Kilkanaście lat temu spytano cię w wywiadzie, czego się najbardziej boisz. Odpowiedziałaś wtedy, że emerytury.
Nie boję się emerytury i dziwi mnie, że tak wtedy odpowiedziałam. Ale to rzeczywiście było dawno temu i chyba stanowi dowód na to, że człowiek bardzo się zmienia i rozwija. Ciekawe, że polska prasa od kilkunastu lat pyta mnie o emeryturę. Zawsze wydawało mi się to nie na miejscu, jakby tylko czekano, kiedy wreszcie skończę karierę. Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek przeszła na dosłowną emeryturę. Lubię być aktywna i uczyć się nowych rzeczy, mam tysiące zainteresowań. Tak naprawdę na co dzień raczej brakuje mi czasu na wszystko, co chciałabym robić.
Czego w takim razie się boisz?
Pewnie tego, że nie starczy mi czasu na zrealizowanie wszystkich planów. Że coś mnie ominie. Jestem jedną z tych osób, które wolą coś zrobić i popełnić błąd, niż nie spróbować i później tego żałować.
Jesteś w zawodzie od dwudziestu pięciu lat i cały czas utrzymujesz się na topie. Co o tym decyduje?
Trudno mi to ocenić. Lubię to, co robię, oraz ludzi z tym związanych. Uwielbiam być na planie, pracować z kreatywnymi osobami. Spośród wielu różnych czynników ten entuzjazm do zawodu wydaje mi się bardzo ważny. Jestem też w komfortowej sytuacji, kiedy mogę decydować o tym, z kim pracuję, a jakiego projektu się nie podejmę.
Nigdy nie chciałaś całkowicie porzucić mody?
Nie, nigdy nie miałam takiego momentu.
Nigdy nie dotknęło cię wypalenie zawodowe? Albo zmęczenie?
Bywało, że potrzebowałam przerwy. Był okres, kiedy bardzo dużo podróżowałam. Byłam jak piłeczka ping-pongowa, która cały czas odbijała się między Los Angeles a Nowym Jorkiem i Paryżem. Kiedy pani w Starbucksie na lotnisku witała mnie po imieniu i dokładnie wiedziała, co zamówię, zorientowałam się, że jakaś granica została przekroczona. Miałam przesyt podróży, hoteli, życia na walizkach. Zorientowałam się, że chociaż bywam w tylu miejscach, tak naprawdę niczego nie widzę, niczego nie zwiedzam. Znam tylko hotele i lotniska.
Zaczęłam inaczej planować pracę i podróże, zostawiając sobie więcej czasu i przestrzeni na miejscu, oraz zatrzymywać się u znajomych na kanapach. Jednak fakt, że w ogóle mogłam to zmienić, wynika z tego, że znajdowałam się już na innej pozycji i mogłam sobie pozwolić na pracę na własnych zasadach.
Na początku kariery łączyłam pracę z nauką w szkole, co sprawiało, że często byłam nieosiągalna. Po pewnym czasie pierwszy hype trochę wygasł, przeprowadziłam się z Polski do Paryża, a następnie do Nowego Jorku. Wtedy wciąż pracowałam prawie codziennie, jednak nie były to współprace moich marzeń. Zawsze wychodziłam z założenia, że jeśli mam zostać w tym zawodzie, to tylko pracując z najlepszymi. Po prostu robiąc to na najwyższym poziomie. Pomyślałam, że jeśli nie uda mi się tego osiągnąć w ciągu sześciu miesięcy, to najzwyczajniej rzucę modę. Zawsze do wszystkiego podchodzę bardzo ambitnie, nie jestem w stanie robić czegoś na „przeciętnym” poziomie.
Zawsze wychodziłam z założenia, że jeśli mam zostać w tym zawodzie, to tylko pracując z najlepszymi. Po prostu robiąc to na najwyższym poziomie. Pomyślałam, że jeśli nie uda mi się tego osiągnąć w ciągu sześciu miesięcy, to najzwyczajniej rzucę modę. Zawsze do wszystkiego podchodzę bardzo ambitnie, nie jestem w stanie robić czegoś na „przeciętnym” poziomie.
Zakładałam, że pójdę na studia. Myślałam o ścisłych kierunkach, trochę inspirowałam się rodzicami, lekarzami weterynarii, ale nie planowałam niczego konkretnego. Możliwe, że podskórnie czułam, czy może raczej głęboko wierzyłam, że mi się uda.
Jak zmieniła się branża od tego czasu?
Internet, świat cyfrowy zmienił wszystko! Nawet sam start w modzie. Dziewczyny, które teraz wchodzą w ten świat, wiedzą o nim naprawdę dużo. Wszystko wyszukują w internecie, wysyłają zdjęcia do agencji przez DM-y. Ja, zaczynając, namiętnie kartkowałam magazyny, kupowałam „Twój Styl”, który trochę zajmował się modą, i wycinałam z niego jakieś skrawki, zdjęcia. Robiłam notatki, zapisywałam nazwiska projektantów, stylistek, fotografów. W ten sposób wszystkiego się uczyłam.
Magazyny straciły na znaczeniu?
Raczej zmieniło się ich znaczenie. Dawniej pojawienie się na okładce włoskiego „Vogue’a” oznaczało, że masz karierę zaplanowaną na kolejne pięć lat. Kiedyś istniała zaledwie garstka magazynów, fotografów czy projektantów, którzy się liczyli i rzeczywiście decydowali o karierze modelki oraz o tym, co jest modne, co uważamy za piękne, jak powinniśmy wyglądać. W dzisiejszych czasach domów mody, magazynów i publikacji jest nieporównywalnie więcej, a do tego doszły platformy internetowe. To powoduje, że jest więcej fotografów, stylistów, ludzi, którzy mogą się zaangażować i mają szansę zaprezentować swoją wizję. Moda stała się bardziej różnorodna i dostępna, a to wszystko ją zdemokratyzowało. Uważam tę akurat zmianę za coś pozytywnego.
Ale jednocześnie sprawia, że pojedyncze wydarzenia nie są tak ważne, bo równolegle dzieje się tyle innych rzeczy?
Coś w tym jest. Kiedyś świat mody był zdecydowanie mniejszy, bardziej tajemniczy, nie był tak wielkim biznesem napędzanym pieniędzmi. Pierwszy rząd na pokazach składał się z przyjaciół, paru szanowanych dziennikarzy, śmietanki świata mody, sztuki, ewentualnie kina. Nie było social mediów, więc nie było influencerów. Nie było tylu kamer na backstage’u ani internetowych relacji, więc nie było tak szerokiego i szybkiego dzielenia się informacjami. Zresztą moda była zdecydowanie wolniejsza, tempo było inne. Wszyscy mieliśmy więcej czasu – projektanci na tworzenie kolekcji, a działy kreatywne na sesje. Teraz robi się po dwanaście, szesnaście zdjęć dziennie, wtedy maksymalnie sześć. Mieliśmy czas, aby wszystko dopracować, dopieścić. Avedon potrafił doskonalić jedno zdjęcie przez cały dzień, czasami dwa. Sam backstage pokazów również był całkowicie inny. Panował tam wielki, kreatywny harmider. To naprawdę wyglądało mniej więcej tak jak w teledysku „Too Funky” George’a Michaela. Moda była mniej wykalkulowana, mniej skupiona na kasie, stąd też bardziej kreatywna. Teraz o większości decyduje strona biznesowa.
To naprawdę wyglądało mniej więcej tak jak w teledysku „Too Funky” George’a Michaela. Moda była mniej wykalkulowana, mniej skupiona na kasie, stąd też bardziej kreatywna. Teraz o większości decyduje strona biznesowa.
Teraz ta kreatywna część branży została stłumiona?
Nie wszędzie… I nie muszę daleko szukać przykładów. Jestem bardzo dumna z naszej sesji z Marcinem Kempskim, ale faktem jest, że nie mieliśmy na nią tyle czasu, ile bym sobie wymarzyła, aby doszlifować każdy pomysł, każde ujęcie. Tak teraz wyglądają realia. Co nie zmienia faktu, że to właśnie takie projekty trzymają mnie w tej branży, dają niesamowitego kopa energii. Dla mnie ta praca jest właśnie o tym. Masz jakiś pomysł, a następnie tworzysz coś z niczego. Bo moda powstaje z niczego, tworzymy świat, który tak naprawdę nie istnieje.
Z twoich słów wynika, że moda nie jest o ubraniach, tylko o kreowaniu, o estetyce, pięknie.
Tak właśnie jest. Legendarny Bill Cunningham, nieżyjący już uliczny fotograf, powiedział kiedyś, że ubrania są zbroją, którą zakładamy, aby przetrwać w codzienności. Kocham modę dzięki ludziom, którzy w niej tworzą. Dyrektorzy kreatywni, fotografowie, projektanci – uwielbiam ich świat, ich wizje, ich pomysły. Takimi osobami otaczałam się od początku swojej ścieżki w modelingu. Nie wchodziłam w ten świat, żeby zyskać rozpoznawalność, sławę. Dla mnie mobilizacją była możliwość przebywania i tworzenia razem z nimi.
Kogo wymieniłabyś w tym gronie?
Karla Lagerfelda, Inez van Lamsweerde i Vinoodh Matadina, Ezrę Petronio, Ferdinando Verderi. Uwielbiam też pracować z Juergenem Tellerem. To osobliwa, radykalna wizja piękna. Anthony Vaccarello, z którym przyjaźnię się od czternastu lat i którego poznałam jeszcze przed jego pierwszym pokazem. To, co obecnie robi w Saint Laurent, jest olbrzymim wyzwaniem, ale Anthony potrafi połączyć dziedzictwo marki ze swoją wrażliwością oraz wizją mody.
W wielu branżach wraca się do takiego rzemieślniczego podejścia, bardziej slow. W modzie też widzisz tęsknotę za starymi dobrymi czasami, kiedy można było sobie pozwolić na więcej przestrzeni, na kreatywność?
To niestety nie jest dominująca tendencja, ale rzeczywiście coś takiego się pojawia.
Napędził to internet, który sprawił, że wszystko jest tak łatwe i prędkie do dostania, że niektórzy szukają czegoś unikalnego. Mamy także do czynienia ze wzrastającą świadomością ekologiczną i społeczną, stąd rosnące zainteresowanie i popularność lokalnych marek oraz vintage, co pozwala na bardziej zrównoważoną modę oraz eksperymentowanie z unikalnymi stylami. Trend „slow” widać też wśród niektórych projektantów, którzy decydują się na dwie kolekcje zamiast czterech czy nawet sześciu rocznie. To oczywiście nieliczna grupa, bo nie każdy może sobie na coś takiego pozwolić w dzisiejszych czasach.
A skąd wzięło się to przyspieszenie w modzie? Przez internet, social media czy z powodu presji czasu narzucanej przez fast fashion?
To chyba szersze zjawisko. Świat pędzi, żyjemy w czasach przesytu i wzrastającego konsumpcjonizmu. Żyjemy w społeczeństwie, które jest pochłonięte ideą, że osobiste szczęście i dobrostan psychiczny opierają się na kupowaniu i posiadaniu dóbr materialnych. Media społecznościowe przyspieszyły rozprzestrzenianie się trendów. Jesteśmy zalewani informacjami, inspiracjami, zdjęciami, zmieniającymi się trendami i wciąż oczekujemy czegoś nowego, czym możemy się podzielić na naszych kontach instagramowych, szybko się nudzimy. Nasze tempo jest niebezpieczne.
A jak ty się czujesz, uczestnicząc w tym wszystkim? Jesteś częścią tego przyspieszenia. Branża, w której pracujesz, wznieca w ludziach chęć posiadania.
To pewnie trochę ironia całej sytuacji. Pracuję w świecie mody, który jest światem komercyjnym, konsumpcyjnym, a zarazem sama kupuję mało ciuchów. Staram się wybierać rzeczy vintage i z secondhandów, a przede wszystkim nie kupować rzeczy, których nie potrzebuję. Inwestować w coś droższego, ale na lata. Kontrolować swoje odruchowe zachcianki. Gdy to możliwe, wybieram bardziej zrównoważone opcje. Kiedy jestem w Polsce, do rodzinnego miasta jadę pociągiem. Zdaję sobie sprawę, że to są bardzo drobne rzeczy, że tak naprawdę potrzebujemy dużych systemowych zmian. Bardzo chciałabym, żeby cały świat trochę zwolnił, ale jednocześnie żyję w tym świecie i chyba nie miałabym odwagi stanąć z boku i zacząć żyć w całkowicie spowolnionym tempie.
Co jeszcze zauważalnie zmieniło się w ostatnich latach? Dużo mówi się o kanonach piękna.
Tak, to się oczywiście bardzo zmieniło. W dzisiejszych czasach za piękne uważane jest to, co oryginalne. Na wybiegach widzi się zdecydowanie większą różnorodność wśród dziewczyn zarówno pod względem pochodzenia, jak i wieku czy rozmiaru. Bardzo mnie cieszy, że moda zaczyna lepiej reprezentować całe społeczeństwo, a nie tylko jego wycinek. Poza tym modelki zyskały głos. Wcześniej za dużo się o nich nie wiedziało, ani o tym, co mają do powiedzenia, w co wierzą, co wspierają, czym się interesują.
Bardzo mnie cieszy, że moda zaczyna lepiej reprezentować całe społeczeństwo, a nie tylko jego wycinek. Poza tym modelki zyskały głos. Wcześniej za dużo się o nich nie wiedziało, ani o tym, co mają do powiedzenia, w co wierzą, co wspierają, czym się interesują.
To dzięki temu zaczęłaś udzielać się społecznie?
Mój sukces oraz rozpoznawalność bardzo mi pomogły w stworzeniu fundacji SEXEDPL. Szczególnie przy pierwszej kampanii i promocji pierwszej książki.
Opieraliście ją głównie na social mediach?
Nagłaśnialiśmy ją wszędzie, również w mediach tradycyjnych, ale to social media stały się głównym źródłem wiedzy i informacji, więc siłą rzeczy i my sporo poprzez nie działamy. Pozwalają nam dotrzeć do ogromnej ilości ludzi w całej Polsce. Siedemdziesiąt procent osób regularnie odwiedzających naszą platformę jest spoza dużych miast. Na naszym Instagramie fundacyjnym nie tylko edukujemy, ale też wspieramy. Mamy ekspertki i ekspertów, którzy na co dzień odpowiadają na DM-y.
Nie powiedziałabym o sobie, że jestem instagramerką. Przeciwnie, podchodzę do social mediów z dużym dystansem. Nie traktuję tej platformy biznesowo. Jeśli coś pokazuję albo reklamuję, to tylko rzeczy, w które wierzę. Zazwyczaj są to osobiste współprace bądź projekty ważne dla mnie z różnych powodów. Wiem, że niektórzy traktują swoje platformy czysto biznesowo, i to też jest ok. Nie oceniam tego.
Spotkałaś się z jakimiś negatywnymi reakcjami albo konsekwencjami z powodu zaangażowania w protesty kobiet albo w kwestię edukacji seksualnej?
Siedem lat temu, kiedy zaangażowałam się w kwestie dostępu do edukacji seksualnej w Polsce, rzeczywiście był to dość trudny temat. Straciłam parę kontraktów. Trzeba jednak mieć świadomość, że robiąc cokolwiek, zawsze zetkniesz się z negatywnymi reakcjami. Social media są binarne, podczas gdy świat taki nie jest. Ludzie wpadają w skrajności, ostro reagują na różne zjawiska. Brakuje mi w tym umiaru i zdrowego rozsądku. Wolałabym, żebyśmy słuchali się nawzajem, wymieniali opiniami, próbowali zrozumieć drugiego człowieka.
Badania pokazują, że social media tworzą bańki informacyjne, radykalizują nas.
To prawda. Wydaje nam się, że dzięki obecności na tych platformach i korzystaniu z internetu, stajemy się bardziej otwarci na świat. Prawda jest taka, że algorytmy serwują nam to, w co wierzymy i co lubimy. Nie widzimy nic innego, nie mamy styczności z innością. Bardzo często mylimy to, co dzieje się w social mediach, z rzeczywistością. Nie mówię nawet o rzeczach oczywistych, jak wszechobecne fejki czy deepfejki. Tak samo niebezpieczne są działania polaryzujące. Głośne grupy z jednej czy z drugiej strony roszczą sobie prawo do reprezentowania nas, mówienia w naszym imieniu, pomimo że nikt im takiego upoważnienia nie dał. A najbardziej wybijają się oczywiście ci, którzy są najgłośniejsi, najbardziej skrajni. Social media odcinają nas od rzeczywistości, dobrze udokumentowany jest też ich zły wpływ na nasze samopoczucie i samoocenę. Są po prostu uzależniające. Mniej koncentrujemy się na budowaniu relacji ze sobą nawzajem. Jesteśmy skupieni na sobie, a przez to coraz bardziej nieszczęśliwi.
Bardzo często mylimy to, co dzieje się w social mediach, z rzeczywistością. Nie mówię nawet o rzeczach oczywistych, jak wszechobecne fejki czy deepfejki. Tak samo niebezpieczne są działania polaryzujące. Głośne grupy z jednej czy z drugiej strony roszczą sobie prawo do reprezentowania nas, mówienia w naszym imieniu, pomimo że nikt im takiego upoważnienia nie dał.
Jak w kontrze do tych zjawisk starasz się budować swoje relacje i swoją przestrzeń?
Staram się ograniczać czas spędzany w telefonie. Sięgać po książki. Mieć czas dla przyjaciół, na kontakt z naturą, którego bardzo potrzebuję. Na wysiłek fizyczny. Bardzo dbam też o to, żeby regularnie widywać się z rodziną.
Jestem. Zawsze doceniałam to, że los ulokował mnie w kochającej rodzinie. Mam świetnych rodziców i cudowną siostrę. Wszyscy bardzo mnie wspierali. Miałam cudowne dzieciństwo, więc od początku byłam ogromną szczęściarą, ale jestem szczęśliwa także dlatego, że coraz lepiej czuję się we własnym ciele i z sobą samą. To zabawne, bo wiele osób myśli, że jeśli pracujesz w świecie mody i często stajesz przed kamerą, musisz mieć ogromną pewność siebie. Modelki to zazwyczaj młode osoby, które dopiero budują świadomość tego, kim są. Ta praca tego nie ułatwia, wymaga od ciebie w pewien sposób niebycia sobą. Ja cały czas staram się nad sobą pracować. Widzę, że wiele muszę się jeszcze nauczyć, wprowadzić zmiany w pewnych sferach życia. Jestem bardzo krytyczna wobec siebie samej.
Jestem bardzo bezpośrednia i tego samego oczekuję od innych. Otwieram się na konstruktywną krytykę, sama także mówiąc wprost, co myślę, ale zdaję sobie sprawę, że czasem brakuje mi filtra i potrafię kogoś zranić. To tylko przykład kwestii, nad którą pracuję i której świadomie się uczę. Uczę się też, jak zachowywać w życiu balans i nie dać się całkowicie pochłonąć pracy.
Nad jakimi projektami teraz pracujesz?
Na co dzień pracuję z Yves Saint Laurent nie tylko jako modelka i ambasadorka, ale również konsultantka. Są też inne, bardziej kreatywne projekty, nad którymi muszę usiąść, więc na razie wolę o nich nie mówić i nie zapeszać. Od jakiegoś czasu robię też sporo zdjęć dokumentalnych, co jest dla mnie szczególnie ekscytujące. Poza tym mam cudowny team SEXEDPL, a z racji zmiany w naszym kraju otwiera się przed nami wiele drzwi, które wcześniej były zatrzaśnięte. Jesteśmy po rozmowach z nową ministrą edukacji oraz ministrą zdrowia. To napawa mnie ogromnym optymizmem, wreszcie widzimy nadzieję. Teraz wystartowaliśmy z dużą akcją uświadamiającą ludzi, czym jest HPV. Działania mamy rozplanowane na rok i jest wśród nich także organizacja punktów szczepień. Cały czas działa nasza Antyprzemocowa Linia Pomocy 720 720 020. Z psychologami i seksuologami przygotowujemy również dostosowane do wieku scenariusze dla nauczycieli do prowadzenia zajęć. Stworzenie podstawy programowej trochę potrwa i szkoda, aby roczniki, które obecnie są w szkołach, straciły szanse na tę edukację. Roześlemy je do placówek, będzie można ściągnąć je z internetu. Kontynuujemy też akcję „HejtOut” edukującą na temat hejtu w internecie i uczącą, jak na niego reagować.
Co najbardziej cię zaskoczyło w pracy w fundacji?
Zaczynałam dosyć naiwnie. Myślałam, że jeśli naświetlę jakiś problem, powiem o nim głośno, to rzeczywistość zacznie się zmieniać. Ludzie zobaczą, że temat jest ważny, wytworzy się presja, aby wprowadzić edukację seksualną do szkół. Szybko się zorientowałam, że świat tak nie funkcjonuje.
Od początku zależało mi na zbudowaniu czegoś, co nie będzie tylko hasztagiem albo pojedynczą akcją. Chciałam stworzyć coś, co stanie się rzeczywistym wsparciem dla ludzi, pomocą. Czymś, co pociąga za sobą systemowe zmiany. Czymś namacalnym. Dopiero wtedy na własnej skórze się przekonałam, że takie rzeczy buduje się latami. Przy tworzeniu SEXEDPL skoczyłam na naprawdę głęboką wodę, nigdy wcześniej nie robiłam nic podobnego. Wiele się nauczyłam od osób, które poznałam, budując fundację. Sama dzięki temu bardzo się rozwinęłam. Niesamowicie się cieszę, że SEXEDPL zaczyna istnieć całkowicie niezależnie ode mnie. Na początku musiałam wszystko podpinać pod swoje nazwisko, aby trafić do ludzi. Oczywiście nadal pracuję nad każdym projektem, jednak SEXEDPL ma już swoje własne miejsce w przestrzeni publicznej, własne DNA, jest rozpoznawalny i zdobyliśmy zaufanie ludzi.

Anja Rubik – urodzona w Polsce supermodelka, od lat na szczycie branży modowej. Brała udział w kampaniach najbardziej znanych domów mody, jak Chloé, Gucci, Chanel, Valentino, Estée Lauder, Versace i YSL. Stała się jedną z najbardziej rozpoznawalnych muz Karla Lagerfelda, a także pomogła rozpocząć karierę Anthony’ego Vaccarello, dyrektora kreatywnego domu mody Saint Laurent. Jako założycielka i redaktorka naczelna autorskiego „25 Magazine” Rubik stała się siłą twórczą, prezentując artystów i fotografów z całego świata, w tym Inez van Lamsweerde i Vinoodh Matadina, Marinę Abramović, Arakiego, Woodkida, JR, Carstena Hollera, Hedi Slimane’a, Daniela Arshama. Prowadziła panel dyskusyjny z Mirosławem Bauką na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki i Kultury w Stambule. W uznaniu za jej globalne doświadczenia w zakresie przedsiębiorczości i filantropii od 2016 roku zasiada w radzie doradców Brooklyn Museum. W 2017 roku przyjęła rolę Konsultantki Kreatywnej oraz Ambasadorki organizacji Parley, z którą nieustannie współpracuje, dążąc do ożywienia globalnych kampanii na temat świadomości o stanie zanieczyszczenia oceanów. W tym samym roku Rubik założyła fundację SEXEDPL, która działa w temacie wszechstronnej edukacji seksualnej.
zdjęcia Marcin Kempski
stylizacja Karla Gruszecka
makijaż Marianna Yurkiewicz / D'Vision Art
włosy Adrian Własiuk / Van Dorsen Artists
paznokcie Patrycja Jewsienia
dom produkcyjny I LIKE PHOTO
producent wykonawczy Mikołaj Jaźwiecki
producent Radek Nieroda
asystent fotografa Gabriel Orłowski
asystent światła Arek Polański
asystentka stylistki Paulina Taranowicz
retusz Dust & Grain