– W „Domu z papieru" uczucia, braterstwo i miłość są równie ważne, co fabuła. Idealny, wykalkulowany i racjonalny napad zmienia się w coś zupełnie innego, gdy doda się do niego latynoskie emocje – mówił twórca serialu Álex Pina w programie specjalnym „Dom z papieru: Globalny fenomen". I rzeczywiście, chociaż serial Piny jest absurdalną operą mydlaną z napadem w tle, jej największym atutem są charyzmatyczni, współcześni Robin Hoodowie w maskach Salvadora Dalego, którzy walczą z systemem w rytm „Bella Ciao". Niestety, koniec „Domu z papieru" nadchodzi wielkimi krokami i po pierwszej części finału nie mam wątpliwości, że czeka nas słodko-gorzkie pożegnanie... [SPOILERY]
Przeżyjmy to jeszcze raz
„La casa del papel" to serial stworzony przez Álexa Pinę, który był pierwotnie emitowany w 2017 roku przez hiszpańską telewizję Antena 3. Początkowo radził sobie całkiem nieźle, ale potem odnotował gwałtowny spadek oglądalności. Produkcję zakończono, a obsada i Pina oraz jego współpracownicy wrócili do normalnego życia. Co ciekawe, jeszcze przed premierą „La casa del papel" Pina dostarczył odcinek pilotażowy wicedyrektorowi Netflix Originals. Na szczęście, Diego Avalos od razu dostrzegł w nim potencjał. Gigant streamingowy zdecydował się jednak wprowadzić kilka zmian – dodał napisy oraz dubbing, zmienił nazwę na „Money Heist" oraz poprosił Pinę, aby inaczej podzielił materiał. W ten sposób zamiast 15 długich odcinków widzowie Netflixa otrzymali 22 epizody trwające po ok. 40-50 minut każdy. Avalos uprzedził także Pinę, że sezon pojawi się w katalogu platformy, ale Netflix nie zamierza inwestować w jego promocję.
Mimo to, subskrybenci Netflixa chętnie sięgali po pierwszy sezon „Domu z papieru", a premiera kontynuacji jedynie zwiększyła popularność serialu. Fani przebierali się w czerwone kombinezony i zakładali maski Salvadora Dalego, Steve Aoki nagrał remix „Bella Ciao", które zresztą ponownie zaczął pojawiać się na protestach, a aktorzy nie mogli wyjść ze zdumienia, że ludzie rozpoznają ich na ulicach. Bądźmy szczerzy – „Dom z papieru" mógłby zakończyć się wraz z ucieczką La Bandy z mennicy. Netflix jednak nie mógł przepuścić takiej okazji i zwrócił się do twórców z propozycją nakręcenia trzeciego i czwartego sezonu.
Pomysł na dalsze przygody La Bandy był nieco naciągany, a twórcom nie udało się uniknąć powtórzeń oraz schematyczności (Sierra to nowa Raquel, Palermo zastępujący Berlina itd.). Po triumfalnej ucieczce z 2,4 miliardami euro, bohaterowie ukryli się na tropikalnych wyspach, a beztroskie wylegiwanie się na plaży sprawiło, że niektórzy zapomnieli o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. Parę chwil nieuwagi doprowadziło do ujęcia Rio i w efekcie Profesor został zmuszony do zaplanowania kolejnego napadu, tym razem na Bank Narodowy Hiszpanii. Napadu, który trwa już od ponad stu godzin i którego finał poznamy 3 grudnia.
Czwarty sezon tradycyjnie zakończył się szokującym cliffhangerem. Tuż przed przybyciem Lizbony gang Profesora zaliczył bolesną stratę, a sam Profesor został osaczony przez działającą na własną rękę Sierrę. Pierwszy odcinek pierwszej części finałowego sezonu wrzuca nas w sam środek akcji. Nie ma kontaktu z Profesorem, do gry wkracza hiszpański odpowiednik „Legionu samobójców" pod dowództwem Sagasty, dowódcy Sił Specjalnych Hiszpańskiej Armii, a do bohaterów powoli dociera, że mogą nie wyjść z Banku Hiszpanii żywi. Przez całe pięć odcinków zresztą czuć widmo nadchodzącego końca. – My, złodzieje, jesteśmy realnymi wyzwolicielami. A jeśli będziemy musieli zapłacić za to, co robimy, to trudno – mówi Berlin w jednej z retrospekcji. Żyjący od lat po za prawem członkowie La Bandy są pogodzeni ze swoim losem i są gotów zapłacić cenę, jakakolwiek by ona nie była. Jedynymi wyjątkami są Manila i Sztokholm, które wzięły udział w przedsięwzięciu Profesora, ponieważ są zakochane w tym samym mężczyźnie i dla których napad jest swego rodzaju debiutem. Dużo trudniej jest im pogodzić się z widmem porażki, co wypada realistycznie i tworzy ciekawy kontrast. Aż chce się zadać pytanie, czy było warto?
Sporą część fabuły stanowią retrospekcje, a jedną z kluczowych postaci wydaje się być syn Berlina, Rafael, który pomógł ojcu w napadzie na duński Zamek Frederiksborg. Czy Rafael i Tatiana pomogą La Bandzie uciec z Banku Hiszpanii? A może okaże się, że Berlin jednak żyje? Twórcy raczej nie zasypują nas retrospekcjami bez powodu, a nieżyjący od kilku sezonów Berlin wciąż jest jedną z ulubionych postaci fanów. Ba, część miłośników serialu nawet domaga się prequela opowiadającego wyłącznie o życiu Berlina! W piątym sezonie poprzez retrospekcję poznajemy także przeszłość Tokio, której śmierć jest zdecydowanie najmocniejszym punktem pierwszej połowy finału. Była to dość zaskakujący zwrot akcji, bo jedna z najpopularniejszych teorii fanowskich głosiła, że Tokio (będąca dotychczas narratorką) opowiada historię napadu z celi więziennej. Z drugiej strony, wskazówką dotyczącą jej śmierci mogły być liczne wspomnienia, ponieważ twórcy zastosowali ten sam zabieg w przypadku Nairobi.
Warto również zwrócić uwagę na paralelę między śmierciami Tokio i Berlina, którzy od początku się nie lubili. Może byli do siebie zbyt podobni? Paradoksalnie oboje uchodzili za egoistów, ale poświęcili życie, aby „kupić" czas swoim towarzyszom. Jakby tego było mało, zarówno Berlin, jak i Tokio zadeklarowali tuż przed śmiercią, że wolą zginąć w strzelaninie niż zestarzeć się w celi więziennej. W ten sposób postrzegali wolność i nawet w obliczu śmierci nie byli gotowi podporządkować się systemowi. Narracja „Domu z papieru" sprawia, że jest w tym coś romantycznego, choć w prawdziwym życiu raczej nie chcielibyśmy znaleźć się na linii ognia jednego z członków La Bandy. W ogóle warstwa moralna w tym sezonie jest bardzo ciekawa, a zwłaszcza teoria Tokio, zgodni z którą każdy z nas ma kilka żyć.
W ogólnym rozrachunku pierwsza część finału „Domu z papieru" wypada nieźle. Dobrym pomysłem okazało się wprowadzenie postaci Sagasty oraz jego „Legionu samobójców", ponieważ dotychczasowe działania policji były raczej nieudolne. Na szczęście, drużyna Sagasty okazała się godnym przeciwnikiem i tym razem nasi ulubieni przestępcy będą musieli trochę się natrudzić. Oczywiście, „Dom z papieru" wciąż jest chaotyczny i absurdalny (czego świetnym przykładem jest np. scena porodu Sierry), a historię napadu na Bank Hiszpanii z powodzeniem można by zamknąć w dwóch sezonach, lecz symbolika serialu, hiszpański temperament i czarujący bohaterowie sprawiają, że można mu wybaczyć naprawdę wiele. Po za tym, po tylu sezonach krytykowanie „Domu z papieru" za absurdalność, to jak krytykowanie Quentina Tarantino za brutalność... A jak zakończy się największy napad w historii? O tym przekonamy się już 3 grudnia!
Przypominamy zwiastun pierwszej części 5. sezonu, która zadebiutowała na Netflixie w piątek: