Co robiłaś w czasie lockdownu? Odkryłaś jakieś nowe hobby?
Żałuję, ale nie. Przez cały ten okres głównie pracowałam nad materiałem na płytę, choć udało mi się wreszcie znaleźć więcej czasu na czytanie książek.
Zdradź nam znaczenie swojego pseudonimu artystycznego.
Ela to moje imię, natomiast „Minus” wzięło się z uwielbienia minimalizmu. Spodobało mi się brzmienie zestawienia tych dwóch słów.
Właśnie wydałaś swój debiutancki album „acts of rebellion” będący „wezwaniem do walki, do życia, do bycia obecnym”. Rebelia kojarzy się raczej z gniewem, a jednak twoja płyta ma dość radosne brzmienie. Skąd ten dysonans?
Uważam, że gniew też może przynieść radość. Zwykle gniew jest iskrą, punktem zapalnym. W moim przypadku gniew nigdy nie trwa zbyt długo. Gdy coś mnie wkurza, chcę to zmienić i to robię, przekuwam gniew w coś pozytywnego. Bo co innego możemy zrobić?
Który utwór na płycie ma największą siłę?
Trudne pytanie. To chyba zależy od sytuacji. W kontekście tego, co obecnie dzieje się u was, w Polsce [strajki kobiet – przyp. red.], wybrałabym „megapunk”, ponieważ opowiada o wychodzeniu na ulicę i walce o swoje prawa. To kawałek, który niesie ze sobą moc i siłę, zachęca do bycia odważnym. Z kolei „do whatever you want, all the time.” przynosi ukojenie w chwili zagubienia, pogrążenia w melancholii. Słuchając go w domu w samotności, możesz znów poczuć się sobą.
Od jakiegoś czasu można wyraźnie zaobserwować zaangażowanie młodego pokolenia w sprawy społeczne i polityczne. Twoim zdaniem to tylko moda czy raczej trwała zmiana podejścia do życia?
Mam ogromną nadzieję, że zmiana podejścia do życia! Zresztą istnieją spore różnice międzypokoleniowe, nawet pomiędzy naszym a młodszym pokoleniem. Dzisiaj młodzież kwestionuje absolutnie wszystko. Jest aktywna, głośna i naprawdę wściekła. To niesamowite. Zdaje się rozumieć, że rzeczywiście nie pozostaje jej nic innego niż działanie. Ma przed sobą wiele lat życia, które musi sama sobie wypracować, mając na uwadze chociażby kryzys klimatyczny. Młodzi mają dzisiaj całe mnóstwo powodów do walki.
Poprzez empatię. Dla mnie to świadomość, że ludzie wokół także mają poczucie wolności. Osobiście mogę czuć się wolna, ale gdy zaczynam się zastanawiać, że jest ktoś, kto nie ma co jeść, nie może pracować czy żyć godnie, zaczynam tę wolność kwestionować.
Obecnie tworzysz techno-pop, choć to nie był twój pierwszy wybór, jeśli chodzi o produkcję muzyki. Umiesz też zbudować syntezator…
Tworzę muzykę niemal całe życie, tylko w różnych formach. Zmiana gatunków i instrumentów nigdy nie wynikała z kaprysu, lecz z dojrzewania, zdobywania kolejnych doświadczeń, zmian perspektywy. Od dwunastego roku życia przez dziesięć lat grałam w zespole punkowym. W miarę upływu czasu pragnęłam być coraz lepsza w grze na perkusji, więc wyjechałam do szkoły w Stanach Zjednoczonych, by się jej uczyć. Tam zaczęłam również chodzić do klubów, czego nie robiłam w Kolumbii. W moim życiu nigdy wcześniej nie było muzyki elektronicznej, w którą wsiąkłam. Co ciekawe, wcale nie chciałam jej produkować, chciałam tylko budować syntezatory. Z czasem jednak muzyka, którą dotychczas tworzyłam, zaczęła mnie nudzić. Poświęciłam się robieniu sprzętu muzycznego, czerpiąc z tego mnóstwo zabawy.
Czyli niewykluczone, że za kolejne dziesięć lat będziesz tworzyć country.
Być może, kto wie. Choć myślę, że z czasem intensywność zmian w życiu staje się coraz mniejsza. Mając około trzydziestu lat, raczej wiesz już, kim jesteś i co chcesz robić.
Wracając do narzędzi – od komputera wolisz sprzęt analogowy, który zresztą ostatnio wraca do łask.
To chyba nie tyle kwestia trendu, co swego rodzaju pierwotności. Nasz mózg, jak u wszystkich zwierząt, lepiej funkcjonuje w świecie fizycznym, w którym łatwiej nam coś poczuć, dostrzec prawdziwość świata. Na moim przykładzie – nigdy wcześniej nie słyszałam swojej muzyki na płycie winylowej, a gdy dostałam „acts of rebellion” na winylu, poczułam coś, czego nie doświadczyłam, słuchając wersji digitalowej. To zupełnie inne przeżycie.
Łatwiej jednak tworzyć muzykę przy użyciu komputera niż analoga.
To prawda, choć nie dla mnie osobiście. Dla mnie korzystanie ze sprzętu analogowego jest raczej większą frajdą. Oczywiście, nieraz się wkurzasz, gdy coś nie wychodzi, a w tym przypadku nie tak łatwo naprawić błąd, lecz myślę, że gdybym pracowała na laptopie, tworzyłabym gównianą muzykę. Używanie komputera nie inspiruje mnie do tworzenia. Siedząc przed laptopem, co i rusz zaglądasz do maila, na Twittera. Zresztą łatwość tworzenia nie powinna być wyznacznikiem kreacji, bo to zaniża jej jakość i pozbawia duszy.
Funkcjonujesz poza mainstreamem. Jak to wpływa na twoją popularność i poczucie sukcesu?
Jestem zadowolona z miejsca, w którym się znajduję. Tworzę muzykę od bardzo dawna, głównie undergroundową, i zawsze miałam na tyle pracy, by się nie wahać. Nigdy się nie zastanawiałam, czy robię coś dobrze, czy źle. Nie narzekam na sytuację finansową. Przede wszystkim czuję się szczęściarą, bo mam wokół siebie wspaniałych ludzi. Myślę, że będąc sławną, byłoby mi dużo trudniej. Gdy jesteś na szczycie, to, co robisz, staje się odczłowieczone. Pragnę tworzyć muzykę dla ludzi, z realnymi problemami i uczuciami, a by to robić, muszę być jak oni.
Korzystasz z mediów społecznościowych?
Myślę, że jak każdy, ale łączy nas relacja na zasadzie „love & hate”. Korzystam z nich głównie w celach zawodowych, choć trudno wyznaczyć granicę, gdy praca jest twoim życiem. Nieraz wrzucam filmiki zza kulis tworzenia muzyki. Postrzegam media społecznościowe jako narzędzie do prezentowania swojej pracy. Szczególnie teraz, gdy nie ma koncertów, stanowią platformę, za pomocą której możesz utrzymać kontakt z odbiorcami. Nie wspominając o tym, że trudno się tworzy muzykę, gdy życie na świecie tak bardzo ucichło…
Wolisz kluby czy koncerty festiwalowe?
Zdecydowanie mniejsze przestrzenie.
Do tej pory moimi ulubionymi miejscami okazały się Francja i Holandia. Oprócz nich Nowy Jork i Bogota, w których czuję się jak w domu. W Kolumbii jednak mówimy jedynie o dużych imprezach, ponieważ nie ma tu klubów. Ale gdy wreszcie się pootwierają, pewnie staną się moim numerem jeden, jeśli chodzi o występy.
Jak wygląda scena techno w Kolumbii?
Powoli rośnie w siłę, jest coraz więcej ludzi, którzy produkują muzykę. I nie mam na myśli DJ-ów odtwarzających kawałki, tylko faktycznych twórców. Jest mnóstwo imprez, lecz zawsze brakowało tutaj społeczności kreatywnych osób, w których wszyscy się znają. Na przestrzeni ostatnich kilku lat to zaczęło się zmieniać. Powstały wytwórnie naprawdę warte uwagi, jak chociażby Insurgentes, organizuje się coraz więcej undergroundowych wydarzeń, imprez w magazynach czy opuszczonych barach. Zwłaszcza teraz, w obliczu koronawirusa i ograniczeń w podróżowaniu, południowoamerykańskie wytwórnie wyszukują coraz więcej lokalnych talentów. Są do tego zmuszone, ale sądzę, że wszystkim wyjdzie to na dobre.
Swój debiutancki album wyprodukowałaś sama. Jaki jest twój stosunek do współpracy z innymi artystami?
Mam nadzieję zacząć to robić. Nie tylko w obrębie własnego gatunku, ale także z innymi twórcami. Powstaje mnóstwo świetnej muzyki, wciąż jest wiele rzeczy, których chciałabym się nauczyć. Zwłaszcza że mój system pracy jest raczej niestandardowy, więc taka współpraca mogłaby być czymś nowym dla obu stron.
W jaki sposób twój system pracy różni się od innych?
Przede wszystkim ze względu na wspomniane tworzenie brzmień analogowych, nie komputerowych. Poza tym sporo improwizuję, robię to, co czuję, jak w jazzie. Raczej nie mam w zwyczaju siadać, pisać piosenek i nagrywać.
A jak powstaje wizualna strona twojej pracy?
Zwykle są to moje pomysły, ponieważ dokładnie wiem, czego chcę. Poza tym nigdy nie było mnie stać, żeby zatrudnić kogoś do tego [śmiech].
Poleciłabyś jakichś kolumbijskich artystów wartych obserwowania?
Na pewno wspomnianą wytwórnię Insurgentes i jej twórców. To mój ulubiony kolumbijski label, jeśli chodzi o muzykę elektroniczną. A jeśli chodzi o filmy, to „La estretegia del caracol” („The Strategy of the Snail” z 1993 roku). To stary film, ale świetny. Tak naprawdę polecam po prostu kolumbijską twórczość, bo jest tu mnóstwo dobra.
/materiał pochodzi z magazynu K MAG 102 FUNKY ISSUE 2020/21/