dla kogoś uczty to gest hojności, goszczenia, troszczenia się, co jest dla nas niezbędne przy wytwarzaniu spotkania, tymczasowego mikroświata. To także sposób na scalanie się ze światem – w akcie spożywania nasze wnętrze przenikają owoce zewnętrza. Jest w tym coś niezwykle poetyckiego i intymnego. Gest karmienia i goszczenia ma też polityczny wymiar. Chciałybyśmy tworzyć więcej takich wydarzeń, lecz jednocześnie borykamy się ze świadomością, że w polu sztuki tego rodzaju efemeryczne działania są zepchnięte na margines. Uczta i jedzenie zawsze występują jako dodatek do wernisażu, festiwalu, konferencji. Nas interesuje medium uczty jako autonomicznego tworu, centrum spotkania, w którym gościnie mogą zanurzyć się w narrację i mikroświat, jaki dla nich tworzymy.

Zdjęcie dzięki uprzejmości Make Larmo
Skupiacie się na technice sitodruku, ale wasza działalność cały czas się poszerza. W jakim kierunku chciałybyście zmierzać w przyszłości?
Obecnie Make Larmo jest w procesie przepoczwarzania się. Wiele aspektów naszej pracy z przeszłości przestało być dla nas interesujące. Zrozumiałyśmy, że przede wszystkim chcemy tworzyć razem, nie wpisywać się w kapitalistyczny pęd produkowania i sprzedawania. Pochodzimy ze świata, w którym tworzenie jest procesem emocjonalnym, intymnym, powolnym. Dajemy sobie czas, by znaleźć odpowiedź. Make Larmo to projekt długoterminowy, podatny na zadrapania i zmiany kierunków nurtu. Chcemy pracować razem, tworzyć sytuacje, doświadczenia dla publiczności, uczty, mikroświaty wypełnione pięknymi tkaninami, scenografią, w których można zanurzyć się w zmysły, oddać się przyjemności bycia w świecie, jedzenia, odpoczynku, chłonięcia obrazów-symboli. Wraca też do nas głód pracy z formatem wideo. Czy możemy się nazwać studiem artystycznym do spraw planetarnego połączenia z przyjemnością współbycia? Ale czy trzeba się domykać? Bardzo nam odpowiada różnorodność i nieoczywistość.
W magazynie drukowanym Weronika Krupa została błędnie podpisana pod zdjęciem jako Weronika Guenther. Przepraszamy za pomyłkę.