![[Z archiwum K MAG] Odsłonić czy zakryć? Jak kino zmieniało seks, a seks – kino](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6677e4e1d4d95a6544e85b32/love-gaspar-noe.jpg)
![[Z archiwum K MAG] Odsłonić czy zakryć? Jak kino zmieniało seks, a seks – kino](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6677e4e1d4d95a6544e85b32/love-gaspar-noe.jpg)
Nie jesteśmy wprawdzie na kozetce u doktora Freuda, ale zacznijmy od analizy wspomnień. Zanim pojawił się seks, istniała tylko sofa oraz odbiornik telewizyjny, nieco zbyt obszerny z tyłu i zaokrąglony od frontu. W filmie „Wideodrom” (1983) Davida Cronenberga ta wypukłość robi się żywa, kineskop pochłania bohatera zmysłowymi ustami Debbie Harry, wciąga w pułapkę jak pająk w kamuflażu pięknej rośliny. Metafora, której w żadnym stopniu nie nadwyrężył upływ czasu. Ekran przyciąga widokiem, dźwiękiem, kształtem, kolorem. Posiada szczególne właściwości erotyczne: obiecuje rozkosz, lecz rzadko przynosi prawdziwą satysfakcję.
Materiał pochodzi z numeru K MAG 118 Sexual Healing 2024, tekst: Marcin Stachowicz.
Póki co wciskam jednak pauzę, jeszcze za wcześnie na kategorię „X”. Na razie macie osiem lat, są lata dziewięćdziesiąte, a odbiornik wyświetla, powiedzmy, drugą część „Zabójczej broni” (1989) albo jakiś inny tytuł, równie popularny w epoce VHS-ów. W środowisku zdominowanym przez telewizję ramówkową, którą zazwyczaj oglądało się całymi rodzinami, ewolucja wyposażyła osoby dorosłe w szczególny typ radarów. Kiedy zbliżał się TEN moment, duży pokój powoli wypełniało nerwowe pokasływanie – sygnał, że niedługo na ekranie pojawi się seks. Dłoń ojca rozpoczynała wędrówkę w poszukiwaniu pilota i nagle, bez wyraźnej przyczyny, musiał koniecznie sprawdzić, co dzieje się na innych kanałach. Gorzej, jeśli pilot wpadł między siedzisko a oparcie albo ktoś porwał go do kuchni. Wtedy do akcji wkraczała ręka matki i ciepłą zasłoną oddzielała oczy małolata od zakazanych obrazów. Trudno, niech już słyszy, módlmy się, żeby nie pojął. Natomiast widok… O, widok to zupełnie inny rodzaj zagrożenia. Widok należało za wszelką cenę odciąć. Nawet kosztem zbrukania rodzicielskiego autorytetu (bo jak to wszystko wyjaśnić później dzieciom?). Choćby za cenę przerwania finałowego speechu detektywa, na który czekało się całe sobotnie popołudnie.
„Niebywale obrzydliwe”
Wasze pierwsze doświadczenia z filmowym seksem mogą być oczywiście zupełnie różne, zakładam jednak, że wielu milenialsów odnajdzie w takiej najntisowej pocztówce coś ze swojego dzieciństwa. W moim przypadku instynktowna rodzicielska cenzura była pierwszym – jeszcze nieświadomym – kontaktem z regułą, o której kilkanaście lat później napisze Linda Williams, autorka książki „Seks na ekranie” (2008; tłum. Miłosz Wojtyna). Ta wpływowa filmoznawcza analiza zaczyna się od nakreślenia semantycznej podwójności angielskiego czasownika „to screen”, który może oznaczać zarówno „wyświetlanie czegoś na ekranie”, jak i „osłonięcie kogoś za pomocą ekranu”. Prosta w gruncie rzeczy obserwacja prowadzi badaczkę do tezy, że film – przynajmniej w kwestiach erotyki – jednocześnie pewne rzeczy ujawnia i zakrywa. Pokazuje seks, ale robi to zawsze w ramach określonej konwencji – zależnej od czasów, polityki, systemu produkcji, gatunku, budżetu i tak dalej – uwypuklając jedno, a chowając inne. W dużym stopniu to także jeden z tych nowoczesnych wynalazków, które seks stwarzają, konstruują to, jak na niego patrzymy i czym on dla nas jest jako zjawisko kulturowe. Uprawia pedagogikę intymności: uczy „właściwej” realizacji pragnienia, a zarazem robi z prawdziwego stosunku scenę, na którą zawsze – podobnie jak w sali kinowej – spogląda jakaś wyobrażona publiczność. Kino skłania nas do dbałości o pozory, na wszelki wypadek lepiej mówić, poruszać się i wyglądać tak, jak wyglądają kochankowie na filmach (powszechny dostęp do twardej pornografii jeszcze te restrykcyjne normy podkręci). Kto przy młodzieńczym pocałunku nie próbował imitować zachowań podpatrzonych u aktorów i aktorek, ten niech pierwszy rzuci kamieniem i roztrzaska lustrzane szkiełko ekranu.
Prosta w gruncie rzeczy obserwacja prowadzi badaczkę do tezy, że film – przynajmniej w kwestiach erotyki – jednocześnie pewne rzeczy ujawnia i zakrywa. Pokazuje seks, ale robi to zawsze w ramach określonej konwencji – zależnej od czasów, polityki, systemu produkcji, gatunku, budżetu i tak dalej – uwypuklając jedno, a chowając inne. W dużym stopniu to także jeden z tych nowoczesnych wynalazków, które seks stwarzają, konstruują to, jak na niego patrzymy i czym on dla nas jest jako zjawisko kulturowe.
Pocałunek kochanków to prototyp wszystkich późniejszych przedstawień seksu w ruchomych obrazach. Pierwszym aktem seksualnym w historii kina – i jednocześnie jednym z pierwszych filmów w ogóle – była krótka sekwencja całującej się pary w „Pocałunku” (1896) Thomasa Edisona. Wyświetlany razem z dziewięcioma innymi „shortami” w kinetoskopie (urządzeniu przypominającym projektor z wizjerem do jednoosobowego użytku) miał „z porażającą dokładnością ukazywać najdrobniejsze szczegóły każdej fazy pocałunku”. „Prawdziwość tego obrazu jest objawieniem. (…) to obietnica nieskończonych możliwości” – reklamy w XIX-wiecznej prasie w emocjonalnym tonie podbijały stawkę, ale to dopiero projekcje na dużym ekranie spowodowały oczekiwany szok poznawczy. Williams przytacza oburzoną recenzję z pisma literackiego „Chap Books”: „Rzeczy tego typu są wystarczająco zwierzęce w naturalnych rozmiarach. Powiększone i uwypuklone do potwornej wielkości wydają się wręcz niebywale obrzydliwe”. Symptomatyczne – w epoce wiktoriańskiej, która doprowadziła do niemal całkowitego wyrugowania cielesności z życia publicznego, niewinny buziak dwojga dojrzałych aktorów urastał do rangi poważnego ekscesu, choć za rogiem złoty okres segregacji rasowej trwał w najlepsze. Warto przy tym pamiętać, że w Stanach Zjednoczonych początek XX wieku był mimo wszystko okresem względnej swobody dla wykluwającej się hollywoodzkiej kinematografii. Wraz z dojrzewaniem nowego medium presja na purytańską kontrolę tylko urośnie. Nie minie nawet czterdzieści lat od premiery filmu Edisona, a w Hollywood pocałunek stanie się jedyną dopuszczalną formą przedstawiania ludzkiej seksualności.
Z tej pionierskiej epoki przetrwało do dzisiaj na pewno jedno: kinowy seks od jego reprezentacji na siostrzanych ekranach – choćby od twardej pornografii w internecie czy seriali na platformach streamingowych – odróżniają rozmiary obrazu. „Potworna wielkość” budziła zgorszenie w 1896 roku, a współcześnie, choć granice tego, co dopuszczalne, są już zupełnie gdzie indziej, nadal nie jest w pełni przezroczysta. Możemy przyjąć, że publiczność europejskich festiwali filmowych nie zastanawia się przesadnie często, czy w salach kinowych ogląda seks symulowany, czy stosunek typu hardcore, natomiast wciąż potrafi ją zbulwersować łamanie wizualnych kodów „dobrego smaku”. Canneńska premiera „Love” (2015) Gaspara Noé wywołała zgorszenie nie ze względu na trójwymiarowe zdjęcie penisa wytryskującego wewnątrz pochwy (a zarazem w kierunku widowni) – w czasach powszechnego dostępu do obrazów medycznych i zróżnicowanych form pornografii mało kto może sobie pozwolić na stwierdzenie, że, jak za Edisona, widzi coś po raz pierwszy z tak „porażającą dokładnością”. Chodziło raczej o skalanie „świętego medium”, o „epatowanie” ogromnych rozmiarów przedstawieniem, które nie było godne wielkiego ekranu i pochodziło z „niskiej” domeny smartfona z dostępem do sieci.
Możemy przyjąć, że publiczność europejskich festiwali filmowych nie zastanawia się przesadnie często, czy w salach kinowych ogląda seks symulowany, czy stosunek typu hardcore, natomiast wciąż potrafi ją zbulwersować łamanie wizualnych kodów „dobrego smaku”.
Zdarza się również, że oburza nie wielkość, lecz długość sceny (szczególnie jeśli występuje w połączeniu z przedstawieniami nieheteronormatywnej seksualności). Powszechnie chwalonemu „Życiu Adeli” (2013) Abdellatifa Kechiche’a od początku towarzyszyły narzekania części widzów, że kilkanaście minut realistycznego lesbijskiego seksu to już „gruba przesada”. W tym przypadku, pomijając prawdopodobny wątek homofobiczny, kolektywna intuicja okazała się słuszna: obecnie jesteśmy już świadomi, że metoda Kechiche’a, polegająca na nakłanianiu aktorek do „porzucenia wszelkich hamulców” i negowaniu ich barier psychofizycznych, to niedopuszczalne przekroczenie etyczne i zwyczajny błąd w sztuce reżyserii filmowej. Dzisiaj standardy ewoluują wraz z rosnącą świadomością i wrażliwością społeczną, powoli budzimy się w świecie coraz sprawniej respektującym intymne granice osób aktorskich. Ktoś może nazwać ten proces „nowym purytanizmem”, ktoś inny (w tym ja) – długo wyczekiwanym cywilizowaniem branży, które i tak przychodzi z opóźnieniem sięgającym kilku dekad przemocy i nadużyć traktowanych jako normalne reguły sztuki filmowej.
W mniej niż trzy sekundy
Żeby w pełni docenić, jak zawiłą drogę przeszły filmowe przedstawienia seksu w ciągu swojej blisko stutrzydziestoletniej historii, należałoby jednak zrobić co najmniej kilkanaście wycieczek w przeszłość. Tutaj nie mamy na to przestrzeni, przywołajmy więc w telegraficznym skrócie przynajmniej dwie najważniejsze hollywoodzkie cezury – lata trzydzieste oraz przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Bo jeśli w XXI wieku publiczność kinowa za „niską formę” prezentowania intymności byłaby skłonna uznać stosunek oglądany z wnętrza organów płciowych, to w tak zwanej epoce Kodeksu za niskie uchodziło właściwie każde zbliżenie seksualne. Nie tylko to otwarcie demonstrowane na ekranie, ale nawet zasugerowane niewinnym z dzisiejszej perspektywy obrazem – na przykład ujęciem kobiety i mężczyzny leżących w jednym łóżku (dodajmy, że chodziłoby o parę niebędącą małżeństwem, bo przez kawał wieku XX cudzołóstwo było dla ludzi Zachodu jednym z najsilniejszych tabu).
Hollywoodzki Kodeks Produkcyjny wszedł w życie w 1934 roku, a jego niepodzielne rządy trwały w USA prawie trzydzieści pięć lat. Surową cenzurę obyczajową przerwało dopiero nadejście nowych porządków społecznych: rewolucja seksualna, początek ruchu kobiet i narastający konflikt pokoleń. W 1968 roku organizacja Motion Picture Association of America (MPAA) zaproponowała zmianę systemu klasyfikacji filmów, która ustalała kategorie oparte już nie na uniwersalnym standardzie obowiązującym wszystkie filmy bez wyjątku, lecz na kryterium wieku odbiorców. Reguły zliberalizowano decyzją hollywoodzkich producentów, ale w praktyce zjawisko kontestowania Kodeksu pojawiło się dekadę wcześniej, na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, wraz z tak zwanym „seksem gadanym” (i to dosłownie: intymność coraz częściej stawała się tematem fabularnych rozmów; sztandarowy przykład: „Kto się boi Virginii Woolf?” Mike’a Nicholsa z 1966 roku). Wcześniej niemal każda werbalna wzmianka o życiu płciowym mogła zasilić szufladkę z napisem „promowanie niskich form seksualności”. Zakazane były między innymi sceny „pełne namiętności”, pobudzające „niski i nikczemny element”, przedstawiające uwiedzenie lub gwałt, perwersje seksualne, choroby weneryczne, porody, całkowitą nagość czy „nieprzyzwoite obnażanie się”.
Reguły zliberalizowano decyzją hollywoodzkich producentów, ale w praktyce zjawisko kontestowania Kodeksu pojawiło się dekadę wcześniej, na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, wraz z tak zwanym „seksem gadanym” (i to dosłownie: intymność coraz częściej stawała się tematem fabularnych rozmów; sztandarowy przykład: „Kto się boi Virginii Woolf?” Mike’a Nicholsa z 1966 roku). Wcześniej niemal każda werbalna wzmianka o życiu płciowym mogła zasilić szufladkę z napisem „promowanie niskich form seksualności”.
Jedyną akceptowalną formą pokazywania intymnych relacji był pocałunek: Kodeks określał, że nie może trwać dłużej niż trzy sekundy, wyglądać na „zbyt pożądliwy” oraz eksponować rozchylonych ust partnerów. Słynną scenę miłosnego uścisku między Humphreyem Bogartem a Ingrid Bergman z „Casablanki” (1942) dało się wprawdzie przełamać ujęciem świateł na wieży, wyraźnie falliczną aluzją do stosunku seksualnego, ale już nakręcić kochanków leżących w pościeli albo otwarcie dyskutujących o pożądaniu – o nie, o tym nie mogło być mowy. Wizualne przedstawienia seksu funkcjonowały wyłącznie w obiegu podziemnym, choćby w groszowych spelunach przy nowojorskim Times Square, gdzie wyświetlano chałupnicze filmy typu „stag”: niskobudżetowe, nieme i zapętlone ujęcia genitaliów, kierowane do męskiego klienta i skonstruowane pod męskie pragnienia. Złotej epoce klasycznego Hollywood zawdzięczamy natomiast normę, która gdzieniegdzie (na przykład w polskim kinie historyczno-martyrologicznym) jest wciąż aktualna: w rzeczywistości kodeksowej to zawsze mężczyzna „brał” kobietę i inicjował trzysekundowy pocałunek. Uległość i wymazywanie kobiecego pragnienia wpiszą się na dziesięciolecia w domyślny repertuar światowej kinematografii głównego nurtu.
Prawda czy fałsz?
Kiedy amerykańscy producenci zmagali się z kątem rozwarcia ust aktorek i aktorów, filmowa Europa znajdowała się w zupełnie innym miejscu. Podzielony na kinematografie narodowe i obsadzający kino w roli sztuki przez duże „S” system europejski nie dążył, jak Hollywood, do zestandaryzowania wszystkich produkcji w kierunku powszechnej dostępności. W „Seksie na ekranie” Williams wspomina, jak głęboki szok przeżyła, kiedy jako nastolatka w kinie studyjnym i w tajemnicy przed rodzicami obejrzała dwa modernistyczne klasyki: „Źródło” (1959) Ingmara Bergmana oraz „Matkę i córkę” (1960) Vittorio De Sici. W obu filmach znalazły się realistyczne sceny gwałtu, których nie przerywała ani elipsa, ani żaden inny zabieg narracyjno-montażowy – symulowany stosunek nie tylko widać (choć bez ujęcia genitaliów), ale też, o zgrozo!, słychać. Z perspektywy USA europejskie kino artystyczne przyniosło więc namacalne dowody, że oprócz hardcore’u ze spelun oraz purytanizmu ówczesnego Hollywood istnieje cały szeroki świat seksu pomiędzy. Zniesienie Kodeksu i przyjęcie kategorii wiekowej „X” – na początku wyjątkowo pojemnej i skupiającej zarówno poważne filmy autorskie, jak i branżę pornograficzną – spowodowało wysyp kin dla dorosłych, które oferowały bardzo zróżnicowany repertuar. We wspomnianych już okolicach Times Square czy na Greenwich Village, obok autorów z Europy (ich filmy wyświetlano często pod innymi, bardziej „pikantnymi” tytułami) i niskobudżetowych produkcji sex- i blacksploitation (od „eksploatacji”, czyli wykorzystywania tematów zakazanych w mainstreamowym kinie), pojawiły się również pierwsze reprezentacje queerowej seksualności: te awangardowe, jak „Płonące istoty” (1963) Jacka Smitha, oraz te otwarcie hardcore’owe, jak ówczesny kasowy „hit” „Chłopcy na piasku” (1971) Wakefielda Poole’a ze scenami męsko-męskiego fellatio.
W „Seksie na ekranie” Williams wspomina, jak głęboki szok przeżyła, kiedy jako nastolatka w kinie studyjnym i w tajemnicy przed rodzicami obejrzała dwa modernistyczne klasyki: „Źródło” (1959) Ingmara Bergmana oraz „Matkę i córkę” (1960) Vittorio De Sici. W obu filmach znalazły się realistyczne sceny gwałtu, których nie przerywała ani elipsa, ani żaden inny zabieg narracyjno-montażowy – symulowany stosunek nie tylko widać (choć bez ujęcia genitaliów), ale też, o zgrozo!, słychać.
Prawdziwa rewolucja przyszła jednak w latach siedemdziesiątych. W 1972 roku kina zasiliło niesławne (Maria Schneider przypłaciła rolę Jeanne problemami psychicznymi i złamaniem kariery) „Ostatnie tango w Paryżu” Bernardo Bertolucciego: film stawiający ciało i seks w ścisłym centrum fabuły, przekraczający kolejne wizualne tabu (stosunek analny z wykorzystaniem masła), a przy tym wzbudzający ekstatyczne reakcje krytyczek i krytyków. Był to także rok premiery „Głębokiego gardła”, pierwszego w historii filmu pornograficznego, który nie tylko został dopuszczony do legalnego obiegu, ale też – zanim procesy sądowe nie zmiotły go z ogólnodostępnych ekranów – zyskał powszechny rozgłos i masową publiczność. Po latach Linda „Lovelace” Boreman, aktorka grająca tytułową rolę „kobiety z łechtaczką w gardle”, wyznała w mediach, że na planie zdjęciowym faszerowano ją narkotykami i gwałcono, co w kategorii „generowanie traumy” zbliża do siebie artystę Bertolucciego i pornografa Gerardo Damiano. Co typowe dla ówczesnej mentalności, ultraseksistowskiego „Głębokiego gardła” broniono przed sądami przy użyciu feministycznej argumentacji i podkreślania „nowatorskiego spojrzenia” na kobiece potrzeby. Obrzydliwe kulisy realizacji filmu Damiano nie zmieniają natomiast faktu, że dla tysięcy młodych Amerykanek i Amerykanów był to pierwszy naoczny kontakt z niesymulowanymi scenami seksu – okienko na chwilę się uchyliło i ludzie błyskawicznie z niego skorzystali. Cztery lata później coś podobnego stanie się udziałem kina artystycznego: żeby obejść japońską cenzurę i umieścić obrazy niesymulowanych stosunków w swoim „Imperium zmysłów” (1976), Nagisa Ōshima, choć wszystkie zdjęcia zrealizował w Japonii, oficjalne wyprodukował film we Francji. I oczywiście również – choć to kinowe rejestry zupełnie różne od „Głębokiego gardła” – nie uniknął procesów o obrazę moralności i szerzenie pornografii. Ani Daleki Wschód, ani seksualnie zrewoltowany Zachód nie były jeszcze gotowe na uznanie cielesnych transgresji, które dzisiaj są już nieodłączną częścią pejzażu międzynarodowych festiwali filmowych w Europie i Azji. Elementem tak powszechnym i spodziewanym, że często niewymagającym żadnego medialnego komentarza.
Co typowe dla ówczesnej mentalności, ultraseksistowskiego „Głębokiego gardła” broniono przed sądami przy użyciu feministycznej argumentacji i podkreślania „nowatorskiego spojrzenia” na kobiece potrzeby. Obrzydliwe kulisy realizacji filmu Damiano nie zmieniają natomiast faktu, że dla tysięcy młodych Amerykanek i Amerykanów był to pierwszy naoczny kontakt z niesymulowanymi scenami seksu – okienko na chwilę się uchyliło i ludzie błyskawicznie z niego skorzystali.
Seks odwrócony plecami
Tutaj nie może być większych kontrowersji: rewolucja seksualna lat siedemdziesiątych na dobre przesunęła wizualne granice erotyki i intymności – powstały konwencje estetyczne i obiegi obrazów, które mniej lub bardziej rozszerzone bądź zmodyfikowane wciąż stanowią podstawową bazę dla reprezentacji seksu na ekranie. Hollywood swój „dojrzały” model seksualności wypracowało nawet odrobinę wcześniej i prawdopodobnie żaden z ówczesnych „kodyfikatorów” nie podejrzewał, że właśnie uczestniczy w formułowaniu sztancy, która zyska status drogowskazu dla globalnej branży filmowej. W 1967 roku Mike Nichols umieścił w „Absolwencie” – filmie łamiącym Kodeks Produkcyjny już przez sam jawny wątek romansu młodego chłopaka ze starszą kobietą – charakterystyczną sekwencję, w której scenie seksu (a konkretnie: nagim plecom Dustina Hoffmanna z wbijającymi się w skórę paznokciami Anne Bancroft) towarzyszyła szybka zmiana ujęć oraz muzyka spoza świata przedstawionego. Williams nazywa taki zabieg montażowy „seksualno-muzycznym interludium” – przerywnik ujawnia wprawdzie, że stosunek istnieje i się odbywa, ale zarazem „kasuje” nadmiar golizny oraz zagłusza wszystkie intymne odgłosy.
Tym samym filmowemu ciału stało się zadość, a my spokojnie możemy wrócić na kanapę w Polsce lat dziewięćdziesiątych i przyznać się do freudowskiej pomyłki: rodzice zakrywający przed telewizorami nasze nieprzygotowane oczy raczej nie mogli się obawiać seksualnych jęków, gdyż takich tam po prostu nie było – dźwięk saksofonu przykrywał to, co wciąż uchodziło za kulturowy eksces. Następujące po najntisach dwadzieścia lat z obrazami to już mozolne budowanie zupełnie innych standardów: intensywna walka o popkulturowe reprezentacje mniejszości seksualnych oraz kobiecej przyjemności. Telewizje oparte na subskrypcji (na przykład HBO), a później platformy streamingowe, mogły sobie pozwolić na coraz więcej coraz odważniejszego seksu, gdyż kierowały swoje oferty do indywidualnych posiadaczy kont, a nie rodzin oglądających wieczorne pasma filmowe. Zaczął się wyścig na seriale i filmy, które po staremu traktowały nagość w kategoriach atrakcyjnego przerywnika wiodącej intrygi („Gra o tron”), ale też takie, które wydobywały z artystycznych piwnic queerową intymność, pokazywały seks lesbijski („Słowo na L”, „Orange is the New Black”) oraz przybliżały kompletnie naszemu społeczeństwu nieznaną seksualność osób trans („Transparent”, „Euforia”). Zajęły się także edukacją, w sposób czasem zbyt surowy i mroczny (też „Euforia”), a czasem pokładający zbyt wielkie nadzieje w liberalnych wartościach jako remedium na każdą seksualną bolączkę („Sex Education”), ale w krajach takich jak Polska – nie do przecenienia.
Coś natomiast trzyma się tradycji kłami i pazurami – bo jeśli dzisiaj nikt nie ośmieliłby się ukrywać, że seks jest także dźwiękiem, w warstwie wizualnej większość scen łóżkowych nadal opiera się na kolejnych wariantach klasycznych gołych pleców z „Absolwenta”. Coś zostaje zasłonięte, żeby coś innego mogło wybrzmieć donośniej – reguła, której wbrew alarmom raczej nie zmieni ani twarda pornografia, ani ekscesy kina typu art house. Więcej nawet, puśćcie sobie dowolną polską komedię romantyczną, a stare „seksualno-muzyczne interludium” objawi się wam w pełnej, stuprocentowo staroświeckiej krasie. Skromność czy full frontal nudity – dla mnie to już w zasadzie obojętne. Miejsce na dmuchanym materacu znajdzie się dla wszystkich.
Polecane
![[Z archiwum K MAG] Anja Rubik: „Polska prasa od kilkunastu lat pyta mnie o emeryturę” [WYWIAD I SESJA]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/663e3e5a0cfb8a0eef50d5ec/240217_KMag_Anja_2660.jpg)
[Z archiwum K MAG] Anja Rubik: „Polska prasa od kilkunastu lat pyta mnie o emeryturę” [WYWIAD I SESJA]
![[Z archiwum K MAG] Sesja „Dazed and Confused” oczami Magdaleny Luniewskiej. Tu znajdziecie stylowe dzieciaki](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/652fdf62ed641965c986d288/170810_KMAG_1319.jpg)
[Z archiwum K MAG] Sesja „Dazed and Confused” oczami Magdaleny Luniewskiej. Tu znajdziecie stylowe dzieciaki
![[Z archiwum K MAG] Berlin wcale nie był centrum niemieckiej muzyki elektronicznej. Krótka historia rave’u](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6622685869544f68a22c4ada/tobias-rademacher-bzVogNQITuc-unsplash.jpg)
[Z archiwum K MAG] Berlin wcale nie był centrum niemieckiej muzyki elektronicznej. Krótka historia rave’u

Guadagnino, Lanthimos, Anderson. Najbardziej wyczekiwane filmy tej jesieni

ABC zawiesza „Jimmy Kimmel Live!". Czy to koniec wolnych mediów w Stanach?

6 najbardziej kultowych ról Roberta Redforda
Polecane
![[Z archiwum K MAG] Anja Rubik: „Polska prasa od kilkunastu lat pyta mnie o emeryturę” [WYWIAD I SESJA]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/663e3e5a0cfb8a0eef50d5ec/240217_KMag_Anja_2660.jpg)
[Z archiwum K MAG] Anja Rubik: „Polska prasa od kilkunastu lat pyta mnie o emeryturę” [WYWIAD I SESJA]
![[Z archiwum K MAG] Sesja „Dazed and Confused” oczami Magdaleny Luniewskiej. Tu znajdziecie stylowe dzieciaki](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/652fdf62ed641965c986d288/170810_KMAG_1319.jpg)
[Z archiwum K MAG] Sesja „Dazed and Confused” oczami Magdaleny Luniewskiej. Tu znajdziecie stylowe dzieciaki
![[Z archiwum K MAG] Berlin wcale nie był centrum niemieckiej muzyki elektronicznej. Krótka historia rave’u](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6622685869544f68a22c4ada/tobias-rademacher-bzVogNQITuc-unsplash.jpg)
[Z archiwum K MAG] Berlin wcale nie był centrum niemieckiej muzyki elektronicznej. Krótka historia rave’u

Guadagnino, Lanthimos, Anderson. Najbardziej wyczekiwane filmy tej jesieni

ABC zawiesza „Jimmy Kimmel Live!". Czy to koniec wolnych mediów w Stanach?


