Od wieprza do penisa
Nie zawsze „chuj” był przekleństwem. Aleksander Brückner w swoim „Słowniku etymologicznym języka polskiego” z 1927 roku wskazuje na pokrewieństwo z wyrazem „choj” – stojący prosto, wznoszący się. Bardziej prawdopodobna pozostaje jednak ścieżka etymologiczna prowadząca przez staropolskie „chujec”, oznaczające samca świni, wieprza rozpłodowego. Jeszcze w XVIII wieku wyrażenie „nie ma chuja we wsi” nie było obelgą – oznaczało prozaicznie, że zabrakło płodnego knura. „Ty chuju” miało zatem znaczenie równie przyziemne: ty świnio.
Mechanizm derywacji wstecznej – skracanie wyrazu i tworzenie nowego – działał według tej samej reguły, która dała nam „dwójkę” z „dwói” czy „ogórek” z „ogóra”. Z „chujca” powstał „chuj”, ale tym razem słowo nabrało nowego, wulgarnego znaczenia. Przestało odnosić się do zwierzęcia, a zaczęło określać męski członek, a w dalszej kolejności – mężczyznę w kontekście obelżywym lub pogardliwym.
Czterdzieści siedem funkcji jednego słowa
„Słownik polszczyzny rzeczywistej”, opracowany przez naukowców z Uniwersytetu Wrocławskiego i Łódzkiego, to publikacja osobliwa. Zawiera de facto tylko cztery wyrazy: „kurwa”, „chuj”, „jebać” i „pierdolić”. Badacze słuchali na ulicach polskich miast, jak mówią przeciętni Polacy i doszli do wniosku, że słownik musi oddawać rzeczywisty stan języka. Wyliczyli czterdzieści siedem funkcji wypełnianych przez wulgaryzmy w codziennej komunikacji.
„Chuj” w tej klasyfikacji okazał się narzędziem komunikacyjnym o oszałamiającej elastyczności. Może być rzeczownikiem, ale też wykrzyknieniem. Wyraża agresję, pogardę, ale również zaskoczenie czy rozbawienie. Służy ekspresji emocji, ale także – paradoksalnie – ich maskowaniu. Profesor Michael Fleischer, pomysłodawca słownika, tłumaczył:
„Dzięki wulgaryzmom świat wydaje się prostszy. Nie trzeba szukać słów na skomplikowane stany emocjonalne. Wystarczy jedno, uniwersalne”.
W filmie Marka Koterskiego „Dzień świra” Adaś Miauczyński, odbierając nauczycielską pensję, wypowiada jedno z najbardziej rozpoznawalnych zdań polskiego kina: „Dżizus, kurwa, ja pierdolę”. Ta konstrukcja, pozbawiona konkretnej treści semantycznej, idealnie oddaje frustrację, bezsilność i zniechęcenie. Jest esencją ekspresji emocjonalnej, która nie musi niczego wyjaśniać – po prostu wyraża.
W „Nic śmiesznego” Marka Koterskiego pada jedna z najdłuższych filmowych wiązanek wulgaryzmów polskiego kina:
„W chuja lecisz ze mną czy się z własnym kutasem na łby zamieniłeś? To ja się właśnie, kurwa, pytam: co, że się z tym tak brandzlujesz?! Więc załatw to dzisiaj, nie jutro. I nie jeb się z tym tyle, bo się pochlastać można. No, cześć. I trzymaj się ramy, to się nie posramy. Do it, bo inaczej urwę ci ryja”.
Ten monolog to mistrzowsko skonstruowana struktura, gdzie przekleństwa nie są pustymi wykrzyknikami, ale integralną częścią składni i rytmu zdania.
Chuj jako istota wszechwiedząca
Nie da się mówić o współczesnej polszczyźnie, ignorując dominację słowa „chuj” i jego pochodnych. Nie chodzi o ich nobilitację ani o apoteozę wulgarności. Chodzi o przyjęcie do wiadomości, że język ewoluuje, a tabu zostaje przekraczane cyklicznie. To, co jeszcze dla Jana Kochanowskiego było dopuszczalne (używał we fraszce słowa „kurwa”), w wieku XIX stało się skandalem, a w XXI wraca jako element codziennej komunikacji.
„Chuj” nie jest już tylko wulgaryzmem. To konstrukcja leksykalna, która zastąpiła całe kategorie semantyczne. Elastyczność tego słowa robi wrażenie właśnie dlatego, że potrafi równocześnie znaczyć wszystko i nic.
„Chuj wie” funkcjonuje jako odpowiednik „nie wiem”, „kto to wie” – wyrażenie epistemologicznej niepewności, przyznanie się do braku wiedzy bez udawania, że cokolwiek nas to obchodzi. Jeżeli czegoś nie wiemy i nie chcemy wiedzieć, jest to związek idealny. Często zestawiony zrymowanie: „Gdzie?” „Chuj wie”.
„Po chuj” to pytanie o sens, celowość, racjonalność działania. „Po chuj to robisz?” znaczy: po co tracisz czas na coś bezsensownego? Jest w tym pogarda dla bezużyteczności, ale też szczera ciekawość dotycząca motywacji. To także wyrażenie egzystencjalne wyrażające ogólny brak wiary w siebie, gatunek, wszechświat.
„Chuj z tym” to rezygnacja, wzruszenie ramionami, zamknięcie tematu. Nie ma w tym agresji – jest obojętność granicząca z akceptacją nieuchronności. „Nie ma chuja” to kategoryczna negacja, silniejsza niż zwykłe „nie ma mowy”. To bariera nie do przekroczenia, ostateczność wyroku.
Można też wyrazić chujem intensywność („w chuj dobry” – bardzo dobry, ponad przeciętność), ocenę („niezły chuj” – zarówno o osobie prowokującej, jak i o czymś imponującym), zaskoczenie („ale chuj!” – ekwiwalent „niczego sobie!”), lekceważenie („chuj mnie to obchodzi”), zawód („chujowy”) i jeszcze kilkadziesiąt innych znaczeń, zależnych od kontekstu, intonacji i gestów towarzyszących.
Stał się słowem uniwersalnym, wielofunkcyjnym, niemal autonomicznym. W żadnym innym polskim wyrazie nie skupia się tyle semantycznych możliwości przy tak minimalnym nakładzie sylabicznym. To czysta ekonomia językowa.
Nasz, polski
„Chuj" jest wyrazem rdzennie słowiańskim, autentycznie polskim. Czy język polski byłby bogatszy, gdyby ludzie przestali go używać? Prawdopodobnie nie. Natura komunikacji polega na ekonomii środków – jeśli jedno słowo potrafi zastąpić dziesiątki innych i przy tym wyrazić to, czego precyzyjne terminy wyrazić nie potrafią, to będzie używane. I jest.
„Chuj” wygrał. Nie dlatego, że kultura polska stała się wulgarna, ale dlatego, że znalazł niszę, której żadne inne słowo nie było w stanie zapełnić. Jest to słowo na wszystko. I trwa.