Najsłynniejszy kabaret paryski powstał w 1881 roku i przybrał nazwę „Czarnego Kota”. Dzisiaj wciąż każdy rozpoznaje charakterystyczną sylwetkę kota z zawiniętym ogonem, wyniośle, nieco sarkastycznie spoglądającego z plakatu reklamowego instytucji znajdującej się w samym sercu Montmartre’u. „Le Chat Noir” stanowiło pierwowzór tego, co nazywamy kabaretem. Światło reflektora z trudem przebijało się przez gęsty dym papierosowy tworzący w jego strudze leniwie ulatujące szare fale, a przyćmione lampki na stolikach nieśmiało igrały ze szkłem kufli i kieliszków oraz brylantów na szyjach zebranych dam i pierścieniach dżentelmenów. Ciszę szybko przerywał głos ulubionego konferansjera, mistrza ceremonii zapowiadającego kolejne skecze, piosenki i numery widowni zasiadającej przy niewielkich stolikach wokół ciemnej sceny, której dekoracje ograniczały się do prostych form plastycznych i nieodzownego fortepianu albo częściej pianina. Znamy to doskonale z filmu „Kabaret” z Lizą Minelli, gdzie rewelacyjny Joel Grey wciela się w rolę konferansjera. Nie można nie wspomnieć słynnych Moulin Rouge, gdzie swoją popularność zdobył kankan, oraz Folies Bergère, którego gwiazdą była Josephine Baker. Oba teatry istnieją do dzisiaj, a atmosferę okresu ich największej świetności możemy poznać dzięki grafikom Touluse-Lautreca albo spoglądając w nostalgiczne oczy barmanki z obrazu Édouarda Maneta. Jaskinie rozkoszy paryskiej bohemy okresu Belle Époque i berlińskich dekadentów Republiki Weimarskiej chętnie odwiedzali spragnieni nowości i wolności polscy artyści i arystokraci, a zdobyte wrażenia próbowali zaszczepić na gruncie Galicji i Królestwa Polskiego. Jednym z takich twórców był powracający z wojaży po Paryżu Jan August Kisielewski, który swoim towarzyszom przedstawił pomysł powołania pierwszego polskiego kabaretu. Działo się to w Krakowie w październiku 1905 roku, w tak zwanej „Jamie Michalikowej” – popularnej cukierni, gdzie zbierała się śmietanka modernistycznych pisarzy, poetów i plastyków. Wokół powstania kabaretu narosło wiele legend, a jedna z najczęściej przytaczanych odnosi się do jego nazwy. Kiedy po całonocnych naradach zapewne już mocno wionące procentami towarzystwo postanowiło się przewietrzyć, ujrzało chłopca niosącego pęk balonów. Zaraz więc ktoś rzucił pomysłem „Zielony Balonik”. Co robiło dziecko nad ranem z balonami na Krakowskim Rynku, trudno wyjaśnić, choć światło na sprawę może rzucić fakt, że niezwykle popularnym alkoholem na przełomie XIX i XX wieku był absynt.
Krakowski kabaret, początki
Krakowski kabaret przyciągnął wielu literatów, słynął ze swej elitarności. Do cukierenki wchodziło się tylko na specjalne, ręcznie przygotowywane zaproszenie, a kto nie śmiał się z występów, nie zostawał zaproszony ponownie. Można było jednak gwizdać w wyrazie dezaprobaty dla wysiłków młodych artystów. Konserwatywne mieszczaństwo skupione wokół Uniwersytetu Jagiellońskiego wyło z oburzenia, rozsiewając opowieści o tańcach nago i istnych orgiach odbywających się w cukierni u Michalika. W rzeczywistości był to pierwszy polski kabaret literacki, po którym zaczęły powstawać kolejne: warszawski „Momus”, przez wiele lat istniejące „Qui Pro Quo”, a potem „Małe Qui Pro Quo” w słynnej kawiarni Ziemiańska przy ulicy Mazowieckiej 12, gdzie Hanka Ordonówna śpiewała „Miłość ci wszystko wybaczy”.
Głośnym echem w II RP odbiła się spektakularna klapa „Qui Pro Quo”, które w 1931 roku pozostawiło po sobie siedemset siedemdziesiąt tysięcy złotych długu. Dla porównania, popularny wówczas Fiat 508 kosztował pięćdziesiąt pięć tysięcy złotych. Teatr po dołączeniu do zespołu Fryderyka Járosego inspirował się słynnym rosyjskim „Niebieskim Ptakiem”, wzorując scenografie na projektach Léona Baksta. Natomiast w 1918 roku w Kawiarni Poetów pod Pikadorem przy ulicy Nowy Świat działał kabaret „Picador” skupiający młodych skamandrytów: Juliana Tuwima, Jana Lechonia, Antoniego Słonimskiego, Kazimierza Wierzyńskiego i Jarosława Iwaszkiewicza. Ich hasłem przewodnim było „Poezjo, na ulice!”. Chociaż kabarety literackie okresu międzywojennego stawały się coraz bardziej egalitarne, ich inkluzywny humor sprawiał, że nie trafiały do każdego. Nie były to już swawolne tańce i gagi znane z teatrów Francji czy Niemiec, lecz programy artystyczne składające się z politycznych aluzji (pomimo panującej cenzury i częstych kontroli), personalnych odniesień, hermetycznych dowcipów i powiedzeń oraz powtarzanych na mieście plotek.
„Humorystyczne wystąpienia moich kolegów przepełnione były aluzjami do osób i nazwisk, których zupełnie nie znałem. Nie rozumiałem połowy dowcipów, gdyż trzeba było znać dobrze wszystkie plotki warszawskie, słyszeć o wszystkich warszawskich »rodzinach«, aby odczuć ten humor”, pisał w „Książce moich wspomnień” dwudziestoczteroletni wówczas Jarosław Iwaszkiewicz.
Przytoczone na początku słowa z komedii „Rewizor” Mikołaja Gogola świetnie oddają charakter satyry polskiego kabaretu, gdzie widownia i sami artyści przeglądają się w krzywym zwierciadle.
Kabaret w Warszawie i narodziny Paryża Północy
W przedwojennej Warszawie jednak nie tylko kabaret literacki święcił triumfy. Przy ulicy Jasnej 3 działał teatr Morskie Oko założony przez Andrzeja Własta, dzięki któremu stolica zdobywała sławę „Paryża Północy”. Prasa popularna pisała o nim, że „to jedyny prowadzony na europejską skalę music hall w Warszawie”. Wcześniej, w 1926 roku, gdy nazywał się jeszcze Perskie Oko, Zula Pogorzelska po raz pierwszy w Polsce zaprezentowała najbardziej charakterystyczny taniec dzikiej epoki „roaring twenties”. W światłach reflektorów teatrów rewiowych z łatwością kryło się ciemne interesy, a życie warszawskiego półświatka toczyło się przy restauracyjnych stolikach i za kulisami scen. Swobodnie oparty na prawdziwych wydarzeniach wokół teatrzyku „Czarny Kot” jest film „Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy” ze świetną kreacją Piotra Fronczewskiego. Właściciele przybytku Stępień i Cichocki pod przykrywką prowadzenia działalności rozrywkowej zajmowali się wykradaniem kosztowności z sejfów zamożnych warszawiaków.
Andrzej Włast był librecistą i autorem ponad dwóch tysięcy piosenek, które nuci się nawet w XXI wieku, jak „Jesienne Różne” śpiewane przez Mieczysława Fogga, „Tango milonga” czy „U cioci na imieninach”. Włast, rozstrzelany przez Niemców w czasie próby ucieczki z getta warszawskiego, podzielił los wielu twórców kabaretowych żydowskiego pochodzenia.
„Proszę państwa raz na tydzień święto bywa
Panna Andzia jest szczęśliwa
Już od rana się pudruje już się krząta
Już nie sprząta dziś
Ma na kapeluszu piórko całe o tym wie podwórko
Przez lufciki wyglądają śpiewają z nią wraz
Dziś Panna Andzia ma wychodne
Dzisiaj sama wielka dama…”
Autorem słów szlagieru „Panna Andzia ma wychodne” jest Władysław Szlengel, który napisał także „Jadziem Panie Zielonka”. Piosenki tego poety, publicysty i satyryka śpiewane były niegdyś przez całą Warszawę. Zginął w 1943 roku podczas powstania w getcie. Nazywano go „kronikarzem tonących”, który mimo rozpaczliwej sytuacji Żydów oddzielonych od społeczeństwa murem nie poddał się marazmowi okupacji. Pracował w kawiarni Café Sztuka przy ulicy Leszno 2, gdzie prowadził satyryczny kabaret zatytułowany „Żywy dziennik”. Barwny język, dowcip i błyskotliwość monologów, w których nie oszczędzał nikogo, sprawiły, że do kawiarni ściągały tłumy, by na chwilę zapomnieć o trudach życia w getcie. Piosenki Szlengela śpiewały Wiera Gran, Diana Blumenfeld, Pola Braunówna oraz Marysia Ajzensztadt, którą okrzyknięto „słowikiem getta”. Przy fortepianie akompaniował Władysław Szpilman i Artur Goldfeder. Poeta był świadkiem Wielkiej Akcji wywożenia Żydów do obozu zagłady oraz przejścia doktora Janusza Korczaka z dziećmi z prowadzonego przez niego sierocińca na Umschlagplatz, co opisał w przejmującym wierszu „Kartka z dziennika akcji”.
Wojenne losy kabareciarzy polskich toczyły się także na frontach walk – zarówno wschodnim, jak i zachodnim. Można je poznać w artykule „Humor w czasie marnym. Artyści kabaretowi na wojennym szlaku” na portalu Culture.pl. Pośród żołnierzy znaleźli się Marian Hemar, Fryderyk Járosy, Hanka Ordonówna, Stefcia Górska czy Konrad Tom, który po wojnie osiadł w Los Angeles i doradzał gwiazdom Hollywood. „Na scenie pojawiły się kolejno kukiełki brytyjskiego lwa, Wuja Sama Roosevelta, Galijskiego Koguta, Pijanej Kuli Ziemskiej, Nafty Rządzącej Światem i Żółtego Niebezpieczeństwa: Japonii. Pierwsze dwa akty przeszły gładko. Później, gdy Hitler jako krwawy Adek śpiewa: »Już taki jestem zimny drań«, a po chwili zjawia się Duce Mu-Wsolini i razem tańczą polkę i śpiewają: »Dwaj kamraci, dwaj chłopczyki,/ Husia – Siusia! Lepsza granda i żuliki...« Sowiecki pułkownik aż tupie i podskakuje z radości, podskakuje na krześle i bije brawo, a za nim jego adiutanci”, wspomina w książce „Diabeł w Raju” Tadeusz Wittlin, któremu po zwolnieniu z łagru powierzono wystawienie tradycyjnej noworocznej szopki politycznej w Teatrze Miejskim w Buzułuku na początku 1942 roku, gdzie znalazł się z armią Andersa.
O tym, jak jeździło się „od obozu do obozu”, podtrzymując na duchu polskich żołnierzy, opowiada Henryk Vogelfänger vel. Henry Barker, czyli Tońko w filmie dokumentalnym „Tońko, czyli legenda o ostatnim baciarze”. Baciarzem albo batiarem nazywano potocznie „człowieka ulicy” lwowskiej. Tońko i Szczepcio to bohaterowie satyrycznej audycji radiowej zatytułowanej „Wesoła lwowska fala”, która stała się najpopularniejszym programem II RP, gromadząc przed radioodbiornikami jedną szóstą ludności kraju. Film składający się z wywiadu z Tońkiem można znaleźć na YouTubie – to nie tylko barwna opowieść, ale także przykład lwowskiej mowy przedwojennej Polski, jakiej już się nie usłyszy na żywo.
Szmonces
Nie byłoby humoru polskiego bez humoru żydowskiego, którego przykładem jest „szmonces”, czyli z języka jidysz: bzdury, androny. Szmonces przekształcił się w formę kabaretową, a najsłynniejszym jest skecz napisany przez Konrada Toma prawdopodobnie w 1926 roku, zatytułowany „Sęk”. W wykonaniu Edwarda Dziewońskiego i Wiesława Michnikowskiego bawi do łez. Nieporozumienie wynikłe w trakcie rozmowy telefonicznej pomiędzy dwoma znajomymi chcącymi dobić interesu przekształca się w katastrofę prowadzącą do kolejnych absurdów słownych, następujących po sobie jak upadające kostki domina. Wspomniani aktorzy tworzyli legendarny kabaret „Dudek”, który w PRL-owskiej rzeczywistości wskrzeszał przedwojenne żarty. Towarzyszyli im Irena Kwiatkowska, Jan Kobuszewski, Wiesław Gołas i inni, korzystając z tekstów pisanych przez Agnieszkę Osiecką, Mariana Hemara, Juliana Tuwima, Antoniego Słonimskiego czy Sławomira Mrożka. Założony w 1965 roku „Dudek” przetrwał dekadę, niezmiennie bawiąc widzów zgromadzonych w kawiarni Nowy Świat przy ulicy Nowy Świat 63 w Warszawie. Wiele ze skeczy zarejestrowała telewizja, dzięki czemu wciąż mamy do nich dostęp.
Trudno sobie wyobrazić scenę kabaretową choćby bez nieśmiertelnej Ireny Kwiatkowskiej, której popisową piosenką była „Sierotka” do słów Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, albo „Szuja” wykonana dla „Kabaretu Starszych Panów”. Wdzięk aktorki urzekał przez wiele lat nie tylko na scenie, ale również w licznych serialach, między innymi w „Wojnie domowej”, i komediach filmowych. Natomiast tworzący „Kabaret Starszych Panów” Jeremi Przybora i Jerzy Wasowski, którzy przed wojną pracowali w Polskim Radiu, gromadzili przed telewizorami niezmiennie wielka liczbę odbiorców w Polsce lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. W czasie emisji telewizyjnych ulice miast pustoszały. Przybora i Wasowski do swoich programów zapraszali Barbarę Krafftównę, Krystynę Sienkiewicz, Aleksandrę Śląską, Bohdana Łazukę, Mieczysława Czechowicza, Kalinę Jędrusik i wielu innych.
Kiedy Kalina Jędrusik pojawiała się na ekranie telewizora, miał w nią rzucać kapciem I sekretarz KC PZPR Władysław Gomułka, ponieważ aktorka była według niego zbyt wyuzdana. Plotkę tę dementował później syn przywódcy, twierdząc, że ojciec nigdy nie nosił kapci. Towarzysz Gomułka sam stawał się przedmiotem żartów i kpin, za podstawę których służyły jego wielogodzinne przemówienia wypowiadane z ogromną pasją, zawiłym językiem. W krakowskiej Piwnicy pod Baranami doskonale parodiował je Wiesław Dymny. Zresztą „Piwnica” nawiązywała do najlepszych tradycji kabaretu literackiego – założona w 1956 roku istnieje do dziś. Złoty okres kabaretu politycznego
Czasy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej to renesans kabaretu politycznego, którego na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – wielkiej dekady propagandy sukcesu Edwarda Gierka – najznamienitszym przykładem jest kabaret „Tey” założony przez Zenona Laskowika, Krzysztofa Jaślara oraz Aleksandra Gołębiowskiego; później dołączyli do nich Bohdan Smoleń, Rudi Schuberth i Janusz Rewiński. Duet Laskowik-Smoleń z niezwykłym, aluzyjnym poczuciem humoru obnażał absurdy codziennej rzeczywistości czasów socjalizmu. W okresie kryzysu gospodarczego i reglamentacji żywności wydawanej na kartki stworzyli prześmiewczy program „Z tyłu sklepu”, w którym wcielając się w pracowników sklepu sieci Społem („Społem i za późno wstołem”), zachęcają publiczność do złożenia przysięgi warzywom:
„Bo my musimy być silni i zdrowi
Choćby na skrobi, choćby na skrobi
Bo my musimy być dziś mniej pazerni
Roślinożerni, roślinożerni.
Nie smakuje tak jak szczaw!”
Dzisiaj brzmi jak hymn wegan i wegetarian, natomiast w latach osiemdziesiątych był satyrą na brak produktów spożywczych w sklepach. Ich nieco przaśny humor trafiał do wszystkich, każdy mógł odczytać sugestie i aluzje, ponieważ szara rzeczywistość PRL dotykała obywatelki i obywateli po równo: „Przyszedł ten, co się w zeszłym tygodniu zapisał na nać pietruszki”. Dziś niewyobrażalne, wtedy całkiem realne. Społeczeństwo zamknięte w szarych blokowiskach z wielkiej płyty pragnęło zjednoczenia w humorze serwowanym podczas seansów telewizyjnych, o których Kora śpiewała „szklana pogoda”. Rozluźniony reżim Polski Ludowej nie zakazywał się śmiać, chociaż wcale nie było do śmiechu. W latach dziewięćdziesiątych, czasach przemian ustrojowych i społecznych, pałeczkę przejęła Olga Lipińska z serią swoich programów, kabaret „MdM” Wojciecha Manna i Krzysztofa Materny, którzy z kolei obnażali idiotyzmy nieporadnie galopującego kapitalizmu, parodiując nowy typ człowieka – przedsiębiorcy, kierownika, dyrektora zakładu i handlowca – czy „Dziennik telewizyjny” Jacka Fedorowicza, w którym bawił się wypowiedziami polityków młodego Sejmu III RP. Wcześni millenialsi z pewnością pamiętają także charakterystyczny głos Tadeusza Drozdy, ze swojską swadą komentującego wydarzenia społeczne i polityczne w polsatowskim programie „Dyżurny Satyryk Kraju”, którego ponad trzysta pięćdziesiąt odcinków zapisało się w komediowej historii telewizji. Tadeusz Drozda zaczynał już jako student Wydziału Elektrycznego Politechniki Wrocławskiej, zakładając z Janem Kaczmarkiem wciąż istniejący kabaret „Elita”.
Granice przestrzenne i czasowe są śmiechowi obce – dawne kabarety niezależnie od klimatu politycznego i sytuacji ekonomicznej bawią tak samo, są wytrychem dla rzeczywistości, a przy tym stanowią genialny popis aktorstwa pamiętany przez pokolenia. Freud w swoich badaniach nad śmiechem dochodził do wniosku, że jest on mechanizmem obronnym dla naszego umysłu, dlatego w trudnych sytuacjach nieraz pozostaje już tylko się roześmiać. Śmiech stanowi również świetny sposób na rozładowanie napięcia. O ileż świat byłby lepszy, gdybyśmy tylko takie metody ataku i obrony stosowali – obśmiać to, co złe, śmiać się z samych siebie.