Wspomniany longplay wraz z wydanym dwa lata później “A Grand Don’t Come for Free” (concept-albumem streszczającym perypetie sympatycznego nieudacznika próbującego pokonać problemy codzienności niepoprawnym optymizmem), wywróciły oczekiwania ówczesnej widowni do góry nogami. Wyprodukowane nieco chałupniczymi metodami krążki (wokale na pierwszym LP były nagrywane w oklejonej materacami szafie, a jego następca również powstał w domowych warunkach) w nowatorski sposób połączyły pozornie skrajnie różne światy amerykańskiego hip-hopu oraz brytyjskiej elektroniki. Gatunkowa fuzja, która w tamtych czasach funkcjonowała na zasadzie stylistycznej egzotyki, po jakimś czasie pomogła podbić listy przebojów angielskim megagwiazdom rapu, takim jak Skepta czy Wiley. O ile nie można powiedzieć, by Skinner stworzył takie nurty jak 2step, UK garage, czy grime, to na pewno trzeba przyznać, że odegrał gigantyczną rolę w utorowaniu im drogi do głównonurtowego sukcesu.
Mocno minimalistyczne, lecz zawsze interesujące podkłady The Streets odnajdywały złoty środek pomiędzy dynamiką klubowej imprezy a surowością napędzanego przybrudzonym samplem rytmu. Jednakże brzmieniowa mieszanka nie służyła jedynie prężeniu postmodernistycznych muskułów. Oczywiście te kompozycje flirtowały z dziedzictwem kultury miejskiej Stanów Zjednoczonych, lecz zawierały też absolutnie unikalny element - nietuzinkową, rapowaną poezję ciasnych pubów oraz skropionych deszczem przystanków autobusowych.
W książce zatytułowanej “The Story of The Streets”, urodzony w Birmingham twórca opowiadał o swoim zniesmaczeniu spowodowanym działaniami kolegów po fachu, ślepo zapatrzonych w idoli z Nowego Jorku czy Los Angeles. Na kartach autobiografii wspominał, że słuchając brytyjskiego hip-hopu często miał przed oczyma groteskowy obraz “kogoś z Reading udającego Q-Tipa albo Biggiego”. Uznawał popularną wśród krajowych muzyków, odtwórczą postawę za komiczną, więc postanowił na nowo zinterpretować klisze skonstruowane przez całą generację dzieci DJ-a Kool Herca. Skinner całkowicie porzucił forsowany przez ikony gatunku mikrofonowy maczyzm i zamiast snuć anegdoty o kobietach, strzelaninach i pożeraniu kiepskich raperów na śniadanie, skupił się na nieodkrytym potencjale zwykłych historii rozgrywających się tuż za oknem.
Głównymi bohaterami pierwszych dwóch płyt byli reprezentanci klasy robotniczej. Protagoniści poszczególnych utworów to ludzie uciekający od przytłaczającej szarzyzny dnia powszedniego prosto w objęcia coweekendowych imprez (“Morze równych sobie ludzi/ Uśmiechy przede mną i za mną/ Wszędzie uśmiechy, wszystko jest proste” - fragment utworu “Weak Become Heroes” opisujący eskapistyczną euforię kultury klubowej) i pubowych posiedzeń, które z każdym kolejnym piwnym monologiem coraz mocniej przypominają grupowe terapie.
Do standardowego hip-hopowego schematu nie przystawało również specyficzne flow Anglika. W przeciwieństwie do dziesiątek raperów popisujących się agresywnym wypluwaniem rymów, Skinner postawił na skrajnie uproszczoną melorecytację. Ponieważ autor “Fit But You Know It” nigdy nie pozwalał sobie na techniczne swawole, na pierwszy plan zawsze wysuwał się jego przyziemny przekaz. Opowieści z brytyjskich ulic relacjonowane poprzez lekko flegmatyczną, sarkastyczną deklamację przypominały szczerą rozmowę z dobrym kumplem. Ta figura narratora-znajomego od piwa pozwalała sugestywnie wybrzmieć każdemu wersowi malującemu obraz zagubienia w wielkim mieście.
Po ogromnym sukcesie dwóch pierwszych płyt coś się jednak zepsuło. Brytyjski twórca jakby zupełnie stracił artystyczne supermoce i na albumach “The Hardest Way to Make an Easy Living” (2006) i “Everything Is Borrowed” (2008) jego przegadane charakterystycznym akcentem anegdoty przestały uderzać prosto w serce. Za kiepską jakość kontynuacji poprzednich płyt można winić blokadę twórczą, czy po prostu wypalenie, ale chyba najbardziej toksycznym dla dokonań Skinnera czynnikiem był nagły przyrost popularności. “Kiedy już odkrywam sens życia, oni go zmieniają” - rapował Anglik na jednym ze wspomnianych, niezbyt udanych albumów. Te wersy idealne obrazują codzienność artysty mającego mętlik w głowie. Autor “Dry Your Eyes Mate”, swoimi wczesnymi działaniami zdefiniował własną postać everymana - zwykłego chłopaka w dresie, opowiadającego o perypetiach niczym się nie wyróżniających mieszkańców betonowej dżungli. Gdy przynosił do domowego studia piosenki o problemach finansowych albo rozstaniu z dziewczyną, cały świat padał na kolana przed jego wiarygodnością. Natomiast, komercyjny oraz artystyczny sukces sprawił, że jego narracja wykonała gwałtowny manewr, przechodząc od estetyki kameralnego dramatu obyczajowego w stylu Kena Loacha wprost do dekadenckich refleksji celebryty zamkniętego w swojej ekskluzywnej willi.
W “When You Wasn’t Famous” (singlu promującym “The Hardest Way to Make an Easy Living”) Skinner rapował o plotkarskich pismach, których nie kupuje w obawie przed przeczytaniem kolejnej zmyślonej informacji na swój temat. Biorąc pod uwagę to, że kilka lat wcześniej poświęcił niemal cały album postaci cierpiącej z powodu utraty tysiąca funtów, to kłopoty z prasą brukową wiązały się ze spektakularnym awansem społecznym.
Problem w tym, że Mike w ogóle nie czuł się komfortowo jako artysta z pierwszych stron gazet. Owszem, ponownie podejmował próby dotychczas charakterystycznego dla siebie satyrycznego opisywania rzeczywistości, ale na tych płytach ironiczne szpilki wbijane w przemysł muzyczny oraz gwiazdorską apatię brzmiały powierzchownie i przewidywalnie. Nic dziwnego, bo przecież uliczną egzystencję konstruktor projektu The Streets znał jak własną kieszeń, a w świecie czerwonych dywanów funkcjonował jako żółtodziób, nie do końca rozumiejący co się dookoła niego dzieje. Późny okres twórczości określony przez mało odkrywcze teksty i nachalnie popowe podkłady przypominał kiepską hollywoodzką komedię w stylu “fish out of water” (gatunek filmów o bohaterze, który przypadkowo zostaje wrzucony do zupełnie nowego środowiska, w którym nie potrafi funkcjonować, np. “E.T.” albo “Nieoczekiwana zamiana miejsc”).
Mimo oczywistych potknięć wpływ wczesnych pozycji dyskografii The Streets jest nie do przecenienia. To ponad sto minut muzyki, która całkowicie zmieniła krajobraz brytyjskiej popkultury. Nowatorskie podejście do mieszania gatunków pozwoliło kolejnym pokoleniom artystów z Wysp uwierzyć w sens przełamywania stylistycznych granic, a publiczności zaakceptować prawo do kreatywnej wolności lokalnych hip-hopowców. Ponadto, uderzające prostolinijnością teksty piosenek w malowniczy sposób przedstawiały perypetie warstwy społecznej, niemającej na początku wieku przekonującej reprezentacji w brytyjskiej kulturze masowej. Były to wersy opowiadające o “ludziach środka”, przeciętnych twarzach ginących w wielkomiejskim tłumie, żyjąc niedostatecznie rebeliancko, by być outsiderami, ale też nie tak wytwornie, by należeć do elit. Mike Skinner zrekonstruował filozofię hip-hopu i przeobraził szare kurtki, fryzury “na jeża” i ciepłe piwo w elementy budujące krajobraz wyczuwający społeczne rozterki równie skutecznie, jak pisarstwo Charlesa Dickensa. Tak więc nawet jeśli fonograficzny powrót Anglika nie spełni oczekiwań, to i tak należy mu się szacunek za zasługi.