Advertisement

Świat bez Księcia Ciemności: dlaczego płaczemy po Ozzym?

Autor: Agnieszka Sielańczyk
23-07-2025
Świat bez Księcia Ciemności: dlaczego płaczemy po Ozzym?
Siedemnaście dni. Tyle czasu minęło od momentu, gdy Ozzy Osbourne dał swój ostatni koncert z Black Sabbath na scenie Villa Park w Birmingham, do chwili, gdy świat dowiedział się o jego śmierci. Pozostawił po sobie pustkę, której nie da się wypełnić kolejnym talentem czy charyzmatyczną osobowością.

Koniec epoki, której nie powtórzy historia

Tony Iommi, współzałożyciel Black Sabbath, powiedział wprost: „Straciliśmy naszego brata". Te słowa, choć proste, niosą w sobie ciężar prawdy o końcu ery, która rozpoczęła się w robotniczym Birmingham pod koniec lat 60. Czterech chłopaków z Aston – Ozzy Osbourne, Tony Iommi, Geezer Butler i Bill Ward – którzy dorastali w promieniu kilku przecznic od siebie, stworzyło coś więcej niż tylko zespół. Wynaleźli heavy metal.
Heavy metal nie powstał przez przypadek. Black Sabbath świadomie stworzyli coś zupełnie nowego – ciężki, mroczny gatunek, który w wykonaniu gitarzysty Tony Iommiego, basisty Geezera Butlera i perkusisty Billa Warda brzmiał jak młoty uderzające w stal. Ozzy był naturalnym głosem tej muzycznej rewolucji – dzikim frontmanem, którego szaleńcza energia na scenie idealnie dopełniała mało kompromisowe brzmienie zespołu.
Henry Rollins z Black Flag ujął to precyzyjnie:
„Rzadko zdarza się, żeby ktoś mógł być tak równoznaczny z definicją gatunku muzycznego. Ale jeśli chcesz mówić o heavy metalu, na pierwszym miejscu są Ozzy Osbourne i Black Sabbath. Wszyscy pozostali przychodzą później”.
To stwierdzenie nie jest przesadą ani fanowskim uwielbieniem. Osbourne nie tylko współtworzył gatunek – stał się jego żywym wcieleniem. Incydent z nietoperzem, który miał miejsce 20 stycznia 1982 roku w Des Moines podczas trasy „Diary of a Madman", do dziś pozostaje jednym z najbardziej rozpoznawalnych momentów w historii rocka. Nie dlatego, że był szokujący, ale dlatego, że idealnie oddawał istotę tego, czym Ozzy był – nieprzewidywalną siłą natury, która przekraczała wszelkie sceniczne granice przyzwoitości.

Artysta, który przetrwał sam siebie

Pod koniec lat 70., po wydaniu „Never Say Die!", Ozzy został wyrzucony z Black Sabbath. Przesiąknięty alkoholem, z nosem w kokainie, wypluty przez przemysł muzyczny i ukryty w nędznym hotelu w West Hollywood – wydawało się, że jego historia się skończyła.
Wtedy do akcji wkroczyła Sharon Arden, córka wpływowego menedżera muzycznego Dona Ardena. To ona, dziedzicząc po ojcu nieustępliwy charakter, uratowała karierę Osbourne'a. Pod jej opieką w 1980 roku ukazał się „Blizzard Of Ozz" – album, który stał się wielkim sukcesem komercyjnym. „Crazy Train" z tej płyty do dziś pozostaje jego najbardziej rozpoznawalną solową piosenką.
Co fascynujące w Ozzym, to fakt, że za sceniczną personą krył się ktoś zupełnie inny. To dlatego reality show „The Osbournes" z lat 2000. stało się takim fenomenem. Pokazało Ozzy'ego jako „troskliwego, często zdezorientowanego patriarchę niespokojnego gospodarstwa domowego”. Świat zobaczył, że za maską Księcia Ciemności kryje się czuły ojciec i mąż, który potyka się o własne buty, ale zawsze stawia rodzinę na pierwszym miejscu.

Ostatni koncert

Koncert „Back to the Beginning” 5 lipca 2025 roku na Villa Park był zaplanowany jako pożegnalne show. Sharon Osbourne powiedziała BBC w lutym 2025:
„Ozzy nie miał szansy pożegnać się ze swoimi przyjaciółmi, ze swoimi fanami i czuł, że nie było pełnej kropki. To jest jego kropka”.
Ozzy, który nie mógł już chodzić z powodu zaawansowanej choroby Parkinsona, śpiewał siedząc na tronie. Był to obraz, który mówił więcej niż tysiące słów o sile charakteru człowieka, który mimo fizycznych ograniczeń nie potrafił zrezygnować z tego, co kochał najbardziej. Sammy Hagar, były wokalista Van Halen, który również wystąpił na koncercie pożegnalnym, napisał na Instagramie:
„To, że był tak blisko śmierci 5 lipca i nadal wstał tam i wystąpił tak, jak obiecał... Wow! To stawia go w kategorii stworzonej tylko dla niego”.

Dziedzictwo, które przetrwa pokolenia

Śmierć Ozzy'ego to nie tylko strata wielkiego artysty. Alice Cooper, dedykując swój show w Cardiff Ozzy'emu, powiedział:
„Cały świat opłakuje Ozzy'ego dziś wieczorem. Przez całą swoją długą karierę zasłużył na ogromny szacunek swoich rówieśników i fanów na całym świecie jako niezrównany showman i ikona kulturowa”.
Metallica w swoim oświadczeniu napisała:
„Niemożliwe jest ujęcie w słowa tego, co Ozzy Osbourne znaczył dla Metalliki. Bohater, ikona, pionier, inspiracja, mentor, a przede wszystkim przyjaciel to tylko kilka słów, które przychodzą na myśl”.
Robert Plant z Led Zeppelin napisał, że Ozzy „naprawdę zmienił planetę rocka”. Nie ma w tym przesady – to prawda o artyście, który na zawsze zmienił sposób, w jaki myślimy o muzyce i jej możliwościach. Świat stracił Księcia Ciemności, który przewrotnie okazał się być jednym z najjaśniejszych świateł, jakie kiedykolwiek zabłysły na scenach całego świata.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement