Advertisement

„Powiedziała, że wyruszają kamperem w podróż dookoła świata, w pogoni za słońcem”. Rozmawiamy z Agnieszką Kokowską, reżyserką filmu „W stronę słońca”

Autor: Agnieszka Sielańczyk
19-07-2024
„Powiedziała, że wyruszają kamperem w podróż dookoła świata, w pogoni za słońcem”. Rozmawiamy z Agnieszką Kokowską, reżyserką filmu  „W stronę słońca”
Kasia i Robert sprzedają dom oraz wszystko, co posiadają, żeby wraz z trójką dzieci ruszyć kamperem w podróż życia i móc budować głębsze relacje w rodzinie. Jak potoczy się ta podróż?
W jakich okolicznościach poznałaś The Big Five Family?
Agnieszka Kokowska: Poznaliśmy się dosyć spontanicznie. Byłam na planie filmowym tuż po pierwszym lockdownie, który odbywał się w ich domu w Radości. Zaczepiłam Kasię, bo poczułam od nich swobodną energię. Zazwyczaj właściciele domów, które są używane jako lokacje filmowe, nie są obecni na planie, a tutaj byli, ich dzieci biegały wokół. Było to wyjątkowe, emanowała od nich duża swoboda. Podczas przerwy obiadowej zaczęłam rozmawiać z Kasią, komplementując ich dom. Kasia od razu mnie skontrowała, mówiąc, że właśnie go sprzedali. Opowiedziała, że wyruszają kamperem w podróż dookoła świata, w pogoni za słońcem. Wtedy powstał pomysł na tytuł „W stronę słońca”. Od tego dnia tytuł pozostał niezmieniony. Próbowałam później wymyślić coś innego, ale nic lepszego nie przyszło mi do głowy, więc tak już zostało.
Świetna historia! Jak długo trwała Wasza wspólna podróż?
Kręcenie filmu trwało trzy lata. Same zdjęcia zajęły tyle czasu, ale cały proces produkcji filmu to cztery lata. W tym czasie byliśmy w kontakcie, ale już nie jeździłam do nich regularnie. W sumie zrealizowałam około 80 dni zdjęciowych, choć wiadomo, że czasem trzeba było przyjechać dodatkowo, odpocząć czy coś załatwić. Faktycznie, uczciwie licząc, było to około 80 dni z kamerą. Odwiedzałam ich raz na kilka miesięcy, czasem były to przerwy trzymiesięczne, a czasem półroczne lub ośmiomiesięczne. Było to zależne od ich aktualnej podróży oraz możliwości realizacyjnych.
Czy któryś czas zdjęciowy był dla Ciebie szczególnie ważny?
Na pewno pierwszy okres podróży, pierwsze pół roku, był dla mnie bardzo ważny, bo wtedy realizowałam ten film samodzielnie, bez wsparcia produkcyjnego. Dopiero po pół roku udało mi się dogadać z producentem i uzyskać dofinansowanie, co wprowadziło film w inny etap. Jednak ten pierwszy czas, faza rozwoju i zdjęć był kluczowy, ponieważ wiedziałam, że pewnych momentów nie da się później powtórzyć.
W pierwszych miesiącach podróży bohaterowie mierzą się z różnymi emocjami, wątpliwościami, a nawet samotnością i obcością w nowej sytuacji. Kiedy ta sytuacja przestaje być nowa, traci swoją wyjątkowość. Ważne było dla mnie uchwycenie momentów, kiedy chłopcy jeszcze nie do końca rozumieli otaczający ich świat, na przykład z powodu bariery językowej. Z doświadczeń z moim synem wiedziałam, że dzieci szybko adaptują się do nowej rzeczywistości i uczą się języka, więc musiałam uchwycić te pierwsze chwile. Pierwsze razy są bardzo ważne – pierwsze święta poza domem, pierwsze doświadczenia w nowym środowisku. Te momenty chciałam uchwycić, miały dla mnie ogromne znaczenie.
Pierwsze trudne lekcje życia w podróży.
Pierwsze trudne lekcje to początek podróży. W montażowni nazywaliśmy różne fragmenty filmu roboczymi podtytułami. Ten etap nazwaliśmy „rzeczywistość kontra wyobrażenia”. Moja bohaterka Kasia mówi w filmie:
„Wyobrażałam sobie, że będę spała na łożu pełnym róż, a śpię na łożu pełnym brudnych gaci”.
I to jest właśnie to, że w życiu często się łudzimy. Z jednej strony czasem bywamy pesymistami, a z drugiej równie często naiwnie wierzymy, że wszystko będzie dobrze. A rzeczywistość zawsze nas dogoni.
W trakcie kręcenia filmu, ja również musiałam się skonfrontować z rzeczywistością, jak taka podróż faktycznie wygląda. Na początku wydawało mi się, że podróż dookoła świata to jest tak, że bierzesz globus, kręcisz ołówkiem i jedziesz. Ale ludzie podróżują po świecie do miejsc, które ich ciekawią. Mieliśmy obietnicę na początku filmu, że to będzie podróż dookoła świata, ale trudno pokazać podróż, która ze względów obostrzeń pandemicznych toczy się w jednym kraju. Oni bardzo długo byli w Turcji, której granice były zamknięte. Spędzili tam chyba osiem miesięcy w pierwszym roku, a później jeszcze raz na parę miesięcy wrócili do Turcji. Byłam tam z kamerą cztery razy, czyli sporo.
Odwiedzałaś „swoją” rodzinę co kilka miesięcy. Jak ten czas na nich wpływał?
Zmiany były widoczne, na przykład dzieci bardzo szybko nauczyły się języka i zupełnie inaczej się komunikowały. Rodzice zdobyli większą pewność siebie w formalnych sprawach w danym kraju, takich jak na przykład uzyskanie prawa pobytu. Duży samochód wymaga innych pozwoleń niż zwykła osobówka. Pamiętam też, że byłam pierwszą osobą, która zauważyła, że Leon zaczyna mieć mutację.
Naprawdę?
Tak. Przyjechałam do nich i mówię: „Wiecie, że Leon zaczyna mieć mutację?”, a oni: „Naprawdę? W ogóle tego nie słyszymy.”
A jaki był najtrudniejszy moment realizacji tego filmu.
To są dwie rzeczy. Jeden aspekt dotyczy mojego stawania się reżyserką. W trakcie realizacji tego filmu, wraz z podróżą, stopniowo wychylałam się zza kamery i zaczynałam reżyserować. Bycie autorką zdjęć to zawsze było dla mnie takie bezpieczne miejsce, ale jeśli chce się opowiedzieć coś więcej, to wymaga to bliskiego kontaktu z bohaterami. Bardzo trudne było dla mnie zbudowanie historii zgodnej z moim wewnętrznym głosem, bo na początku łatwo można wpaść w czyjąś wizję, ktoś może mówić, że powinno się to zrobić tak czy inaczej.
Ja od początku wiedziałam, że bohaterem mojego filmu ma być rodzina. Każdy mówił: „znajdź jednego z bohaterów w rodzinie i za nim podążaj. Opowiedz o rodzinie poprzez jedną osobę.” A ja tego nie chciałam. To było bardzo duże wyzwanie, zwłaszcza że nie miałam dużego doświadczenia reżyserskiego. Owszem, zrobiłam film o moim synu i jego przyjaciółce jeszcze w szkole filmowej, ale to był krótki metraż. Tak dużego filmu nigdy wcześniej nie robiłam i to było ogromne wyzwanie. Szczerze mówiąc, trochę już o tym zapomniałam, ale pamiętam, że to był podstawowy dylemat.
Natomiast teraz, z perspektywy zakończonej postprodukcji, myślę, że to właśnie ten etap był dla mnie najtrudniejszy. Głównie ze względu na intensywność – mieliśmy na to relatywnie niewiele czasu, a każdy element musiał być dopracowany. Ten etap jest też dużo bardziej monotonny, bo trzeba film obejrzeć dziesiątki, setki razy. Widziałam go setki razy w całości i cały czas trzeba mieć świeże oko. Nie można się znużyć, trzeba patrzeć na coś, co znasz, ale na świeżo.
Jesteś współzałożycielką kolektywu FDOP. Co to za formacja?
FDOP to polski kolektyw autorek zdjęć, który powstał w zeszłym roku. Trochę zainspirowany innymi tego typu kolektywami, które powstają na całym świecie, jak brytyjski Illuminatrix czy Cinematographinnen, skupiający niemieckojęzyczne autorki zdjęć. Takie kolektywy mają na celu pokazanie pozytywnego showcase’u dorobku pracy autorek zdjęć . Chodzi o tworzenie przestrzeni, żeby nasze prace były bardziej widoczne, co przekłada się na promocję naszej twórczości, ale również networking, wymianę doświadczeń i rozwój zawodowy.
W kontekście bycia autorką zdjęć, jest nas znacznie mniej niż mężczyzn. Często ludzie znają tylko jedną lub dwie autorki zdjęć i nie mają pełnego obrazu naszej pracy. Myślą sobie, że jeśli jedna kobieta robi takie zdjęcia, to wszystkie kobiety robią podobnie. A przecież każdy twórca ma inny styl i spojrzenie. Chcemy po prostu stworzyć przestrzeń, żeby nasze prace były zauważane.
Mniejsza znajomość naszej twórczości sprawia, że mamy mniejsze szanse na różnego rodzaju projekty, bo społeczne zaufanie do nas za kamerą jest mniejsze. W kontekście bycia reżyserką tego nie czuję, zwłaszcza że dokument jest specyficzną formą, gdzie jestem sterem, żeglarzem i okrętem. Ten film zrobiłam na swoich zasadach. Natomiast na planie filmowym, gdzie jest się z innymi osobami i ekipą filmową, te relacje funkcjonują inaczej. Myślę, że autorkom zdjęć jest trudniej, zwłaszcza w Polsce.
Który etap tworzenia filmu jest twoim ulubionym?
Moim ulubionym etapem jest ten, kiedy trzymam kamerę. Lubię to uczucie i myślę, że wielu autorów zdjęć ma podobnie – trudno nam oddać kamerę. Oczywiście, satysfakcja z ukończenia filmu i świadomość, że jest się zadowolonym z efektów, jest także bardzo przyjemna.
Wspomniałaś o głodzie fabularnym. Nad czym obecnie pracujesz?
Na ten moment pracuję przy finalizacji dwóch filmów dokumentalnych, gdzie realizuję zdjęcia jako autorka. Mam opcje fabularne, bo bardzo lubię plan filmu fabularnego, pracę w dużej ekipie i możliwość kreacji obrazu, jakie takie produkcje dają. Na ten moment jest dużo działań związanych z promocją „W stronę słońca”, ale niedługo zacznie on żyć własnym życiem i wtedy chciałabym skupić się na mojej operatorskiej pracy. Pracy za kamerą, bo to kocham. Reżysersko chciałabym realizować jedynie moje autorskie projekty, a na to potrzeba czasu i odpowiedniego momentu.
Agnieszka Kokowska, fot. Ania Bajorek
tekst: Agnieszka Sielańczyk / Ania Rupacz, fot. Agnieszka Kokowska
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement