Obsesja na punkcie ekshibicjonizmu
Mianem pierwowzoru nowoczesnych reality show jawi się historia japońskiego artysty, Tomoakiego Hamatsu o pseudonimie Nasubi, którego przeżycia uwieczniono w filmie pt. „Uczestnik” (2023). W 1998 roku początkujący komik wziął udział w castingu, jednakże nie do programu – jak przypuszczał, a do eksperymentu społecznego, którego twórcą był producent telewizyjny, Toshio Tsuchiya.
Tytułowy uczestnik został zaprowadzony do pokoju, gdzie odcięto go od wszelkich kontaktów ze światem, w tym rodziną. Pozbawiono go również odzieży. Jego zadaniem było wypełnianie kuponów konkursowych ze stosu gazet, aby wygrać to, co było mu niezbędne do przetrwania: jedzenie, ubrania oraz sprzęt AGD.
Hamatsu mógł zakończyć eksperyment w dowolnym momencie, jednakże nagroda w wysokości miliona jenów skłoniła go do pozostania w pokoju przez ponad rok, aby dokończyć swoją misję. Zdeterminowany zawodnik nie zdawał sobie sprawy z faktu, iż jego poczynania śledziło 15 milionów widzów w telewizyjnym reality show. Bez jego wiedzy ani zgody na transmisję stał się najsłynniejszą postacią telewizyjną w kraju. Dzień i noc zaczęły się zacierać. Na wizji posuwał się do granic absurdu, tańcząc nago, mówiąc do siebie, krzycząc czy też śmiejąc się pod nosem. Jego ruchy, mowa oraz prezencja okraszone były swego rodzaju szaleństwem.
Dokument wykorzystuje niepublikowane dotąd materiały archiwalne, jak również wywiady z Nasubim oraz jego bliskimi. Obrazuje on historię człowieka, który nieświadomie stał się skrajnym studium przypadku, stawiając tym samym wiele pytań dotyczących naszej kultury i jej obsesji na punkcie ekshibicjonizmu.
Paradoks reality show
Z założenia, bohaterowie mają zachowywać się „naturalnie”, dzięki czemu widz zyskuje możliwość nawiązania swego rodzaju relacji z uczestnikami. Doszukujemy się osób z podobną energią, z którymi moglibyśmy zaprzyjaźnić się w realnym życiu. Często też wybieramy swojego faworyta czy wroga, a cała otoczka ma za zadanie zaprosić nas do współodczuwania, pojednania i wspólnej przygody.
Poszczególne „gwiazdy” prezentowane są w wygodnym dla produkcji świetle, w sposób podbijający oglądalność. Konkretne zachowania są więc uwypuklane tak, aby stworzyć spójny dla danej postaci image, jaki często okazuje się mało atrakcyjny dla danej osoby. Swoista „łatka” w wielu przypadkach niesie za sobą konsekwencje nie tylko na wizji, ale też poza nią.
Odbiorcy nierzadko wchodzą w buty krytyka, osoby wszechwiedzącej i wszechobecnej, z góry oceniając poczynania oraz wybory „aktorów”, dając temu upust w postaci komentarzy zamieszczonych w sieci. Nie da się ukryć, że te są często przesączone jadem i wrogością, a komentujący nie przebierają w słowach. Hejt jest bowiem wpisany w popularność, jednakże rodzi to pewnego rodzaju paradoks – im więcej „naturalności” na ekranie, tym większe przyzwolenie na kąsające opinie wśród widzów.
Granica dobrego smaku
Wizja popularności, przyrost obserwujących na Instagramie, jak i (możliwy) zastrzyk gotówki na pewno motywują do podjęcia ryzyka wystąpienia w jakimkolwiek programie. Do wyboru mamy m.in. różnego rodzaju konkursy, w których stawką są zarówno pieniądze, jak i miłość. To drugie z reguły spada na dalszy plan, choć skupieni na kontrowersjach oraz nagrodzie uczestnicy będą przekonywali o podniosłej idei swoich decyzji.
Inną opcją wstąpienia do show biznesu są m.in. programy pokroju „Big Brothera”, „Warsaw Shore”, czy „The Real Housewives. Żony Warszawy”. Jaką jednak cenę niesie za sobą odzieranie z intymności?
Patologiczne zachowania na wizji, takie jak spożywanie alkoholu od samego rana, upijanie się do nieprzytomności, przemoc czy wzajemne obrzucanie się obelgami weszły w standardy wielu reality show i nie tylko. W odcinkach popularnego programu „Warsaw Shore” możemy zobaczyć wszystko z powyższych, jak również sceny nagości, seks z losowo poznanymi na imprezach ludźmi, klinowanie czy pracę na kacu. Jakiekolwiek atrakcje opatrzone są procentami. Płynie więc z tego krzywdzący morał. Mianowicie, tylko pod wpływem można liczyć na dobrą zabawę oraz zacieśnianie więzi.
Bohaterowie warszawskiej ekipy świecą raczej wątpliwym przykładem – szczególnie dla małoletniej publiczności. Mimo wszystko, nierzadko wchodzą oni w buty celebrytów, a toksyczność oraz szeroko pojęta autodestrukcja pozostawione są bez komentarza. Z zaangażowaniem natomiast opowiadają o różnorodnych zabiegach medycyny estetycznej, jakim się poddali, często przekraczając granicę dobrego smaku.
Spieniężanie ludzkiego cierpienia
Paradokument, sięgający tradycją do okresu międzywojnia, zyskał na dobre miejsce w repertuarze największych stacji telewizyjnych, zyskując rekordową popularność na przełomie XX i XXI wieku. Na bazie sukcesu pierwszego polskiego paradokumentu W-11– Wydział Śledczy zaczęły powstawać kolejne produkcje w rodzaju docu-crime, jak np. Detektywi czy Anna Maria Wesołowska.
Aktorzy-amatorzy nierzadko wchodzą w role osób dotkniętych swego rodzaju tragedią, bądź traumą, co przedstawiają „dzieła” pokroju Ukrytej prawdy czy Trudnych spraw. Problemy natury psychologicznej, bankructwo, zdrada, uzależnienie od substancji zmieniających świadomość, nieplanowana ciąża w młodym wieku i przemoc domowa to realne scenariusze, z jakimi boryka się wielu ludzi w prawdziwym życiu.
Niezgodę jednak budzi nie tylko sposób obrazowania powyższych trudności, ale też często prześmiewczy wydźwięk osobliwych rozterek. Powaga ludzkiego cierpienia ginie więc pod osłoną wątpliwej gry aktorskiej, opatrzonej patetyczną ścieżką muzyczną. Format ten nie skłania do żadnego rodzaju refleksji. Określenie „odmóżdżacz” pojawiło się więc nie bez powodu, czego nie sposób podważyć.