Advertisement

Polska animacja z szansą na Oscara. Rozmawiamy z reżyserką Kasią Warzechą

Autor: Monika Kurek
21-12-2020
Polska animacja z szansą na Oscara. Rozmawiamy z reżyserką Kasią Warzechą

Przeczytaj takze

Krótkometrażowy animowano-dokumentalny film Kasi Warzechy „We Have One Heart" został nagrodzony na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Chicago i tym samym znalazł się na długiej liście oscarowej. Poruszająca saga rodzinna opowiada prawdziwą historię gdańskiego muzyka Adama Witkowskiego. Po śmierci matki Witkowski odnalazł w jej rzeczach listy od swojego ojca, mieszkającego w Iraku Kurda, którego nigdy nie poznał i odkrywa niezwykłą historię rodzinną. Dziesięciominutowy film powstawał niemal dwa lata i łączy w sobie animację, zdjęcia archiwalne, prawdziwą korespondencję z lat 80 oraz współczesne ujęcia filmowe.
„We Have One Heart" obecnie odbywa tournée po międzynarodowych festiwalach. W najbliższym czasie będzie można go obejrzeć w ramach wydarzenia Najlepsze krótkie filmy Krakowskiego Festiwalu Filmowego na KFF VOD w dniach 21-27 grudnia. W lutym natomiast przekonamy się, czy udało mu się trafić na short listę oscarową. My tymczasem porozmawialiśmy z reżyserką „We Have One Heart" Kasią Warzechą, która opowiedziała nam o niezwykłej historii Witkowskich oraz pracy nad filmem.
Jak natknęłaś się na tą niesamowitą historię?
Kasia Warzecha: Pochodzę z Gdańska, gdzie w środowisku artystycznym niemal wszyscy się znają. Ania, graficzka i żona Adama, z którą kiedyś pracowałam, opowiedziała historię o tym, jak z Adamem pojechali już do Iraku i poznali jego ojca. Oboje mieli poczucie, że jeszcze nie wykorzystali w pełni tej historii artystycznie, a ja chyba byłam jedyną reżyserką, którą znali i której ufali. To było w momencie, gdy Ania była w zaawansowanej ciąży z Igim. Stwierdziłam, że scena wizyty u lekarza i robienia USG będzie nie do odtworzenia. Na tym etapie nie wiedziałam jeszcze, skąd wezmę finansowanie i jak zrobię ten film ale zdawałam sobie sprawę, że sceny z ciążą Ani możemy później nie odtworzyć. Następnego dnia zrealizowaliśmy pierwsze sceny filmu. Potem dopiero zaczęłam zastanawiać się, jak ugryźć to, co już się wydarzyło. Mieliśmy od nich listy rodziców Adama, ale to już się przecież wydarzyło, a gadające głowy zupełnie mnie nie interesowały. Bardzo długo poszukiwałam odpowiedniej formy i w końcu wpadłam na to, żeby to była animacja.
Dlaczego zdecydowałaś się opowiedzieć ją z perspektywy dziecka?
Kasia Warzecha: Podejmując decyzję, że będzie to animacja od początku wiedziałam, że historia powinna być opowiedziana z perspektywy chłopca. Gdy sytuacja sama w sobie jest ciężka, lubię ją odciążyć, nadać przeciwstawną oczekiwaniu melodię. Stwierdziłam, że dziecko może być ciekawym rozwiązaniem, bo dopiero się urodziło i nie jest jeszcze naznaczone tą historią. Tabula Rasa. Z drugiej strony jego perspektywa infantylizuje trochę tę historię i nadaje jej lekkości.
Jak od strony technicznej wyglądała praca z tak młodym aktorem?
Kasia Warzecha: Główny bohater, Igi, ma teraz trzy lata, ale jak robiliśmy film, to miał trochę ponad roczek i jeszcze nie umiał mówić. Podjęłam decyzję, że nie będę czekać, aż on urośnie, bo 10 minutowy film realizowaliśmy już drugi rok. Przy pomocy kilku osób napisaliśmy off oddający niezwykły charakter bohatera dokumentalnego, jakim jest Ignacy Witkowski. To była długa droga. Moją propozycję tekstu na nowo napisał Kordian Kądziela i dopiero wtedy spotkałam się z ośmioletnim aktorem, Iwo Rajskim, który ma zaskakująco duże doświadczenie, jak na swój wiek. Pokazałam mu ten film i poprosiłam, aby opowiedział mi, co widzi. Wtedy przepisałam ten szkic jeszcze raz, żeby brzmiało to jak historia opowiadana przez dziecko. To był bardzo długi proces, ale super ciekawy.
Trudno było ci znaleźć wsparcie dla tak trudnego i wymagającego projektu?
Kasia Warzecha: W Polsce przyjmuje się, że krótkie metraże tworzą tylko studenci. Tymczasem jeżdżąc na zagraniczne festiwale filmowe poznawałam bardzo dojrzałych twórców filmowych, którzy stricte zajmują się krótkimi metrażami. Studio Munka, które podjęło się produkcji „We have one heart”, to niezwykła instytucja, która jest swoistym fenomenem na skalę światową. Pozwala na zrobienie krótkiego metrażu fabularnego, dokumentu czy animacji. Ja wystąpiłam z propozycją dokumentu, bo jednak myślę o „We Have One Heart" w kontekście filmu dokumentalnego. Kiedy wpadłam na pomysł, że to będzie animacja, to na początku w ogóle nie miałam pojęcia, co robi reżyser animacji, mimo, że skończyłam szkołę filmową na kierunku reżyserii. Przyjmuje się, że reżyser animacji to jest ktoś, kto animuje i jest autorem ilustracji. Wtedy zastanawiałam się, jak to ugryźć i wiele osób radziło mi, żeby znaleźć studio, a nie jednego animatora, bo jest to jest to bardzo czasochłonne i jednej osobie mi samej na pewno zajęłoby to wiele, wiele lat.
I jak sobie z tym poradziłaś?
Kasia Warzecha: Napisałam do Marcina Podolca, który robił już wcześniej dokumenty animowane. Jest założycielem studia Yellow Tapir Films. Miałam już wtedy przygotowany storyboard, który zrobiłam z Martą Kacprzak i który oddawał, jak to będzie to wyglądało w kadrach. Na podstawie tego Marcin zgodził się ze mną współpracować, wydaje mi się, że historia również go zafascynowała. Proces przygotowawczy dobierania plastyki filmu był chyba najciekawszy. Bartek Glaza przygotował dla mnie kilkanaście propozycji wizualnych, z których wybrałam tę, która najbardziej oddaje intymność tej historii. Od początku wiedzieliśmy, że to będzie animacja 2D z wykorzystaniem nie tylko postaci czy listów, ale także współczesnych scen. Rozrysowanie tego na konkretny timing zajęło nam dwa miesiące. Potem jednak czekało mnie zupełnie inne wyzwanie. Dotychczas pracowałam z aktorami, którzy potrafią za każdym dublem dodać od siebie coś nowego, zaskoczyć mnie. Tutaj jest odwrotna sytuacja i to reżyser musi zadecydować, jak ma wyglądać każdy ruch postaci. Musi to wszystko wiedzieć i przewidzieć, a każda sekunda to czasami czasami jeden dzień pracy animatora. Na szczęście Marcin Podolec na samym początku pracy wprowadził mnie w ten świat i pokazał, jak powinna wyglądać praca z animatorami. Była to dla mnie prawdziwa nauka: fizjonomii, nazywania każdego ruchu mikrociała. Myślę, że najciekawiej pracowało mi się z dziewczynami animatorkami, bo same z siebie dawały propozycje mikroruchów, które nadawały niezwykłej intymności naszym bohaterom.
A jak dobrałaś aktorów?
Kasia Warzecha: Pierwszy raz robiłam film dokumentalny o bohaterach, który nigdy nie poznałam, bo Halina już wtedy nie żyła. Jedyną jej znajomość, jaką wtedy miałam, były jej listy miłosne i to właśnie na tej podstawie stworzyłam moją interpretację tego, co mogło się wydarzyć. Dopiero przy udźwiękowieniu zaprosiłam do współpracy moją przyjaciółkę, bardzo zdolną aktorkę, Sandrę Drzymalską i w tym filmie słychać każdy jej oddech, płacz, westchnienie. Przez kilka miesięcy szukałam kogoś kto odtworzy głos młodego Farouka. Nie było to proste, bo nie chodziło o to, żeby znaleźć kogoś z arabskimi korzeniami, tylko właśnie Kurda z Iraku, który jeszcze w dodatku ma „chudy" głos, bo Farouk jest wysokim i chudym gościem. W końcu znaleźliśmy go przez stronę kurdystan.info i jak się spotkaliśmy, to okazało się, że jest arabskim albinosem mieszkającym w Warszawie. Pokazałam mu wtedy film i strasznie się wzruszył.
W filmie bardzo ważną rolę odgrywa muzyka. Jak dobraliście ścieżkę dźwiękową?
Kasia Warzecha: Niesamowicie zdolny autor dźwięku, Jakub Jerszyński, siedział ze mną nad tym przez kilka miesięcy i tak naprawdę stworzył warstwę dźwiękową od zera. To nie było łatwe, bo akcja rozgrywa się w różnych okresach - najpierw są lata 70., a potem przechodzimy do współczesności. Jest Polska, jest Irak i to wszystko musiało się dźwiękowo zgadzać. Szukaliśmy muzyki, która jest iracka, ale także kurdyjska, ponieważ nasz bohater był także Kurdem.
Współtworzył ją również jeden z bohaterów historii, Adam Witkowski, prawda?
Kasia Warzecha: Jedną ze scen jest koncert Adama i pod koniec udźwiękowienia Adam sam zaproponował, że coś jeszcze dogra. Okazało się, że to był ten brakujący element. Zarówno korzenie Adama, jak i cała ta historia, są w ogóle niesamowicie ciekawe. Mimo, że Adam nie poznał swojego ojca przez ponad czterdzieści lat, w jego twórczości zawsze gdzieś przepływały wschodnie inspiracje. Ta muzyka jest zresztą dostępna na Spotify i można ją przesłuchać. To ciekawe, jak historia twoich przodków, rodziców, może na ciebie wpłynąć.
„We Have One Heart" poruszyło wiele osób. Trafiliście także na długą listę oscarową. To ogromny sukces!
Kasia Warzecha: Dla reżysera najważniejszy jest kontakt z publicznością, szczególnie teraz, gdy mamy taką dobrą passę. Zwycięski pokaz w Chicago był naszym pierwszym pokazem w Stanach i nie wiedzieliśmy, jak widzowie ten film odbiorą, zwłaszcza, że jest tam dużo listów pisanych łamanych angielskim. Wydaje mi się, że wyszło to jeszcze bardziej na plus, bo dzięki temu mogli poczuć język miłości oraz desperację bohaterów, dla których nie istniały żadne bariery.
Czyli jesteś zadowolona z odbioru w Stanach?
Kasia Warzecha: Ktoś mi powiedział taką bardzo ciekawą rzecz na temat rynku amerykańskiego, a mianowicie, że tam niemal każdy ma rodzinę lub zna kogoś, kogo historia rozstania dwóch zakochanych ludzi rozdzielonych przez brak wizy mogłaby dotykać. I dlatego ten filmu może poruszyć amerykańską publiczność. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam w ten sposób.
Gdy „We Have One Heart" zdobyło nagrodę na festiwalu w Chicago, miałaś okazję powiedzieć kilka słów do widzów i wspomniałaś m.in. o sytuacji w Polsce. Co takiego powiedziałaś?
Kasia Warzecha: Kiedy dowiedziałam się o tej nagrodzie, to od razu wiedziałam, co to oznacza i że to jest ten festiwal, który należy do kręgu festiwali kwalifikujących się do ubiegania się o Oscary. Nie ma ich dużo i trzeba dostać główną nagrodę, a nam się to udało. Gala online odbyła się o siedemnastej w dzień ogłoszenia orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego. Zaraz potem planowałam wybrać się na protest i byłam tym wszystkim strasznie poruszona. Stwierdziłam, że skoro kilka par oczu, z innych krajów, w tym dziennikarzy, w tej chwili jest skierowanych na mnie, to jest to dobry moment, żeby coś powiedzieć. Był to jeden z najlepszych dni w moim roku, a z drugiej strony jeden z najgorszych dni dla mojego kraju. Powiedziałam, że jest mi strasznie przykro, że w Polsce ciągle musimy walczyć o prawa kobiet i poprosiłam, aby widzowie śledzili niezależne media w Polsce oraz reagowali, bo to też jest ważne.
A pro po długiej listy oscarowej... Widziałam, że byłaś asystentką Kamili Tarabury na planie „Into the night", który także znalazł się na liście. Rozmawiałam niedawno z Kamilą i Niną Lewandowską z okazji warszawskiego festiwalu filmowego.
Kasia Warzecha: Pracowałam przy tym filmie z dziewczynami, girl power! Co prawda nie będziemy ze sobą konkurować, bo my jesteśmy w kategorii filmu krótkometrażowego dokumentu, ale bardzo cieszę się z sukcesu Kamili i bardzo trzymam za nią kciuki! To jest ważny moment dla kobiet i widać, że coraz więcej przedstawicielek mojej płci. przyjmowanych jest na kierunki filmowe, dziewczyn przybywa na planie filmowym, szczególnie autorek zdjęć, co ciągle jest jakąś niszą. Kamila jest bardzo ciekawą obserwatorką życia i jestem bardzo szczęśliwa, że mogłam dołożyć swoją cegiełkę do jej sukcesu.
Jak w przypadku waszej kategorii wybiera się filmy, które trafiają na short listę oscarową?
Kasia Warzecha: Jest około sześciuset członków Akademii, którzy głosują na krótki metraż dokumentalny, a krótkich metraży w mojej kategorii jest około sześćdziesięciu. Najważniejszy, żeby ten film obejrzeli, bo jeśli jak już obejrzą, to liczę na to, że im się spodoba. Jeśli znajdziemy się na shortliście, to tych filmów będzie już tylko dziesięć i wtedy nie będą mieli wyboru. Naprawdę mam wrażenie, że to może się udać. Wysyłam obecnie energię do kosmosu, żeby się na tej short liście znaleźć, to jest w tej chwili mój najważniejszy cel. Jest dużo ludzi, którzy w to wierzą i wspiera nas m.in. miasto Gdańsk, które jest związane z tym filmem. Twórcy i bohaterowie są z Gdańska, kilka scen odbywa się właśnie tam. To moje rodzinne miasto, od początku było partnerem „We have one heart” oraz w dalszym ciągu wspiera nas finansowo. To jest coś niesamowitego! Wszystko jednak okaże się w lutym, bo wtedy zostanie ogłoszona short lista.
Zobaczcie zwiastun niesamowitego filmu Kasi Warzechy „We Have One Heart":
Cały film możecie obejrzeć online już w dniach 21-27 grudnia:
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement