Dlaczego facet z Nowego Jorku wybrał Warszawę na miejsce do życia?
Sęk w tym, że nie wybrałem! Kiedy dwadzieścia trzy lata temu przyjechałem do Polski, zamieszkałem w Poznaniu. A później... to raczej Warszawa wybrała mnie.
Przyjechałem do Poznania z kilku powodów, wśród których głównym była praca jako ekspert od fitnessu. Później zacząłem też pracować z Małgorzatą Potocką, dziś prawdopodobnie najbardziej znaną tancerką i choreografką w historii tego kraju. Ale na tym się nie kończyło, ponieważ miałem też drugą pracę fitness managera jednego z obiektów na kampusie poznańskiego AWF-u.
Czyli przyjechałeś głównie jako tancerz i choreograf.
Tak, ale także jako ekspert od fitnessu, piosenkarz, aktor... Ta lista się nie kończy. Zawsze miałem bardzo szerokie zainteresowania, choć związane głównie ze sztuką. Zaczynałem jako piosenkarz, ale bardzo szybko się okazało, że interesuje mnie też taniec, od którego blisko było do musicalu, a stamtąd do aktorstwa. Łatwo zauważyć, że od początku wszystko spajała muzyka.
Opowiedz trochę więcej o swoim doświadczeniu musicalowym. Podobno zdarzyło ci się pracować przy tak ikonicznych tytułach jak „Hair” czy „Jesus Christ Superstar”.
To prawda. Miałem piętnaście lat, kiedy po raz pierwszy trafiłem na deski regionalnego teatru muzycznego – to była właśnie jedna z głównych ról w „Hair”. Od tamtego momentu skupiłem całą swoją uwagę na zostaniu artystą musicalowym. Nie tancerzem, nie piosenkarzem, lecz połączeniem tych dwóch. Jako licealista zacząłem poznawać ludzi z Broadwayu i okolic, jak choćby Cheryl Pepsii Riley czy supergwiazdę R&B Alyson Williams, z którą zresztą występowałem. Trafiłem do prestiżowej Alvin Ailey American School of Dance w Nowym Jorku, gdzie miałem okazję uczyć się od najlepszych i powoli przenikać do nowojorskiego światka muzyczno-aktorskiego. Właśnie wtedy dostałem propozycję przyjazdu do Poznania i zdecydowałem się na przeprowadzkę. Z perspektywy czasu myślę, że dobrze się stało. Tym bardziej, że po jakimś czasie zaproponowano mi zajęcie się choreografią w przedstawieniu „West Side Story” w Operze na Zamku w Szczecinie. Choreografią w „West Side Story”! To był zarówno istotny krok w mojej karierze, jak i ważne wydarzenie dla szczecińskiej instytucji.
Muzyka, którą często prezentujesz na koncertach, jest raczej niedzisiejsza – wykonujesz na żywo standardy jazzowe oraz muzykę z pogranicza bluesa i jazzu. Prywatnie jesteś staroświecki?
Prywatnie – zdecydowanie nie. Mimo to często zdarza się, że organizatorzy koncertów proszą mnie właśnie o tego typu repertuar. Wy też mi go zasugerowaliście, kiedy występowałem na otwarciu K MAG ART SPOT. Może to inni ludzie widzą mnie w ten sposób? Na szczęście jestem na tyle doświadczonym muzykiem, że mogę spełnić ich życzenia.
Słyszałem także takie twoje single, którym bliżej było do house’u czy muzyki dance.
Nagrywałem już w życiu numery deep house’owe, dance’owe, soulowe, eksperymentowałem z najróżniejszymi gatunkami. Występowałem na jednej scenie z takimi artystami jak Edyta Górniak, Doda, Kayah, Reni Jusis, Lady Pank czy De Mono. Na mojej nadchodzącej płycie znajdą się utwory popowe z elementami R&B i soulu, mające zabrzmieć nowocześnie i wpisywać się w to, jaką muzykę nagrywa się w dobie Instagrama. Zależy mi, by moje kompozycje brzmiały atrakcyjnie dla współczesnego słuchacza, a jednocześnie były obudowane rozmaitymi kontekstami. Dziś dosłownie wszystko może zdobyć popularność, o ile jest wystarczająco instagramowe.
Opowiedz więcej o swojej nadchodzącej płycie.
Planuję ją wydać pod koniec tego roku, w okolicach Bożego Narodzenia. Początkowo nie chciałem nagrywać całego albumu, ponieważ zawsze byłem zorientowany na single. Zmieniłem zdanie, gdy natknąłem się na Li’narda Jacksona w Warszawie. Już niedługo pojawi się pierwszy singiel zatytułowany „Hey Baby” – kojarzy mi się z gumą do żucia, napojami gazowanymi i celofanem, a przy tym jest niezwykle chwytliwy.
Z kim pracujesz nad tym albumem?
Przede wszystkim z wymienionym już basistą Christopherem Li’nardem Jacksonem. To prawdziwy mistrz, pracował z wieloma wielkimi artystami, a jego występy w swoim czasie oglądał między innymi z Prince. Podziwiam go. Miałem wielkie szczęście, że na niego trafiłem. Pracuję też z Santiago Ramosem z Argentyny oraz Roberto Andrade z Meksyku, z którymi tworzymy fajną, międzynarodową jakość, a także z młodym producentem Piotrem Radzio nadającym nowoczesny, świeży sznyt naszemu brzmieniu.
O czym będzie ten album w warstwie lirycznej?
To bardzo osobista, głęboko emocjonalna płyta. W warstwie tekstowej zebrałem doświadczenia z ponad dziesięciu lat swojego życia. Chcę, żeby pod warstwą chwytliwych piosenek uważny słuchacz mógł znaleźć poważną, poruszającą treść.
Pisanie tekstów nie sprawia ci trudności?
Właściwie to myślę, że całkiem sprawny ze mnie tekściarz. Mówiłem już, że jestem piosenkarzem, tancerzem i aktorem, ale nie wspomniałem, że w młodości bardzo interesowałem się także literaturą, psychologią i dziennikarstwem, a przez całe późniejsze życie krok po kroku rozwijałem te zainteresowania. Będąc na studiach, napisałem nawet książkę. To znaczy nie ukończyłem jej, ale miałem już naprawdę wiele stron, aż nagle mi ją ukradziono.
Do dziś nie wiem, kto to zrobił. Mogę się tylko domyślać, że była to jakaś znajoma osoba, która ukradkiem ją przeczytała i poczuła się dotknięta sposobem, w jaki ją opisałem. Innego wyjaśnienia nie widzę. To było dla mnie straszne, destrukcyjne doświadczenie.
Podobno na pytanie o to, kim właściwie jesteś, istnieje jeszcze jedna odpowiedź: swego czasu byłeś znanym uczestnikiem warszawskiego życia klubowego.
Rzeczywiście, kiedy wspominam swoje życie sprzed piętnastu czy dwudziestu lat, widzę wyraźnie, że byłem dosłownie wszędzie. Występowałem wtedy w kilku programach telewizyjnych i reklamach, a także w teatrze. Ludzie zapraszali mnie na gale, wydarzenia, urodziny i inne imprezy. Był taki okres, że wszystko w moim życiu działo się naraz, a imprezy były tego częścią. Nie muszę chyba mówić, że bardzo dobrze wspominam tamte czasy.
Materiał pochodzi z numeru K MAG 105 Euforia 2021, tekst: Radosław Pulkowski, foto: Paweł Miśko.