Kto z nas nie myślał czasem o ucieczce i rozpoczęciu nowego życia? Poddaliśmy ten temat pewnej analizie
13-09-2024


Kto z nas nie myślał czasem o ucieczce i rozpoczęciu nowego życia? To naturalny mechanizm obronny, uciekamy przed tym, co nas przerasta, czego nie da się ogarnąć za jednym razem. Dopiero z perspektywy, tej wyobrażonej lub geograficznej, rozpoznajemy, z czym musimy się mierzyć i jakie jest nasze miejsce.
Materiał pochodzi z najnowszego numeru K MAG 119 Paris, Texas, tekst: Kasper Cecha-Czerwiński.
Lato. Parny wieczór po intensywnej burzy, której kowadło daleko na horyzoncie ćmi się jeszcze błyskawicami. Przed niektórymi domami na ławkach siedzą starsi ludzie. Kultywują odwieczny rytuał. Choć wydają się senni, ich uwadze nie ujdzie najmniejsza zmiana w otoczeniu. Wiedzą, kto gdzie mieszka, kiedy jest w domu, a kiedy wyjeżdża, kto jest miejscowy z pokolenia na pokolenie, a kto osiedlił się niedawno. Znają imię każdego psa szczekającego za ogrodzeniem. Z szeroko otwartych okien domów dochodzą jednakowe odgłosy telewizorów nastawionych na rozgrywający się gdzieś zagranicą mecz piłkarski. Grają nasi. Chwile napięcia i ciszy ścinają gęste powietrze, by nagle rozprężyć się hurmem okrzyków. Był gol… albo pudło, jeśli głosy nagle się urwą. Tak wyglądają małe miasteczka i przedmieścia niemal każdego lata. Niezależnie od szerokości geograficznej życie suburbiów toczy się własnym, niemal niezmiennym rytmem. Podczas gdy zimą pragniemy schować się w ciepłym kącie, z herbatą i książką obserwować, jak deszcz pada za oknem, lato sprzyja pragnieniom ucieczki, nowej przygody i pozwala zadawać sobie pytanie: na ile jesteśmy związani z miejscem, z którego pochodzimy? Czy da się z niego uciec, wyzwolić?
Miasta, miasteczka
Każde wielkie miasto jest niepowtarzalne. Ma swoje charakterystyczne budowle – symbole, po których można od razu określić, gdzie jesteśmy, takie jak opera w Melbourne, Chrysler Building w Nowym Jorku, Pałac Kultury w Warszawie czy trywialna wieża Eiffla w Paryżu. To tylko punkty na mapie z siecią tysięcy małych miasteczek, które wyglądają jak stworzone pod jeden wzór.
„Endora. Właśnie tu jesteśmy. Opisywanie jej to taniec bez muzyki. Nic tu się nie dzieje i nic się nie zdarzy”, mówi Gilbert Grape w początkowej scenie filmu „Co gryzie Gilberta Grape’a” z 1993 roku.
Rodzinne miasteczko Gilberta w stanie Iowa wygląda jak każde inne na prowincji Stanów Zjednoczonych. Ludzie tu pracują, snują marzenia, kochają się i nienawidzą, rodzą się, dorastają i umierają. Trudno powiedzieć, o czym marzy Gilbert Grape. Dwie siostry zarzucają mu, że chciałby uciec i zostawić rodzinę, która po śmierci ojca poddaje się powolnemu rozkładowi. To na barkach Gilberta pozostaje cały dom w sensie niemal dosłownym. Musi zajmować się drobnymi naprawami, pracuje w sklepie spożywczym, opiekuje się Arnim, młodszym bratem, którego rozwój umysłowy nie przebiega w zwyczajnym trybie. Matka rodzeństwa, niegdysiejsza miejscowa piękność, popadła w depresję i roztyła się tak, że nigdy nie wychodzi z domu. Siedzi lub drzemie całymi dniami na kanapie przed telewizorem, nie ma nawet siły wdrapać się do sypialni na piętrze. Pomimo choroby pozostaje jednak kochającą matką i stanowi centrum domowego życia. Co roku latem w Endorze, jak astronomiczna efemeryda, pojawia się konwój turystycznych kamperów, które nigdy się nie zatrzymują, tylko przejeżdżają w ciekawsze strony kraju. Arnie, którego w rewelacyjny sposób zagrał młody Leonardo DiCaprio, z niecierpliwością oczekuje obcych przybyszów, wybiega im na powitanie i nie posiada się z radości, gdy trąbią klaksonami. Potem pozostaje tylko kurz na drodze i powrót do domu. Tym razem, kiedy poznajemy Grape’ów, jest inaczej, jeden z samochodów zostaje, lecz wcale nie intencjonalnie. Zrządzenie losu. Zepsuty silnik zmusza starszą panią i jej wnuczkę do zjechania na pobocze drogi. Nie uchodzi to uwadze Gilberta. Pojawienie się Becky otwiera mu perspektywę na inne życie, na przyjaźń, na miłość. Gilbert nigdy nie narzeka, czasem bywa złośliwy wobec młodszej siostry, która nie pozostaje mu dłużna, cierpliwie znosi wybryki Arniego, troszczy się o matkę. Niewiele wiemy o tym, czego tak naprawdę by chciał, jaka praca najbardziej by mu odpowiadała, gdzie chciałby mieszkać. Domyślamy się tylko, że chciałby lepszego życia, jednak sam nie potrafi określić jakiego – może to, które wiedzie, jest najlepszym z możliwych. Zresztą wiele jeszcze przed nim, jest młody. Z kolei Arnie odziedziczył po matce gwiazdorskie zapędy. Jego popisowy numer to wdrapywanie się na wznoszącą się ponad miastem wieżę radiową. Za każdym razem chce wejść jeszcze wyżej. Każdy jego występ wywołuje poruszenie wśród mieszkańców Endory, zbierają się gapie i klaszczą, gdy policjantom udaje się ściągnąć dumnego z siebie chłopca na ziemię. Endora to miasteczko fikcyjne, stworzone na potrzeby filmu, którego scenariusz Peter Hedges napisał na podstawie własnej powieści. Gilbert Grape nie jest specjalnie wyjątkowy, to młody mężczyzna, jakich są miliony na świecie. Jego życie jest ukształtowane przez miejsce, w jakim się urodził, przez najbliższe środowisko oraz rodzinny dramat. Gilbert czasem wymyka się z domu, by pobyć sam i popatrzeć zachód słońca. O czym wtedy myśli?

fot. Yana Toyber
Rodzinne klątwy
Czy nasze przeznaczenie jest determinowane miejscem urodzenia, środowiskiem, w jakim się wychowywaliśmy, wpływem modelu społeczeństwa? W końcu, czy najtrwalszy ślad pozostawiają w nas nasi rodzice, a może w grę wchodzi jeszcze inny czynnik? Niczym w antycznej tragedii nad rodziną Von Erichów wisi rodzinna klątwa, tak twierdzą niektórzy. Nikt jednak nie wie, skąd się wzięła i dlaczego akurat nad nimi. Szczególnie przekonany o jej istnieniu jest Kevin, jeden z czwórki braci, na których koncentruje się fabuła filmu „Bracia ze stali” w reżyserii Seana Durkina. Von Erichowie to legendarna teksańska rodzina zawodowych wrestlerów. Sportową tradycję rozpoczyna ojciec Fritz i kultywuje ją, trenując swoich synów. Piąty z braci, Jack, umiera w wieku sześciu lat – to pierwsze wydarzenie w serii tragicznych wypadków. Chłopcy dzięki reżimowi codziennych treningów narzuconych przez ambitnego ojca szybko zdobywają mistrzowskie pasy. Wrestling to specyficzna dziedzina sportu z pogranicza aktorstwa i sztuk performatywnych. Walki są inscenizowane według scenariuszy przygotowywanych przez zawodników i promotorów. Historie postaci, w które wcielają się walczący, są rozpisane na miesiące, a nawet na lata. W swoistym tańcu na ringu mistrzostwo zdobywają ci, którzy potrafią zaskarbić sobie uznanie publiczności i wywołują najwięcej emocji – od wściekłości za zagrania poniżej pasa po entuzjastyczne brawa dla zwycięzców. Zawodnicy odgrywają role bohaterów „face” lub złoczyńców „heel” i wcale nie jest powiedziane, że zawsze protagoniści zwyciężają. Wrestling nie tylko wymaga umiejętności scenicznych, ale przede wszystkim ogromnej sprawności fizycznej. Pomimo choreografii układanych nieraz z uwzględnieniem najmniejszego gestu zdarzają się poważne kontuzje, które mogą wyeliminować walczącego na wiele miesięcy. Liczy się wszystko: charyzma, piękne ciało, efektowne kostiumy i umiejętność budowania napięcia. W grę wchodzą wielkie pieniądze i sława przechodząca w legendę.
Legenda Von Erichów jest prawdziwa, Durkin, reżyser i scenarzysta filmu, sięgnął po historię teksańskiej rodziny, uwypuklając dramatyczne interludia, które przyćmiły blask sławy wypracowywanej z uporem przez lata. Tragedia nie oszczędza żadnego z braci – spotykają ich wypadki, popadają w uzależnienia, nie potrafią budować emocjonalnych relacji. Niektórzy winią za to upartego ojca, który ze swoich dzieci chciał zrobić lepsze kopie samego siebie. On nigdy nie zdobył mistrzostwa świata, marzył jednak o takiej karierze dla tego syna, który w jego osobistym rankingu zajmował pierwsze miejsce. Chłopcy musieli walczyć o względy ojca, pozostając w jego cieniu. Głośno mówi się o fatum ciążącym nad rodziną. Jedynie Kevin, w którego z niezwykłym autentyzmem wcielił się Zac Efron, podejmuje ryzyko wydostania się ze sztywnych kolein przeznaczenia. Mężczyzna do tego stopnia próbuje uciec przed rodzinnym fatum, że swojemu synowi nadaje nazwisko żony. Jego ruch to nie tylko unik przed nieszczęściem, ale również znaczący wyłom z patriarchalnej tradycji przekazywania nazwiska ojca na dzieci. Temat, który w naszej kulturze nadal podlega zastrzeżeniom tabu.

fot. Yana Toyber
Drzewo krwi
Matrylinearną historię swojej rodziny opisuje Kim de L’Horizon w książce „Drzewo krwi”. Kim jest osobą niebinarną i używa wobec siebie neutralnego płciowo języka, wychował_ się na przedmieściach Zurychu. Lektura tej książki może przyprawić niektórych czytelników o zawrót głowy, jak sam_ autor_ mówi – to literacki rollercoaster. Kim przełamuje stylistyczne konwencje narracji, żongluje nimi lub poddaje dewastacji, rzuca krzykliwymi aforyzmami, sięga do teorii kultury i gender. Autofikcyjna powieść, gdzie prawda miesza się z kreacją, to przede wszystkim próba rekonstrukcji własnego człowieczeństwa poza ustalonym porządkiem norm społecznych. Kim w ewokacyjnym quasi-liście zwraca się do swojej babci Rosemarie, która cierpi na demencję i zostaje wyrwana z mieszkania, w którym spędziła dziesiątki lat swojego życia, by trafić do ośrodka opiekuńczego. Wraz z rozpadem świata babci, w którym powstaje coraz więcej białych plam, Kim zapisuje historię odkrywania własnej tożsamości. Mówi babci o sprawach, których w rzeczywistości nie miał_ by szansy opowiedzieć, ponieważ babcia nie zrozumiałaby lub nie zaakceptowała tego, co słyszy. Kim jest brutalnie szczere w opisach swoich seksualnych doświadczeń, definiuje dziecięce traumy, rozprawia się z bliskimi, matką i babci, nie szczędząc im wyrzutów, ale też nie winiąc ich za to, jakie są, próbuje zrozumieć. „Drzewo krwi” to historia trzech pokoleń: babci wychowanej w wiecznym niedostatku i aspiracji do awansu społecznego w stronę klasy średniej, matki Kim, Doris, niespełnionej fryzjerki, która będąc w cieniu apodyktycznej Rosemarie nie ma szansy się rozwinąć, oraz Kim. Tytułowe drzewo krwi to buk czerwony, który rośnie na podwórzu rodzinnego domu Kim i ma tyle lat co babcia Rosemarie. Rodzinna opowieść splata się niczym gałęzie korony drzewa – to część historii widoczna w dziennym świetle, podanie przekazywane w rodzinnych albumach i anegdotach, podczas gdy Kim stanowi centrum, pień drzewa. Pozostaje jeszcze prawda ukryta, która wije się w ciemności, jak korzenie drzewa pod ziemią. Są to rodzinne tajemnice, niedopowiedzenia i źródła traum przekazywanych przez pokolenia, a w szerszym kontekście historia polityczna, u której podstaw leży nacjonalizm i tradycyjne, czyli patriarchalne wartości. W kolejnych rozdziałach książki Kim za pośrednictwem odnalezionego zeszytu matki odczytuje nieznaną historię kobiet w rodzinie. Okazuje się, że przez lata Doris z detektywistycznym zacięciem i archiwistyczną skrupulatnością badała losy swoich przodkiń od średniowiecza po XXI wiek – te bywały wiedźmami, zielarkami, kobietami znajdującymi się poza nawiasem społeczeństwa. Nie jest jasne, na ile ta genealogia jest „prawdziwa”, brzmi zbyt fantastycznie, jednak dla Kim stanowi ważny punkt w odkrywaniu własnej tożsamości. Pozwala też poznać swoją matkę od strony, której istnienia nawet nie podejrzewała. Kim czuje tę historię zapisaną w swoim ciele noszącym blizny jak książka litery. Powieść Kim de l’Horizon została przetłumaczona na siedemnaście języków i zdobyła najważniejsze nagrody literackie w Niemczech oraz Szwajcarii.

fot. Yana Toyber
Fałszywe obrazy
Młodej osobie homoseksualnej trudno powiedzieć „my”, kiedy dorasta w małej miejscowości, a co dopiero na wsi. Wsi podobnych do siebie jest mnóstwo. Oczywiście, gdyby przyjrzeć się bliżej, każda będzie mieć odrębną historię, ale jakże podobną do tysięcy innych. Także historie osób nieheteronormatywnych pochodzących ze wsi często mają wspólną oś narracyjną, której motywem przewodnim jest pragnienie ucieczki. Jedyne, o czym myślą, to jak wydostać się z tego miejsca, gdy będą bardziej samodzielne. Znają tylko siebie, są sami w kontrze do lokalnej społeczności, gdzie nie ma drugiego takiego jak oni. Wydaje się, że są zamknięci, jak w pojedynczej, czarnej plamce źrenicy oka, gdzie wszystko koncentruje się w skali nie do zniesienia. Żeby móc powiedzieć „my”, na stałe wyjeżdżają do dużych miast. Odwrotną optykę przyjął Daniel Rycharski, który po ukończonych studiach na krakowskiej ASP powrócił w rodzinne strony sierpeckiej prowincji i obrał ją za laboratorium swoich działań artystycznych. W Kurówku, skąd pochodzili jego dziadkowie, zrealizował wiele projektów na pograniczu sztuki i antropologii, eksplorując temat tożsamości polskiej wsi – roli katolicyzmu i Kościoła, nieprzerobionych traum pańszczyzny i miejsca jednostki wobec ludowej tradycji. W 2020 roku w głośnym projekcie „Opieka rodzinna” zbliżył do siebie dwa paralelne, ale odrębne światy: wielkomiejskiej społeczności LGBTQ+ i wiejskiej rzeczywistości. Nie ulega watpliwości, że praca na gospodarce jest ciężka i wymaga wyrobienia sobie twardej skóry, ale czy tak samo nieprzejednane jest nastawienie odwiecznych mieszkańców wsi wobec osób, o których jedyne, co słyszą, to homofobiczna nagonka w ówczesnej telewizji publicznej? Rycharski podjął się ryzykownego zadania. Do uczestnictwa w projekcie zaprosił rodziny prowadzące wiejskie gospodarstwa oraz osoby LGBTQ+ wychowane w mieście. Gospodarze mieli przez tydzień gościć młodych miastowych, angażując ich w zwyczajne, codzienne prace. Spotkanie, które można sobie wyobrazić, że będzie wyglądać jak wyreżyserowane, dramatyczne sceny telewizyjnego reality show, okazało się obrazem porozumienia i empatii. Uczestnicy projektu uczyli się doić krowy, oporządzać zwierzęta rano i wieczorem, a nawet jeździć konno. Razem z gospodarzami brali udział w wydarzeniach lokalnej społeczności i wybierali się po zwyczajne sprawunki na targ, wspólnie przygotowywali i spożywali posiłki.
Osoby LGBTQ+ mogły się przekonać, że wrogość świata prowincji jest powierzchowna i czasem warto powziąć ryzyko spotkania na ziemi zamiast zamykać się w bańce uprzedzeń. Rycharski pokazał, że medium pozytywnego dialogu może być wspólna praca, a nie jałowa debata, która nie ma końca. W żadnym punkcie nie można powiedzieć, że sytuacja osób LGBTQ+ na prowincji jest łatwa i wystarczy chęć wzajemnego zrozumienia – o tych konfliktach i historiach pełnych cierpienia, a także śmierci, również mówią prace Daniela Rycharskiego. Artysta został sportretowany w filmie fabularnym „Wszystkie nasze strachy”, w którym bardzo sugestywnie główną rolę zagrał Dawid Ogrodnik.

fot. Yana Toyber
Ukraińska Żydówka w Nowym Jorku
Ilustracją do tego tekstu są zdjęcia Yany Toyber (yanatoyber.com). Z powodzeniem Gilbert, Kevin i jego bracia oraz Kim mogliby się odnaleźć w letnich, nieco sennych i odrealnionych lokacjach z fotografii Yany, by przysiąść na chwilę, jak na ławeczce przed domem, i zadać sobie sakramentalne pytanie: skąd jestem i dokąd zmierzam? My również zadaliśmy Yanie kilka pytań, ponieważ nie tylko estetyka jej prac, ale również jej własna historia mają znaczenie:
„Początkowo moje prace były zakorzenione w dokumencie, ale z czasem zapragnęłam uciec od świata realnego i podkreślić, jakie są inne rzeczywistości. Zdałam sobie sprawę, że nic nie jest tym, czym się wydaje. Chciałam to wyrazić w mojej pracy. Chcę, aby widz czuł się, jakby budził się ze snu lub był w stanie snu na jawie. Uwielbiam fotografować naturę, która ciągle się zmienia. Lubię fotografować drzewa, oceany, robię to, kiedy tylko mogę. Również moje korzenie są dla mnie bardzo ważne. Jestem ukraińską Żydówką i mam rodzinę zarówno w Izraelu, jak i w Ukrainie. Ponieważ w obu krajach toczą się konflikty, czuję, że muszę zachować swoją kulturę, która często jest obierana za cel zniszczenia. Pracuję obecnie nad projektem o nazwie »ROOTS«, w którym badam swoją historię i tworzę fotograficzne scenariusze wokół niej”, mówi Yana.
Czy zatem ucieczka, ale przez powrót do źródeł? Czy da się uciec od swoich korzeni i czy w ogóle tego chcemy?
Zdjęcia powstały w Sheri’s Ranch Pahrump i Bunny Ranch Mound House w Nevadzie.
Polecane
10 powodów, dla których warto kupić 119. numer K MAG-a „Paris, Texas”
![Martyna Byczkowska: „Gorsze od fizycznego obnażenia się jest obnażenie się emocjonalne” [WYWIAD I SESJA]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/66d1e4de7c0748232c8a7495/_E7A7658.jpg)
Martyna Byczkowska: „Gorsze od fizycznego obnażenia się jest obnażenie się emocjonalne” [WYWIAD I SESJA]
![Jon Bon Jovi powstrzymał kobietę, która chciała skoczyć z mostu [WIDEO]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/66e2c6a2865f844eb638f001/bon-jovi.jpeg)
Jon Bon Jovi powstrzymał kobietę, która chciała skoczyć z mostu [WIDEO]

Narkotyki, śmierć, skrajne emocje. Co się działo na planach zdjęciowych kultowych filmów?

Fundacja Powszechnego Czytania nagrodzona prestiżową amerykańską nagrodą

Taylor Swift popiera Kamalę Harris i wbija szpilę. „Bezdzietna kociara”
Polecane
10 powodów, dla których warto kupić 119. numer K MAG-a „Paris, Texas”
![Martyna Byczkowska: „Gorsze od fizycznego obnażenia się jest obnażenie się emocjonalne” [WYWIAD I SESJA]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/66d1e4de7c0748232c8a7495/_E7A7658.jpg)
Martyna Byczkowska: „Gorsze od fizycznego obnażenia się jest obnażenie się emocjonalne” [WYWIAD I SESJA]
![Jon Bon Jovi powstrzymał kobietę, która chciała skoczyć z mostu [WIDEO]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/66e2c6a2865f844eb638f001/bon-jovi.jpeg)
Jon Bon Jovi powstrzymał kobietę, która chciała skoczyć z mostu [WIDEO]

Narkotyki, śmierć, skrajne emocje. Co się działo na planach zdjęciowych kultowych filmów?

Fundacja Powszechnego Czytania nagrodzona prestiżową amerykańską nagrodą


