AP: Już z Polski.
JK: Alicja dopiero co wróciła z Mediolanu.
Jak to się zaczęło i co skłoniło was do pójścia drogą dizajnu?
AP: Oboje mamy artystyczne zaplecze – ja studiowałam projektowanie form przemysłowych na krakowskiej ASP, Kuba rzeźbę. Przez wiele lat rozwijaliśmy się osobno, zbierając doświadczenia, ucząc się pracy z różnymi materiałami i wyczuwając własny rytm. To był proces pełen prób, eksperymentów i naturalnego dojrzewania do wspólnego działania. Od początku mieliśmy w sobie przekonanie, że przyjdzie moment, w którym stworzymy przestrzeń do tworzenia razem. To było nasze marzenie i wiedzieliśmy, że się spełni.
JK: Długo poruszałem się po nieco innym, choć nadal artystycznym obszarze. Przez lata zajmowałem się blacharką klasyczną i budową motocykli – od zera, z własną ramą, karoserią, ręcznie szytą skórą. To również dizajn, tyle że bardziej rzemieślniczy, skupiony na precyzji i konstrukcji. Sporo uczyłem się poza akademią, jeździłem na sympozja rzeźbiarskie, między innymi do Finlandii, gdzie pracowałem z kamieniem. Pierwsze lata po studiach poświęciłem na rozwój warsztatowy – teraz cieszy mnie, że potrafimy sami wykonywać odlewy i łączyć różne techniki. Dzięki temu możemy eksperymentować bez ograniczeń.
AP: Z czasem stworzyliśmy też własne miejsce pracy. Wcześniej mieliśmy warsztat w Krakowie, gdzie pracowaliśmy z aluminium. Obecnie funkcjonujemy z dala od miasta, mamy kawałek ziemi i przestrzeń, która daje nam swobodę działania. Żyjemy i pracujemy razem, możemy podchodzić do danego tematu, kiedy czujemy gotowość. To daje zupełnie inny rodzaj wolności.
Alicja Prussakowska i Jakub Kijowski, fot. Damian Kołodziejczyk
Wasze obiekty powstają w miejscu, w którym mieszkacie?
AP: Tak. Obecnie nie mamy klasycznego warsztatu, tylko miejsce, gdzie trzymamy narzędzia. Pracujemy na zewnątrz, blisko ziemi i materiału. Taki sposób działania daje nam poczucie wolności, ale też zakorzenienia.
JK: W tym swobodnym, trochę żywiołowym podejściu powstało wiele ciekawych rzeczy. Zdarza się, że aluminium inaczej reaguje, kiedy spadnie kwaśniejszy deszcz, albo zacznie kropić na rozgrzany metal – coś się odkształci, pęknie, poprowadzi formę w nieprzewidzianą stronę. Natura często zostawia swój ślad – i my to przyjmujemy.
AP: Światło ma dla nas ogromne znaczenie, potrafi wydobyć z obiektu coś, czego wcześniej nie zauważaliśmy. Jesteśmy przyzwyczajeni do oglądania naszych mebli w otoczeniu przyrody, dlatego kiedy trafiają w bardziej kontrolowane, zaaranżowane przestrzenie, zyskują inną, czasem spokojniejszą energię.
Mebel Formsophy to efekt eksperymentu czy obiekt użytkowy?
AP: Częściej tworzymy obiekty, na przykład konsole albo stoły, na które można coś odstawić. Jednak w przypadku stołu jadalnianego, kiedy mamy do czynienia z bliskim, codziennym kontaktem, zdecydowaliśmy się na blat z lastryko, ponieważ jest przyjemniejsze w obcowaniu, gdy ociera się o nie łokciami i dłońmi. Nasze obiekty traktujemy jako funkcjonalne rzeźby, które mogą być częścią przestrzeni, ale również pełnią konkretne zadanie.
JK: Nie można też powiedzieć, że wszystko jest dziełem przypadku. Przez ostatnią dekadę nauczyliśmy się nad tym eksperymentem panować. Mamy możliwość coś dodać, odjąć, wygładzić lub uspokoić niektóre elementy, aby uzyskać pożądany efekt. Naszą przewagą jest to, że robimy wszystko własnymi rękami. Niewiele jest odlewni, które zdecydowałyby się na współpracę z artystą w eksperymentalnym procesie, oferując taką swobodę w produkcji. Nie stosujemy odlewów woskowych, więc nigdy nie mamy stuprocentowej pewności, jak będzie wyglądał efekt, ale to dla nas istotny element twórczy.
Konsola Saimaa, fot. Damian Kołodziejczyk
Z jednej strony poszukiwanie, z drugiej powrót do pierwotnych technik…
JK: Tak. Odlewy w piasku – nawet obecnie stosowane w niektórych odlewniach – mają w sobie coś pierwotnego. My robimy to bardzo „oldschoolowo”, niemal jak w epoce brązu.
Jednak to epoka aluminium. Czy motocykle miały wpływ na wybór materiału?
JK: Zawsze lubiłem wyzwania i materiały wymuszające ogrom pracy oraz godzin włożonych w obróbkę. Takie, które uczą pokory, jak kamień czy właśnie metal. Nasze odlewy w większości są pełne, konsola eksponowana w Mediolanie waży pół tony. To moje rzeźbiarskie zacięcie.
AP: Nasze meble są efektem spotkania dwóch światów – rzeźby i projektowania. Z jednej strony monumentalne i organiczne, z drugiej – przemyślane w proporcjach i funkcji.
JK: Gdybym projektował sam, pewnie nie dałoby się postawić na stole szklanki. Wracając do materiałów, lubimy obcować z tymi solidnymi, naturalnymi, jak kamień, które są stare jak świat i niosą własny ładunek energetyczny.
AP: W prawie każdym obiekcie Formsophy znajduje się kamień, minerał będący nośnikiem dobrej energii, którą przekazujemy dalej. Lubimy rzeczy bogate w strukturę, teksturę i warstwę treściową. Minimalizm odczłowiecza.
„Romantyczny brutalizm” to wasze hasło i tytuł wystawy w Mediolanie. Skąd wziął się ten termin?
AP: Kilka lat temu poczułam, że te dwa słowa idealnie opisują naszą estetykę. Brutalizm, ale bardziej czuły. Zestawienie surowych form z miękkimi, organicznymi detalami.
JK: Utożsamiamy się z tym stylem całymi sobą. Może dlatego nasz stół otwiera całą wystawę. To hasło stało się punktem odniesienia, być może również dla całego nurtu.
Ława Rúni, fot. Karol Raś
Ci, którym nie udało się wybrać w podróż do Włoch, mają jeszcze okazję zobaczyć wystawę.
AP: Tak. Od końca kwietnia te same obiekty będzie można zobaczyć w Willi Gawrońskich w Warszawie. Mikołaj Moskal przygotowuje też nową wycinankę dedykowaną tej przestrzeni, przeniesiona zostanie cała aranżacja z naszą konsolą i lampą Marka Bimera.
Co jest u was pierwiastkiem romantycznym, a co brutalistycznym?
AP: Mimo że obiekty są masywne, monolityczne, znajdują się w nich detale opracowane przez dłonie, w czuły sposób.
JK: Małe szlachetności, jak kamyki, które osadzamy w morzu aluminium. Pomimo surowości odlewy wymagają mnóstwo cyzelowania i skupienia na drobiazgach. Romantyczne jest dla mnie na przykład, że na matowym meblu pojawia się jeden wypolerowany róg, jak ślad użytkowania.
Czym jest dla was dobry dizajn?
JK: Nie da się go zamknąć w definicji, ale jeśli coś rezonuje z kimś głęboko i długo, to znaczy, że zadziałało.