W tej rewolucyjnej przemianie kulturowej nadszedł czas na świat kina. Wytwórnie, mimo zamkniętych kin, nie rezygnują z nowych hitów zapowiedzianych na 2021 rok, produkcja się kręci. A jednak coś istotnego się zmienia: potentat branży filmowej Warner Bros ma dla nas ogromną niespodziankę.
Wszystkie zapowiedziane premiery Warner Bros przenosi z ekranów kin wprost do waszych salonów. Jak to? Otóż poprzez platformę HBO Max, czyli nową odsłonę starego HBO Go, będziemy mogli w przyszłym roku zobaczyć premierowo tak głośne produkcje, jak m.in. „The Suicide Squad", „Matrix 4" czy „The Little Things", z gwiazdorską obsadą w postaci Denzela Washingtona, Ramiego Maleka i Jareda Leto. Warner Bros. planuje w 2021 łącznie 17 premier, które odbędą się jednocześnie w kinach i na platformie. Ich pełna lista prezentuje się tak: „The Little Things", „Judas and the Black Messiah", „Tom i Jerry", „Godzilla kontra Kong",„Mortal Kombat", „Those Who Wish Me Dead", „Obecność 3: Na rozkaz diabła", „In The Heights", „Kosmiczny mecz: Nowe dziedzictwo", „The Suicide Squad", „Reminiscence",„Wcielenie", „Diuna", „The Many Saints of Newark", „King Richard", „Cry Macho" i „Matrix 4". Polscy widzowie również mają się z czego cieszyć, 3 grudnia przedstawiciele HBO Polska, ogłosili że platforma będzie dla nas dostępna od przyszłego roku.
Zważając na to, że większość wytwórni przesunęło swoje premiery filmowe (i nowego Bonda zobaczymy dopiero za rok!), to bardzo zaskakujący ruch. Zdążył on już zresztą zebrać krwawe żniwo w postaci ogromnego spadku notowań właścicieli kin w USA. Warner Bros podkreśla jednak, że premiery streamingowe to rozwiązanie tymczasowe, wymyślone tylko na potrzeby obecnych czasów.
Jednak ta, jak by się mogło wydawać, nieznacząca zmiana w świecie kina jest w rzeczywistości kolejnym krokiem na drodze do transformacji, jaką od paru dobrych lat przechodzi przemysł filmowy. Wszystko dzieje się właśnie za sprawa serwisów streamingowych i ich rosnącej w siłę oglądalności.
W 2018 roku Netflix, będący największą dotychczas platformą filmową, spowodował niemały skandal, gdy jedną z jego produkcji, a konkretnie pełnometrażowy film dokumentalny „Ikar" nominowano do Oscara. Film zgarnął statuetkę, a w kręgach artystycznych zawrzało. Netflix sprytnie obszedł w ten sposób wymóg nominacji, jakim jest projekcja filmu na ekranie kina w Los Angeles przez co najmniej tydzień, podpisując kontrakt z placówką, która zgodziła się wyświetlać wybrane tytuły wyprodukowane przez platformę streamingową. W następnych latach Netflix wręcz rozpychał się łokciami na listach nominacji, jednak na razie na samych nominacjach się skończyło.
Te być może niepozorne sensacje ze świata filmowego są, jak twierdzą niektórzy znawcy, początkiem końca przemysłu filmowego jaki znamy. Doświadczenie seansu na sali kinowej w towarzystwie kubełka popcornu może zostać bezpowrotnie wyparte na rzecz domowych wieczorów filmowych. I nie pomaga tutaj łatwość, z jaką na wieczorek zamówimy jedzenie na wynos.