Jak rozpoczęła się twoja muzyczna droga?
sanah: Jak byłam małą dziewczynką i miałam ok. 10-11 lat, to zaczęłam komponować przy pianinku i tak sobie plumkać, tworzyć jakieś melodie. Tych kompozycji powstało strasznie dużo, jeszcze zanim weszłam do studia nagraniowego niedaleko mojego domu. Pojechałam do niego w ramach prezentu niespodzianki od rodziców, którzy zauważyli, że mam już tyle tych piosenek, że warto byłoby mi sprawić przyjemność i część z nich nagrać. Na początku właściwie nikt nie wiedział, gdzie to studio jest - tata je wyszukał w internecie i okazało się, że jest bardzo blisko nas. Jak wróciliśmy do domu tata powiedział mi: "Zuzia, właśnie odkryłem, że poznaliśmy w studio bardzo ważną osobę". I to był pan Andrzej Puczyński, który potem przedstawił mnie wytwórni, co trwało jeszcze kilka lat. Tak to się wszystko ładnie potoczyło.
sanah: Jak miałam dziesięć lat to był jeszcze taki konkurs w świetlicy i wtedy też tam sobie komponowałam, ale nikt wtedy nie brał tego na poważnie. Jak miałam 11 lat, to już było i pianinko i śpiewanie. Powstał nawet tekst po angielsku.
A co było najtrudniejsze, gdy weszłaś do studia już po podpisaniu kontraktu?
sanah: Szukanie producentów, bo miałam problem z aranżacjami. Chciałam, żeby to dobrze brzmiało, ale nie wystarczyło nagrać w studio głosu, pianinka .Chciałam, żeby w tych utworach było coś więcej, coś innego - jakiś bicior, pady, tymczasem ja nie umiałam sama tego robić. Byłam przyzwyczajona do wokalu.
Komponujesz, piszesz teksty, grasz na pianinie, skrzypcach, a do tych pierwszych demówek nagrywałaś jeszcze amatorsko klipy. Jesteś trochę Zosia Samosia, prawda?
sanah: Zazwyczaj pomagali mi znajomi. Był kolega, który kamerował, montował, były dziewczyny ze szkoły baletowej, które nawet wystąpiły w teledysku. Przeważnie było to większe przedsięwzięcie, żeby zagęścić i żeby to było fajne. Wstawiałam to potem na YouTube i było bardzo mało wyświetleń. Chciałam wstawiać coś co miesiąc, ale się nie dało, więc były bardzo duże przerwy pomiędzy filmikami. Wstawiałam je tak co pół roku.
Te amatorskie klipy do demówek trochę kojarzą się z nostalgią, "Video Games" Lany Del Rey lub V/H/S-ami. Słusznie czy nie?
sanah: Nie pamiętam, żebym się nią jakoś inspirowała. Na pewno ważną rolę odegrały zespoły takie jak Kodaline, The Fray, ten starszy Maroon 5, choć nowe piosenki też uwielbiam. Słuchałam też Eminema, ale to dopiero później. Wcześniej w szkole podstawowej ja w ogóle nie słuchałam takich osób, tylko raczej pioseneczki z pianinkiem.
Twoja twórczość jest bardzo spójna, jak na tak młodą i początkującą artystkę.
sanah: Jak zaczynałam komponować, byłam nastawiona tylko na pianino, może skrzypeczki w tle i mój głos. To była muzyka, której słuchałam. Na początku wszystko było takie prościutkie - pianino, prościutka balladka, nawet nie wiedziałam, że dużo łatwiej byłoby mi śpiewać z metronomem... więc te moje początkowe kompozycje trochę pływały! Dopiero, gdy w końcu zaczęłam słuchać czegoś z bitem, jakichś bardziej przebojowych piosenek, to też zaczął zmieniać się mój sposób komponowania.
Piszesz teksty bardzo młodzieżowym językiem. Przyszło Ci to naturalnie czy to świadomy zabieg artystyczny?
sanah: To był jeden z głównych powodów, dla których przekonałam się do pisania po polsku. Słuchałam artystów typu Myslovitz czy Wilki i prawie w ogóle nie skupiałam się na współczesnych polskich wykonawcach. Nie do końca się odnajdowałam w tej polskiej muzyce. Myślałam, że to nie dla mnie. Potem jak usłyszałam Dawida Podsiadło, Bitaminę czy Kayah z Bregovicem, to to się zmieniło. To dzięki nim zrozumiałam, że można napisać tekst po polsku pięknym językiem i że to nie musi być grzeczny język, tylko właśnie coś bardziej potocznego. Lubię tworzyć to, czego nikt się po mnie nie spodziewa lub właśnie coś bardziej w ludowym klimacie.
Wiele osób twierdzi, że w Twojej muzyce słychać folklor.
sanah: To zupełnie nieplanowane i nawet o tym nie myślę, tylko podobają mi się takie różne zwroty. Na przykład ostatnio sobie zapisałam „Niechże już byle kto moje rączki nie całuje byle jak”.
Często tak sobie notujesz?
sanah: Teraz czytam "Lalkę" Prusa i strasznie mi się podoba, to co tam znajduję. Zatrzymuję się chyba z trzy razy na jednej stronie i zapisuję jakieś słówka, których mogłabym użyć. W ogóle często mam tak, że jak ktoś coś powie, to od razu sobie zapisuję. Też takie normalne rzeczy np. "kawaler" albo "frajer",
Czyli całe życie z notesem?
sanah: Tak, lubię tak. Boje się na przykład, że mi się telefon popsuje, a tam jest notatnik, więc muszę je sobie potem przepisywać.
W twoich tekstach jest bardzo dużo dystansu i odbiorcy wydają się z tym utożsamiać.
sanah: Myślę, że w moim przypadku to konieczność. Czuje, że to do tego się sprowadza - do takiej krytyki samej siebie, ale to też się zmienia, ewoluuje. Mam dużo wiadomości typu ‘"To o mnie" lub "Zuzia, normalnie jakbyś weszła mi do głowy’. Bardzo mnie to zadziwia, że tyle osób, zwłaszcza dziewczyn, gdzieś tam się z tym identyfikuje. To takie miłe, że jest tyle osób, które znajdują coś swojego w tych piosenkach. Choć piosenki są spójne pod względem aranżacji, to jest dużo różniących się od siebie brzmień. Na przykład jak powstawał „Proszę pana” to te brzmienia były dla mnie zaskakujące i nowe, bo były bardzo określone w kierunku popowym, czego nawet trochę się bałam w pewnym momencie.
Premiera twojej płyty przypadła na dość trudny okres. Na pewno też planowaliście koncerty, festiwale..
sanah: Dopiero ruszaliśmy z takimi profesjonalnymi koncertami i myślałam, że ten rok będzie moim treningiem koncertowym. Muszę się trochę oswoić ze sceną, a teraz nie ma jak. Zanim podpisałam kontrakt zagrałam koncert w kawiarence na Chłodnej 25, i na scenie byłam tylko ja, pianinko i kwartet smyczkowy - koleżanki ze szkoły, które zgodziły się mi tam pomóc i to było super przeżycie.
Dużo zawdzięczam też moim profesorom*. Jeden z nich zaproponował, żebym zaśpiewała w teatrze Kamienica i to jest mój ukochany koncert, który wspominam bardzo, bardzo dobrze. Zaśpiewałam kompozycje, których nikt jeszcze nie słyszał. To był piękny koncert – światła dookoła, dymy, orkiestra. Nigdy wcześniej nie śpiewałam z orkiestrą, więc to było dla mnie ogromne wydarzenie. Będąc na scenie miałam ochotę się wzruszyć, że tak sobie jestem na tej scenie i śpiewam.
*Zuza studiuje Instrumentalistykę w Warszawie.