K MAG: Wiele z twoich utworów zawiera plemienne i orientalne dźwięki. Z jakich kultur się wywodzą?
Damian Lazarus: Podróżuję po całym świecie, a jedną z moich ulubionych aktywności jest eksplorowanie lokalnych scen muzycznych i wyszukiwanie sklepów płytowych, by móc zabrać część usłyszanych dźwięków do domu. Fascynują mnie starożytne instrumenty i dziwne obiekty wytwarzające niesamowite dźwięki. Niedawno kupiłem Sheng [pochodzący z Chin instrument dęty złożony z dużej ilości piszczałek – red.] i właśnie zaczynam uczyć się na nim grać. Na nowej płycie nagranej razem z Ancient Moons, „Heart Of Sky”, udało mi się połączyć dźwięki z całego świata z piosenkami o kosmicznej miłości.
Pamiętasz moment, w którym zatraciłeś się w muzyce elektronicznej?
Miałem trzynaście lat, kiedy po raz pierwszy poszedłem do klubu w Londynie. Wdarłem się za decki i zacząłem rozmawiać z DJ-em. Wydaje mi się, że docenił mój entuzjazm, bo zaprosił mnie do swojego studia, gdzie obserwowałem, jak przygotowuje swój „mega-mix”. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie. W tamtym momencie wiedziałem już, co chcę robić w życiu. Niedługo potem kupiłem gramofony, a moja miłość do elektroniki wciąż kwitnie.
Na pewno słyszałeś o niedawnych tanecznych protestach pod gruzińskim Parlamentem w Tbilisi. Co o tym sądzisz?
W czasie eksplozji acid house’u na Wyspach działał ruch Freedom to Party, który zrodził się z podobnych aktów niesprawiedliwości, do których dochodziło podczas rave’ów. Nawet będąc tak młody jak wówczas, rozumiałem, że tańczenie i socjalizowanie się z innymi jest prawdziwą emanacją wolności, której nie można ograniczać. To, co stało się w Tbilisi, jest co najmniej niepokojące. Aresztowania dealerów jestem w stanie zrozumieć. Tak stanowi prawo. Jednak ostre i autorytarne podejście sugeruje, że tym akcjom przyświecały również inne, niewypowiedziane cele. Z dużą ekscytacją patrzyłem na pokojowe protesty pod rządowymi budynkami w Tbilisi. Przypomniały mi, że jesteśmy częścią globalnego ruchu i że na tym świecie liczą się jeszcze inne wartości, nie tylko bezmyślny hedonizm.
Scena elektroniczna często jest utożsamiana z kulturą imprezową, która nierzadko wiąże się z nadużywaniem alkoholu i narkotyków. Środowisko powinno zastanowić się nad własnym stanowiskiem do używek i zwiększać świadomość na temat potencjalnych zagrożeń?
Wydaje mi się, że jeśli cierpisz na lęki lub samotność, nie masz w sobie wystarczająco dużo witalności, by przeżyć dzień bez odpowiedniej ilości snu, jedzenia i obecności ludzi, których kochasz, to pewnie praca taka jak moja nie jest dla ciebie. Uważam też, że bardzo ważne jest, by mieć wokół siebie właściwych ludzi, którzy będą gotowi cię wspierać oraz pomogą podjąć decyzje związane z twoim zdrowiem, a nie kontem w banku. Jedna z moich przyjaciółek prowadzi w Los Angeles wspólnotę Creative Cleansing – udaję się do niej, gdy potrzebuję pomocnej dłoni. Musimy być świadomi, że wielu artystów to utrapione dusze. Ważne jest, by umieć w którymś momencie życia zidentyfikować problemy z własnym zdrowiem psychicznym i zgłosić się po odpowiednią pomoc.
Przy wielu projektach pracowałeś w pojedynkę, występowałeś solo na scenie. Na nowym albumie znów grasz z zespołem, który pojawi się z tobą na Audioriver w Płocku.
Lubię stawiać sobie wyzwania. Pomagają mi się rozwijać jako artyście i skupić na byciu możliwie najlepszym w tym, co robię. Tworząc materiał dla The Ancient Moons, wyobrażałem sobie, że jestem na scenie z grupą muzyków, co dawałoby mi pole do eksperymentowania i przełamywania większej ilości barier. Zespołowe przedsięwzięcia to przede wszystkim rozrywka i oddech od DJ-skiego życia, ale też duże wyzwanie logistyczne i poważniejsze koszty organizacyjne. Niemniej kiedy wchodzimy na scenę i czujemy energię z wykonywania muzyki razem na żywo, cały ten proces zaczyna mieć sens i daje satysfakcję.
Wiele klubów to bezpieczne przystanie dla różnego rodzaju mniejszości. Czy środowisko DJ-skie i producenckie jest równie otwarte?
Oczywiście, choć gdzieniegdzie zdarzają się postaci nieco bardziej zamknięte lub wyrażające negatywne wartości, które nie są akceptowalne w naszej społeczności. Muzyka elektroniczna zawsze była nierozerwalnie połączona z opiewaniem życia. Weźmy za przykład cytat z singla Joe Smootha, „Promised Land”: „As the angels from above fly down and spread their wings like doves, as we walk hand in hand, sisters, brothers, we make it to the promised land” [„Gdy aniołowie zstępują z niebios, rozkładając swe skrzydła niczym gołębie, gdy idziemy ręka w rękę, siostry i bracia, docieramy do ziemi obiecanej”]. Filarem tej muzyki zawsze była wspólnotowość, równe traktowanie wszystkich oraz otwartość i wolność w wyborze ukochanej osoby, niezależnie od płci, seksualności czy rasy. Wydaje mi się jednak, że social media to niebezpieczne narzędzie do sądu nad innymi. W ostatnim czasie niektórzy zostali osądzeni, skazani i powieszeni w przeciągu dwudziestu czterech godzin od zapostowania czegoś kontrowersyjnego. Musimy być ostrożni i pamiętać, że wszyscy jesteśmy tylko omylnymi ludźmi, którzy próbują znaleźć sens w tym szalonym świecie.
Jaki kraj obecnie jest dla ciebie najbardziej inspirujący, biorąc pod uwagę jego kulturę klubową?
W tej chwili Polska jest dla mnie naprawdę ekscytującym miejscem. Wyczuwam działania budzące wątpliwości, umotywowane prawicową retoryką, z którymi trzeba sobie radzić, lecz jednocześnie w undergroundzie dzieje się wiele pozytywnych rzeczy. Kluby takie jak Smolna w Warszawie czy Prozak 2.0 w Krakowie przodują w zmianach. Wydarzenia takie jak Audioriver skupiają w jednym miejscu najlepszych przedstawicieli podziemia, a do tego samo miastu mu w tym pomaga. Po całym kraju rozchodzą się bardzo zdrowe idee, na własne oczy widzę eksplozję bardzo fajnej muzycznej sceny. Możliwość pracowania z tak progresywnie myślącymi ludźmi jest niezwykle pokrzepiająca.
Jeśli dobrze liczę, w tym roku już szósty raz pojawisz się nad Wisłą. Co sprawia, że tak chętnie wracasz na Audioriver?
Po pierwsze, wszyscy organizatorzy są wspaniali. To na pewno pomaga. Piotr [Orlicz-Rabiega, szef festiwalu – red.] zaprosił mnie do zagrania na pierwszym niedzielnym afterparty cztery lata temu. Wówczas zebrało się około czterystu osób. Następnie postanowiliśmy wspólnie być kuratorami tego dnia – zjawiło się dziesięć razy więcej ludzi. W tym roku nie uda mi się dotrzeć tego dnia, ale z niezwykłą przyjemnością zagram jako Damian Lazarus & the Ancient Moons na głównej scenie w piątek. Obiecuję, że za rok pojawię się także na Sun/Day.