Tym bardziej więc dziwi, gdy po kilkuset metrach spaceru dociera się do K105K-u. Odmalowany na różowo lokal przyciąga witryną sklepową: migają kolorowe światełka, przeplatają się kabelki, obrotowe paprotki robią fikołki, przyglądają się temu najróżniejszej maści figurki i instalacje. Latem jest tu głównie kwiaciarnia eksperymentalna i schronisko dla niechcianych roślin, a zimą, gdy delikatna flora transportowana jest w cieplejsze miejsce, malutka wnęka sklepowa staje się galerią sztuki. O tym, jak taka perełka wyrosła na Brzeskiej, rozmawiamy z Kubą Garścia, który wraz z Jarosławem Stefanem prowadzi K105K.
Skąd wzięła się twoja fascynacja roślinami? Na czym opiera się twoja relacja z naturą i z technologią?
Kuba Garścia: Moja fascynacja roślinami wyniknęła chyba z braku jakiegoś takiego naturalnego dotknięcia, czegoś żywego. Skończyłem ASP w Krakowie, na kierunku intermedia, więc wcześniej dużo pracowałam na komputerze, z grafiką, multimediami, klikałem w klawiaturę i ciągle gapiłem się w ekran. A przy tym zawsze fascynowały mnie różne struktury, fraktale, generatywne wzory – koniec końców odnalazłem je właśnie w budowie liścia, w podziałach kory, albo w korzeniach, które tworzą różne schematy. Później zafascynowało mnie to, że w ziemi mogę się ubrudzić, pokaleczyć sobie ręce zbierając gałęzie, zamiast sterylnie klikać w klawiaturę. To trochę taki atawizm.
A technologia wyniknęła z tego, że to jest taka fuzja wszystkich moich zajawek. Myślę, że to będzie jakaś taka symbioza przyszłości, że kiedyś ten organizm żywy będzie mógł być częścią organizmu elektronicznego. Chciałbym, żeby to się kiedyś połączyło.
Czyja kreacja jest według ciebie doskonalsza: natury czy człowieka? I czy w ogóle można porównywać?
Człowiek jest pewnego rodzaju łącznikiem, ogniwem miedzy technologią, a naturą. Znajduje momenty, przetwarza, kojarzy elementy, które same nigdy nie zostałyby ze sobą połączone. Porównywanie jest więc jak najbardziej na miejscu.
Skąd bierzesz rośliny, których używasz do swoich instalacji i co się z nimi potem wydarza? Jesteście też schroniskiem dla niechcianych roślin?
Flora czasem przychodzi do nas sama – zawsze wszystko chętnie przyjmiemy. Czasem szabrujemy ją z lasu – chwasty i suche gałęzie też są spoko – albo ratujemy od jakiś ludzi. W zimę część roślin jest przenoszona do cieplejszego miejsca, bo nasza mała wnęka jest nieogrzewana.
Wszyscy działamy zgodnie z ideą upcyclingu, czyli przerabiamy rzeczy, które miały wylądować w koszu, dodajemy np. elektronikę i powstaje jakiś obiekt w ogóle nie z tej Ziemi. Dużo fajnych rzeczy można znaleźć na ulicy, albo na jakichś fajnych targach i bazarach. Ja teraz skupiam się głównie na instalacjach, ale zawsze gdzieś ten plant jest ważny. Czy to kawałek korzenia, czy mech....
wnętrze K105K fot. Jarosław Stefan
K105k sam siebie określa jako „kwiaciarnię eksperymentalną”. Czy z perspektywy czasu ten eksperyment uważasz za udany?
Miejsce przechodzi teraz duże przemiany, bo miesiąc temu zaczęliśmy przygotowania do Festiwalu Przemiany w Centrum Nauki Kopernik, gdzie robiliśmy cały anturaż. Tegorocznym tematem było „jedzenie przyszłości”, a my ozdobiliśmy przestrzeń dookoła naszymi instalacjami i plantacjami. Ostatnio coraz częściej udaje nam się wchodzić właśnie w takie zdalne zlecenia aranżacji wnętrz, jeździmy na różne imprezy i wydarzenia, gdzie używamy naszych roślin i obiektów, żeby uatrakcyjnić jakieś wnętrze.
Organizujemy tutaj na miejscu imprezy i posiadówki: stawiamy wtedy sound system, gramy muzykę. Teraz tu trochę u nas przycichło z uwagi na porę roku i dużą ilość zleceń, ale niewykluczone, że niedługo znowu ruszymy z jakimiś wydarzeniami. Może jeszcze w grudniu się uda coś zorganizować – ale też nie ukrywam, że miejsce ma ograniczone możliwości, a ja chciałbym, żeby ta działalność przynosiła większe profity.
Jak i kiedy się to wszystko zaczęło?
Wszystko zaczęło się od świętej pamięci Eugeniusza Geno Małkowskiego, który miał pracownię w tym budynku naprzeciwko. To była taka pierwsza prawdziwa pracownia artystyczna na Brzeskiej – tu w tej bramie, która pokryta jest rysunkami niebieskich twarzy. Gdy jeszcze dojeżdżałem tu z Krakowa, robiłem z nim wystawę Warszawa 01 w Galerii Stalowej. To on polecił mi tę przestrzeń do działania i wystawiania.
I tak stałeś się taką maskotką mieszkańców z ulicy Brzeskiej. Jak odnajdujesz się w osiedlowych praskich klimatach?
Teraz to jest tak, że ludzie sami nam przynoszą różne rzeczy, np. elektronikę, a my tutaj naprawiamy – zazwyczaj nam je potem zostawiają. Używam ich potem do tworzenia instalacji.
Ale oczywiście zdarzają się przypały. Niby zawsze było w miarę bezpiecznie, chociaż ja sam miałem tutaj kilka małych potyczek z sąsiadami. Czasem porównuję to miejsce do Brick Lane, czy jakichś innych Brooklynów. Oczywiście trochę wtedy przesadzam, ale jest tu pewna społeczność autochtonów, którzy prowadzą pewne swoje biznesy i mają swoje określone przekonania. Były jakieś takie akcje, że nam kradli rzeczy, krzesła i leżaki, a one wszystkie sobie potem stały przy ulicy, a oni ich używali. Ja chodziłem je odzyskiwać i parę razy tymi krzesłami w łeb dostałem, ale jakby... Nigdy nie bałem się tego kontaktu z nimi. A oni z czasem też zauważyli, że wcale nie jesteśmy tacy różni, każdy kombinuje jak może i robi to, co lubi.
Jeszcze 5, 10 lat temu, to tutaj naprawdę było niebezpiecznie dla zwykłego przechodnia, ale dzisiaj już nie jest tak, że mieszkańcy myślą, że od razu jak ktoś przyjdzie, to trzeba „dziesionować” ludzi z telefonów komórkowych, czy ich homofobicznymi wyzwiskami zakrzyczeć. Wiele osób tutaj pootwierało swoje własne lokale i knajpki, więc nie chcą sobie robić jakiś burd na własnym podwórku, bo potem straciliby klientów. Na ten moment pojawiły się nawet dwie nowe galerie sztuki i pracownie, prawie drzwi w drzwi. Bazar Różyckiego też powoli się przekształca w taką inicjatywę bardziej społeczną. Nawet ci najstarsi prażanie, którzy tutaj dostali mieszkania socjalne 20 lat temu, naprawdę się cieszą na każdą zmianę tutaj.