Advertisement

„Wiedziałam, co mi grozi". Rozmawiamy z Justyną, która stanie przed sądem za pomoc w aborcji

Autor: Monika Kurek
05-04-2022
„Wiedziałam, co mi grozi". Rozmawiamy z Justyną, która stanie przed sądem za pomoc w aborcji
W piątek 8 kwietnia odbędzie się rozprawa sądowa Justyny Wydrzyńskiej, 47-letniej aktywistki z Aborcyjnego Dream Teamu. Grożą jej trzy lata więzienia.

Przeczytaj takze

Od wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji z powodu ciężkiej wady płodu Aborcja Bez Granic (międzynarodowa inicjatywa sześciu organizacji, powołana w celu pomocy osobom w uzyskaniu dostępu do aborcji) zapewniła 34 tys. osobom wsparcie w bezpiecznej aborcji oraz pomogła 1544 osobom w wyjeździe na zabieg w drugim trymestrze. Pomimo nadchodzącej sprawy sądowej Justyny, stanowisko Aborcyjnego Dream Teamu (organizacji należącej do Aborcji Bez Granic) nie zmieniło się i aktywistki dalej będą pomagać osobom, które chcą zrobić sobie aborcję.
Aborcyjny Dream Team, w skład którego wchodzą Justyna Wydrzyńska, Natalia Broniarczyk, Kinga Jelińska oraz Karolina Więckiewicz, zwraca uwagę, że to pierwsza tego typu sprawa w Polsce oraz w Europie. W ogóle mamy do czynienia ze sprawą, która jest pod wieloma względami bezprecedensowa i można powiedzieć, że Justyna stanie przed sądem za... empatię. W tle jest bowiem przejmująca historia przemocy domowej oraz poszukiwania pomocy i aż prosi się o pytanie: czy zachowałabyś się #jakJustyna? Oby, ponieważ każda z nas potrzebuje takiej przyjaciółki jak ona! Właśnie dlatego dziewczyny z Aborcyjnego Dream Teamu uruchomiły akcję #jakJustyna i proponują pięć działań, z których każde zajmuje mniej niż pięć minut. Aktywistki zachęcają, aby napisać do swoich koleżanek i dać im znać, że mogą na nas liczyć, rozwiesić plakaty aborcyjne,podpisać petycję Amnesty Internationaloraz przyjść pod sąd 8 kwietnia o godz. 9.30 (ul. Poligonowa 3, Warszawa).
Jesteś oskarżona o pomoc w aborcji. Jak do tego doszło?
Justyna Wydrzyńska: W lutym 2020 roku do Aborcji Bez Granic odezwała się osoba, która zbliżała się do 12 tygodnia ciąży. Powiedziała nam, że chce pojechać na zabieg do Niemiec, bo wciąż nie otrzymała tabletek od organizacji Women Help Women. Koleżanki z Niemiec zaczęły go organizować, ale w międzyczasie mąż zaszantażował ją, że jeśli wyjedzie z małym dzieckiem za granicę, to on zgłosi na policję porwanie. Wtedy o całej historii dowiedziałam się ja. Otrzymałam informację, że jest to bardzo przemocowa relacja i że ta kobieta jest bardzo zdeterminowana, aby przerwać ciążę. Bardzo mnie to poruszyło, ponieważ sama czegoś takiego doświadczyłam. Doskonale wiem, co to oznacza mieć kontrolującego męża, który sprawdza twój telefon, historią przeglądarki i wydatki. Był to także sam początek pandemii i wiedziałyśmy już, że dostawy tabletek i organizacja wyjazdów mogą być utrudnione. Po zsumowaniu tego wszystkiego zdecydowałam, że wyślę jej zestaw, który posiadam na swój własny użytek. Potem po jakimś czasie dostałyśmy informację, że jej mąż zawiadomił policję, która zabrała jej tabletki. My tymczasem zastanawiałyśmy się, co dalej... Po miesiącu odezwała się do nas po raz kolejny. Przeprosiła i powiedziała, że poroniła ze stresu związanego z całą tą sytuacją. To był nasz ostatni kontakt.
Podejrzewałaś wtedy, że może coś ci grozić?
Justyna Wydrzyńska: 1 czerwca 2021 roku moje mieszkanie zostało przeszukane. Poproszono mnie o wydanie wszystkich posiadanych tabletek aborcyjnych, ale miałam tylko jedno opakowanie na własny użytek. Chyba wydawało im się, że trzymam w domu kilka worków (śmiech). Zabrali nie tylko mój telefon, ale także komputery. Zabrali nawet komputery moich dzieci, choć nauczanie odbywało się zdalnie i wiedzieli, że ich potrzebujemy. Dopiero wtedy dowiedziałam się, że to dopiero początek. W listopadzie dostałam wezwanie na przesłuchanie w charakterze oskarżonej. Postawiono mi zarzuty pomocnictwa w aborcji w oparciu o przepis art. 152 § 2 ustawy aborcyjnej oraz złamania prawa farmaceutycznego, czyli wprowadzenia do obrotu leków bez odpowiedniego zezwolenia. To trochę śmieszne, bo miałam tylko jeden zestaw do aborcji farmakologicznej i w rzeczywistości była to tylko jedna tabletka, która nie jest dopuszczona do obrotu. W listopadzie natomiast TVP ujawniło informację o moim akcie oskarżenia. Pamiętam, że wracałyśmy wtedy z prokuratury.
Kinga Jelińska: To był bardzo ciekawy zbieg okoliczności, ponieważ przygotowywałyśmy wtedy demonstrację dla Izabeli z Pszczyna. Cała Polska była wstrząśnięta tą sprawą, a TVP Info puściło informację o tym, że Justyna jest w prokuraturze. To był pierwszy raz, gdy o mówiono o tej sprawie publicznie i w naszych oczach miało to wymiar polityczny. Zwłaszcza, że tego dnia i tak wszyscy mówili już o aborcji.
I co było dalej?
Justyna Wydrzyńska: Potem dostałam akt oskarżenia. Początkowo ta sprawa miała odbywać się w moim sądzie okręgowym w Ostrołęce, ale w styczniu została przeniesiona do Warszawy. Niedawno natomiast dostaliśmy informację, że rozprawa została zaplanowana na 8 kwietnia. Było to dla nas duże zaskoczenie, bo zazwyczaj na sprawy w sądzie czeka się miesiącami. W tym przypadku trwało to zaledwie cztery miesiące, co daje nam podstawy, by sądzić, że jest to sprawa polityczna.
fot. Aborcyjny Dream Team
Wspomniałyście, że chodziło o przeprowadzenie zabiegu aborcji farmakologicznej. Co to właściwie oznacza?
Justyna Wydrzyńska: Polskie prawo jest dziwnie skonstruowane, bo nie kryminalizuje osób, które przerywają swoją ciążą przed 22 tygodniem. A jedną z form przerwania ciąży jest aborcja farmakologiczna, która jest rekomendowana przez Światową Organizację Zdrowia.
Kinga Jelińska: To najprostsza i najbezpieczniejsza metoda, która daje nadzieję na ukrócenie niebezpiecznych zabiegów aborcyjnych odbywających się na całym świecie. Tabletki są tańsze, nie wymagają opieki lekarza ani nadzoru i bardzo łatwo można ja przetransportować. Nie ma różnicy w bezpieczeństwie między aborcją farmakologiczną a aborcją przeprowadzoną przez lekarza metodą chirurgiczną, natomiast w przypadku aborcji do 12 tygodnia ciąży WHO rekomenduje użycie tabletek również samej w domu. Zalecenia mówią o dywersyfikacji modeli dostępu i eksperci podkreślają, że wszystko powinno zależeć od kontekstu oraz preferencji osoby bedącej w ciąży. Zalecenia mówią też o całkowitej dekryminalizacji aborcji oraz ochronie tzw. „community providers”, czyli osób, które mogą prowadzić aborcję farmakologiczną w pierwszym trymestrze. O ironio, zarówno ja jak i Justyna jesteśmy takimi osobami. To bardzo ciekawe, ponieważ zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia opierają się wyłącznie na faktach i dowodach naukowych. To dość konserwatywna metoda i zalecenie konstruowane są na podstawie certyfikowanych badań, a nie jakiś innowacyjnych praktyk. To bardzo istotny kontekst, bo pokazuje ogromny rozdźwięk pomiędzy zaleceniami WHO, a tym, co mówią konserwatywne środowiska w Polsce. Aborcja to tak polityczny temat, że często tego researchu dotyczącego aborcji jest wręcz za dużo, a my pod wpływem różnych politycznych nacisków ciągle udowodniamy na nowo coś, co zostało już udowodnione.
Justyna, twoja sprawa jest pod wieloma względami wyjątkowa. Zdecydowałaś się wysłać tabletki, chociaż nie jest to coś, czym zajmujecie się w ramach działań Aborcyjnego Dream Temu. Dlaczego?
Justyna Wydrzyńska: Było kilka rzeczy, które mnie do tego skłoniło. Na pewno na moją decyzję miała wpływ rozpoczynająca się pandemia. Drugą taką rzeczą było to, że wiele osób nie chce przerywać ciąży powyżej dwunastego tygodnia, choć istnieje taka możliwość i jest to całkowicie bezpieczne. Najbardziej jednak poruszyło mnie to, że sama również tkwiłam kiedyś w przemocowej relacji i wiem, jak trudno jest się z niej wydostać. Balansować między chęcia utrzymania relacji z ojcem twojego dziecka dla dobra dziecka a znoszeniem chamskich zagrywek, na które nie wyraża się zgody. Może wydawać ci się, że musisz wybrać pomiędzy sobą a swoim dzieckiem, więc wybierasz mniejsze zło. Nie wiesz, co masz zrobić i na przestrzeni czasu pozwalasz tej osobie na więcej i więcej. Ja naprawdę to znam. Zareagowałam odruchowo, bo byłam w takiej samej sytuacji i sama byłam kiedyś równie zdesperowana, co ona.
A czy na jakimkolwiek etapie miałaś moment zawahania, gdy pomyślałaś sobie: „Ej, kurczę, ale przecież żyjemy w Polsce”?
Justyna Wydrzyńska: No pewnie, że miałam! Wiedziałam, co mi grozi i miałam świadomość tego, co robię. Czasem jednak jest tak, że po prostu chcesz komuś pomóc i nie zważasz na ryzyko. Z drugiej strony nie przypuszczałam, że to pójdzie w taką stronę. Odbierając telefon Aborcji Bez Granic czy pracując na infolinii Kobiet w Sieci słyszałam wiele złych historii na temat tego, jak partnerzy zachowywali się w stosunku do osób, które próbowały przerwać ciążę wbrew ich woli. Zdarzało się, że partnerzy połykali tabletki lub wyrzucali je do sedesu. Spodziewałam się, że mąż może chcieć jej przeszkodzić, ale nie sadziłam, że zrobi coś przeciwko niej samej. Może wierzył, że tak należało się zachować lub że chroni w ten sposób samego siebie. Kompletnie tego nie rozumiem, ale nie będę mu współczuła.
Czyli wiedziałaś, co robisz?
Justyna Wydrzyńska: Miałam tego świadomość, ale pomoc tej konkretnej osobie była dla mnie ważniejsza niż to, że łamię prawo. Zresztą definicja pomocnitwa nie jest dokładnie sprecyzowana. Rozmawiamy o ustawie z 1993 roku i wtedy w ogóle nie było mowy o czymś takim jak samodzielnie wykonana aborcja. Dotyczyła ona lekarzy, którzy dokonywali zabiegów w prywatnych klinikach. Chodziło o to, żeby kobiety przerywającego ciążę nie miały się do kogo zwrócić. No i teraz mamy legalną aborcję farmakologiczną, ale pod tę ustawę podpina się osoby, które przewożą lub załatwiają tabletki. To absurdalne, bo dostarczają tylko narzędzia, a decyzja nadal należy do osoby, która jest w ciąży. Nikt z nas nie uczestniczy w tym procesie decyzyjnym i dlatego nie ma we mnie zgody na to prawo. Nie zgadzam się z jego interpretację i stąd moja mała niesubordynacja.
Kinga Jelińska: To prawda. To prawo jest ochydne, ponieważ całkowicie izoluje osobę, która decyduje się przerwać ciążę. Pomoc zazwyczaj kojarzy się z czymś humanitarnym i dla wielu osób jest odruchowa, lecz kategoria pomocnictwa przemienia ją w coś obrzydliwego. Nie ma w nas na to zgody, bo to po prostu złe prawo. A jak prawo jest złe, to naszym moralnym obowiązkim jest, żeby je łamać. To nie jest okej, że Justyna staje przed sądem, bo zdecydowała się komuś pomóc. Tak naprawdę największą przewagę prawną ma w tej sytuacji osoba, która stosuje wobec żony techniki przemocowe, a teraz państwo tę przemoc kontynuuje. To jest całkowite pomieszanie porządku. Mamy nadzieję, że kampanią #JakJustyna uda nam się podbudować w ludziach w ten opór i zachęcić ich do powiedzenia swoich przyjaciółkom: „Hej, jeśli zajdziesz w ciążę, to stanę za tobą murem i ci pomogę”. To jest efekt, na którym nam zależy i już widzimy, że wiele osób udostępnia w mediach społecznościowych swoje deklaracje wsparcia.
Aborcyjny Dream Team (od prawej): Natalia Broniarczyk, Justyna Wydrzyńska, Karolina Więckiewicz i Kinga Jelińska
Ten wasz siostrzański przekaz stoi w kontrze do paragrafu o pomocnictwie, które zachęca do zwyczajnego donosicielstwa. Często spotykacie się z takimi przypadkami?
Kinga Jelińska: Nazywamy taką osobę tzw. nieżyczliwą osobą trzecią. Właśnie dlatego tak duży nacisk kładziemy na to, że aborcja to jest to twoja decyzja. Oczywiście masz prawo poprosić o wsparcie chłopaka, przyjaciół czy rodziców, ale ta osoba nie może przejąć za ciebie decyzyjności. Ta osoba może brać udział w procesie decyzyjnym, na zaproszenie, ale nie jest za niego współodpowiedzialna.
Natalia Broniarczyk: Z całego art. 152 każdego roku jest wszczynanych ok. 100 postępowań rocznie. Nas interesuje paragraf drugi, czyli paragraf o pomocnictwie. Od wejścia nowelizacji Kodeksu Karnego roku to było niecałe 400 procesów, z czego 3/4 z nich jest umarzanych na etapie śledztwa. Pozostałe zazwyczaj kończą się wyrokami uniewinniającymi, a wyroków skazujących było raptem kilka. Był przypadek ukarania chłopaka, który kupił swojej dziewczynie tabletki aborcyjne i wtedy również pojawił się element nieżyczliwej osoby trzeciej. Po podaniu tabletek chłopak zawiózł ją do szpitala i powiedział lekarzowi, że kupił dla niej tabletki w internecie. No i ten lekarz poczuł się w obowiązku, żeby poinformować organy ścigania. Warto dodać że personel medyczny nie tylko nie ma obowiązku, ale też naprawdę nie powininen wzywać policji w takich sytuacjach. Ten chłopak dostał potem pół roku bezwzględnej kary więzienia, ponieważ miał wcześniej wyrok za napaść. Druga taka sprawa dotyczyła matki kupującej córce leki i tutaj również mamy element nieżyczliwej osoby trzeciej. Tym razem doniósł kurator, który sprawował nad tą nastolatką nadzór. Nie wiadomo, czy wywnioskował to na podstawie rozmowy z matką czy z nastolatką, ale w efekcie matka została skazana na pół roku w zawieszeniu.
Pozostałe wyroki są np. za opłacenie komuś zabiegu za granicą czy przewiezienie tabletek. Większość interpretacji tego wyroku dotyczy jednak lekarzy z prywatnych klinik. Miałyśmy też jedną taką ciekawą sprawę… Kobieta miała kochanka, zaszła z nim w ciążę i potem go zostawiła. Następnie wróciła do mężą, który pomógł jej przeprowadzić aborcję, a rozgoryczony kochanek straszył ją, że doniesie na nich na policję. To jest właśnie kwintesencja nieżyczliwej osoby trzeciej i jest to element, który bardzo często pojawia się w tych historiach. Partner, który nie potrafi pogodzić się z tym, że kobieta może o sobie decydować.
Kinga Jelińska: My używamy sformułowania „nieżyczliwe osoby trzecie”, ale prawda jest taka że powinniśmy nazywać ich konfidentami, kapusiami i donosicielami. Tu przecież chodzi wyłącznie o stygmatyzację, strofowanie, dyscyplinowanie i patriarchat. W sprawie Justyny nie chodzi tylko o to, czy mieć aborcję czy nie. Z naszego doświadczenia wynika, że najczęśćiej jest to prosta i jasna decyzja dla osob, które znajdują się w tej sytuacji. Znaczący jest natomiast kontekst, czyli to, że Justyna staje przed sądem za pomocnictwo, bo mąż doniósł na swoją żonę. A państwo to kolejny przemocowy koleś, który teraz napastuje Justynę. Element systemowej przemocy wobec kobiet wynikający ze złego prawa, który stygmatyzuje i dyscyplinuje. Koleżankujmy się, pomagajmy sobie, wlaśnie na przekór tym kolesiom! I to nie tylko wtedy, jak już wpadniemy. Dla nas w tej kampanii bardzo ważna jest ta intencjalność oraz deklaracyjność. „Jeśli zdarzy się taka sytuacja, to ja ci pomogę”. W Polsce myślenie o aborcji często zaczyna się wtedy, gdy jest taka potrzeba, a my chciałybyśmy, żeby o aborcji rozmawiało się tak, jak rozmawia się o seksie czy związkach. Chciałybyśmy, abyśmy mówili sobie, jak zachowalibyśmy się w takiej, a nie innej sytuacji.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement