Advertisement

„Pop z radia jest nudny”, mówi Lauren z Chvrches. Co zatem na nowym albumie? [wywiad]

Autor: KB
29-08-2021
„Pop z radia jest nudny”, mówi Lauren z Chvrches. Co zatem na nowym albumie? [wywiad]

Przeczytaj takze

Materiał pochodzi z magazynu K MAG 105 Euforia 2021.
Właśnie mija dziesięć lat, odkąd powstał zespół Chvrches. Trio Lauren Mayberry, Iain Cook i Martin Doherty celebruje jubileusz z pompą – na ich najnowszym albumie (premiera 27 sierpnia) „Screen Violence” pojawi się utwór nagrany wspólnie z guru grupy, Robertem Smithem z The Cure. Co jeszcze mają wspólnego?
Jak doszło do współpracy z Robertem Smithem? Wspólnie stworzyliście singiel „How Not To Drown” promujący wasz najnowszy album.
Martin Doherty: Żadne z nas nigdy nie podejrzewało, że coś takiego mogłoby się wydarzyć. Nasz menedżer starał się doprowadzić do wspólnej trasy koncertowej, gdzie gralibyśmy jako support The Cure, aż w którymś momencie w wymianę maili między nim a menedżerem The Cure włączył się Robert Smith i zapytał: „Czego chcecie?”. Wysłaliśmy mu kilka seksownych utworów, rozmowa z czasem zaczęła nabierać realnych kształtów. I nagle kilka miesięcy później nagrywamy wspólny kawałek. Wciąż się zastanawiam, jak do tego doszło.
Jak to wyglądało?
Iain Cook: Spora część pracy odbywała się mailowo. Wysyłaliśmy mu próbki, on wracał ze swoimi propozycjami. Przykłada ogromną uwagę do szczegółów. Obserwowanie, jak dąży do perfekcji, było niesamowicie przyjemne. Zaczęliśmy jeszcze bardziej cenić go jako muzyka, zwłaszcza że dzielimy to podejście do pracy.
Jest jeszcze jakiś artysta, z którym chcielibyście coś stworzyć?
Lauren Mayberry: Czuję, że po tym będę szczęśliwa na zawsze. Tym bardziej, że to nie złożona akcja zorganizowana przez wytwórnie, lecz coś, co zdarzyło się przypadkowo. Wynikło zupełnie naturalnie, organicznie.
„Screen Violence” jest też inspirowany Depeche Mode.
Lauren Mayberry: Zarówno The Cure, jak i Depeche Mode mają ogromny warsztat instrumentalny. Oprócz tego są świetnymi tekściarzami. Depeche Mode są jak czterej ojcowie muzyki, którą sami chcemy tworzyć. Ludzie starają się ich przypisać do synth popu lub rocka, choć tak naprawdę nie przynależą w pełni do żadnego z tych gatunków. Kreują swój własny, pozwalający im tworzyć wciąż nowe rzeczy i grać świetne koncerty. Ich muzyka nie opiera się na pojedynczej idei, która po kilku latach ulega wypaleniu.
Masz swój ulubiony kawałek Depeche Mode?
Lauren Mayberry: Chyba nie, ale postawiłabym na „Enjoy The Silence” i całą era albumu „Violator”. Ten utwór wydaje mi się idealnie skondensowaną esencją zespołu.
Czy na waszym nowym albumie pojawią się jeszcze jacyś goście?
Martin Doherty: Zagraliśmy z Robertem Smithem! Czego można chcieć więcej [śmiech]?
Lauren, powiedziałaś, że „Screen Violence” to twój ulubiony album od czasu waszego debiutu. Dlaczego?
Lauren Mayberry: Uwielbiam wszystkie nasze płyty, ale każdą w inny sposób. Każda stanowi zapis czasu, w którym powstawała. To szczególne podejście do „Screen Violence” wynika przede wszystkim z trudnych okoliczności towarzyszących tworzeniu albumu. Każdy, kto nad nim pracował, dał z siebie absolutnie wszystko, efekt jest spójny. Podobnie jak wszystko, co wokół niego zbudowaliśmy. Tak, zdecydowanie mogę dzisiaj powiedzieć, że wykonaliśmy cholernie dobrą robotę.
Po części tworzyliście album zdalnie. Jakie to doświadczenie?
Martin Doherty: Szkielet albumu i utworów powstał przed lockdownem. Uważam, że tworzenie płyty od zera poprzez spotkania na Zoomie byłoby niesamowicie trudne. Nasze sesje miały raczej na celu dopracowanie produkcyjne. To, co najważniejsze, kierunek, w jakim chcieliśmy iść, został wypracowany wcześniej. Bez tego nie wyobrażam sobie podobnego efektu.
Iain Cook: Dopieszczanie technikaliów też wcale nie było łatwe. Brak fizycznych spotkań nie sprzyja osiągnięciu podobnego stanu i energii w grupie. Ale dzięki temu znacznie bardziej doceniamy efekt.
W takim razie co jest dla was rdzeniem muzyki? Bez czego nie mogłaby się obejść?
Lauren Mayberry: Sądzę, że mnóstwo artystów w ostatnim roku się nad tym zastanawiało. Już przed pandemią mówiło się o koncertach i festiwalach wirtualnych. Rozwój technologii ma ogromne znaczenie w sytuacjach takich jak ostatni rok. Poza tym pozwala łatwiej dotrzeć do odbiorców, zwłaszcza tych poza dużymi aglomeracjami. Dla mnie osobiście jednak to właśnie energia na żywo i wspólne przeżywanie emocji stanowią o sile i szczerości muzyki. Na koncercie widzisz tłum ludzi, który czuje dokładnie to co ty. Uważam, że dzięki temu można stać się bardziej otwartą i autentyczną osobą. Tego chyba najbardziej poszukuję w muzyce – by mnie poruszyła, wstrząsnęła. Dlatego nie cierpię popowej muzyki z radia, jest nudna.
Martin Doherty: Zawsze fascynowała mnie nauka. Nie mam tytułu naukowego, ale całe życie zgłębiałem różne dziedziny i moim zdaniem muzyka jest czymś najbliższym magii, co może powstać w prawdziwym świecie. Piszesz piosenkę, nie wiesz, skąd się wzięła, ale nagle zaczyna istnieć, jest wynikiem chemii pomiędzy różnymi ludźmi. Do tego dochodzi wspomniana więź z odbiorcami podczas koncertu. Oczywiście, można próbować wytłumaczyć to w sposób naukowy, ale dla mnie pozostaje to tworem najbliższym niewytłumaczalnemu. Mam prawie czterdzieści lat i wciąż nie potrafię „wyjaśnić” muzyki.
Iain Cook: Dla mnie najważniejsze w muzyce jest poczucie, że gdy słyszysz coś, co do ciebie przemawia, stajesz się mniej samotny. To wspaniałe, że ktoś, kto cię nie zna i żyje setki kilometrów od ciebie, może w ten sposób wpłynąć na twoje życie.
Lauren, pierwszy singiel zapowiadający nowy album, „He Said, She Said”, opowiada o twoich przeżyciach jako kobiety. Co się dookoła ciebie zmieniło przez ostatnie dziesięć lat, odkąd jesteście w branży?
Lauren Mayberry: Nie traktuję tego utworu jako manifest, choć jest bardzo osobisty. Stanowi zapis zmian, jakie zaszły we mnie jako osobie, twórcy i kobiecie, odkąd miałam dwadzieścia trzy lata. Zmiany w podejściu do życia, zrozumieniu różnych kwestii czy fakt, że wreszcie dojrzałam do stanowiska „pieprzyć to”, kiedy po prostu lepiej tak zrobić. Jednocześnie kiedy słowa „He Said, She Said” brzmią przygnębiająco, warstwa muzyczna jest tego dokładnym przeciwieństwem. Zawsze dążyliśmy do zachowania balansu.
„Screen Violence” miało być nazwą zespołu. Skąd wzięło się Chvrches?
Lauren Mayberry: Mieliśmy długą listę propozycji. Screen Violence trafiło nawet na shortlistę, ale zrezygnowaliśmy z niej, ponieważ brzmiała zbyt retro, co zamykałoby nas na rozwój. Jesteśmy mocno zakorzenieni w starszych dźwiękach, ale je modernizujemy. Z kolei Chvrches pierwotnie funkcjonowało z przedrostkiem „Burning” – to już było za wiele. Postanowiliśmy z niego zrezygnować i zostać przy samym Chvrches. Jest mocne, również wizualnie. Tak naprawdę ostatecznie wszystkie nazwy zespołów są beznadziejne [śmiech].
Martin Doherty: Gdy myślę o tym dzisiaj, Chvrches to bardzo dobra nazwa.
Lauren Mayberry: Brzmi antagonistycznie, poniekąd kontrowersyjnie. I dobrze. Przynajmniej zapada w pamięć i jest komentowana. Poza tym nazwę zespołu często automatycznie przekłada się na podejście do muzyki, jaką tworzy.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement