Advertisement

Z pracowni Diora do międzynarodowego zespołu Diesla. Rozmawiamy z projektantem Maurycym Zylberem

07-02-2025
Z pracowni Diora do międzynarodowego zespołu Diesla. Rozmawiamy z projektantem Maurycym Zylberem
Maurycy Zylber, absolwent warszawskiej ASP oraz Institut Français de la Mode, prowadzi nas przez labirynt współczesnej mody męskiej, gdzie klasyczne archetypy mieszają się z nowoczesnymi interpretacjami, a materiały nie są tym, czym się wydają. Porozmawialiśmy z projektantem o pracy dla najważniejszych domów mody, balansowaniu między komercją i własną wizją, a także o dialogu, jaki odbywa się na peryferiach społecznego rozumienia męskości.
Materiał pochodzi z najnowszego numeru K MAG 121 Babylon 2024/25, tekst: Iga Trydulska.
Studiowałeś na ASP w Warszawie, potem trafiłeś do Paryża. Jak wyglądała twoja droga?
Zrealizowałem licencjat z projektowania mody na warszawskiej ASP. Potem działałem jako freelancer, ale rynek w Polsce jest dosyć mały, zacząłem więc odkrywać inne formy pracy z ubiorem – kostiumografię, stylizowanie filmów i seriali. Pracowałem dla mniejszych marek w Warszawie, lecz czułem, że mam w sobie więcej ciekawości. Od początku studiów myślałem o magisterium za granicą. Mówiło się, że dobrze zmienić otoczenie akademickie, bo każda szkoła ma swoje założenia oraz styl. Większość moich znajomych poszła na Central Saint Martins w Londynie, ale z powodu Brexitu coraz częściej słyszałem także o IFM w Paryżu. Ten kierunek bardziej mi pasował, bo w planach długoterminowych brałem pod uwagę fakt, że siedziby dużych marek modowych są właśnie w Paryżu. Sprawdziłem więc szkołę dokładniej; jakie daje możliwości, jakie jest jej otoczenie, jacy ludzie tam studiują, z kim współpracuje. Dostałem się i spędziłem półtora roku na nauce, po czym miałem do zrealizowania staż. Trafiłem do Céline, do studia związanego z odzieżą skórzaną, gdzie robiliśmy kolekcje męskie i damskie. Później pracowałem jako junior designer w marce Faith Connection, która starała się odbudować po sukcesach z początku wieku. Stamtąd trafiłem do męskiego Diora, a teraz jestem w Dieslu.
Za nami twoja pierwsza kolekcja dla Diesla. Jak wygląda praca w takim domu mody?
Pracę dla Diesla zacząłem siedem miesięcy temu. Wówczas przeprowadziłem się do Mediolanu z Paryża, gdzie wcześniej projektowałem dla Diora. Dior to ogromna firma o skomplikowanej strukturze, natomiast po wstępnych rozmowach z Dieslem wiedziałem już, że pracowałbym w o wiele mniejszym teamie; tylko ja i szef sekcji materiałów tkanych. To daje większe możliwości zdobywania doświadczenia i umocnienia swoich umiejętności jako projektant, co rekruterzy cenią na późniejszych etapach. Dzięki temu ma się też o wiele lepszy kontakt z dyrektorem kreatywnym, w tym przypadku Glennem Martensem. Kiedy Glenn dołączył do Diesla cztery lata temu, jednym z jego warunków była reaktywacja pokazów mody. Chciał też przenieść zespół projektowy do Mediolanu i nadać mu międzynarodowy ton. Obecnie tworzymy dwie typowo modowe kolekcje na wybieg i dwie kolekcje między sezonami, tak zwane pre-kolekcje, bardziej komercyjne. Glenn nie narzuca nam sztywnych ram, lecz na początku on i design director wyciągają główne motywy do rozwinięcia na dany sezon, po czym wszyscy projektanci spotykają się z zespołem i dyskutujemy o kierunku, w jakim zmierzamy: jaki typ sylwetki chcemy rozwijać, jakich materiałów używać… To daje dużą wolność. W domach mody, w których zostałem zatrudniony wcześniej, te ramy były o wiele bardziej ciasne. Glenn koncentruje się na aspekcie wizualnym, więc pracujemy głównie w Photoshopie – w innych domach częściej jest to Illustrator, rysunki są bardziej techniczne. W kontraście do tego nasze zadanie polega na pokazaniu Glennowi naszych interpretacji kodów Diesla. Używamy klasycznych archetypów, bo ważniejsza jest dla nas manipulacja tkaninami.
fot. Jakub Jezierski
Tematem ostatniej kolekcji był motyw wzroku, kontroli, kamer. Jak zinterpretowałeś taką historię na motywy wizualne czy właśnie tkaniny?
W Breganze, głównej siedzibie Diesla, mamy duże muzeum. Znaleźliśmy tam archiwalne projekty, które nas zainteresowały, na przykład z motywem sztucznych, skórzanych frędzli. Jednocześnie przez ostatnie cztery lata Diesel zgłębiał iluzje optyczne i motyw trompe-l’œil. Ta zabawa ze wzrokiem przejawia się między innymi w drukowaniu dzianiny na skórze: kurtki, które wykonaliśmy ze skóry, wyglądały jak dżinsowe. To robi spore wrażenie. Jeśli oglądasz nasze kolekcje na komputerze, rzeczywistość może cię zaskoczyć. W tym przypadku zinterpretowaliśmy też klasyczne wzory, na przykład kratę Prince of Wales, i znowu – wzory nie były tkane, lecz drukowane na skórze. Te motywy prawdopodobnie interpretowano już u innych projektantów, ale chcemy je zaprezentować świeżo i nowocześnie, bawić się konwencją. To bardzo organiczna praca, odbywająca się w szybkim tempie. Robimy jedynie dwa prototypy, trzeci już musi być finalny. Po przymiarkach dużo rzeczy przechodzi z damskich na męskie. Najważniejsza jest konsultacja z Glennem i stylistką Ursyną, bo to nadaje ton temu, co potem widzowie oglądają jako finalną kolekcję.
Wspomniałeś o tym, że Glenn czasem miesza modę damską z modą męską. W twoich pracach też pojawia się nieoczywiste podejście do menswearu. Jak postrzegasz męskość w modzie?
Myślę, że jest to ściśle powiązane z czasami, w których żyjemy. Moja perspektywa nie tyle się zmienia, co ewoluuje, ponieważ od dziesięciu czy piętnastu lat moda staje się coraz bardziej płynna. W latach dwutysięcznych pojawiły się ruchy skupione na modzie, która nie ma płci, a w sklepach zacierano podziały na działy męskie i damskie. Przez cały ostatni wiek definiowała nas klasyczna męskość, po czym pojawił się metroseksualizm; to wszystko się kumulowało i w końcu zaczęło się mieszać. Coraz więcej projektantów i odbiorców jest otwartych na alternatywy. Mimo że dla mnie ta binarność zawsze była, jest i będzie, interesuje mnie, jak męskość ewoluuje pod względem środowiska i jak ma szansę odbijać się od ewoluującej kobiecości. To jest konwersacja między dwoma biegunami, które w zależności od czasów trochę się przesuwają, ale to nie znaczy, że te podziały kiedyś zostaną zatarte albo kompletnie zunifikowane. Z drugiej strony moje pojęcie męskości jest alternatywą dla jej mainstreamowej wersji, ale bez głównego nurtu moja alternatywa nie mogłaby istnieć. Osoby studenckie zaczynają od formowania swojej nieokiełznanej wizji, jednak pracując w modzie komercyjnej, widzę, jak rynek wpływa na moje definicje. Zawsze trzeba się sprawdzać i egzaminować. U ludzi z branży mających długie staże obserwuję zlewanie się osobistego i komercyjnego stylu w jedno. Sam się zastanawiam, jaka będzie moja droga w przyszłości.
fot. Jakub Jezierski
Jak osiągasz ten balans między własnym stylem a pracą komercyjną?
Narracja, do której coraz bardziej grawituję, opiera się na ludziach i społecznościach. To oczywiście nie są wizualne inspiracje, ale stanowią ważne bazy danych, na podstawie których można coś budować. Jestem osobą z dystansem, ale wiele marek bierze siebie na poważnie i chce robić bardzo poważną modę. Moim zdaniem brakuje mody męskiej, która komentowałaby rzeczywistość, byłaby zaangażowana w społeczności i miałaby relacje z miejscem, w którym się znajduje, czerpiąc z jego historii i teraźniejszości. Inspiracje mogą być ludźmi, a mogą być miejscami. Obserwuję kontrasty między sobą a innymi ludźmi, między krajami i miastami, w których żyłem. Jakaś część esencji mojej osobowości musi być zawarta w tych miejscach i tylko poprzez zawieranie tej nuty autentyczności w ubraniach można przyciągać ludzi do siebie. Oprócz pragmatycznej, biznesowej strony, moda stanowi sposób wyrażania siebie – i to, jak wygląda mój kosmos, powinno być jasne, otwarte i zapraszające dla innych.
Branża modowa jest taka, jak sobie wyobrażałeś?
To ciekawe, bo kiedy zaczynałem studia w Warszawie na początku lat dziesiątych XXI wieku, moda wydawała się bardzo glamour, wszyscy chcieli być częścią tego świata. Paryż i tamtejsze domy mody wydawały się szczytem marzeń – najwyższa jakość, największy prestiż. Rzeczywistość była jednak owiana tajemnicą, bo nie istniał jeszcze Instagram czy platformy typu 1Granary. Modę znało się głównie ze Style.com i pokazów, nie wiedziało się nic o pracy od zaplecza. Teraz studenci są dużo bardziej świadomi, z czym wiąże się ten zawód. Przepych i prestiż nie są już celem samym w sobie. Projektanci stają się bardziej otwarci w wywiadach, więcej mówi się o kosztach psychicznych czy środowiskowych. Te legendarne opowieści o szaleńczych godzinach w studiu czy o używkach nadal krążą, ale młodzi ludzie mają większą świadomość i możliwość kreowania tej rzeczywistości. Branża zmienia się w oszałamiającym tempie, co widzę po sobie i swoich znajomych. Nawet ci na wyższych stanowiskach odkrywają zupełnie nowe ścieżki kariery. To specyfika pracy w modzie – kariery są intensywne i szybkie, mało kto pracuje dłużej niż dziesięć lat, ale może właśnie tym moda się żywi, że zawsze jest nowa osoba, nowe spojrzenie. Trudno o stabilność, bo albo zmieniają się dyrektorzy kreatywni, albo ludzie chcą mieć więcej czasu dla siebie, zakładają rodziny. Czasem okazuje się, że domy mody zbierające najlepsze recenzje mają najgorsze środowiska pracy. To jak szukanie idealnego partnera – wszyscy szukają kolejnej, lepszej pracy, a potem okazuje się, że rzeczywistość mija się z wyobrażeniami. Paradoksalnie jedyną stałą w modzie jest ta niestałość.
foto Jakub Jezierski
stylizacja Maciej Stańczak
makijaż i włosy Irena Arsieniewa
asystentka stylisty Julia Kwiatkowska
asystent światła Igor Rębiś
obrazy Kacper Kucharczyk
lokacja A10 Darkroom
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement