Z archiwum: „Nie muszę znać wszystkich modeli torebek z danego sezonu”, czyli Maffashion A.D. 2012
02-05-2023


W dniu, w którym oddawaliśmy ten magazyn do druku, polubiliśmy na Facebooku status jednego z naszych znajomych: „Jesteś tylko blogerką, gdyby nie internet, robiłabyś po prostu pamiętnik”. Polubiliśmy, bo to, co się wyprawia wokół blogów i z blogami w Polsce, zaczyna przybierać kształty karykaturalne. Oczywiście, że bloga może robić każdy, ale nie każdego z tej okazji należy wynosić pod niebiosa, czynić ekspertem, zapraszać do telewizji, robić z niego bohatera, sadzać w pierwszych rzędach. Tak, my sami, czyli media, jesteśmy odpowiedzialni za przewracanie w głowie nastolatkom. I dziś my sami, czyli K MAG, dokładamy się do tego. Nie myślcie sobie jednak, że wybór Maffefki na naszą bohaterkę odbył się bez sporów, kłótni, dyskusji, buntów i głośnego krzyczenia „NIE!”. Niemniej w ferworze dyskusji padały i argumenty, które coraz trudniej było nam zbijać: 1. Nie ma 17 lat, tylko 25 – jej blog nie jest więc jedynie zabawą nastolatki! 2. Prowadzi bloga od trzech lat, a nie od trzech miesięcy – jej blog przestał być więc jedynie zabawą, a zaczął być sposobem życia. 3. Statystyki – 1 000 000 (milion!) unikalnych odsłon bloga miesięcznie, 280 000 unikalnych użytkowników, 104 000 fanów na Facebooku, w końcu 298 057 – tyle wynosi całkowity zasięg fanpage’a tygodniowo. Nie, nie chcemy powiedzieć, że tyle ludzi nie może się mylić. Może i może. Ale postanowiliśmy to sprawdzić. Dla niepoznaki na spotkanie z Maffefką wysłaliśmy osoby, które spotkały się z nią po raz pierwszy w życiu...
To jak to jest z tym blogiem? Robisz go z pasji czy dla pieniędzy? A może chcesz dzięki niemu zrobić po prostu medialną karierę?
Kiedy zakładałam tego bloga, nie myślałam o takich rzeczach, jak współpraca z firmami, zarabianie pieniędzy czy dostawanie ciuchów. W ogóle nie mieściło mi się to wtedy w głowie, bo zwyczajnie nie było takich rzeczy. Potem firmy same zaczęły się do mnie odzywać – pojawiły się pierwsze, takie drobne propozycje. Żeby pokazać buty, żeby w poście pokazać, zrobić z czymś jakąś fajną stylizację. Dzisiaj jak otwieram skrzynkę mailową, to mam minimum 40 propozycji, właśnie od firm, każda zupełnie z innej beczki, inna stawka, inne wymogi. Ale na pewno, gdyby dziś blog nie sprawiał mi takiej samej przyjemności jak wtedy, gdy go zaczynałam, gdyby mnie to nie kręciło, a nawet relaksowało, tobym go raczej nie robiła. Nie robię tego dla pieniędzy, a gdyby tak było, to naprawdę mogłabym dużo więcej na nim zarabiać. Już dawno byłby wypełniony banerami i reklamami. Miałabym opis pralki czy pasków wybielających. I miałabym z tego miesięcznie naprawdę spory zarobek. Przynajmniej przy tych statystykach, jakie generuje Maffashion.
A wysokie statystyki masz właśnie dlatego, że tego nie robisz?
Tak. Wiem, za co go lubią czytelnicy. Wiem, jak reagują na różnego typu wpisy. Sama odwiedzam podobne blogi. Nie chciałabym wchodzić na nie i dostawać po oczach banerami. Prowadzę bloga, jakiego sama chętnie śledziłabym w sieci.
A dlaczego ludzie wchodzą na twego bloga?
Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Ile osób, tyle teorii. Może właśnie przez moją normalność? Mam świadomość, że nie jestem szczególnie wyjątkowa, nie mam stylu od haute couture. Ale właśnie dlatego mój blog ma taką dostępność, każdy może sobie coś swojego tam znaleźć. Poza tym bazuję głównie na zdjęciach, rzadko coś opisuję. Fotografia to „język uniwersalny”. Często to powtarzam, bo uważam, że ludzie nie umieją czytać ze zrozumieniem. A jak ja się namęczę nad zdjęciami, to chciałabym, żeby skupili się na nich, to one mają być tematem do dyskusji. Moje zdjęcia są proste w odbiorze. Albo się komuś konkretna stylizacja podoba, albo nie. Nie mam ambicji pisania, że mam na sobie czarne spodnie z mięciutkiego materiału. To, co robię, niech się broni samo.
Tekst nie musi być opisem tego, co masz na sobie. Można na nim pisać coś o sobie, o swoim życiu... Ludzie lubią czytać takie rzeczy.
I na blogu, i na Facebooku bardzo dużo się uzewnętrzniam. Myślę, że doszłam już do pewnej granicy, której nie chcę przekraczać. Mój blog nie jest modowy, jest personalny. Ludzi interesuje, jak się maluję, na którą dziurkę zapinam pasek, bo ktoś ma taki sam. Czasami śmieszne są pytania, które mi ludzie zadają, ale ja ich nie selekcjonuję. Dodaję też zdjęcia z Instagramu, które na bieżąco pokazuję – gdzie byłam, co robiłam, co jadłam, jaki film oglądałam.

A do czego są ci potrzebni ci wszyscy ludzie, ich oceny, komentarze? Co ci to daje?
Tak jest teraz. Jak założyłam bloga, to nie było tych obserwatorów...
Ale zakładałaś, że będą. Inaczej nie robiłabyś bloga, tylko zbierała zdjęcia do szuflady lub wklejała do zamykanego na kluczyk albumu. Bloga robi się dla ludzi. Po co ci oni? Do czego ci potrzebny kontakt z 90 tysiącami ludźmi? Co oni dają tobie?
Cieszę się, jak komentują i doceniają pracę, którą wykonałam...
Jedni doceniają, inni nie...
Wiadomo, nie ma tak łatwo. Nie staram się „dogodzić wszystkim”. To walka z wiatrakami i strata energii, którą mogę wykorzystać w ciekawszy sposób.
Ale my nie mówimy o życiu, ale o tobie. Kim ty jesteś, kiedy siadasz i czytasz te komentarze? Kiedy znów pokazujesz ludziom swoje zdjęcia we własnych stylizacjach?
Daję upust swojej artystycznej duszy. Coś tworzę i to publikuję. Post ma przede wszystkim podobać się mnie i być zgodny z moim poczuciem estetyki. Nigdy nie dodam czegoś, do czego nie będę przekonana. Nikt nie wywiera na mnie żadnej presji, nikt nade mną nie stoi. Każdy na takiego bloga patrzy inaczej. Są tacy, co powiedzą, że dziewczynka narcyz publikuje zdjęcia, bo oczekuje poklasku. Ale dla mnie to jest rodzaj ekspresji tego, co mi siedzi w głowie. I jest taka możliwość, że ci ludzie są i są ciekawi kolejnych postów, bo widzą w tym jakąś prawdę.
Jaką prawdę?
Ludzie pytają mnie o różne rzeczy – o znajomych, o to, czy i jak się odchudzam, jak robię brwi, a nawet czym golę pachy...
Pytają cię o to?
Tak. Jedni na serio. Inni dlatego, że chcą mi dopiec...
Tacy też są?
Są. Ale nie można dać się pochłonąć negatywnym komentarzom. Znam swoją wartość i wiem, co moi znajomi o mnie myślą. Jeśli oni mi powiedzą, że coś robię źle, wtedy się będę zastanawiała.
Wielu blogerów mówi, że dla nich liczy się tylko opinia znajomych, a nie komentarze w internecie. Ale to nieprawda, bo jednak wy, blogerzy, robicie wszystko, żeby mieć jak najwięcej obserwatorów, lajków, komentarzy...
Nie robię wszystkiego. Mogłabym wstawić zdjęcie swojego gołego tyłka, gdybym chciała mieć w jednej chwili rekordową liczbę wejść. Ale tego nie robię. Nie o to chodzi.
Myślisz, że jest duża różnica między wstawianiem zdjęcia gołego tyłka a codziennym pokazywaniem siebie w różnych stylizacjach?
Myślę, że jest. Bardzo duża.
A na ile twój blog pokazuje prawdziwą ciebie, a na ile jednak jakąś wymyśloną przez ciebie bohaterkę?
Nie wiem. Często robię posty typowo stylizacyjne, ale jest to jedynie 10-20% tego, co publikuję. Blog pokazuje mój styl, to moje życie. To, co robię, jak się ubieram, np. teraz się spotykam z wami, a potem zadzwonię do fotografa i zrobimy gdzieś kolejne zdjęcia i będzie kolejny post. A potem na jego podstawie obserwatorzy już sami sobie dopowiedzą, kim jestem i jaka jestem. Oni często wymyślają różne rzeczy o mojej osobowości. Czasem potrafią swoją wyimaginowaną wiedzę wmówić innym.
Lubisz tych swoich obserwatorów?
Bardzo lubię. Doceniam i czasem podziwiam, kiedy widzę, ile osób potrafi siedzieć na moim blogu o drugiej w nocy. I bardzo mnie cieszy, jak dostaję maila od jakiejś dziewczyny z małego miasta, w którym czytam, że dzięki mnie zrozumiała, że ona też może coś osiągnąć. To są takie przerysowane historie. Ale to naprawdę fajne, kiedy wiem, że kroczek po kroczku, wstawiając na bloga swoje zdjęcia, nieświadomie wpłynęłam na czyjeś życie. Ktoś np. zbiera znaczki i widzi, że jeśli będzie w tym konsekwentny, to potem może kogoś tym zaciekawi, zrodzi się z tego jakiś pomysł na życie. Albo że ktoś inny zacznie projektować ciuchy.
O nie, błagamy! Tylko nie projektować ciuchy! Teraz każdy projektuje ciuchy. A nie wystarczy być blogerem nawet przez trzy lata, żeby móc projektować ciuchy.
Chcecie czy nie, coraz więcej osób to robi. Ja sama mam swój sklep Staff by Maff. Ale to tylko przykład.
Nie mogłabyś jednak zbierać znaczków? (śmiech)
Kiedyś zbierałam karteczki (śmiech). Teraz cieszę się, że mogę robić coś tak fajnego jak tworzenie własnych ciuchów, poza tym jest to dla mnie również jakiś dochód. Mamy sklep internetowy.
I co wy tam za ciuchy sprzedajecie, szyjecie, hmm... projektujecie?
Znajoma, która ma szwalnię, zaproponowała mi współpracę. Ona jest taka zdolna! Pracuje w tym fachu od lat. Doskonale zna się na materiałach.
Czyli to jest tak, że ona robi ciuchy, a ty jesteś twarzą marki?
Nie. Razem je robimy. Wszystkie projekty są wspólne. Bywa, że jakaś rzecz jest „bardziej jej”, a inna „bardziej moja”. Ale współpracujemy ze sobą. Czasem oglądamy razem materiały, ona je wybiera, a ja wymyślam, co z nich robimy. Mam tę świadomość, że gdyby nie blog... Słuchajcie, ja nigdy nie miałam takiej ambicji, żeby być projektantką. Robimy normalne streetowe rzeczy dla każdego, żadna tam high fashion. To są ubrania, które sama chciałabym założyć, które chciałyby nosić dziewczyny czytające mojego bloga, znajomi czy inne blogerki.
Inne blogerki chodzą w pokazach Łukasza Jemioła. Widziałaś Jessicę Mercedes na wybiegu?
Widziałam. I najgłośniej krzyczałam! Nagrałam ją też na filmiku, który muszę zmontować i wrzucić na bloga.
Zazdrościłaś? Chciałabyś sama wyjść u kogoś w pokazie?
Mógłby mi się przydarzyć taki epizod. Fajna zajawka. Zrobiłabym to, ale na zasadzie ciekawego doświadczenia. A może lepiej się do tego nie przyznawać, bo zaraz powiecie, że chciałabym być modelką. A to nieprawda! Nie nadaję się do tego. Każdy ma inne powołanie.
Dlaczego jest tak, że każdy, kto robi bloga, musi udawać, że zna się na modzie i chce występować w charakterze eksperta od mody?
Nigdy tak nie twierdziłam! Jakbyśmy teraz przejrzeli jakieś wywiady ze mną czy moje wypowiedzi, tobyście zobaczyli, że moda nie jest tym, co wymieniam na pierwszym miejscu. To otoczenie rozdaje te etykietki. Nie promuję trendów, nie mówię, że mój styl jest zajebisty, nie piszę nigdzie „idźcie i kupujcie to, co mam na sobie, to jest najmodniejsze”. Wyciągam po prostu z szafy starą bluzkę i patrzę, czy się będzie dobrze komponowała z resztą ubrań i czy fajnie wyjdzie na zdjęciu.

Czyli bardziej interesują cię zdjęcia niż moda?
Tak. Bardziej interesuje mnie fotografia, kompozycja, estetyczne środki wyrazu niż moda wysoka. Stylizacja to dopełnienie. Nie muszę znać wszystkich modeli torebek z danego sezonu. Nie wszystko, co jest hitem sezonu, musi mi się podobać.
Ale przecież to nie ty robisz sobie zdjęcia, tylko fotograf.
Przez pierwszy rok robiłam zdjęcia sama. Tak się zaczęło, bo wstydziłam się kogoś prosić i tłumaczyć, do czego mi zdjęcia samej siebie. Robiłam te zdjęcia w ukryciu, nikt ze znajomych nie wiedział, co robię. Z czasem było coraz trudniej utrzymać to w tajemnicy. Potem przyjechałam do Warszawy, tu wszyscy, których poznawałam, albo dopytywali się, albo wiedzieli, że prowadzę bloga. Co ważne, na Maffashion nie ma ani jednej sesji, której sama bym nie obrobiła... no może poza kilkoma wyjątkami.
Co to znaczy?
Że sama robię selekcję zdjęć, kadruję, rozjaśniam, przyciemniam, podkręcam kolor. Oczywiście bez Łukasza, mojego współlokatora i fotografa, to by nie było to. Idealnie nam się współpracuje. Rozumiemy się
Podobno prowadziłaś warsztaty...
Z pytania na pytanie. Jeszcze nie dokończyłam odpowiadać na poprzednie...
To nic, sami dopiszemy. W końcu stwierdziłaś, że odbiorcy wiedzą lepiej...
(śmiech) Słusznie!
To mów o warsztatach!
Ale co mam mówić? Prowadziłam jako blogerka tygodniowe warsztaty.
Na jaki temat? Jak blogować? Jak robić posta?
Nie. Akurat ze stylizacji. Ale słuchajcie: nie byłam tam jako stylistka, tylko jako blogerka. I wszyscy, którzy brali w tym udział, byli w pełni świadomi, czym się zajmuję i jaki mam gust. Na warsztaty przyjechały obserwatorki mojego bloga, chciały się dowiedzieć, jak wygląda cały proces tworzenia bloga oraz jaka ja jestem. Ale to nie było tak: hej, przyjedźcie na warsztaty, Maffashion wykłada! Tam było kilku wykładowców, były zajęcia ze stylizacji, z szycia, z projektowania. Dziewczyny mogły się zapisywać na to, na co chciały. Dla mnie to było bardzo ważne doświadczenie. Przede wszystkim te dziewczyny, ich podejście, stosunek do mnie, świadomość, że ktoś docenia to, co robię... a w dodatku chce o tym posłuchać. Były takie fajne! I w większości miały rewelacyjny styl. Dobra, nie będę tak się zagłębiała! (śmiech)
Nie, no mów! To ciekawe!
Niektórzy myślą, że ja mam to wszystko przez znajomości. Albo przez kasę. Że rodzice mnie sponsorują. A ja nie jestem ani z bogatej rodziny, ani z „warszawki”. Jestem zwykłą dziewczyną z fajnego małego miasteczka.
Skąd?
Złotów koło Piły. Wielkopolska.
To dlaczego ci się udało? Jeżeli w ogóle uważasz, że ci się udało.
Oczywiście, że uważam, że mi się udało, i doceniam każdy, nawet najmniejszy tego sygnał...
Ciekawe więc, co cię tak wyróżnia?
Zielony irokez i duże cycki (śmiech).
Ktoś tak ma?
Nie, nie. Ja prawie nie mam cycków (śmiech). Chcę powiedzieć, że mi to tak jakoś samo wyszło. W sposób całkowicie naturalny. Nie da się wymusić na ludziach zainteresowania swoją osobą. Albo tak jest, albo nie. Ludzie myślą, że wystarczy mieć najlepszy aparat – mamusia i tatuś kupią – i robić sobie foteczki. Mieć co chwilę nowe ciuszki, bo przecież o to w tym wszystkim chodzi, żeby co post dodawać same nowe rzeczy. W głowie mi się to nie mieści.
A swoją drogą, skąd miałaś ciuchy, jak te... zaraz, ile lat temu zaczęłaś...?
Trzy.

Tak. Jak te trzy lata temu zaczynałaś robić bloga?
Z tego, co miałam w szafie.
Co tam miałaś?
No standardowo. Jedna para butów. Jedna kurtka i co chcesz dostać pod choinkę? Nowe spodnie (śmiech). Ale też to, co sobie kupiłam w lumpeksach i sama poprzerabiałam, bo było dla mnie za duże. Ja zawsze, odkąd pamiętam, pracowałam. Byłam opiekunką do dzieci, zbieranie porzeczek też mnie nie ominęło, potem pracowałam w agencji reklamowej, ale takiej agencji, w której się wszystko wycinało i robiło ręcznie. A potem zaczęłam pracować jako grafik, też w agencji reklamowej.
W agencji reklamowej w Złotowie?
No co się dziwicie? W Złotowie jest ich kilka. I basen też jest! Więc pracowałam, a podczas tego ostatniego etatu jako grafik za wypłatę robiłam maraton po dwóch ulubionych lumpeksach. Oczywiście, nie za całą pensję. Oprócz tego sama opłacałam studia. Czasami do zdjęć kupowałam ciuchy, w których nie pokazywałam się na ulicach Złotowa. Rzucałabym się w oczy. Wtedy chodziło mi głównie o bloga i o zdjęcia, nawet nie o to, by pokazywać siebie. Starałam się, żeby mój blog był czymś innym, czymś więcej niż słitfocią z buźką autorki. Nie chciałam, żeby ktoś oskarżał mnie o narcyzm. Często na zdjęciach miałam opuszczoną głowę. Nie było widać twarzy na pierwszym planie. Czasem w ogóle nie było jej w kadrze. Chodziło mi o fajny obrazek.
Mówiłaś, że wtedy wstydziłabyś się poprosić kogoś, by ci robił zdjęcia.
Ukrywałam to, że założyłam takiego bloga. Nie chwaliłam się tym. Jak miałam na ósmą do pracy, to wychodziłam o siódmej, kiedy na ulicach jeszcze było mało ludzi, a światło już było całkiem spoko, stawiałam aparat na śmietniku, bo to była taka mniej więcej wysokość, która nie skracała nóg... Oczywiście nie wiedziałam, ile mnie tam widać, w tym aparacie, w tym kadrze, więc pozy przyjmowałam cudaczne. Nawet teraz mój fotograf Łukasz mówi mi: „Wcześniej więcej pozowałaś” (śmiech). A to było po prostu wymuszone polowymi warunkami.
No dobrze, ale dlaczego wstydziłaś się?
Bo nikt by tego nie zrozumiał.
A tam! Bałaś się, że będą się śmiać?
Tak. Że głupia, że sobie robi zdjęcia. Mam ten problem do dziś, jak mnie ktoś prosi, żebym zapozowała do zdjęcia...
Na tak zwanej ściance...
Unikam tego, bo się wstydzę. Przeżywam horror, gdyby ktoś dotknął wtedy mojego serca, toby poczuł, jak mi wali. A ludzie myślą, że ja tak sobie pozuję i myślę, jaka jestem zajebista! Róbcie mi zdjęcia.
Umiesz robić taki dzióbek?
Dziubka raczej nie robię. Natomiast przez dłuższy czas miałam taki grymas, że wyglądałam, jakbym była nie w sosie. I zawsze miałam taką samą minę. To była mina stresowa. Ani uśmiech, ani złość, ani smutek. Grymas właśnie. Na blogu, pod postami, często czytam, że za mało się uśmiecham.
A czego brakuje polskim blogom? Ostatnio zajrzeliśmy na listę 100 najważniejszych blogów modowych świata i tam nie ma żadnego polskiego bloga. Nie ma też twojego. Czego brakuje twojemu blogowi, że się na niej nie znalazł?
To jest pytanie o to, czego brakuje polskiej sferze modowej. Zobaczcie, jak ona funkcjonuje na świecie, a jak funkcjonuje u nas.
No ale przejrzeliśmy mnóstwo polskich blogów modowych i one są rzeczywiście żenujące. Albo głupie, albo brzydkie. Albo głupie i brzydkie.
Bo ludzie nie mają pomysłu na siebie. I wydaje im się, że jak opublikują dwa-trzy posty, to zaraz ich projektanci będą zapraszać na pokazy. Później sława i salony. Teraz to chyba kwintesencja blogowania... Dużo się nie pomylę, jeśli powiem, że takie podejście ma teraz więcej niż połowa nowych blogerów „modowych”. Opieram się na mailach, jakie dostaję.
A dlaczego twojego bloga nie ma w pierwszej światowej setce?
Nie wiem. Nigdy do tego nie dążyłam. Jest w Polsce w pierwszej dziesiątce.
I satysfakcjonuje cię to?
Usiłujecie mi zarzucić, że moim głównym celem jest fame...
Tylko pytamy.
Oczywiście, że pytacie, ale ciągle zbaczacie w tym kierunku. A tak nie jest. Już pomijając was oboje, ale osoby wchodzące na bloga tak samo z góry zakładają, że celem moim i innych blogerek jest popularność i dostawanie ciuchów za darmo. Teraz jeszcze okładka w K MAG-u! Już widzę te komentarze, co ludzie będą mówili, dlaczego się na niej znalazłam!
Co będą mówili?
Najróżniejsze rzeczy! Co musiałam zrobić... kiedy, jak. Polska mentalność.
Gdybyś nie chciała sławy, założyłabyś warzywniak. I wtedy pytalibyśmy cię o ceny papryki na giełdzie. Ty jednak pokazujesz na blogu samą siebie.
Możecie to nazwać hipokryzją.
To po co osobie niezabiegającej o sławę okładka czasopisma?
To nie jest tak. Będzie fajna sesja, będę się mogła wcielić w jakąś rolę. Lubię, jak jest inaczej. Nie mogłabym robić ciągle zdjęć na bloga na tle tego samego garażu, na chodniku. Fajnie jest spróbować czegoś innego. Okładka? Jeszcze rok temu nie śmiałam o tym marzyć. Chcę to zrobić sama dla siebie. Już nawet ten wywiad różni się od innych. Mam ten problem, że wszystkie moje wywiady trwają mega, mega długo. Potem jest tyle materiału, że dziennikarze sobie to wycinają, jak chcą. Raz mi się zdarzyło, że zobaczyłam gdzieś swoją wypowiedź i jej koniec był na początku.
My też tak zrobimy. To się nazywa redakcja! (śmiech)
Materiał pochodzi z numeru K MAG 48-49 Material Girl 2012/2013, tekst: Natalia Jeziorek, Janusz Noniewicz.
zdjęcia Łukasz Ziętek
stylizacja Karla Gruszecka
makijaż i włosy Marianna Yurkiewicz
postprodukcja Paweł Modej
Polecane

Z archiwum: sesja inspirowana Depeche Mode oraz dyskusja o wizerunku Czubaki, Kory, Lindy, Ossolińskiego
![[Z archiwum K MAG] Wybraliśmy ją do numeru skandynawskiego, korzenie ma wschodnie. Agnieszka Żulewska i nasze narodowe schematy](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6304d003ca9b7014b9bab431/CF148488_goto.jpg)
[Z archiwum K MAG] Wybraliśmy ją do numeru skandynawskiego, korzenie ma wschodnie. Agnieszka Żulewska i nasze narodowe schematy

Różowy październik – miesiąc walki z rakiem piersi

„Jest to dla mnie naturalne, by się wygłupiać”– rozmawiamy z Vanessą Aleksander

Koziorożec. Classy i sassy. Rynsztok Zodiakary dla zodiakar i nie tylko
Polecane

Z archiwum: sesja inspirowana Depeche Mode oraz dyskusja o wizerunku Czubaki, Kory, Lindy, Ossolińskiego
![[Z archiwum K MAG] Wybraliśmy ją do numeru skandynawskiego, korzenie ma wschodnie. Agnieszka Żulewska i nasze narodowe schematy](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6304d003ca9b7014b9bab431/CF148488_goto.jpg)
[Z archiwum K MAG] Wybraliśmy ją do numeru skandynawskiego, korzenie ma wschodnie. Agnieszka Żulewska i nasze narodowe schematy

Różowy październik – miesiąc walki z rakiem piersi

„Jest to dla mnie naturalne, by się wygłupiać”– rozmawiamy z Vanessą Aleksander


