My przypominamy z kolei tekst "Nowy początek" dokumentujący tę erę oraz działalność legendarnego lokalu. Artykuł pierwotnie ukazał się na łamach K MAG #87.
Żyjemy w czasach, gdy naszą wieczorną trasę imprezową wytyczają portale społecznościowe i aplikacje. Jednak nie mielibyśmy w czym wybierać, gdyby nie scheda lat 90. i ludzie, którzy na fali odzyskanej wolności i swobody ekspresji przecierali szlaki. Zaczęli otwierać nowe miejsca, sprowadzili do Polski nowe brzmienia i animowali otoczenie niespotykanymi wcześniej działaniami.
„Proszę państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm”. Te słowa, wypowiedziane na antenie przez Joannę Szczepkowską, dały początek nowej, dynamicznej epoce. Stanowiły symboliczny pochówek dawnego ustroju, a także sprawiły, że Polska wkroczyła w lata 90. kilka miesięcy przed resztą świata. Zaczęła rozkwitać pseudozachodnia komercja, nastąpił wysyp firm, których nazwy kończyły się na „ex”, a kontrkultura mogła wreszcie wyjść z ukrycia. Kazik Staszewski i Muniek Staszczyk, którzy jeszcze niedawno stali w kontrze, teraz znaleźli się w ogólnie dostępnym radiowym eterze.
Mówi się jednak, że rewolucje zaczynają się w kawiarniach. Po euforii związanej z nastaniem nowego porządku przyszedł czas, by przestać teoretyzować, a zacząć działać. Platformą aktywności stały się miejsca oferujące realną alternatywę oraz ludzie, którzy na polski rynek przeszczepiali zza granicy nowe, odświeżające pomysły.
Najlepiej zacząć od serca. Źródłem świeżej, dotlenionej krwi i legendą żywą do dziś stały się stołeczne Filtry. Znajdujący się w kotłowni dawnego Instytutu Maszyn Matematycznych klub pierwotnie nazywał się Space Filter, ale bywalcy chętniej używali nazwy okolicy, w której się znajdował, w związku z czym na stałe przylgnęła do niego łatka Filtrów. Prawie 400m² przyciągało ekscentrycznych umeblowaniem, DJ-ką umieszczoną w klatce Farradaya i geometryczną psychodelią zdobiącą ściany. Te szalone pomysły nie wzięły się jednak znikąd. Część z nich przywiózł ze sobą Michał „Siekier” Strykier, który po powrocie ze zjednoczonego już Berlina postanowił przeszczepić na krajowy grunt klimat panujący w najciekawszych zakamarkach stolicy Niemiec. Drzwi klubu po raz pierwszy otwarto we wrześniu 1992 roku, a Siekier zgromadził wokół niego młodą, multidyscyplinarną ekipę. Głównym DJ-em był Bogusz Bilewski, zaś obok niego za deckami można było zobaczyć między innymi Maceo Wyro, Extase, Dreddy’ego, Makaka czy Pereza. Wszyscy stali się filarami stołecznej sceny imprezowej. „Filtry były bardzo ważnym doświadczeniem pokoleniowym. To pierwszy tego typu projekt po 1989 roku i pierwsze miejsce, w którym prezentowali się tak zwani współcześni DJ-e”, podkreśla Stanisław Trzciński, jeden z udziałowców, który zajmował się promocją klubu przez cały okres jego funkcjonowania. Współczesność muzyków polegała na graniu ze sprowadzanych z Europy i Stanów Zjednoczonych winyli oraz odejściu od figury wodzireja zapowiadającego piosenki. Było to także jedno z pierwszych miejsc, w których w późnych godzinach nocnych można było usłyszeć techno, zwykle poprzedzone mieszanką różnych stylów hip-hopu i mocno podbitego groovem rocka. Ale muzyka nie była jedyną atrakcją lokalu. Od początku prężnie działała w nim też grupa performerska Drastic Drakula Movement, w skład której wchodzili między innymi Xawery Żuławski, Michał Rogalski, Michał Englert, Michał Szałajski i Michał Szlachtycz. Wśród ich najznamienitszych akcji można wymienić happening „Święto Obfitości” czy przywiezienie do klubu stu pięćdziesięciu kilogramów liści, szczelnie przykrywających podłogę, oraz rekonstrukcję scen Powstania Listopadowego, która była zresztą jedną z atrakcji wielkiego otwarcia. Otwarcia, na którym pojawili się rozchwytywani artyści oraz znani warszawiacy (zwani dzisiaj celebrytami) i o którym miasto huczało już kilka tygodni wcześniej. Zjawili się także reporterzy radiowi i telewizyjni, aby relacjonować wydarzenie, zaś dzienniki poświęciły inauguracji pokaźne szpalty. Chętni, by przejść przez portal do innego świata, ustawiali się w długich kolejkach, zaś posiadacze kart członkowskich wchodzili bez czekania. Przywileju posiadania karty członkowskiej można było skosztować po rekomendacji od przynajmniej dwóch osób z kręgu przyjaciół klubu, pozostali przechodzili selekcję, za którą często odpowiadał sam Strykier, starając się wyłowić kolorowo ubranych i wyróżniających się z tłumu ludzi. „Dzisiaj trudno to sobie wyobrazić, ale to było miejsce, do którego przychodzili wszyscy. Jednego wieczoru można tu było spotkać pół Warszawy. Oprócz DJ-ów rezydentów w klubie występowali między innymi Voo Voo, Martyna Jakubowicz, Apteka, Max i Kelner, Cytadela, Woobie Doobie, Emmanuelle, Paraphrenia, Kuba Sienkiewicz & Elektryczne Gitary, Incrowd i inni. Zespoły takie jak Wilki, Hey, Human czy Zgoda zrealizowały w Filtrach klipy do swoich utworów. Dziś już nie ma takiej centralizacji. Jest duża konkurencja, a dostęp do informacji o imprezach na wyciągnięcie ręki – dodaje Trzciński – Nie było komórek i internetu, a jednak promocja szła bardzo dobrze. Mimo że moim głównym narzędziem był faks, za pomocą którego przesyłałem informacje do mediów. Próbowaliśmy różnych taktyk, eksperymentowaliśmy na żywym organizmie. Jednak najważniejszy był marketing szeptany. To najlepsza, najbardziej autentyczna reklama”. Niemniej szum wokół Filtrów szybko obrócił się przeciwko jego założycielom, gdyż mieszkańcom coraz bardziej przeszkadzało sąsiedztwo klubu. Władze Instytutu zerwały umowę po zaledwie półtora roku działalności, co ostatecznie doprowadziło do zamknięcia Filtrów w kwietniu 1994 roku. Pozostała po nim legenda, żywa scheda, która dwadzieścia lat później przyciągnęła ponad tysiąc osób – bywalców i przyjaciół – na obchody jubileuszu otwarcia. Z kolei w tym roku minie ćwierć wieku od powstania miejsca, które wychowało przyszłe elity kulturalne na skalę stolicy oraz całego kraju.
Przewodnikiem po drugiej połowie dekady klubowej w stolicy jest Maciek Sienkiewicz – DJ i wydawca, który wówczas dopiero się zadomawiał na lokalnej scenie. Pierwsze rave’owe doznania wiąże z takimi miejscami jak Horyzont w siedzibie Klubu Wioślarskiego i Marylin na Polach Mokotowskich. Jak mówi: „Kluczową postacią w tamtych czasach był Piotrek Purzycki. Meloman amator, który prowadził małą dziuplę na tyłach ulicy Koszykowej. Wypożyczał płyty kompaktowe, a w swojej kolekcji miał rzeczy zupełnie niespotykane w Polsce tamtego okresu. Od acid house’u, przez EBM, po industrial. Odwiedzali go zajawkowicze i przyszli DJ-e poszukujący najciekawszych tracków”. Wśród swoich pierwszych imprez Sienkiewicz wymienia sety w Alfie przy placu Narutowicza u boku DJ-a 600V, który w kolejnych latach stał się jednym z ojców chrzestnych polskiego hip-hopu. Kolejnym ważnym punktem na mapie Warszawy były Hybrydy, wywierające swoje pierwsze kulturotwórcze wpływy już w latach 50. „Graliśmy imprezy, na które regularnie przychodziło po kilkaset osób. Pamiętam Macia Morettiego, który zawsze podchodził i pytał o kawałek Primusa, a Vienio i Włodi z Molesty wraz z Sokołem skakali na parkiecie, gdy puszczaliśmy rapowe numery”. Sama dynamika imprez także była inna. „W trakcie jednej imprezy mogliśmy puścić »Jump Around« House of Pain kilka razy z rzędu, a przy każdym kolejnym odtworzeniu ludzie reagowali jeszcze bardziej entuzjastycznie”. Dzisiaj, w czasach, w których na imprezach nieraz trudno usłyszeć jeden kawałek w całości, wydaje się to nie do pomyślenia. Samo pozyskiwanie muzyki także różniło się od dzisiejszych metod. Jak wspomina Sienkiewicz: „Standardem były jednodniowe wycieczki do Berlina. Wsiadało się do pierwszego, porannego pociągu, by dojechać do sklepu Hardwax i kupić najbardziej interesujące krążki, a potem zdążyć na wieczorny pociąg z powrotem do Warszawy. Przywoziliśmy papierowe katalogi, przeglądaliśmy i wybieraliśmy płyty, po które pojedziemy następnym razem. Dobrym źródłem informacji był też »New Musical Express«. Alternatywą dla zagranicznych wycieczek stały się odbywające się regularnie w Hybrydach targi płytowe. Jednak najbardziej wpływowym ośrodkiem był Londyn. To stamtąd przyszła moda na klimaty acidowe oraz breakbeat, który królował w Piekarni pod kierownictwem Jarka Guły”. Z kolei odpryski berlińskiej kultury można było znaleźć w klubie Amsterdam, mieszczącym się w piwnicach na tyłach Akademii Sztuk Pięknych.
By odnaleźć inny model kiełkującej kultury klubowej, warto się przyjrzeć Łodzi, miastu, które do dziś odznacza się postindustrialną estetyką. Wiktor Skok, współzałożyciel klubu DOM, rekonstruuje początki tej sceny w następujący sposób: „Na początku problemem były same miejsca. Pod koniec lat 80. i na początku 90. wiele imprez odbywało się w prywatnych mieszkaniach, na przykład u Egona Fietke, lub na skłotach, przede wszystkim przy ulicy Kilińskiego 210. Przejmowano też bunkry pod Parkiem Poniatowskiego i ogródki działkowe. Nie było żadnej cykliczności; jeśli coś się miało stać, po prostu się działo. Muzyka była puszczana głównie z kaset i miksowana na zupełnie podstawowym poziomie. Ludzie przynosili własne magnetofony, mikser i jeden stroboskop. I to wystarczało do zrobienia niesamowitego wrażenia. Trudno też mówić o instytucji DJ-a, nikt tak siebie nie nazywał. Niektórzy odtwarzali nawet przywiezione zza granicy gotowe miksy”. Kształtujący się dopiero rdzeń tego środowiska Skok nazywa „punkowo-freakowym”, a wśród istotnych postaci – oprócz wspomnianego już Egona Fietke – wymienia Roberta Laskę, Marcina Pryta, Rebusa, Marcela oraz Macieja Ożóga. Większość z nich wyrosła ze sceny punkowej i nowofalowej, a muzyka dominująca na imprezach obracała się wokół fali post-industrialu. „W zasadzie wszystko, co puszczaliśmy, było ewolucją tego stylu. Beatowe kawałki Psychic TV i Clock DVA, Front 242 czy Chris & Cosey. Dopiero z czasem zaczęli się pojawiać DJ-e propagujący takie gatunki jak UK Garage, Happy Hardcore czy Breakbeat. Gdy pojawiło się MTV z pasmami takimi jak Party Zone, najbardziej popularne zrobiło się niemieckie techno”. Przełomowym momentem w życiu nocnym Łodzi było pojawienie się klubu Szafa. To właśnie on stał się głównym ośrodkiem interesującej muzyki klubowej, zaś drugim takim miejscem było New Alcatraz, które znajdowało się na terenie obecnie zagospodarowanym przez konglomerat Off Piotrkowska.
Kolebką kulturowej rewolucji stało się także Trójmiasto. Gdańsk był gospodarzem przełomowych wydarzeń w stoczni oraz działalności kontrkulturowych grup takich jak Totart, ale domem najciekawszych inicjatyw okazał się sąsiedni Sopot. Miasto, które kojarzy się z atmosferą kurortu i spacerem po molo z przerwą na lody włoskie i wizytą na straganach z pamiątkami, było bowiem domem Sfinksa – nie tyle klubu, co „Sopockiego Forum Integracji Nauki, Kultury i Sztuki”. Znajdujący się nieopodal plaży lokal tworzyli artyści dla artystów oraz wszystkich tych, którzy gotowi byli otworzyć się na nowe doznania. Trzon zespołu przez niemal dwadzieścia lat, od 1991 roku, stanowili Robert Florczak i Alicja Gruca. Często sięgali po takie formy sztuki jak teatr, performans czy moda, dlatego imprezy w Sfinksie należałoby raczej określać balami. Wyjście poza konwencjonalne ramy pozwalało zespolić publiczność. Jak podkreślał Robert Florczak w przemówieniu w okazji XX-lecia Sfinksa: „Integracja jest w tym skrócie najważniejsza”. Także muzyka była ważnym elementem tej jaskrawej układanki, prężnie rozwijała się tu krajowa scena techno. Jednak to kolor i osobliwość przeprowadzanych akcji przyciągały ludzi i pozwalały kształtować nową społeczność.
Kilkaset metrów dalej, u podnóży kojarzącego się głównie z niewyszukaną rozrywką Monciaka (czyli prowadzącej na molo ulicy Bohaterów Monte Cassino), znajduje się sopocki oddział SPATiF-u, który od lat 50. jest siedzibą Stowarzyszenia Polskich Artystów Teatru i Filmu i Związku Polskich Artystów Plastyków. To miejsce owiane legendą. Wśród gości można wymienić Romana Polańskiego, Agnieszkę Osiecką, Zbigniewa Cybulskiego i Faye Dunaway. Wstęp mieli tam posiadacze kart członkowskich, które były równoznaczne z przynależnością do jednego ze stowarzyszeń. Każdy posiadacz karty mógł też na własną odpowiedzialność wprowadzić dwie osoby towarzyszące. Niemal od początku sopocki SPATiF otaczała aura elitarności, co sprawiało, że przyciągał mnóstwo ludzi chętnych skosztować innego świata (lub najlepszych pierogów). Od 1994 roku i ten lokal był pod kuratelą Roberta Florczaka, w związku z czym, tak jak Sfinks, emitował równie unikalną aurą. Pod koniec lat 90. opłakany stan techniczny budynku wymusił całkowity remont. Po trwającej dwa lata renowacji miejsce przejął Arkadiusz Hronowski, który tak tłumaczy specyfikę społeczności, jaka narosła wokół klubu: „SPATiF był budowany przez poszczególne pokolenia i sytuacje, w jakich się znajdował. Każda dekada charakteryzowała się inną dynamiką. Ci, którzy chodzili tam w latach 60., w 80. już narzekali. Dla pewnych ludzi kończy się pewna epoka, ferajny się rozpadają. Kiedy człowiek wraca do starego miejsca i nie widzi znajomych twarzy, jest rozczarowany. Za dziesięć, piętnaście lat my też pewnie będziemy narzekać. Nie musi minąć dekada, aby zobaczyć jak wszystko się zmienia”. Jednak generacyjne różnice nie zmieniają kultu, jakim obrosła mekka artystów. „Strategią tego miejsca zawsze był brak jakiejkolwiek reklamy. Nigdy nie posiłkowano się plakatami rozklejanymi na mieście czy informacjami wysyłanymi do prasy. Cały program jest dostępny na miejscu. Teraz rozważamy usunięcie strony na Facebooku. Jesteśmy oldschoolowi, staramy się iść pod prąd”, dodaje Hronowski, stojący także za klubem B90, który odświeżył koncertowy rynek w Gdańsku.
Ostatnim przystankiem tej sentymentalnej wycieczki jest Wrocław. „Trudno dotrzeć do źródeł, by zrekonstruować obraz tamtych lat”, przyznaje Mateusz Kazula, który na imprezowej scenie pojawił się już w obecnym stuleciu, ale ostatnio zajmował się rave’ową archeologią swojego rodzinnego miasta. „Wiele osób wyjechało lub zajmuje się czymś innym. Brakuje sentymentalnego podejścia do starych dziejów. Klubami wartymi odnotowania będą na pewno Strefa Radia Kolor czy Radio Bar, w którym pod koniec lat 90. odbywały najlepsze house’owe imprezy”. Charakterystyczny wiatrak z lokalu miał swoje pięć minut za sprawą reliktu, jakim jest teledysk do piosenki „Na jednej z dzikich plaż” zespołu Rotary. Za inne warte uwagi miejsce Mateusz wskazuje Dziwne Dni – w połowie bar, w połowie kawiarenka internetowa, która wieczorami przeradzała się w imprezownię. „Jest kilka postaci, które odcisnęły swoje piętno na tej scenie. Prawdziwym weteranem jest DJ Mniamos, znany także jako Mniamek, który zaczynał od klimatów punkowych i industrialowych, by potem grać rasowe acid techno. Ewenementem była też obecność DJ Patrisii – poza Noviką to była najpewniej pierwsza, rozpoznawalna w tamtych czasach DJ-ka”. Patrisia w następnej dekadzie wsławiła się jako wokalistka electro-popowego zespołu Őszibarack. „W późniejszych czasach był Chris In, właściciel sklepu z winylami Reaktor oraz organizator wielu imprez, czy Plan, który supportował wiele gwiazd i często przebijał ich swoimi setami”.
Casus stolicy Dolnego Śląska ilustruje szersze zjawisko, jakim jest słaba dokumentacja najciekawszych inicjatyw tamtych czasów. Scena, która wykształciła ludzi rozdających karty w muzyce, filmie i sztukach wizualnych, jest materiałem na książkową antologię. Tymczasem jej jedynymi śladami są wątki na forach dyskusyjnych, które giną wraz z archaicznymi serwerami, oraz zapytania na świecących pustkami facebookowych fanpage’ach, które zwykle pozostają bez odpowiedzi. Pozostaje mieć nadzieję, że mrok tych ciemnych wieków i zarazem kluczowych potransformacyjnych czasów w końcu się rozświetli.