Advertisement

Mika Urbaniak i Victor Davies: „Miłość jest wtedy, kiedy czujesz, że jesteś w domu” [wywiad]

26-09-2020
Mika Urbaniak i Victor Davies: „Miłość jest wtedy, kiedy czujesz, że jesteś w domu” [wywiad]

Przeczytaj takze

Z Miką znamy się od roku, natomiast Victora poznałam dwa lata temu na imprezie, na którą zaprosił mnie nasz wspólny znajomy. Victor wystawiał wówczas jeden ze swoich obrazów na aukcji. Rok później zaproponowałam mu, aby zaprezentował swoje obrazy na jednej z odsłon moich salonów kulturalnych „U przyjaciół kilku” – wtedy właśnie poznałam także Mikę. Nasza bliższa znajomość rozwinęła się w ostatnich miesiącach, z czego bardzo się cieszę. Mika ma w sobie niesamowitą radość życia, skromność, autentyczność i piękne, dobre serce. Z Victorem, który emanuje spokojem (medytuje odkąd skończył cztery lata) i rozsądkiem, choć nieobce są mu szaleństwa, tworzą niesamowicie zgraną i spójną parę. Są inspiracją nie tylko dla siebie nawzajem, ale także dla innych. Z Miką uroniłyśmy nawet kilka łez, rozmawiając o różnych bolesnych kwestiach. Przeczytajcie naszą rozmowę o miłości, przyjaźni, partnerstwie, sztuce samej w sobie oraz sztuce kochania.
Jak się poznaliście?
MU: Po raz pierwszy spotkaliśmy się w 2002 roku.
VD: Pracowałem wtedy ze Smolikiem, z którym Mika była w trasie koncertowej. Tak na siebie wpadliśmy.
To była miłość od pierwszego wejrzenia?
MU: No cóż, oboje mieliśmy wtedy innych partnerów. Victor zrobił na mnie ogromne wrażenie. Do dziś dokładnie pamiętam, jak wyglądał, co miał na sobie tego dnia. Miał w sobie coś z guru, był niczym Budda znający odpowiedzi na wszystkie pytania wszechświata. Emanował niesamowitą energią. Ale ja chyba nie zrobiłam na tobie dobrego pierwszego wrażenia… [śmiech]
VD: To było bardzo zabawne; wchodzę do sali koncertowej przed koncertem Smolika, a tam Mika właśnie robi soundcheck i krzyczy na cała salę: „Jest za głośno, za głośno!”. Zatykała uszy palcami, żeby jej nie rozpraszano. Podszedłem bliżej, a z jej torebki nagle wyskoczył pies, który zaczął na mnie szczekać i skakać. Kompletny chaos.
MU: Tego dnia byłam potwornie przemęczona, wszystko mnie denerwowało…
I jak to się potoczyło dalej?
MU: Widzieliśmy się potem jeszcze kilka razy przy okazji koncertów, ale z czasem kontakt się urwał. Nie rozmawialiśmy ze sobą przez osiem lat. Aż pewnego razu Victor zaprosił mnie na premierę swojego albumu w Polsce. Od pierwszego wieczoru było romantycznie. Obecnie znamy się osiemnaście lat, z czego dziesięć jesteśmy razem.
VD: To niemożliwe!
MU: A jednak! Nie zdajesz sobie sprawy, że tyle czasu zleciało, bo na początku naszego związku byłeś jeszcze żonaty.
Czuję, że nasza rozmowa jest symboliczna. Zresztą niejako analogiczna do historii, którą sama właśnie przeżywam. Niesamowite, że po tylu latach braku kontaktu spotkaliście się i po prostu zakochaliście się w sobie. Czym jest miłość w takim razie?
MU: To totalne pogmatwanie, chaos i dezorientacja! Na pewno na początku [śmiech]. A tak naprawdę miłość to poczucie, że ktoś jest ci znajomy. Kiedy czujesz, że jesteś w domu. Ktoś, kogo kochasz, jest odrębną jednostką, ale także w pewien sposób odbiciem ciebie samego. Czujesz cząstkę siebie w drugiej osobie.
VD: Miłość to zaufanie i poczucie, że możesz być w pełni sobą z tą drugą osobą. To dla mnie najważniejsze.
Czy kiedy się poznaliście i zaczęliście spotykać, wasza miłość była dzika, filmowa?
MU: To najbardziej namiętny związek w moim życiu.
VD: Mieliśmy szaloną, namiętna fazę, ale powiem tak: z wiekiem stajemy się dojrzalsi. Przeżyłem sporo zwariowanych, dzikich romansów, które źle się kończyły. W pewnym momencie zdajesz sobie sprawę, że ta dekadencja po prostu nie ma sensu. Upajanie się hormonami jest przyjemne, ale nie może być podstawą do stworzenia partnerskiego związku.
A jak radzicie sobie z faktem, że oboje jesteście artystami? Artyści sceniczni często mają tendencję do bycia egocentrycznymi, skupionymi na sobie, ekscentrycznymi, impulsywnymi, nawet narcystycznymi. Zdarzały się sytuacje, kiedy wasze artystyczne osobowości nie wytrzymały napięcia?
MU: Na początku to ja byłam tą, na której była skupiona cała uwaga. Victor produkował mój album. To była dla mnie bardzo komfortowa sytuacja. Bywam bardzo pochłonięta sobą, chyba dużo bardziej niż Victor.
VD: Uwielbiam to, że jesteś pochłonięta sobą, bo mówisz o tym otwarcie.
MU: Mówiąc bardzo szczerze, zaczęło mi przeszkadzać, kiedy Victor zaczął odnosić sukcesy, których nie byłam częścią. Na początku denerwowałam się, że to już nie ja jestem tą, którą zajmuje się w pierwszej kolejności. Zaczęłam obsesyjnie rozmyślać: „A co ze mną? Co ze mną? Dlaczego nie zajmujesz się mną?”. Bardzo mnie ubodło, kiedy Victor, oprócz tworzenia muzyki, zaczął malować obrazy.
Czyli jest między wami rywalizacja?
MU: Uważam, że jest zalążek rywalizacji między nami, ale nie takiej groźnej, która doprowadza do potrzeby dominacji nad drugą osobą. Sądzę wręcz, że takie delikatne starcie talentów dobrze nam robi. Bardzo podziwiam Victora, jestem w ekstremalny sposób zachwycona wszystkim, co robi.
VD: Są różne typy bycia uznanym. Tworzenie muzyki, sztuki to coś innego niż bycie celebrytą. Dla mnie zawsze było to onieśmielające, wręcz żenujące, kiedy ktoś do mnie podchodził i mówił: „Kupiłem twój album! Słuchamy go z żoną! Uwielbiamy cię”. Bycie osobą rozpoznawalną jest dla mnie bardzo niekomfortowe. Kiedy zacząłem pracować z Miką, odetchnąłem z ulgą, ponieważ jako producent stałem z boku. To ona była wielka gwiazdą.
Ja z kolei, jako artystka, kocham skupiać uwagę. Mam bardzo ekscentryczny temperament. W przeszłości w zestawieniu z drugą taką osobą powodowało to niesamowite wybuchy i doprowadzało do eksplozji, wręcz zniszczenia i wyniszczenia emocjonalnego obu stron. Bardzo często w związkach między mną a moimi partnerami pojawiała się właśnie rywalizacja o to, kto jest bardziej znany, kto ma więcej sukcesów. Ciekawe, czy kiedykolwiek poznam kogoś, z kim te energie się zbalansują. W was jednak widać spokój i równowagę.
VD: Hmm… Ja potrafię być bardzo niedojrzały. Jestem niesamowicie namiętny i żarliwy. Nie tylko w miłości, ale także w pracy i życiu w ogóle. To, na czym mi zależy, to bycie uznanym za to, jakim jestem człowiekiem. Nie zależy mi na sławie samej w sobie. Pamiętam zabawną historię, kiedy pewnego razu poszliśmy z Miką na randkę do restauracji, gdzie jacyś ludzie zaczęli krzyczeć: „Mika! Mika!”. Błyskały flesze, a ona aż podskoczyła od stołu i zaczęła pozować do zdjęć. Pomyślałem wtedy: „Co się z nią dzieje?”.
MU: Wydaje mi się czasami, że Victor zna mnie lepiej, niż ja znam siebie. Zupełnie nie pamiętam tych wszystkich historii. Ale rzeczywiście uwielbiam, kiedy ludzie obdarowują mnie komplementami, mówią, że jestem piękna i robię świetne rzeczy. Co nie zmienia faktu, że mam też swoją introwertyczną stronę.
Czy mogę zapytać, w jakim jesteście wieku?
MU: W styczniu skończyłam czterdzieści lat i bardzo nie lubię tej liczby. Nadal nie potrafię jej zaakceptować ani celebrować. Chciałabym wrócić do moich lat trzydziestych. Czuję się bardzo młodą osobą.
Jesteś młodą osobą! Osobiście uwielbiam być coraz starsza, z wiekiem czuję się dużo lepiej i pewniej. To społeczeństwo wyznaczyło ramy wiekowe – przede wszystkim dla kobiet – które mają nas wpędzać w kompleksy i poczucie, że z czasem stajemy się mniej ciekawe niż byłyśmy jako młódki, kiedy jesteśmy świeże, zgrabne i troszkę naiwne. A tak naprawdę im kobieta jest starsza, tym piękniejsza, bo mądrzejsza, a co za tym idzie – ciekawsza.
VD: W Wielkiej Brytanii zaczęło się to zmieniać za sprawą mediów w latach dziewięćdziesiątych. Powstawały gazety dla młodych chłopaków, w których pokazywano trzydziesto- i czterdziestolatków grających na game boyach czy upijających się codziennie. Natomiast jeśli chodzi o kobiety, nie było różnicy. Kobiety po trzydziestce, które imprezują i bawią się życiem, przedstawiano jako „coś fajnego”. Kobiety w „dojrzałym wieku” były prezentowane jako „niedojrzałe”, ale w pozytywnym sensie.
Tak powinno być. Kobieta, która w wieku czterdziestu lat nie chce dorosnąć, powinna być traktowana tak samo jak mężczyzna będący wiecznym Piotrusiem Panem. Znam wielu facetów po pięćdziesiątce, którzy pewnie już nigdy nie dorosną. Chcą codziennie wychodzić na imprezy, spotykać się z młodymi kobietami i nie brać za nic odpowiedzialności. Mówi się o nich „bon vivanci”, „playboye”.
MU: W mediach mnóstwo znanych kobiet mówi, że czuje się wspaniale po czterdziestce. Ja nie czuję się z tym komfortowo. Moja mama jest adwokatem motto „cyfra nie jest wyznacznikiem wieku”. Staram się wytworzyć w sobie taki sposób myślenia.
Victor, a jak jest z mężczyznami i wiekiem?
VD: Ja mam pięćdziesiąt pięć lat.
Nie wyglądasz!
VD: W branży muzycznej wymaga się, żebyś pozostał na zawsze młody i szalony. Idealnym tego przykładem są Rolling Stonesi. Społeczeństwo cały czas wymaga od nas jakichś z góry założonych form. Podobnie jest z rodzicielstwem – w pewnym wieku masz mieć dzieci. W Polsce jest to bardzo odczuwalne.
Czujecie presję, żeby zostać rodzicami?
VD: Rodzicielstwo to ogromna odpowiedzialność, ale także poświęcenie.
MU: Powinno się zawsze bardzo poważnie rozważyć to, czy chce się zostać rodzicem. Wielu ludzi decyduje się na dziecko bez żadnego przygotowania i świadomości, co oznacza jego wychowywanie. Czasami myślę, że tak naprawdę nikt nie jest przygotowany na to, by zostać rodzicem. Rodzenie dzieci powinno być bardzo świadomym wyborem, a kobiety powinno się całe życie celebrować za to, że dają życie innemu stworzeniu. Póki co nie wyobrażam sobie bycia matką, ale to może się zmienić. Myślę, że jeśli kiedykolwiek zdecydowalibyśmy się na dziecko, najprawdopodobniejsza w naszym przypadku byłaby adopcja. Zawsze o tym marzyłam.
Masz dobry kontakt ze swoimi rodzicami?
MU: Moi rodzice są niesamowitymi ludźmi i zawsze robili co w ich mocy, by było nam dobrze. Ogromnie nas kochają, mnie i moją siostrę Kasię, ale, oczywiście, jak każdy popełniali błędy. Są artystami. Przez różne sytuacje życiowe byli zmuszeni do rozmaitych kompromisów. Jako dziecko musiałam stawiać czoła sprawom, których żadne dziecko nie powinno doświadczyć. Moi rodzice są świadomi swoich błędów i wiem, że ich żałują. Bardzo ich kocham.
Jak to wpłynęło na twoje dorosłe życie?
MU: W naszym domu nie było dyscypliny. Moja mama miała mnóstwo na głowie, nie zawsze potrafiła pogodzić karierę z rodzicielstwem. Ojciec starał się być przy nas, ale często stawało się to niemożliwe ze względu na jego pracę. Dorastałam w Nowym Jorku w latach osiemdziesiątych. Wtedy było to najbardziej niebezpieczne miasto na świecie, a mnie jako nastolatce zdarzało się pół nocy przesiedzieć w Central Parku wśród bezdomnych. Nieraz myślę, że w tym okresie byłam niejako dzieckiem ulicy. Wiele czynników wpływa na nasze dorosłe życie. Wielu rodziców widzi dziecko jako swoją własność, coś, w czym chcą umieścić własne marzenia, pragnienia i wizerunek. Mój związek z Victorem na pewno jest pochodną tego, czego brakowało mi w dzieciństwie, czyli ojca, którego często nie było. Victor w pewien sposób jest dla mnie taką figurą ojcowską. Potrzebowałam kogoś, kto się mną zaopiekuje.
VD: Bycie artystą z wielkim ego, taka ogromna artystyczna pasja może się bardzo niekorzystnie odbijać na dzieciach.
Wiem coś o tym. Moja mama jest córką top modelki i reżysera, którzy byli o wiele za młodzi na rodzicielstwo. Niesamowicie skupieni na sobie i swoich romansach (bardzo szybko się rozwiedli) nie potrafili dać jej opieki, bliskości i poczucia bezpieczeństwa. Moja mama nadal boryka się z traumami z tego powodu. Mimo że zawsze byłyśmy blisko, dopiero niedawno naprawdę się zaprzyjaźniłyśmy, zaakceptowałyśmy i zaczęłyśmy rozmawiać ze sobą całkowicie szczerze. Victor, czy byłeś onieśmielony rodziną Miki? Tym, że są sławnymi muzykami?
VD: Absolutnie nie. Niesamowicie utalentowane osoby robią na mnie ogromne wrażenie. Najbardziej imponuje mi, kiedy ludzie są dobrymi ludźmi.
Zawsze byłeś tak spokojny i opanowany? Nie miewałeś rock’n’rollowych momentów?
VD: Jako znany muzyk możesz dostać wszystkie dragi i alkohole świata z dostawą pod nos. Oczywiście, miałem taką fazę, wyszalałem się, ale z czasem przestałem mieć na to ochotę. Na szczęście nie mam osobowości uzależnieniowej. Mogę szaleć, ale potrafię się kontrolować. W branży muzycznej to wielkie szczęście. Od czwartego roku życia medytuje co najmniej godzinę dziennie. To daje mi wewnętrzny spokój i spełnienie.
Jesteście ogromną inspiracją. Wiem, że wy dla siebie nawzajem również, co widać w waszej twórczości. Victor maluje już od jakiegoś czasu, ale od kilku miesięcy także ty, Mika, tworzysz świetne obrazy. Zaczęłaś nawet sprzedawać je w zawrotnym tempie.
MU: Byłam pod wielkim wrażeniem, kiedy Victor zaczął malować, ale jednocześnie czułam lekką zazdrość, że robi coś nowego, coś „dodatkowego”. Nigdy nie sądziłam, że posiadam jakikolwiek talent plastyczny, ale postanowiłam, że zacznę malować chociażby dla satysfakcji. Victor dawał mi wskazówki, pomagał znaleźć swój styl (najlepiej czuję się w abstrakcji). Był dla mnie wielką inspiracją. Z kolei moją niepewność zniwelowali ludzie, którzy na social mediach pisali wspaniałe komentarze pod moimi obrazami. Później faktycznie bardzo szybko prace zaczęły się sprzedawać.
VD: Dla Miki malarstwo jest czymś, co definiuje ją przez jej własny pryzmat i talent. Czymś, co nie jest nacechowane przeszłością i pochodzeniem. Czymś niezależnym. I to jest genialne. To niezniszczalna siła.
Jak na wasz związek wpłynęła dwubiegunówka Miki?
MU: Zanim została u mnie zdiagnozowana dwubiegunówka byliśmy bardziej frywolni. Nasz związek jest bardzo specyficzny, między innymi właśnie ze względu na moją kondycję psychiczną. Często „dostosowujemy” go do warunków, które nie zawsze są przewidywalne. Nieraz zdarza mi się widzieć pewną sytuację zupełnie inaczej niż Victor, zachowywać się w nie do końca racjonalny sposób. W dodatku nie zawsze jestem świadoma konsekwencji swojego zachowania i niekoniecznie myślę o punkcie widzenia Victora. Jestem bardzo lojalną osobą. Jeśli kocham, to naprawdę aż po grób. Jednak zdarzały się sytuacje, kiedy było nam bardzo ciężko. Był nawet czas, kiedy na moment się rozstaliśmy, ale było to spowodowane maniakalnymi myślami, a nie czyjąś winą za cokolwiek. To na pewno wywarło nacisk na nasz związek, ale potrafiliśmy przez to przejść i pozostać razem.
VD: Jestem świadomy stanu zdrowotnego Miki. Wiem, że muszę być za nią odpowiedzialny w wielu sytuacjach. Związek to zdolność poświęcania się dla drugiej osoby. Wielu artystów nie jest „normalnych”, ale nie mówimy o tym. Jestem przekonany, że wielu z nas boryka się z różnymi zaburzeniami, depresją, chorobą dwubiegunową. Choroba jest częścią życia i człowieka. Moje zdrowie jest dla mnie tak samo ważne jak zdrowie Miki.
/tekst: Julia Bosski/
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement