Jednym z argumentów artykułu było wspomnienie o repostowaniu wpisów z vibem rodem z 2015 roku i o tym, że Elon Musk automatycznie obniża atrakcyjność osoby, z którą randkuje. Ostatnio udowodnił to po raz kolejny. Właściciel X postanowił zaproponować portorykańskiemu raperowi i piosenkarzowi Bad Bunny'emu 67 milionów dolarów, jeśli ten zmieni swój pseudonim artystyczny na Good Bunny. Oczywiście był to żart ze strony Muska, ale właśnie to pokazuje, jak miliarderzy traktują pieniądze — jak niewyczerpywalną zabawkę do podkręcania własnego wizerunku. Z jednej strony można się z tego śmiać, z drugiej jest w tym coś dojmująco smutnego: świadomość, że dla części najbogatszych ludzi świata rzeczywistość jest jedynie placem zabaw, a konsekwencje ich „żartów” ponosi cała reszta, bo nawet kilka tysięcy dolarów mogłoby zmienić życie niejednego z nas.
Internet oczywiście nie zawiódł: w komentarzach pod wpisem rozpętało się prawdziwe karnawałowe afterparty, pełne memów, złośliwości i nieco desperackiego humoru. Wielu internautów żartowało, że za 67 milionów bez mrugnięcia okiem zmieniłoby nie tylko pseudonim, ale i swoje rodowe nazwisko — i to na dowolne, jakie tylko Musk wymyśli. To wszystko idealnie wpisuje się w kulturę „cringe billionaire”, w której najbogatsi regularnie próbują przebić własną performatywną ekscentryczność, a świat może jedynie patrzeć i przewracać oczami. Bo choć śmiejemy się z kolejnego wygłupu Muska, trudno nie zauważyć, że jego poczucie humoru najczęściej bawi tylko jego samego — resztę pozostawiając z pytaniem, jak wyglądałby świat, gdyby miliardy dolarów trafiały w ręce ludzi z odrobiną bardziej realnego kontaktu z rzeczywistością.
Bad Bunny nie odpowiedział na żartobliwe drażnienie ze strony Muska, który kilkukrotnie podczas wywiadów powtarzał, że pseudonim „Bad Bunny” wysyła „złą wiadomość”, zakładając, że króliki są z natury dobre. To niewątpliwie jeden z najdziwniejszych virali, jakie mogliśmy zobaczyć w ostatnim czasie. Jest naprawdę trudny do sklasyfikowania, bo balansuje gdzieś między memem, żenującym odpałem a desperacką próbą podtrzymania internetowej uwagi, której Musk zdaje się potrzebować równie bardzo jak tlenu.
Ostatecznie cała sytuacja mówi więcej o Musku niż o jakimkolwiek „złym króliku”. Popkultura uwielbia wyśmiewać mężczyzn, którzy sami proszą się o bycie memem, a Elon nieustannie udowadnia, że fikcja nie zawsze musi być bardziej żenująca od rzeczywistości. I choć jego kolejne wyskoki zapewniają nam rozrywkę, trudno oprzeć się wrażeniu, że to rozrywka podszyta lekkim zażenowaniem. Bo jeśli miliarder z obsesją na punkcie własnego wizerunku wchodzi do rankingu najbardziej cringe'owych „chłopaków popkultury”, to może najwyższy czas, żeby zamiast się z tego śmiać, zacząć się zastanawiać, dlaczego w ogóle daliśmy mu tyle miejsca w naszej zbiorowej wyobraźni.