Z archiwum: Aneta Kręglicka, ikona, która niezmiennie kradnie show na wybiegu [wywiad i sesja]
29-11-2022
![Z archiwum: Aneta Kręglicka, ikona, która niezmiennie kradnie show na wybiegu [wywiad i sesja]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/63862a7001b4b065354ce68e/IMG_1239OK_gross.jpg)
![Z archiwum: Aneta Kręglicka, ikona, która niezmiennie kradnie show na wybiegu [wywiad i sesja]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/63862a7001b4b065354ce68e/IMG_1239OK_gross.jpg)
W tym numerze K MAG-a mieliśmy mówić o luksusie, dlatego wybraliśmy Anetę Kręglicką. I pudło. Aneta ma niewiele wspólnego z luksusem. Życie jedynej polskiej Miss Świata to praca, zarządzanie i szefowanie.
Materiał pochodzi z numeru K MAG 42 Notting Hill 2012, tekst: Natalia Jeziorek i Janusz Noniewicz.
Troszkę tu gorąco, ale zdecydowałam, że wygodniej mi będzie spotkać się z wami w biurze, niż w kawiarni, bo...
...dużo pracujesz...
(śmiech) No właśnie, mówiliście przez telefon, że będziemy rozmawiać o luksusie. A mój luksus jest dosyć ciężko wypracowany.
Podobno w dodatku nie lubisz wypoczywać.
Zdarzają mi się takie momenty przesilenia, że potrzebuję wypoczynku. Ale po 10 dniach urlopu dostaję białej gorączki. A mam niestety taką sytuację, że powinnam organizować urlop co dwa miesiące. Bo mój syn chodzi do szkoły brytyjskiej i właśnie co dwa miesiące mają tydzień wolnego, więc trzeba wtedy coś zaplanować. Nie zawsze jest mi to na rękę.
A nie możecie zostać w domu? Warunki macie tu dość, hmm... luksusowe (śmiech).
Jakbyśmy zostali w domu, to usiłowałabym pracować. A to nie jest łatwe, jak się ma przy sobie od rana do nocy dziecko, które mówi: „Mamo, ja się nudzę!” (śmiech). Teoretycznie na takich wakacjach Alek mógłby spędzać czas z kolegami, jechać na obóz – i to by załatwiało problem organizacyjny. Tymczasem nasze ferie zwykle mijają się z tymi w szkołach publicznych i mój syn nie może z tego skorzystać. Inaczej jest w trakcie lata.
Może to jest cena, jaką musisz zapłacić za luksus? Luksus szkoły brytyjskiej...
Błąd popełniłam wcześniej. Na początku posłałam go do szkoły, do której nie powinnam. Potem musiałam go z niej zabrać. Właściwie niejako z mojej winy. Zwykle mówię głośno to, co myślę, a nie wszystkie szkoły tolerują aż tak „szczerych” rodziców. A taki konflikt zawsze odbija się na dzieciach, więc w końcu stamtąd zabrałam syna. Potem miałam kłopoty ze znalezieniem nowej szkoły. Nigdzie nie było już miejsc, w końcu zdecydowaliśmy się na szkołę brytyjską, choć teraz, po trzech latach doświadczeń, nie jestem do końca przekonana, czy to był dobry wybór.
I co, weszłaś znowu w „szczere” relacje ze szkołą?
Nie, nie. Tym razem nie o to chodzi. Bardzo bym chciała, żeby Alek studiował za granicą, w kilku uczelniach, w różnych państwach. Żeby zdobywał różne doświadczenia. I myślę, że do tego ta szkoła potrafi przygotować. Ale jeżeli zakocha się tu w dziewczynie? Powie; „Mamo, Zosia tu studiuje i ja chcę być razem z nią”, to ten mój misterny plan padnie. A nie wiem, czy będzie na tyle przygotowany, aby zdać egzaminy na polską uczelnię. W szkole ma niewielką liczbę lekcji języka polskiego i historii, a ja akurat chciałabym, aby tę wiedzę posiadł. Teraz przy dużej liczbie zajęć, jakie ma w tej szkole, trudno to wszystko pogodzić.
