Rozmawiamy przez Skype'a wcale nie ze względu na pandemię. Jesteś w hotelu, prawda?
Tak, jestem teraz w Niemczech na zdjęciach.
To prawda, że w ostatnim czasie jesteś w Niemczech dość często?
Tak. Na co dzień mieszkam w Warszawie, bo od zeszłego roku mam tam mieszkanie, ale często jeżdżę do Niemiec w sprawach zawodowych. Na początku roku, jeszcze przed pandemią, brałem udział w niemieckim filmie, którego akcja rozgrywa się na Kubie, a teraz pracuje w Hamburgu.
Kursowanie między jednym krajem a drugim jest w dobie pandemii kłopotliwe?
Obojętnie jaki kto ma stosunek do pandemii, pewne jest, że trzeba uważać. Ze względu na częstsze niż inni kontakty z nowymi ludźmi i ciągły ruch jestem pewnie trochę bardziej narażony na kontakt z wirusem. Zasłaniam się jak tylko mogę – właściwie wszędzie, gdzie są ludzie, chodzę w maseczce. Nie odczuwam szczególnego strachu przed chorobą, chodzi mi raczej o to, żeby ewentualnie nie zarażać innych.
Podczas pierwszego okresu pandemii branża na jakiś czas stanęła...
Tak, pamiętam że chyba 13 marca mieliśmy ostatni dzień zdjęciowy do „Chyłki”, a zaraz potem wszystko zatrzymało się aż do maja. I tak mieliśmy szczęście, bo w porównaniu do Niemiec czy Wielkiej Brytanii, u nas można było kontynuować pracę dość szybko. Niedawno rozmawiałem z jedną angielską aktorką, która powiedziała mi, że u nich teatry wciąż są zamkięte, zdjęcia do filmów zakazane, a aktorzy i muzycy odcięci od źródeł utrzymania.
Zmienię temat. Masz jakiś sentyment do czasów PRL-u, których z wiadomych względów nie możesz pamiętać?
Ale chyba domyślasz się dlaczego o to pytam. Role w filmach, których akcja dzieje się w poprzednim ustroju to u ciebie powracający motyw. Było „Wszystko, co kocham”, była „Yuma”, a teraz nadchodzi „Najmro. Kocha, lubi, szanuje”. Przypadek?
Nie wiem, co kieruje losem zawodowym aktora, może przypadek. To nie ja wymyślam tematy tych filmów, tylko ich twórcy. PRL to wciąż lubiany w Polsce temat. To by było nawet ciekawe – zrobić zestawienie wszystkich polskich filmów, które powstały w ciągu ostatnich kilkunastu lat i sprawdzić, ile spośród nich ma akcję osadzoną w okresie PRL-u.
A nie jest tak, że z jakiegoś powodu ci reżyserzy widzą właśnie ciebie w tych peerelowskich rolach? Nie jesteś przypadkiem trochę niedzisiejszy?
Rzeczywiście zwykle dobrze czuję klimat filmów, których akcja rozgrywa się w przeszłości. Może to kwestia tego, że mam starą duszę. Kiedyś byłem w Berlinie i znalazłem tam studio, które robi zdjęcia dagerotypią, czyli pierwszą metodą fotograficzną, jaka kiedykolwiek istniała. Twarz na takim zdjęciu dziwnie się zmienia, wygląda to tak jak gdyby człowiek na zdjęciu przeniósł się w czasie.
Zawsze kiedy patrzę na czarno-białe zdjęcia z początku wieku, mam wrażenie, że ludzie na nich są jakby autentyczniejsi.
To prawda. Chyba ludzie mniej się wtedy kryli. Jeśli czymś żyli, to mieli to wypisane na twarzach. Myślę, że dzisiejsi ludzie bardziej się chowają. Socal media są najlepszym dowodem na to, jak dziś kreujemy nierzeczywisty świat, także ten psychiczny.
Wróćmy do „Najmro”. Co urzekło cię w historii peerelowskiego króla złodziei?
Urzekł mnie temat faceta, który tyle razy uciekał przed prawem. Spodobało mi się też, że „Najmro” to film o przejściu od czasów PRL-u do kapitalizmu lat dziewięćdziesiątych w Polsce. Poza tym, kiedy wybieram rolę, patrzę nie tylko na scenariusz, ale także na reżysera, aktorów i ekipę. Reżyser Mateusz Rakowicz od początku miał tak niesamowity zapał do zrobienia tego filmu i sporo ciekawych pomysłów, jak tę historię opowiedzieć. To kino akcji, rozrywka na, mam nadzieje, dobrym poziomie (śmiech). I zarazem inna rozrywka niż ta, do której jesteśmy dziś w polskim kinie przyzwyczajeni.
Można powiedzieć, że „Najmro” to będzie taka ballada łotrzykowska z elementami komediowymi.
Twoja postać nazywa się Antos.
Antos, tak. Najmro ma swoją bandę, swoją ferajnę, a Antos jest jego prawą ręką. To cwaniak i łotr.
Polscy telewidzowie oglądają cię w serialu „Chyłka”. Czym różni się granie w serialu od grania w filmie?
Różnica polega na tym, że kiedy grasz w filmie to opowiadasz pewną zamkniętą historię. Kiedy występujesz w serialu, musisz być otwarty, bo bohater tworzy się razem z tobą. Kiedy zaczynasz grać w serialu to czasem nawet reżyser i scenarzysta nie do końca wiedzą, dokąd zmierza twoja postać.
„Chyłka” to serial na podstawie prozy Remigiusz Mroza. Czytałeś?
Czytałem, kiedy przygotowywałem się do zagrania w tym serialu.
I co o tym myślisz? Mówi się, że Mróz tworzy nienajlepszą prozę...
Nie mam nic przeciwko kryminałom jako formie niezobowiązującej rozrywki. Myślę, że nie bez przyczyny ten gatunek ma dzisiaj tylu fanów.
Co w takim razie czytasz dla przyjemności?
Lubię czytać po niemiecku, bo wtedy czuję, że ten język we mnie ożywia. Ostatnio, z racji że mamy okres wakacyjny, mam na tapecie głównie czytadła, także kryminały, tyle że po niemiecku. W ostatnim czasie duże wrażenie zrobiła też na mnie pożyczona książka „Stanisławski na próbie”, Wasilija O. Toporkowa. To aktor, który pracował ze słynnym reżyserem w teatrze. W tej książce opowiada o współpracy z nim i słynnej metodzie Stanisławskiego. To bardzo ciekawe, zwłaszcza dla aktora, bo bardzo sucho, w całkowitym oderwaniu od mitu Stanisławskiego, który się później narodził, pokazuje jak rzeczywiście, w praktyce, wyglądała jego praca. Okazuje się, że jego metoda odnosi się bardziej do pracy reżysera niż aktora. Warto więc zderzać się z mitami i szukać pomiędzy nimi swojej własnej drogi.
Mówiliśmy o tym, że w ostatnich latach zawodowo kursujesz między Polską a Niemcami. Masz apetyt na bardziej międzynarodową karierę?
Apetyt jest zawsze, zwłaszcza do poszukiwania swojej własnej drogi. Czasami mam wrażenie że jeszcze wciąż jej nie znalazłem. Życiem aktora rządzi przypadek albo, lepiej to ujmując, seria decyzji ludzi, od których aktor jest zależny. W tym zawodzie ważne jest, żeby iść swoją drogą, w miarę możliwości, jak najdalej. Oraz to, żeby rozpoznawać okazje, które na tej drodze się pojawiają.
Taką okazją był dla ciebie zeszłoroczny film „Giraffe”? Zebrał bardzo dobre recenzje w ważnych zachodnich mediach, a ty byłeś wymieniany przez krytyków jako jeden z jego głównych atutów.
To na pewno bezcenne doświadczenie, a to właśnie takie doświadczenia w mojej drodze najbardziej pchają mnie do przodu. I nie chodzi mi o rozwój kariery, ale właśnie o drogę artystyczną, którą się podąża. Poza tym poznawanie innych kultur, także kultur pracy, jest bardzo rozwojowe. Film „Giraffe” nie miał zbyt dużego budżetu, ale praca odbywała się na najwyższym poziomie. Myślę że to też kwestia zaplanowania czasu, który jest niezbędny w procesie twórczym. A tego czasu właśnie często brakuje przy pracy nad filmem.
Myślałeś kiedyś o tym, żeby w przyszłości pracować przy filmie, ale nie jako aktor?
Nie wykluczam takiej możliwości. Jestem otwarty. Kiedyś miałem takie podejście, że jeśli jesteś aktorem to bądź aktorem i na tym się skup. Dziś myślę, że warto poznawać nowe rzeczy, uczyć się. Mój ojciec robi teraz spektakl w Szczecinie i pomagam mu trochę z muzyką. Przy poprzednim spektaklu w Krakowie też mu troche pomagałem. To bardzo ciekawe doświadczenia.
Więc zapytam o film, tak jak pytałem o książki. Najlepsza rzecz, jaką ostatnio widziałeś to...?
Dosłownie przedwczoraj widziałem znakomity film, ale widziałem go w telewizji, na kanale „Arte”, i włączyłem jakieś pięć minut po początku, więc nie do końca wiem, co to był za film... To znaczy jestem pewien, że to był Yasujirō Ozu – poznałem po jego niesamowicie subtelnym sposobie opowiadania. Zamiast tego polecę w takim razie „Opowieść tokijską”, mój ulubiony film Ozu.
Jak to nie ma o czym rozmawiać? Przecież niedawno były wybory prezydenckie, które zmobilizowały prawie 70% Polaków, żeby pójść do urny! O polityce rozmawiali nawet ci, którzy zwykle nie lubią o niej mówić.
Ja nie rozmawiam i jak na razie nie zmieniłem zdania na ten temat.
To powiedz mi przynajmniej czy głosowałeś w tych wyborach.
Nie głosowałem, bo musiałem z dnia na dzień wyjechać i było już za późno, żeby załatwić formalności. Żałuję, że tak wyszło, bo zwykle staram się głosować.
A gdybyś głosował to głosowałbyś za kimś czy przeciwko komuś?
Jak się głosuje za kimś to tym samym głosuje się przeciwko komuś. Niestety w takich żyjemy realiach.
Zdjęcia: Weronika Kosińska
Stylizacje: Stefania Lazar
Asystentka stylistki: Kristina Selvesyuk
Makijaż i fryzura: Kasia Olkowska