„Mnóstwo ludzi z branży twierdzi, że odkryli Alexandra McQueena. Ale Alexander McQueen odkrył siebie sam” – te słowa rozpoczynają film dokumentalny o chłopaku z londyńskiego Lewisham, który dzięki talentowi i determinacji stał się jednym z najznakomitszych projektantów w historii.
McQueen, a dokładnie Lee Alexander McQueen, zmarły w 2010 roku, mówił o swoich pokazach: „Jeśli wychodząc nic nie czujesz, to moja porażka. Nie chcę robić pokazu, po którym czujesz się jak po niedzielnym obiedzie. Zdecydowanie wolę upojenie lub odrazę – emocje”. Wizja McQueen’a, która widoczna była w każdym dziele projektanta, zrealizowana została również w filmie, wobec którego nie da się przejść obojętnie. Emocji podczas seansu nie brakuje. Towarzyszą od pierwszego ujęcia aż do ostatniej sceny. W tym miejscu po raz kolejny można przytoczyć słowa projektanta, który przyrównywał życie do sinusoidy - raz na szczycie, innym razem w dołku. Takie są też nasze odczucia podczas oglądania historii geniusza McQueena – od skrajności w skrajność. W jednym momencie wycierasz łzy, a chwilę później wybuchasz śmiechem wraz z całą salą widzów.
Jak zwykle w przypadku tego rodzaju filmów, otrzymujemy intymny portret bohatera. Widz wchodzi do świata, do którego do tej pory mieli dostęp tylko najbliżsi. To właśnie oni przedstawiają tę opowieść. Mówią o początkach, opisują sukcesy, zdradzają kulisy upadków.
Ci, którzy byli najbliżej, mogli wiedzieć najwięcej. Jednak ta zasada nie sprawdziła się w kwestii McQueena. On był tajemnicą. Zaskakiwał nie tylko kolekcjami i pokazami, które lądowały na pierwszych stronach gazet. Cała jego skomplikowana osobowość była zagadką, której inni nie rozumieli, a może nawet sam projektant nie do końca ją pojmował.
Podczas seansu nieustannie czekasz, co kryje się za zakrętem. Chcesz wiedzieć czym zaszokuje McQueen w kolejnej scenie. Widzisz jeden pokaz, a zaraz potem wyczekujesz z utęsknieniem kolejnego, bo pragniesz, by geniusz zachwycił cię ponownie. Przy każdej scenie czekasz na więcej McQueena. Śledząc jego historię, można dojść do wniosku, ze on też tego pragnął. Ciągle więcej, nigdy się nie zatrzymując.
Mimo ogromu talentu i geniuszu, słynny projektant pozostał tylko i aż człowiekiem. Był Lee - chłopakiem, który kocha swoje psy i rozczula się romantyczną aurą zachodów słońca na plaży. Potrzebował miłości, którą próbował odnaleźć w partnerach, przyjaciołach, a przede wszystkim w pracy. Żadna z więzi i pasji nie była wystarczająco silna, aby dać zaspokojenie i odpoczynek od świata, który wraz z rosnącą sławą, był dla Lee coraz trudniejszy do zniesienia.
W historii McQueena można się zatracić, prawie tak, jak on podczas procesu tworzenia swoich kolekcji. Jego historia pokazana przez duet Ian Bonhôte, Peter Ettedgui zapada w pamięć i nie daje spokoju. To opowieść o sukcesie, mroku, pasji i poświęceniu, które to niesie za sobą trudna droga na szczyt. Nie jest to film jedynie dla miłośników mody, ale dla tych, którzy pragną usłyszeć niezapomnianą historię, o pięknym, choć wyboistym życiu geniusza i wizjonera.
McQueen w polskich kinach od 20 lipca.