Czyli zafundowaliście mu taki bilet w jedną stronę. Nie ma mowy, musi studiować za granicą...
Nie wydaje mi się. Sądzę, że gdyby zdecydował inaczej, na pewno kosztowałoby go to dużo więcej pracy, ale to wcale nie znaczy, że nie powiodłoby mu się. Alek ma umysł ścisły i myślę, że jeśli wybierze polską uczelnię, to raczej będą to kierunki o takim profilu. Literaturę i historię można uzupełniać w domu, zaczytywać się w książkach i mieć znacznie większą wiedzę niż szkolna. Mam nadzieję, że jeszcze chwila i mój syn to zrozumie.
Ważne jest, by mieć kontakt ze światem. To otwiera głowę. Reszty można nauczyć się samemu w domu.
Walczę o to i pilnuję, by Alek czytał codziennie 40-50 stron. Na razie liczymy książki na strony, bo zapału wielkiego mój syn do czytania, niestety, nie ma. Choć to dziwne, bo mój mąż jest humanistą, skończył filologię polską i reżyserię, a jego ojciec Andrzej Żak jest pisarzem, i to w dodatku książek dla dzieci. Dlatego wciąż liczę, że kiedyś to się zmieni. Albo wygrają nauki ścisłe, a wtedy to na pewno będzie talent odziedziczony po moim tacie.
Nie ma z tobą lekko (śmiech). Tym bardziej że oprócz czytania książek zmuszasz go jeszcze do gry na pianinie...
No tak. Pianino to trochę moja niespełniona ambicja. Sama zaniedbałam naukę gry na tym instrumencie i teraz bardzo tego żałuję. Rodzice mnie nie przypilnowali. Dlatego ja postanowiłam z moim synem postąpić inaczej. Oprócz dobrego wychowania, mam nadzieję, wiedzy, wykształcenia, obycia i pewnej kosmopolitycznej swobody chcę, żeby był wrażliwym facetem, myślę, że muzyka mu w tym pomoże.

Lubi to pianino czy nie?
Czasem lubi, czasem nie. Ale kiedyś będzie mi za to dziękował, o tym jestem przekonana.
Jesteś matką, która chce wszystko kontrolować?
Jestem matką, a przy tym trochę takim domowym menedżerem (śmiech). Ale nie przesadzajmy. Jeśli chodzi o sprawy mojego syna, to ze mnie jest raczej lajtowy menedżer, choć dziś rano Alek powiedział do mnie: „Mamo, co ja bym bez ciebie zrobił?” (śmiech).
A co takiego zrobiłaś?
Rozmawialiśmy o życiowych pasjach. I o jego przyszłości. Mieliśmy poważną rozmowę. Tłumaczyłam, że można kochać grę w tenisa, a wcale nie trzeba być wielkim tenisistą.
Syn docenia to twoje matczyne zarządzanie?
Wie, że go bardzo kocham i robię to dla niego. To moje jedyne dziecko, i to późne dosyć. Ponadto ze mną dużo można załatwić. Jak tata mówi nie, to nie. Nie ma na to rady. A ja jednak ulegam i na tę paczkę niezdrowych chipsów pozwalam (śmiech).
W razie jakichś niepowodzeń mama ma zawsze przygotowane alternatywne rozwiązania?
Tak. Ale uczę go też samodzielności. Nie jest tak, że wszystko ma podane na tacy. Ja, mimo że byłam jedynaczką, jestem cholernie samodzielna i niezależna.
Na czym polega to twoje uczenie samodzielności?
Poza codziennymi sprawami, w których musi uczestniczyć, takich jak domowe porządki, wyjście z psem czy zakupy, uczę go, żeby się buntował. Żeby miał swoje zdanie, żeby nie bał się go wypowiadać i bronić. I on lubi o tym słuchać. Albo z dziewczynami. Coraz częściej go zaczepiają. Chyba im się podoba? Moim nieskromnym zdaniem... no co tu dużo mówić: jest fajny. Koleżanki robią mu różne psikusy, dokuczają, więc go podpuszczam, żeby je zbił z pantałyku. Alek w ogóle nie jest agresywny, za to ma poczucie humoru, więc namawiam go, żeby to wykorzystywał w trudnych sytuacjach. Idzie mu coraz lepiej.
I tak ucząc go samodzielności, ustawiasz mu sama relacje z dziewczynami...
OK, jestem taką matką kwoką!
Szefem!
Nie, jestem przede wszystkim matką, choć trudno mi o tym mówić i udowadniać publicznie.
Ale to ty zarządzasz całym domem.
Piszę na karteczkach, co trzeba zrobić, sporządzam listy. Ale jak się dzieje coś naprawdę ważnego, trudnego, kryzysowego, to wiem, że mogę polegać na Maćku (Maciej Żak, reżyser, mąż Anety – przyp. red.).
Są takie sytuacje, w których tracisz głowę?
Tak. Zwłaszcza w chorobie dziecka. Wtedy się rozkładam. Mieliśmy mocne przeżycia dwa lata temu. Mój syn miał wypadek. Potrącił go samochód. Byłam wtedy w domu, piekłam sernik. Nagle dzwoni do mnie z telefonu Alka jakiś obcy mężczyzna i mówi, że potrącił moje dziecko. I co ja robię? Dzwonię natychmiast do męża, a sama, w jakimś otępieniu... kończę sernik!
Bo wiesz, że mąż wszystko ogarnie?
Nie, po chwili pomyślałam: „Boże, co ja robię!”, wsiadłam w samochód i pojechałam na miejsce wypadku. Jednak w takich sytuacjach właśnie Maciek nas wszystkich spina. Ale faktycznie, na co dzień, w domowych sprawach, to ja ustawiam rodzinkę!

fot. Krzysztof Kozanowski
Ty po prostu musisz być szefem.
Chyba tak mam. Już w szkole średniej zapowiedziałam rodzicom, że będę miała własną firmę. O, właśnie, możecie napisać, że moim luksusem jest to, że zasuwam od dwudziestego roku życia. Że dzięki temu jestem wolna, niezależna i mogę robić, co chcę. To jest dla mnie luksus. Od zawsze byłam szefową, zawsze ostatnie słowo należało do mnie. Musiałam być też trochę apodyktyczna, w końcu to moja firma! Jestem takim człowiekiem, który słucha uważnie tego, co mówią inni, ale i tak zawsze robi po swojemu. Bo koniec końców to ja się podpisuję pod efektem swojej pracy i ja za ten efekt odpowiadam. Bycie szefową wyostrzyło moje menedżerskie cechy. Niektórzy mówią, że jestem trudna...
Rozmawialiśmy z paroma osobami, które z tobą pracowały, i – nawet trochę ku naszemu zaskoczeniu – nie wspominają cię źle.
Bo zasuwałam z nimi od rana do nocy. Nie zarządzałam zza biurka. Nigdy nie byłam papierową szefową. Jak trzeba było przy imprezie sportowej zbierać wodę z boiska, bo lunęło, to podwijałam nogawki i zbierałam. I zawsze starałam się być fair wobec swoich pracowników. No, miałam trzech takich lowelasów, których musiałam po prostu wyrzucić, ale trzech na dwadzieścia lat to co to jest?!
Co zrobili?
A, już nie wspominajmy o tym. Bardzo dużo wtedy pracowałam. Byłam w permanentnym stresie. U mnie ból brzucha zaczynał się w niedzielę wieczorem, a kończył w piątek. Zależało mi więc na dobrym zespole, który myślał podobnie jak ja i pracował tak jak ja.
I po co ci był ten ból brzucha?
Chciałam pozbyć się wizerunku miss.
Tak ci przeszkadzał?
Tak. To mi się nigdy nie powinno przydarzyć.
Czemu?
Bo w ogóle się nie nadaję do tego, by być osobą publiczną.
Mówi to jedyna Polka w historii, która została Miss Świata, i która była tak popularna jak Lech Wałęsa!
Był jeszcze papież (śmiech).
Naszym zdaniem zostałaś wybrana Miss Świata również dlatego, że widać było twoje zadatki na osobę publiczną.
W ogóle nie pomyślałam, jakie mogą być tego konsekwencje. U siebie w Gdańsku nie mogłam normalnie wyjść na ulicę. Pamiętam, jak kiedyś burmistrz Olsztyna zaprosił mnie do ratusza. Po wizycie podszedł do mnie jakiś urzędnik i powiedział: „Pani Aneto, na zewnątrz czeka na panią tłum ludzi, może wyszłaby pani się z nimi przywitać?”. Oczywiście wyszłam na balkon i zamarłam. Cały rynek pełen ludzi, głowa przy głowie, transparenty. Nie byłam na to przygotowana. To mnie zaskoczyło, ale też trochę przestraszyło. Nawet wyrazy sympatii były dla mnie męczące.
I tak się męczysz przez te 20 lat?
Ale ja się specjalnie nie angażuję publicznie. Mogę powiedzieć nawet, że raczej tego unikam. Najczęściej jestem gościem swoich dobrych znajomych bądź przyjaciół na pokazach mody. Pozostałych zaproszeń zwykle nie wykorzystuję. W tej chwili w Gdyni pokazywany jest film mojego męża, a ja jestem tu z wami w Warszawie. Celowo tam nie pojechałam, bo jakbym się tam pojawiła, to zaraz by się mówiło o nas, a nie o filmie. Wiele osób nawet nie wie, że ja i Maciek jesteśmy małżeństwem.
To prawda.
Po co nam te rozważania: czy ładny, czy brzydki, czy pasują do siebie, czy nie? Nie chodzimy razem na imprezy, nie fotografujemy się. Rzadko też bywam na kanapowych rozmowach w telewizjach śniadaniowych. Gdybym miała mówić o jakimś swoim zawodowym projekcie, to co innego. Ale wypowiadanie się na większość proponowanych mi tematów po prostu mnie nie interesuje. Dlatego rzadko tam bywam. I jeszcze wszyscy mnie z tym luksusem kojarzą!
No cóż, diamenty są luksusowe, a ty byłaś twarzą Apartu.
Dopóki był to projekt ekskluzywny, bardzo mi odpowiadał. Ale potem zmieniła się strategia firmy, przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Marka zdemokratyzowała się trochę. I w roli „wszędobylskiej” nie czułam się dobrze. Cóż, według mnie coś, co jest ekskluzywne, nie może być aż tak dostępne. Dlatego miło się pożegnaliśmy. Ale z perspektywy czasu oczywiście nie żałuję tej decyzji, nieskromnie mówiąc, była to bardzo dobra kampania i cieszę się, że mogłam ją tworzyć.
Ale w „Tańcu z gwiazdami” jednak wzięłaś udział. Poddałaś się temu swoistemu plebiscytowi popularności.
Poddałam się. I powiem wam, że zrobiłabym to drugi raz!
Ty, która nie lubisz być osobą publiczną?
Ale właśnie nie po to, by zdobyć sympatię publiczności. Zrobiłabym to dla... nie wiem, jak to nazwać... swojej fizyczności? Od początku zdawałam sobie sprawę, że nawet gdybym była najlepsza na świecie – a broń Boże, nie byłam! – to i tak bym nie wygrała, bo nie występuję w serialu, nie wydaję płyty, nie jestem jurorką. Ale wtedy pomyślałam: jestem czterdziestoletnią babką – zrobię coś dla siebie. Faktycznie po tych wszystkich treningach miałam na brzuchu prawdziwy kaloryfer! (śmiech) W życiu nie miałam takiej figury jak w „Tańcu z gwiazdami”. A ponadto, tak jak nie lubię publicznych występów, tak te programy na żywo uwielbiałam. Czekałam na nie. Na tę adrenalinę.
Duch rywalizacji?
Tak. Potrzebuję tego. Po programie usiłowałam nawet kontynuować lekcje tańca, ale jak zabrakło celu i wyzwania, szybko mi się znudziło. Czułam się sztucznie i śmiesznie.
Na co dzień uprawiasz jakiś sport?
Regularnie biegam, ćwiczę na siłowni...
Masz w domu swoją siłownię?
Nie.

fot. Krzysztof Kozanowski
A swojego trenera?
Nie, też nie.
Bo nawet na siłowni nie chcesz mieć szefa?
Oni cały czas gadają. Widzę takie panie, co zrobią cztery ćwiczenia, a resztę czasu przegadają z trenerem. Nie mogłabym tak. To strata czasu. Ja muszę być skoncentrowana i po treningu bardzo zmęczona.
Wróćmy jeszcze na chwilę do tytułu Miss Świata, który zdobyłaś w 1989 roku. Poczułaś wtedy, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie? Tak dla siebie, wewnętrznie?
W ogóle nie miałam takiego poczucia, że jestem ładna czy atrakcyjna. Jeszcze w szkole moje koleżanki się ze mnie śmiały, że jak ktoś zwraca na mnie uwagę, to ja udaję zdziwioną. A ja wcale nie udawałam. Chociaż pamiętam, jak kiedyś – byłam wtedy w szkole średniej – na Dzień Kobiet przyszło do mnie z kwiatami ośmiu kolegów. Jeden po drugim. Po kolei zapraszałam ich do swego pokoju – a miałam taką malutką dziupelkę – i oni tam siedzieli ściśnięci, ale żaden z nich nie chciał wyjść pierwszy. Wtedy doszłam do wniosku, że chyba się jednak trochę podobam. Ale to bardziej wtedy niż po uzyskaniu tytułu Miss Świata. To mój tata uważał, że powinnam wygrać. Pamiętam, jak zadzwoniłam do niego z Japonii po konkursie Miss International i powiedziałam, że zajęłam drugie miejsce. A on na to: „Myślałem, że wygrasz”. Przed wyborami Miss Świata pożegnał mnie na lotnisku słowami: „Córeczko, nas drugie miejsce nie interesuje!” (śmiech). Skromny był ten mój tatuś (śmiech). Albo miał fioła na moim punkcie. Raczej to drugie.
No to na Miss World go usatysfakcjonowałaś.
Wtedy powiedział już tylko: „Wiedziałem”. Chyba nie byłam brzydulą, ale jak już zdobyłam ten tytuł, to się czułam zawstydzona tym, że się mówi o mnie „najpiękniejsza”. Wolałabym mieć na przykład przepiękny głos. Wtedy stanęłabym na scenie, zaśpiewała i udowodniła, że mam niekwestionowany talent. Z urodą jest inaczej. Jak to mówią – kwestia gustu. Aha, i jeszcze to, że są gusta i guściki.
Ale poczucie atrakcyjności wpływa na postrzeganie własnej wartości. To jest niepodważalne.
Pojęcie atrakcyjności jest bardzo względne. Teraz jak pojawię się publicznie i nawet mam dobry dzień i sobie cichutko myślę, że nieźle wyglądam, to w internecie nad moim zdjęciem pojawi się i tak zawsze taka sama informacja: „47-letnia Aneta Kręglicka się nie starzeje” albo „Nogi 47-letniej Kręglickiej”. Bo jak masz 47 lat, to już powinnaś z domu nie wychodzić albo co najmniej się wstydzić swojego wieku. A ja się nie wstydzę.
Przestraszyłaś się kiedyś tego, że się zestarzejesz?
Powiem wam szczerze, że bardziej przeżywałam to, że kończę 30 lat, niż 40. Oczywiście chcę być atrakcyjną kobietą, chcę dobrze wyglądać. Spójrzcie na Jane Fondę – ma 72 lata, a jaka figura! Dla mnie najważniejsze jest, żeby być zdrową i sprawną fizycznie. Nie chodzi mi wcale o to, by biegać w bikini po plaży, bo obawiam się, że i tak już bym nie wywołała specjalnego poruszenia. Chcę się czuć dobrze z własnym ciałem. Temu poświęcam najwięcej uwagi. Mam wewnętrzną dyscyplinę i jej się trzymam.
Żelazna dieta?
Skąd! Styl życia, który sobie wypracowałam. Jasne zasady, które stosuję w życiu i pracy. Mam taką cechę, która każe mi robić wszystko to, co sobie zakładam, co planuję. Jak czegoś nie zrobię, to się źle z tym czuję. Przed wyjazdem na wakacje na przykład muszę mieć wszystko „podopinane”. Jakbym miała jakieś niepokończone sprawy na głowie, tobym nie wypoczęła. Pytacie o dietę. Uwielbiam desery, jem ciastka, ale na każde ciastko muszę zapracować wysiłkiem fizycznym. Muszę się zmęczyć. Mam w sobie taki niemiecki ordnung. Może dlatego, że jestem ze Szczecina, to niedaleko (śmiech). Lubię sobie wszystko zapisywać na karteczkach lub w notesie, a potem wykreślać. Jak sprzątam przed świętami, to Maciek narzeka, że musi fruwać, by mi niczego nie pobrudzić. Niech fruwa!
Mąż artysta nie ma z tym kłopotu?
Nie, bo jest spod znaku Panny, więc też raczej lubi porządek. Chociaż z zamykaniem szafek ma kłopoty. Ale dogadujemy się. Na szczęście nie jesteśmy awanturnikami.
Słyszeliśmy, że twój mąż jest wyjątkowo cierpliwy...
Ale w jakim sensie? Że ma cierpliwość do mnie?
No, tak ogólnie. Miły, ciepły, cierpliwy, dobry. Tak mówią kobiety, które chyba ci go trochę zazdroszczą.
Po drugiej stronie ulicy trawa jest zawsze bardziej zielona – po angielsku jakoś to brzmi lepiej. Nie widziały go w innych sytuacjach, np. w roli kierowcy w konfrontacji z innym kierowcą (śmiech). Wtedy wstępuje w niego diabeł. Ale rzeczywiście, jest dowcipny i potrafi rozładować napiętą atmosferę. Szczególnie to widać w pracy. Czasem wytyka mi, że krzyczę, ale jak po raz setny proszę, by psu umyć łapy po spacerze, to w końcu muszę zrobić lekką awanturkę! Potem mi znów mówi, że jestem niemiecką Gertą albo laborantką. Teraz otwieram nowy biznes i on już się zastanawia, jak ci nowi ludzie ze mną wytrzymają, bo spodziewa się, że stworzę kulinarne laboratorium.
Jaki nowy biznes?
No trochę już zdradziłam. Chodzi to za mną trzeci rok. Chcę otworzyć sieć brasseries, ale jakich, to na razie tajemnica. Pierwsze miejsce mam już upatrzone. Mam nadzieje, że projekt ruszy we wrześniu. Dla mnie to zupełnie nowy temat, jestem nim bardzo podniecona.
Oglądasz „Kuchenne rewolucje”?
Oglądam wszystko. Patrzę, jak pracują wielcy szefowie kuchni. Robię research w internecie. Ale w moim miejscu, wbrew temu, co o mnie myślicie, nie zdecydowałam się na bycie menedżerem. Muszę zatrudnić kogoś, kto się na tym zna. I sama się od niego uczyć. Ale wiem, że się wszystkiego nauczę i będę w tym dobra. Jestem po długim okresie biznesowej stabilizacji i potrzebuję nowych wyzwań.
Wyjrzyjmy na chwilę przez okno. Na którą to posesję spadał...
...na tę, tam po prawej stronie.
...śnieg z twojego dachu.
To jest dłuższa historia. Myśmy ten dom kupili z dawnym sąsiedzkim konfliktem. Uwierzcie mi, nie chciałam go kontynuować i zaraz jak się tylko wprowadziliśmy, kupiłam kwiaty, upiekłam ciasto i razem z moim tatą, który tu wszystko nadzorował, poszliśmy, by przekonać sąsiadów, że kupiliśmy ten dom w dobrej wierze, i by może się jakoś dogadać i zażegnać spór, którego nigdy nie byliśmy stroną. Ale zostaliśmy po prostu wyproszeni. No a potem zimą z naszego dachu zsunął się śnieg, akurat tak nieszczęśliwie, że na sąsiednią posesję, na taki namiocik ogrodowy, co można kupić w Carrefourze. Proces trwał dziewięć lat i w końcu musiałam zapłacić 25 tysięcy złotych odszkodowania.
Trochę drogo jak na namiocik z Carrefoura.
Tak. Ale już nie chciałam się dłużej sądzić. Zresztą nie mogłam, bo wyrok nie podlegał apelacji. Ale trochę się boksowałam!
Nie wkurza cię taka sytuacja? Bo to jednak trochę przegrana.
Nie. Trudno. Nie mam w sobie żądzy zemsty. Nie mam czegoś takiego, że mówię sobie: „O, ja teraz tego pana załatwię!” (śmiech). Nie lubię konfliktów, więc dobrze, że się już sprawa skończyła.
Jest coś, czego się w życiu boisz?
Wiecie co, boję się choroby. Ale chyba najbardziej wypadków. Ponieważ mój tata zginął w wypadku samochodowym, mój syn został potrącony przez samochód, mnie też kiedyś potrącił samochód – boję się takich nagłych tragedii. Chociaż myślę, że to, co najgorsze, jest już za nami.
Czy to sprawiło, że ci się pojawiły w życiu jakieś blokady? Boisz się teraz podróżować?
Trochę tak. Na przykład zaczęłam spokojniej jeździć samochodem.
To akurat mądrze.
Tak, bardzo mądrze. Bo ja byłam ryzykantką. Trochę bardziej boję się latać samolotem. To znaczy latam, podróżuję, ale często myślę o tym – tu wrócę do syna, klamra się zamyka – żebym tylko miała szansę go wychować.
To jest taki lęk, który budzi się często wtedy, gdy pojawiają się dzieci.
Boję się też o niego. Jak dzwoni komórka i wyświetla się szkoła, to ja już drżę. Po tym wypadku mam taką schizę. Od 15 lat jeździmy z Alkiem na wakacje do Juraty. I jak był mały i musiałam cały czas siedzieć przy nim w piaskownicy, to marzyłam o tym, żeby już dorósł i ganiał z innymi dzieciakami. Wydawało mi się wtedy, że będę miała luz, bo nie będę musiała już z nim tych babek robić. A teraz jak dorósł i rzeczywiście lata z innymi dzieciakami, to ja nie mogę spokojnie leżeć na plaży, bo cały czas myślę, gdzie oni są, co robią, co jeszcze wykombinują... Pewnie jak zacznie biegać z dziewczynami, też sobie wymyślę jakiś problem (śmiech).
A już niedługo będzie musiał sam pojechać na wakacje. I nie będzie dzwonił dzień, dwa... Jesteś na to przygotowana?
(westchnienie) No będę musiała to jakoś przeżyć!
Polecane

Z archiwum: sesja inspirowana Depeche Mode oraz dyskusja o wizerunku Czubaki, Kory, Lindy, Ossolińskiego

Z archiwum: „Nie muszę znać wszystkich modeli torebek z danego sezonu”, czyli Maffashion A.D. 2012

Polski film Netflixa robi furorę za granicą. „Plan lekcji” przypomina kino akcji z lat 80.

Dawid Podsiadło ma „cienkie warunki wokalne”. Krystyna Prońko o tym, jak młode pokolenie polskich artystów jest „klepane po plecach”
Polecane

Z archiwum: sesja inspirowana Depeche Mode oraz dyskusja o wizerunku Czubaki, Kory, Lindy, Ossolińskiego

Z archiwum: „Nie muszę znać wszystkich modeli torebek z danego sezonu”, czyli Maffashion A.D. 2012

Polski film Netflixa robi furorę za granicą. „Plan lekcji” przypomina kino akcji z lat 80.


