To pytanie musi się pojawić. Pierwszy album Tęskno nagrałaś w duecie z Hanią Rani, ten – sama. Praca w pojedynkę była dla ciebie łatwiejsza czy trudniejsza?
Rzeczywiście zmiana jest duża – teraz wszystko robię sama, wypełniam wszystkie funkcje. Wcześniej tworzyłam zarysy kompozycji i teksty, a później je wykonywałam. Teraz komponuję i aranżuję samodzielnie i sprawuję pieczę nad postprodukcją, montażem, miksem i masteringiem. Na pewno drugi album Tęskno wymagał ode mnie więcej skupienia i kreatywności, ale dla mnie to jest super. Tym bardziej że uczyłam się tych wszystkich rzeczy na studiach, później je zostawiłam, a teraz do nich wracam.
Tak jest lepiej?
Pamiętaj, że robię to z własnej woli – przecież gdybym chciała do pracy nad tą płytą zaprosić producenta to bym to zrobiła. Wolałam podjąć wyzwanie i zrobić wszystko sama. Na szczęście okazało się, że mi się to podoba i ciągle się rozwijam. Przed okresem przymusowej izolacji zdążyliśmy nawet nagrać z kwarterem jeszcze trzy utwory, które nie znajdą się na tej płycie.
Kiedy działa się w duecie, potrzebne są kompromisy.
Oczywiście. Raz na mniejsze, raz na większe, ale zawsze chodzi się na kompromisy. Nie ma pełnej swobody. Teraz jeśli wpadnie mi do głowy: "Hm, a może kolega, który gra na altówce pogwiżdże w tym utworze?" to od razu próbujemy. Nie trzeba pytać, ustalać i się zastanawiać. Myślę, że to także dzięki temu ta płyta jest taka różnorodna: są tu zarówno utwory instrumentalne, jak i utwór a capella, w którym wszystko robię swoim wokalem. Pojawiły się też nowe instrumenty – harfa i flet poprzeczny, o którym od dawna marzyłam. Może dlatego, że w liceum przez ponad rok sama uczyłam się gry na flecie poprzecznym, miałam taki śmieszny pomysł, żeby zostawić na chwilę skrzypce i podjąć się nowego instrumentu. Samej nagrywa mi się prościej, bardziej naturalnie.
Czym jeszcze różni się drugi album Tęskno od pierwszego?
Myślę, że drugi album tworzy spójną historię. Trudno mieć obraz całości, słysząc tylko dwa czy trzy utwory. Ja na przykład za każdym razem, kiedy słucham instrumentalnego utworu "Znów" bardzo go przeżywam i walczę ze łzami, to nic, że słuchałam go już setki razy. Gdyby puścić słuchaczowi tylko ten utwór, to myślę, że mógłby być zagubiony albo nawet zdołowany. Tymczasem jeśli dobrnie się do końca płyty i wybrzmi "Fenomenalna" – wydźwięk robi się dużo bardziej pozytywny. To utwór pełen nadziei, odwagi, pewności siebie.
Mam też taką intuicję, że ta płyta jest też bardziej folkowa niż poprzednia. Przy czym mam tu na myśli raczej alternatywny folk niż taki pojęty potocznie. Na przykład utwór "Inny nikt" skojarzył mi się z zespołem Księżyc. Myślałaś w ten sposób, nagrywając ten album?
Nie, zupełnie nie (śmiech). Najbliżej folku na mojej liście inspiracji byłby pewnie jakiś wczesny Bon Iver... Poza tym inspirowałam się głównie takimi artystami jak Moses Sumney, James Blake czy FKA Twigs.
Czy w związku z tym, że tę płytę stworzyłaś sama, czujesz, że w pewien sposób to twój kolejny debiut?
Nie, aż tak to nie. To duża odmiana, kolejny krok, ale na pewno nie czuję, że to kolejny początek.
A dlaczego wciąż upierasz się, żeby śpiewać po polsku?
Bo cenię sobie spójność i konsekwencję. Co prawda kiedy w sezonie festiwalowym Tęskno grało na festiwalach Primavera i Colours of Ostrava to napisałam dwa utwory po angielsku, żeby przed zagraniczną publiczności nie śpiewać tylko po polsku, ale to był wyjątek. Dla mnie język polski jest jakby przypisany do Tęskno. Już sama nazwa tego projektu na to wskazuje.
Wiadomo, że inaczej myśli się po angielsku a inaczej po polsku, ale dlaczego tworząc jako Tęskno myślisz akurat po polsku?
Dlatego, że po polsku jestem w stanie się najlepiej wyrazić, najbardziej adekwatnie ubrać swoje emocje w słowa. Tęskno ma tworzyć muzykę, która jest jak najbardziej zgodna ze mną. Znam angielski bardzo dobrze, przebywałam dużo za granicą, ale jednak nie da się tej znajomości porównać do tego, jak pewnie czuję się w języku, w którym zostałam wychowana.
Masz ulubionych tekściarzy, którzy piszą po polsku?
Mam, owszem, ale jednak w odpowiedzi na to pytanie pójdę w stronę Wisławy Szymborskiej i Czesława Miłosza, niż piszących teksty muzyków. Uwielbiam też Gombrowicza. Zresztą myślę, że moje teksty są odrobinę poetyzujące. Często łapię się na tym, że używam trochę nieadekwatnych słów, lekko archaicznych (śmiech).
A może jednak wymienisz też kogoś, kto pisze piosenki?
Król jest genialny. Lubię teksty Brodki, mimo to że nie zawsze to ona sama je pisze. Bardzo zaskakuje i intryguje mnie też to, w jaki sposób pisze Daria Zawiałow. Zdarza jej się używać dłuższych zdań, które w niespodziewany sposób przechodzą przez kolejne frazy melodii – trzeba się skupić, żeby złapać sens, to dla mnie ciekawe. Ci tekściarze mi się podobają, ale nie sądzę, żebym inspirowała się ich twórczością. Staram się, żeby moje teksty wychodziły wprost ze mnie, bez zapośredniczeń.
W jakim stopniu muzyka jest dla ciebie formą duchowości?
Na pewno nią jest, szczególnie jeśli masz na myśli jej terapeutyczne zastosowanie. Pisząc piosenki przerabiam w sobie emocje, których doświadczam. Nie chcę robić z muzyki jakiejś wyższej siły, czegoś, co mną kieruje, ale z drugiej strony nie bardzo wyobrażam sobie życie bez niej. Uwielbiam to poczucie sprawczości: z muzyką i w ogóle ze sztuką jest przecież tak, że z niczego – w tym przypadku z kilku prostych dźwięków – powstaje coś, co ma swoją charakterystykę, jest w stanie wyrazić uczucia, tworzy pełny obraz.
Duchowość w wymiarze prywatnym, bez niepotrzebnego patosu?
Na pewno prywatne uniesienia i bardzo intensywnie przeżywane emocje, które za pomocą sztuki dają się poskromić. Może w ten sposób.
Na pewno muzyka, którą tworzysz jest kameralna, intymna i skupiona na tobie. Wyglądasz więc raczej na introwertyczkę niż ekstrawertyczkę. Czy specyficzne warunki powszechnej kwarantanny, w których wszyscy się teraz znaleźliśmy, mają jakiś wpływ na ciebie jako artystkę?
Sama się nad tym zastanawiam. Oczywiście zgadłeś, że jestem zamkniętą w sobie introwertyczką i często sama wybieram, żeby izolować się od ludzi, odcinać. Ta sytuacja jest jednak o tyle inna, że sami niczego nie wybieramy – izolowanie się jest nam narzucone. Na pewno to sporo utrudnia, jeśli chodzi o premierę albumu. Mam mniej spotkań, jest trudniej z promocją, nie zagram promocyjnej trasy koncertowej, przynajmniej od razu po premierze.
Boli?
Wiesz co, odkąd pamiętam, tłumaczę sobie, że wszystko, co się dzieje, dzieje się z jakiegoś powodu. Tak się łatwiej żyje. Poza tym mam nadzieję, że kiedy wreszcie zagranie koncertów będzie możliwe to przyniosą one i mnie i publiczności dwa razy więcej radości.
Dlaczego nie zdecydowaliście się przesunąć premierę albumu?
Pewnie nie powinnam tego mówić, ale powiem: ja nawet naciskałam, żeby ten materiał na streamingach wyszedł jeszcze wcześniej. Po pierwsze bardzo chcę podzielić się tą płytą z ludźmi jak najszybciej. Już od jakiegoś czasu nie mogłam się tego doczekać. A po drugie czuję, że zarówno pod względem tekstowym, jak i muzycznym to bardzo odpowiedni materiał na ten czas samotności. Ludzie potrzebują teraz odskoczni od przykrych informacji, a poza tym próbują sobie ten czas czymś zająć. Mam nadzieję, że wykorzystają do tego Tęskno i przynajmniej raz przesłuchają ten album w całości.
A jak jest z wpływem izolacji na twoją twórczość?
Na pewno ta sytuacja jakoś odezwie się w piosenkach, które teraz piszę. Może będą opowiadały o tym, że nawet introwertyka w końcu też ciągnie do ludzi?
Na koniec ucieknijmy od tematu siedzenia w domu. W wywiadach często opowiadasz o podróżach. Gdybyś miała wskazać jedno miejsce, które według ciebie każdy człowiek powinien odwiedzić to jakie miejsce byś wybrała?
Bardzo bliska ze względów osobistych jest dla mnie Puszcza Białowieska – są tam moi dziadkowie i wujek, tam poznali się moi rodzice, sama brałam tam ślub. Jestem bardzo związana z tym miejscem, poza tym znajduje się ono na obrzeżach naszego kraju, co też mi bardzo odpowiada. Ale jedno miejsce, które poleciłabym każdemu? To argentyńska Patagonia i lodowiec Perito Moreno niedaleko miejscowości El Calafate.
Dlaczego właśnie to miejsce?
Jest bardzo zimne i bardzo puste. Jeździliśmy tam wypożyczonym autem i w drodze do El Chalten przez dwieście kilometrów nie spotkaliśmy żywej duszy. To miejsce jak z bajki – piękne, dające poczucie ogromu i przebywania jakby na bezludnej wyspie, odcięte od reszty świata i jego problemów. Byłam nim tak oczarowana, że w kilka chwil zapełniłam dwie rolki analogowego filmu samymi zdjęciami krajobrazów, a mimo szalejącego wiatru zaczęłam nagrywać z ręki długie ujęcia fal uderzających w lodowiec. Te kadry można zobaczyć na lyric video do najnowszego utworu “Frajda”. Czyste, majestatyczne obrazy natury zestawiłam z karuzelą neonów z Soi Cowboy – “zagłębia rozpusty” w Bangkoku. Żeby wydźwięk nie był zbyt apokaliptyczno-poważny, a interpretacja jednoznaczna, w teledysku pojawiają się też backstage’owe przebitki moich wygłupów tutaj na miejscu, w Warszawie. Czyli chwile, kiedy po prostu mam frajdę.