Advertisement

[Z archiwum K MAG] Wychudzone dziewczyny w porwanych ciuchach i rozmazanym makijażu. Problem z heroin chic

26-09-2025
[Z archiwum K MAG] Wychudzone dziewczyny w porwanych ciuchach i rozmazanym makijażu. Problem z heroin chic
W pierwszej połowie lat 90. w Polsce nastąpił jeden z wielu przełomów świata mody. Jednym z jego wyznaczników stała się estetyka heroin chic. Wychudzone dziewczyny w porwanych, workowatych ciuchach i rozmazanym makijażu stały się symbolem nihilizmu. Ten rock’n’rollowy, burzący znany porządek manifest branży fashion zawierał jednak także mroczne rozdziały.
Materiał pochodzi z numeru K MAG 84 #PARTYHARD #FASHIONISSUE 2016, tekst: Cyryl Rozwadowski.
Podczas gdy Polskę lat 80. charakteryzowały odcienie szarości, powolnie postępujące kolejki do sklepów i śnieżący obraz teleodbiorników, rzeczywistość Stanów Zjednoczonych malowana była pastelami, perspektywą postępującej rewolucji technologicznej i hollywoodzkim blaskiem rozprzestrzeniającym się coraz dynamiczniej na cały świat. Uosobieniem tego splendoru były takie dziewczyny jak Brooke Shields, Elle Macpherson czy Paulina Porizkova. Piękne, obdarzone symetrycznymi rysami, prekursorki supermodelingu, które z billboardów i okładek magazynów uśmiechały się na ulicach do ludzi rozmyślających o akcjach, w które warto zainwestować na Wall Street, w przerwie pomiędzy pielęgnacją śnieżnobiałego uzębienia a regulowaniem walkmanów. Historiograficzne prawidła są jednak nieubłagane – każda kolejna epoka musi podkopać swoją poprzedniczkę. Podciąć jej nogi, by móc samodzielnie stanąć na jej plecach i wykładać swoje ideały. Lata 90. z krwiożerczą żądzą rzuciły się więc na cienką fasadę snujących utopijny wizerunek powszechnego dobrobytu poprzednich roczników, a Nirvana – muzyczna definicja nowego, nihilistycznego porządku – wyparła Duran Duran z ramówki MTV.

Koniec modelek pokroju Cindy Crawford

Z rozkładówek magazynów jako pierwszy zniknął kolor. Pstrokatą ekstrawagancję zastąpiła wizualna skromność, czerń i biel stały się naturalną szatą wielu sesji zdjęciowych. Ta jeszcze bliżej na pierwszy plan wypchnęła modelki. Projektanci i fotografowie znaleźli sobie nowe muzy, które w niczym nie przypominały tryskającej zdrowiem i kipiącej energią nadkobiety pokroju Cindy Crawford. Muzy wychudzone, oblane bladością, obdarzone nieco kanciastymi i nieraz androgynicznymi rysami. Najczęściej z grubo obrysowanymi czarną kredką oczami i ustami umoczonymi w intensywnej czerwieni. Same te fizyczne wyznaczniki nie wystarczyły jednak, by w głowach dziennikarzy prasy bulwarowej zapaliły się czerwone lampki. Bohaterki i bohaterowie najmodniejszych zdjęć połowy lat 90. często przyjmowali nienaturalne pozy. Leżący w rogach apartamentów z potraktowanymi huraganem włosami i nieobecnym wzrokiem przypominali ofiary uzależnienia od ciężkich narkotyków. Piękne, żywe trupy.
Kate Moss
Tak narodził się termin heroin chic opisujący estetykę, która na front wypycha to, co chore, zamienia potencjalną brzydotę w inspirujące zjawisko. Kluczowa w promocji trendu była gwałtowna zmiana dotycząca samego narkotyku – heroina pod koniec lat 80. nie tylko znacznie staniała, ale także coraz częściej pojawiała się w czystszej, mniej toksycznej postaci. Zmiana jakości pozwoliła na przyjmowanie jej z pominięciem strzykawek, które wraz z widmem zbierającej coraz większe żniwa epidemii AIDS kojarzyły się wyłącznie z kloszardami wożącymi cały swój dobytek w wózkach z hipermarketu. Tymi, którzy chowając się w opuszczonych miejskich ruinach, podejmują śmiertelne ryzyko dla krótkotrwałej, ekstatycznej przyjemności. Substancja zaczęła więc infiltrować zwabioną jej intensywnością klasę średnią i wyższą, która poczuła się wolna od społecznych stygmatów.

Goldin, Teller, Day, Richardson i inni

Koronne znaczenie dla popularyzacji stylistyki miały fotografie Nan Goldin. Artystka od osiemnastego roku życia fotografowała codzienne życie bostońskiej społeczności LGBT, swoją uwagę koncentrując głównie na drag queens. Gorliwie rejestrowała wzloty i upadki undergroundowej bohemy, a przed jej obiektywem często pojawiali się stojący na granicy dwóch światów nałogowcy. Właśnie ten wypisany na charyzmatycznych obliczach letarg przeniesiony został do świata mody dwie dekady później. Wizualny trend szybko znalazł swoje ambasadorki w osobach Kate Moss, Jaime King oraz Jodie Kidd. Wszystkie trzy pochodziły z Wielkiej Brytanii – z wierzchu bardziej tradycyjnej, ale w istocie dużo bardziej chaotycznej kuzynki USA, dumnej ze swojej podziemnej kultury. Londyński trend zaczął więc wkrótce rezonować na całym świecie. Kluczowy był rok 1993, kiedy to Kate Moss stanęła przed obiektywem kultowego ekscentryka, Vincenta Gallo, zostając twarzą kampanii Calvina Kleina. Nurt szybko znalazł swoich piewców – z Juergenem Tellerem, Terrym Richardsonem czy Corinne Day na czele. Wszyscy do dziś są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych fotografów na świecie. Ta zrealizowana przez Gallo kampania stała się jednak zapalnikiem, który pozwolił stylistyce z gruntu artystycznej stać się wehikułem do sprzedaży. Marketingowym trikiem, który szybko zaczął zapominać o swoich korzeniach.
Tabloidowi dziennikarze niczym rekiny zwęszyli świeżą krew w oceanie informacji i zaczęli na papierowych łamach ostrzegać przed demoralizującą i nihilistyczną tendencją. Pod koniec żywotności tego kierunku w fotografii sam Bill Clinton przed kamerami ostro potępiał fotografów za „uczynienie uzależnienia od heroiny czymś, co wydaje się seksowne i pociągające”. Nan Goldin z kolei odżegnywała się od swoich wpływów i krytykowała przemysł za hipokryzję i lekkomyślność. Z obecnej perspektywy taka nagonka może się wydawać przesadą. Co kilka lat opinia publiczna wynajduje zjawisko, które ma demoralizujący wpływ na młodzież. Pod medialną lupą znajdowały się zarówno gwiazdy muzyki pop, jak i zespoły metalowe czy nawet Pokémony. Środowisko fotograficzno-modowe jest z kolei skłonne do flirtu z tym, co zakazane. Lubi, gdy na wierzch wychodzą tłumione ludzkie instynkty.
Jednak ryzykowna gra z ideałem szybko przybrała niebezpieczną postać, a inspiracja dla wyblakłej estetyki stała się rzeczywistością. Wspomniany skok w jakości heroiny doprowadził do tego, że była ona jedną z najczęściej zażywanych używek w środowisku artystycznym. Obserwatorzy zaczęli się zastanawiać, czy rzekoma stylizacja i charakteryzacja nie są lekkim ubarwieniem fotografii stricte dokumentalnej, a młode modelki i modele – ofiarami nałogu. Cyrkulujące plotki wzbierały na siłach, a co odważniejsze przedstawicielki branży, takie jak Bijou Phillips, wprost mówiły o pladze trawiącej środowisko. Jeśli dodać do tego fakt, że wiele z tych osób było na granicy pełnoletności lub nawet kilka lat przed jej przekroczeniem, sprawa robi się poważna. Mroczna fantazja i hedonizm stały się realnym problemem.
„See Know Evil”, dokument o Davide Sorrentim, mat. prasowe
Sprawa sięgnęła zenitu w 1997 roku, kiedy to przedwczesną śmiercią zmarł Davide Sorrenti. Członek znanego włoskiego klanu fotografów, brat Maria, który dzisiaj jest ikoną tego środowiska, był złotym dzieckiem nowojorskich kręgów artystycznych. Od małego grający w golfa, zasłuchany w operowych ariach Davide dokumentował zafascynowane złem i bandyckim życiem dzieciaki z dobrych domów. Błyskawicznie doceniony, zaczął publikować swoje zdjęcia we wpływowych magazynach. Po wejściu do świata mody nastolatek zakochał się w Jaime King, która w nałóg wpadła w wieku czternastu lat. Sam Davide, mimo świadomości destrukcyjnego wpływu heroiny, także dał się jej uwieść. Zmarł w wieku dwudziestu lat w wyniku powikłań związanych z ogromnymi ilościami przyjmowanych narkotyków i rzadkiej choroby krwi, którą był dotknięty od dziecka. Zdecydowanie przedwcześnie przerwana, niezwykle obiecująca kariera w połączeniu z coming outami uzależnionych położyła kres heroin chic. Eskalacja doprowadziła w końcu do refleksji i opamiętania.
Przez te kilka lat mistrzowie obiektywu kolektywnie uchwycili portret pokusy autodestrukcji. Momenty, w których zwierzęca strona natury poszukuje przyjemności i wystawia swoje miękkie części na potencjalne niebezpieczeństwo. Zapytana o genezę heroin chic fotografka Corinne Day powiedziała, że pierwotnie był to żart – przewrotna wolta mająca wywrócić do góry nogami wyidealizowany image lat 80. Poprzez inspirację mrokiem i prawdziwymi życiowymi turbulencjami chciano uchwycić autentyczność, wcześniej tuszowaną za pomocą nadmiernej ekstrawagancji. Ta satyra szybko zamieniła się jednak w cyniczny eksperyment, w którym wielu się zapomniało. Mimo że rozdział ten został już zamknięty na stałe, epoka dała początek tendencjom, z którymi świat mody do dzisiaj próbuje sobie radzić. Nadmiernie wychudzone dziewczyny nadal wpisują się w kontrowersyjny standard, a psychiczne i fizyczne skutki tego stanu są co jakiś czas nagłaśniane przez opinię publiczną.

Konotacje z innymi dziedzinami sztuki

Estetyczne konotacje trendu wciąż są widoczne. Alice Glass, była wokalistka electro-punkowego duetu Crystal Castles, wsławiła się swoim spontanicznym, często wariackim zachowaniem, a jej znakiem rozpoznawczym był intensywny, często rozmazany makijaż rodem z rozkładówek z Kate Moss. Największą zasługą heroin chic wydaje się jednak przełamanie barier estetycznych w modzie. Paralelą może być chociażby twórczość Goshy Rubchinskiyego. Rosyjski projektant także wyszedł od zainteresowania tym, co uchodzi za margines. Jego obdarzeni nietuzinkowymi rysami modele, odziani w kreacje odnoszące się do krojów kojarzonych u nas z dresiarstwem, mają w sobie mnóstwo magnetyzmu. To, co utożsamiane ze złem i chaosem, staje się częścią atrakcyjnego kanonu.
Trudno chyba wskazać bardziej nieprzezroczysty i trudny w merytorycznej ocenie trend w historii mody. Z jednej strony odpowiedzialny za personalne tragedie i szaleńczy w swojej eskalacji, z drugiej wciąż estetycznie pociągający i w swojej konsekwencji ustalający nieprzekraczalne reguły oraz podnoszący świadomość niebezpieczeństw, jakie niesie ze sobą praca w modelingu. Odarty z tych konotacji stanowi też fantastyczną dokumentację środowiska, które zaraz przed końcem stulecia urządziło sobie ogólnoświatowy, nieco postmodernistyczny karnawał.
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement