Spoko, też tak mamy. I jakby tego było, podzielimy się z wami naszymi odkryciami w K MAG-owym cyklu muzycznym „Ale siada”! Po bryskiej, Marie, Jakubie Skorupie,Karolinie Stanisławczyk, Rubensie oraz Zalii przyszedł czas na duet Martin Lange, który w piątek 13 maja wydał debiutancką płytę „Kontrasty". Sprawdźcie, jak poradzili sobie z naszym kwestionariuszem! Muzycy z krwi i kości
Ojciec Marcina Makowca nie chciał kupić mu gitary, więc 14-letni Marcin postanowił zrobić mu na złość. Uzbierał pieniądze i kupił sobie gitarę akustyczną. Początki były trudne, ale ćwiczył regularnie pomimo krwawiących opuszków. Sam mówi o sobie, że jest chłopakiem z garażu. Kiedy był w liceum, to najpierw grał w zespole punkrockowym, potem w rockowym. Zjeździli wspólnie kawałek Europy i bardzo dobrze wspomina tamte czasy. Zajmował się wtedy wieloma różnymi rzeczami. Pracował w studiach nagraniowych, studiował, robił muzę. Zrozumiał wtedy, że jest w tym całkiem niezły. Wkrótce zaczął pracować z róznymi muzykami. Grał w zespołach artystów takich jak Reni Jusis, Honorata Skarbek czy Dawid Kwiatkowski. Pewnego dnia zadzwoniła Kaśka Lins, która powiedziała, że potrzebuje gitarzysty. W ten sposób poznał Michała.
Mały Michał Lange często podpatrywał ojca, który grał na kościelnych organach. Dogrywał pojedyncze dźwięki, kręcił się po kościele, obserwował ludzi. W jego domu zawsze była muzyka. Ojciec grywał na imprezach i brzdąkał na gitarze, a żadne święta nie mogły obyć się bez kolędowania. Choć muzyka zawsze go interesowała, to ma na koncie krótką przygodę ze sportem. Chodził nawet do gimnazjum sportowego, gdzie snuł marzenia o byciu bramkarzem. Miał 10 godzin WF-u w tygodniu i bardzo chciał dorównać kolegom z klasy. Często był tak przemęczony treningami, że leciała mu krew w nosa.
W końcu zrozumiał jednak, że to nie to i... usiadł do keyboarda ojca oraz nagrał kilka instrumentali. Wkrótce poznał innych pasjonatów muzyki i wspólnie założyli zespól bluesowy. Jeździli na festiwale i grali dla 50-latków, którzy okrzyknęli ich urodzonymi bluesmenami. – To była po prostu najprostsza muza do robienia – śmieje się Michał. Zaczął śpiewać po gimnazjum, a w liceum przygotowywał się do egzaminów wstępnych na jazz. Podczas studiów z realizacji dźwięki poznał Kasię Lins, dla której zaczął produkować muzykę i dalej już jakoś się potoczyło.
A jak zaczęli ze sobą współpracować? – Nie było pytania o chodzenie – śmieją się Michał i Marcin. Poznali się na próbach i szybko złapali dobre flow. Robili razem piosenki do reklam, wspólnie produkowali utwory dla innych artystów w ramach projektu slabeprodukcje.pl. Znajomi żartobliwie nazywali ich fabryką piosenek. W pewnym momencie praca na zlecenie zaczęła ich męczyć. Mieli potrzebę pokazania czegoś więcej. Swego rodzaju przełomem była piosenka do kampanii PZU. Byli z niej bardzo zadowoleni i to właśnie ona zainspirowała ich do pracy nad własną muzyką. Tak właśnie narodził się projekt Martin Lange.
Większość materiału na płytę „Kontrasty” była gotowa już dwa lata temu. Na przestrzeni tego czasu zdążyli jednak już trochę pograć i doszli do wniosku, że chcą nagrać jeszcze jeden kawałek. Coś energetycznego. Ostatecznie nagrali trzy nowe kawałki, czyli „Luz”, „Chcemy więcej” oraz „To koniec”. Marcin i Michał są bardzo zaangażowani we wszystkie etapy powstawania krążka i uważają, że oprawa wizualna jest bardzo ważna. Ich zdaniem powininni o nią dbać art directorzy, których niestety na polskim rynku brakuje. – Kreacja artystyczna nie powinna kończyć się na muzyce – podkreśla Michał. Doskonale widać to na przykładzie klipu „Kłamiesz”, w którym wystąpił sam... Tomasz Kot!
Kilka pytań do...
Mieliśmy okazję porozmawiać z Marcinem i Michałem kilka dni przed premierą ich debiutanckiej płyty „Kontrasty". Zadaliśmy im kilka niełatwych pytań. Jak im poszło?
Opiszcie swoją muzykę w 3 słowach.
Emocjonalna, energetyczna i szczera.
Jajko czy kura? Co jest pierwsze: melodia czy tekst?
Melodia. Zazwyczaj to wygląda tak, że siedzimy sobie, jamujemy i tworzymy jakiś podkład instrumentalny. Najpierw próbujemy przelać swoje emocje w instrumental, potem powstaje tzw. rybka (demo) i następnie do tej rybki powstaje tekst. Często równolegle powstaje melodia refrenu oraz tekst. Przychodzą nam wtedy do głowy tzw. hooki, czyli słowa klucze, które super pasują do melodii. Na przykład, gdy Michał śpiewał na rybkę piosenkę „Chcemy więcej”, to cały czas przewijała się fraza „Chcemy więcej”.
Jaka była pierwsza piosenka, którą napisałeś?
Marcin Makowiec: Miałem ok. 12 lat i siedziałem na starym Pececie programując muzę w trackerach. Udzielałem się wtedy w demoscenie, czyli internetowej społeczności zajmującej się amatorsko muzą. Tworzyłem wtedy różne melodyjki.
Michał Lange: Ja już wiem! Byłem wtedy w gimnazjum i chciałem poeksperymentować, więc podłączyłem keyboard mojego ojca do laptopa. Znalazłem darmowe instrumenty wirtualne i nagrałem trzy kawałki. To były instrumentale utrzymane w bardzo filmowym klimacie. Pianinko, rozbudowana sekcja smyczkowa. Pokazałem je kilku osobom i spotkałem się z bardzo pozytywnymi reakcjami. I wtedy powstał pomysł, żeby się tym zająć.
Wymarzony feat: polski i zagraniczny.
Michał Lange: Debiutanci często nagrywają utwory z artystami, którzy mogą pozytywnie wpłynąć na ich karierę. Ja uważam, że najważniejsze jest to, aby mieć z kimś przelot. Chciałbym stworzyć coś z artystą, który dużo wnosi. Właśnie dlatego mój wymarzony feat to Kasia Nosowska albo Artur Rojek.
Marcin Makowiec: Byłoby super, gdyby udało nam się nagrać coś z Rojkiem. Tylko nie balladę, ale np. coś super hardkorockowego, aby pokazać go z zupełnie innej strony.
W jakim miejscu odbyłby się twój wymarzony koncert? Puście wodze fantazji.
Michał Lange: Chciałbym zagrać w londyńskiej Royal Albert Hall. Oglądałem koncert Arctic Monkeys „Live At The Royal Albert Hall” i zrobił na mnie ogromne wrażenie.
Marcin Makowiec: Zawsze jarały mnie nieoczywiste przestrzenie. Na przykład takie jak w klipie Justina Timberlake'a i Chrisa Stapletona do kawałka „Say Something”. Industrialne obiekty, stare świątynie przerobione na sale koncertowe. Myślę, że takie miejsca mają w sobie ogromny majestat.
3 piosenki, od których nie możesz się ostatnio oderwać.
Michał Lange: Ostatnio nie mogę oderwać się od piosenki Aleksandry Kozubal „Zapomnij o mnie”. Bardzo podoba mi się ta linia melodyczna. Ostatnio dużo słucham również kawałka „Retrogade” Jamesa Blake'a. Jest świetnie zrobiony i zawsze, jak go słucham, to uważam, że jestem cienki (śmiech). No i „Skate” Silk Sonic.
Marcin Makowiec: Na pewno „Word Gone Mad” Bastille, którą usłyszałem w jakimś filmie Netflixa. Namiętnie słucham też ostatniej płyty Mroza i najbardziej podoba mi się kawałek z DonGURALesko. Moje córki zmuszają mnie do słuchania sanah, więc niech moim kolejnym typem będzie „Mamo, tyś płakała” z Igorem Herbutem. Dawno tak nie płakałem na żadnej piosence...
Masz możliwość spędzenia dnia ze swoim idolem (żyjącym lub nieżyjącym). Kogo wybierasz i dlaczego?
Michał Lange: Od kiedy byłem dzieckiem zawsze jarałem się Bartkiem Królikiem. Kiedy spotkałem go po raz pierwszy, to zaschło mi w gardle i nie mogłem nic z siebie wydusić. W końcu powiedziałem mu, że jestem jego fanem. Kiedyś to było moje ogromne marzenie. Teraz już się znamy, ale nadal chciałbym coś z nim wyprodukować. Posiedzieć w studio, ponagrywać, pojamować. Myślę, że jest on bardzo wartościowym człowiekiem, który ma dużo do powiedzenia.
Marcin Makowiec: Byłem kiedyś fanem Nirvany, więc... (śmiech). A tak na serio, to myślę, że w podczas takiego spotkania byłbym zbyt onieśmielony, aby dobrze ten czas wykorzystać. Dlatego chyba wolałbym spędzić czas z ghostwriterami, producentami i writerami. Na przykład z Maxem Martinem, Shellbackiem lub Lindą Perry. Nie chcę wskrzesać zmarłych. Oni naprawdę już swoje zrobili (śmiech).
Jaką supermoc chciałbyś posiadać? Dlaczego?
Michał Lange: Chciałbym mieć moc przemieniania moich myśli muzycznych bezpośrednio w utwór. Po prostu usłyszeć to, co mam w głowie.
Marcin Makowiec: Myślę, że podróże w czasie byłyby super. Chciałbym przenieść się w przeszłość, bo wtedy mógłbyć naprawić pewne rzeczy oraz zmienić przyszłość. Zmienić bieg historii. Kiedyś byłem wielkim fanem futuryzmu i science fiction, ale teraz raczej widzę przyszłość w ciemnych barwach.
Co najbardziej w sobie lubisz? Czego najbardziej w sobie nie lubisz?
Michał Lange: Uważam, że jestem całkiem zabawny i bardzo to w sobie lubię. Zawsze byłem pajacem klasowym i nic się zmieniło, choć już dawno temu opuściłem klasę (śmiech). A czego w sobie nie lubię? Perfekcjonizmu oraz tego, że nie umiem odpuszczać. Cały czas nad tym pracuję.
Marcin Makowiec: Lubię swoją upartość. W ogóle uważam, że tej branży trzeba być gotowym na to, aby przebijać głową mur. Droga do sukcesu jest kręta, wyboista i dużo trudniejsza niż może się wydawać. Trochę po trupach do celu, ale nie widzę innej możliwości, żeby do czegoś dojść w życiu. Trzeba zagryźć zęby i iść przed siebie. Nie lubię natomiast swojego pesymizmu.
Co cię najbardziej wkurza?
Michał Lange: Wkurza mnie ludzka interesowność i chciałbym zamienić ją na podwójną dawkę empatii. Ludzie bardzo szybko zapominają o swoich potknięciach. Myślą, że są na wygranej pozycji i przestają szanować innych. Potem dochodzi do tak abstrakcyjnych sytuacji, że jakiś Rosjanin przestawia cały świat do góry nogami. Coś strasznego. Zwłaszcza, że ma to wpływ zarówno na poziomie oddolnym, jak i na poziomie dużej władzy.
Marcin Makowiec: Mnie wkurzają złe informacje, które serwują nam media. Denerwuje mnie to, bo w naszym kraju nie ma czegoś takiego jak pozytywny przekaz. To taka nasza cecha narodowa. Po prostu lubimy się dołować.
Nie samą muzyką człowiek żyje, czyli pozamuzyczne pasje. Jakie są twoje?
Michał Lange: Zajmuję się gastronomią i tak naprawdę jest to moja druga praca. Lubię karmić ludzi i myślę, że to bardzo dużo o mnie mówi (śmiech). Ten rodzaj pracy wymaga nieustannego kontaktu z drugim człowiekiem, który w gastronomii jest nieobliczalny. Specjalizuje się we włoskiej pizzy i bardzo podoba mi się włoski styl życia. Siadamy, jemy, pijemy wino, rozmawiamy. Slow life. To coś, za czym czasem tęsknie. Zwłaszcza, że teraz mam dziecko i nie narzekam na brak pracy. Uwielbiam też wyjazdy. W styczniu pojechałem z rodzinką na miesiąc za granicę i było super. Wstawałem razem ze słońcem, patrzyłem w morze, jadłem śniadanko. To jest to, co kocham. Podróże i dobre jedzenie.
Marcin Makowiec: Mam podobne zainteresowania, co Marcin. Również uwielbiam dobre jedzenie oraz podróże. Lubię się też spocić i wszelkie aktywności fizyczne sprawiają mi ogromną radość.
Facebook, TikTok czy Instagram? Dlaczego?
Marcin Makowiec: My po prostu wolimy kontakt twarzą w twarz. Zwłaszcza po ostatnich dwóch latach pandemii. Prowadzimy profile w socjal mediach, ale nigdy nie będziemy ekspertami. Mnie bardzo ten świat razi. Uważam, że jest odrealniony i sztuczny. Na Instagramie jest bardzo mało rzeczy, które są wartościowe. Większość to zwyczajny chłam. Instagram to w 95 proc. tablica reklama. My jesteśmy muzykami z krwi i kości. Najlepiej czujemy się w studio, a całą resztę najchętniej oddalibyśmy specjalistom. Muszę przyznać, że bardzo dużo czasu zajęło nam przełamanie się i trochę musieliśmy poćwiczyć, zanim nasze gadanie do telefonu zaczęło wyglądać naturalnie.
Michał Lange: Marcin poruszył kwestię reklam i totalnie się z tym zgadzam. Na Instagramie jest mnóstwo reklam i czasem pomiędzy nimi znajdujemy jedną rzecz, która nas interesuje. Podoba nam się, bo jest autentyczna. Sęk w tym, że żeby być autentycznym w social mediach, to musisz poświęcić temu swoje życie oraz swoją prywatność. Albo w to wchodzisz albo nie. Mógłbym wrzucić śmieszny filmik z moją córką w roli głównej, ale po co? Mam przed tym jakiś opór. Mógłbym podzielić się moją opinią na jakiś temat, ale z kim ja właściwie rozmawiam? To dla mnie nienaturalnie.
Monika Kurek, czyli dziennikarka K MAG-a od 2019 roku. Jako nastolatka prowadziła fankluby polskich popowych artystek. Jest maniaczką kina indie rodem z Sundance, popkultury z lat dwutysięcznych, psów corgi oraz kryminałów Joanny Chmielewskiej.