Advertisement

Ewa Kasprzyk: „Zawsze lubiłam Almodóvara. Mówi o seksie jak o przepisie na zupę pomidorową” [wywiad]

Autor: Karol Owczarek
22-12-2020
Ewa Kasprzyk: „Zawsze lubiłam Almodóvara. Mówi o seksie jak o przepisie na zupę pomidorową” [wywiad]

Przeczytaj takze

Zagrała w dziesiątkach spektakli teatralnych, lecz sławę przyniosły jej występy w popularnych filmach i serialach. Charyzmatyczna, pełna energii i czaru, wszechstronna aktorka, która ma na koncie kultowe role i wciąż apetyt na więcej. Bez Ewy Kasprzyk trudno sobie wyobrazić polską kinematografię ostatnich dziesięcioleci.
Co panią ostatnio ucieszyło?
Z zawodowych rzeczy ucieszyło mnie ukończenie projektu „Chłopi” w reżyserii Doroty Kobieli, gdzie miałam przyjemność dotknąć zupełnie innego niż dotąd sposobu pracy i materiału. Nie było żadnego pośpiechu, co przy tak dużej produkcji się nie zdarza. Mimo zagrożenia epidemicznego na planie udało się zachowywać spokój. Mogłam wykorzystać swoje umiejętności w roli dramatycznej rodem z wielkiej literatury, w której dawno mnie nie obsadzano. To bardzo nietypowy i złożony projekt, bo potem klatka po klatce nagrania będą przetwarzane w malarstwo. Film ujrzy światło dzienne dopiero za dwa lata, ponieważ twórców czeka ogrom benedyktyńskiej pracy. To jeszcze bardziej złożone przedsięwzięcie niż ich wcześniejszy „Twój Vincent”.
Zdaje się pani stale kipieć optymizmem.
Tak się o mnie mówi. Postrzeganie świata w jasnych barwach bierze się u mnie chyba z kosmosu, bo nie mam jakiegoś bezpośredniego źródła doładowania, nie wspieram się też żadnymi dopalaczami, oprócz witamin. Być może to moja cecha wrodzona. Wychodzę z założenia, że zamartwianie się nic nie zmienia. Niektórzy, gdy mają jakiś problem, nie mogą zasnąć, bo starają się go za wszelką cenę rozwiązać, ja natomiast wolę się wyspać i rozwiązywać problemy od rana. W obliczu pandemii i ciągłej niepewności ustawiłam sobie głowę tak, że nie planuję niczego dalej niż na dwa dni do przodu.
Świat pozornie zwolnił, a zarazem jeszcze bardziej przyspieszył.
Żyjemy teraz jakby w przezroczystej kuli. Dzieje się wręcz za dużo, a na niewiele mamy wpływ. Wydawało się, że z powodu pandemii bardziej docenimy kontakty międzyludzkie, że zmniejszymy tempo życia. Tak się nie stało. Wszyscy dostali speeda, zaczęli się prześcigać w pomysłach i projektach. A obok wsparcia i solidarności widać narastającą agresję i pogłębianie różnic na wielu płaszczyznach.
Jak pani sobie radzi w tej przezroczystej kuli?
Podobnie jak zapewne większość ludzi potrzebuję ruchu i słońca, bo bez tego nie ma rozwoju. W więzieniu po trzech dobach szukałabym żyletki. Stałe unieruchomienie w jednym miejscu jest dla mnie nie do pomyślenia. To trudne szczególnie dla aktorów, bo gdy nie wychodzimy na scenę, nasza energia idzie w gwizdek. Dla nas występowanie przed publicznością jest jak oddychanie.
Bierze pani udział w ambitnych przedsięwzięciach, jak również komercyjnych czy kontrowersyjnych. Przejmuje się pani tym, jak niektóre filmy czy seriale są odbierane?
Staram się nie oceniać ludzi w show-biznesie – jeśli ktoś wziął w czymś udział, widocznie było mu z tym po drodze. Tylko osoba, która nic nie robi, nie jest poddawana krytyce. Strach w sztuce jest najgorszym doradcą. Gdy przygotowywałam monodram „Patty Diphusa” o gwieździe porno, na podstawie tekstu Almodóvara, nie zastanawiałam się, czy będzie to kontrowersyjne, czy bulwersujące. Zawsze lubiłam Almodóvara, ponieważ mówi o seksie jak o przepisie na zupę pomidorową i ma niebanalne skojarzenia. Cieszyłam się więc, że mam świetny materiał. Nawet jeśli oznaczało to dla mnie pokonywanie pewnych barier, bo niełatwo mówić o doświadczeniach gwiazdy porno. Przede wszystkim trzeba wierzyć w to, co się robi, bo jeśli sami nie wierzymy, odbiorca również nie uwierzy. Warto też próbować nowych rzeczy, zamiast powielać schematy.
Jak pani zdaniem postrzegana jest seksualność w Polsce?
Religia, seks i pieniądze są dla wielu podejrzane i kontrowersyjne. Szczególnie seks, który jest tematem zwykle zamiatanym u nas pod dywan, czego dowodzi brak edukacji seksualnej w szkołach. Mówię o seksie otwarcie, ale bywa, że budzi to emocje. Gdy razem z ekspertami-seksuologami wzięłam udział w programie o poprawianiu życia seksualnego, moje wypowiedzi zostały wyciągnięte z kontekstu i pojawiły się artykule mówiącym, że powiększam sobie punkt G. A ja jedynie powiedziałam, że gdybym musiała przeprowadzić taką operację, to bym to zrobiła. Innym razem powiedziałam, że kobietom świetnie robią jedzenie, wino i seks – usłyszałam potem, że nie robię nic innego, tylko piję wino, jem i uprawiam seks. Mam już łatkę specjalistki od seksu i gdy potrzebny jest ktoś do tego tematu w programach telewizyjnych, dzwonią do mnie.
Wciąż pokutuje myślenie, że kobiecie mniej wypada i powinna być wzorem cnót.
Mężczyzna typu Casanova jest dla ludzi okej, lecz kobieta mająca wielu partnerów bywa uważana za rozwiązłą. Kobieta w patriarchalnym schemacie ma pilnować ogniska domowego i zajmować się dziećmi. Mężczyźnie wciąż niestety więcej wolno. Uwielbiam spotykać kobiety, które myślą jak ja – zachowują swoją wolność i niezależność, nie dają się wcisnąć w okowy konwenansów i nie uważają, że coś powinny robić, bo tak wypada, tylko walczą o swoje. Bez tego nie da się żyć. Nie mogłabym stać w cieniu mężczyzny, który jest macho, a jego racje byłyby zawsze na wierzchu. Jeśli jestem w związku i mam do zrealizowania swoją misję, to ją realizuję.
Ma pani na koncie główną rolę w filmie „Drzewa” z 1995 roku, który ukazuje bunt roślin przeciwko człowiekowi. To dziwne dzieło, umieszczane w zestawieniach typu „filmy, który ryją banię zbyt mocno”. W obliczu katastrofy klimatycznej stało się niezwykle aktualne.
Zupełnie zapomniałam o tym filmie. Jego reżyser, Grzegorz Królikiewicz, był bardzo ekscentryczną postacią. Gdy przyjechałam na plan w makijażu, kazał mi go zmyć, bo, jak twierdził, „nie widać mojej twarzy”. Praca na planie była wówczas bardzo nietypowa, a zdjęcia szalone. To miał być horror ekologiczny, ale wyszło z tego jakieś dzieło konceptualne. Metody dochodzenia do pożądanych efektów artystycznych były bardzo ciężkie, by nie rzec – okrutne. By doprowadzić aktorkę do płaczu, mówiło się jej, że nie jest zdolna, że nic nie potrafi.
Często doświadczała pani takich sytuacji?
Zetknęłam się z tym już na początku kariery. Najpierw cztery razy nie dostałam się do szkoły aktorskiej, a gdy w końcu się udało, trafiłam na profesora, który był tyranem. Powtarzał mi, że nie nadaję się do zawodu, regularnie mnie tępił. Chciał mnie wyrzucić ze szkoły, ale poprosiłam o egzamin komisyjny, na którym okazało się, że jestem bardzo dobra. Przeciwieństwem takiej postawy był Jerzy Trela, który traktował nas jak kryształy. Nigdy w życiu nie pozwoliłby sobie na złe słowo, wydobywał z nas talent bez przemocy psychicznej. Wielokrotnie miałam do czynienia na planie z reżyserami-frustratami, robiącymi rzeczy, które nadają się do zgłoszenia do prokuratury za molestowanie czy mobbing, a uważającymi, że to normalne i zabawne. W takich sytuacjach mówię: „Jestem tutaj po to, żeby zagrać, nie obchodzą mnie twoje frustracje, chcę spędzić ten czas miło i zrobić to, co do mnie należy”. Kiedyś sobie obiecałam, że jeśli kiedykolwiek będę reżyserować, nigdy nie obrażę żadnego aktora, nie powiem mu, że jest beznadziejny i czegoś nie umie. Nie wolno metodą krzyków lub ubliżania – czyli tak zwanego „sprowadzania aktora do parteru” – wydobywać tego, co jest potrzebne do sztuki. Zdarzyło mi się reżyserować spektakle, podczas których udało się zachować miłą atmosferę, a przy tym wysoki poziom aktorstwa. Jestem za wydobywaniem z aktora tego, co najlepsze, w sposób naturalny i pokojowy. Mam nadzieję, że ludzie mi ufają, staram się być wobec nich lojalna. Lojalność i prawdomówność to cechy, które cenię sobie najbardziej. Za żadne skarby nie chciałabym ich oddać.
Ostatnio było głośno o sprawie Gardzienic. Okazało się, że w legendarnej grupie teatralnej okrutny mobbing był na porządku dziennym.
W teatrach, w których dowodzi reżyser-wizjoner, aktor zwykle jest traktowany jak element dekoracji, a to prosta droga do nadużyć. Kiedyś marzyłam, by znaleźć się w Gardzienicach, teraz cieszę się, że mnie to nie spotkało. Gdy trafi się do wspólnoty opartej na przemocy, trudno z niej uciec, trzeba mieć w sobie dużo siły. Zdarzyło mi się pracować dziewięć miesięcy nad spektaklem, z czego trzy miesiące poświęcaliśmy na powtarzanie tej samej sceny, której efektem i tak była klapa. Aktor chce wierzyć, że takie poświęcenie ma sens. Warto jednak iść za kimś, kto jest uczciwy i się na nas nie wyżywa. Trzeba kochać siebie i ustawić sobie myślenie na to, że zasłużyło się na coś dobrego w życiu. Wszystkim tego życzę.
Czym dla pani jest aktorstwo?
To piękny zawód, bo nieprzewidywalny. Uprawiając go, cały czas się uczymy, zmieniamy, stajemy kimś, kim nie dane by nam było być w życiu – królową, aktorką porno czy zbrodniarką. Do tego dostajemy za to pieniądze.
Ewa Kasprzyk – aktorka teatralna i filmowa, reżyserka, absolwentka PWST w Krakowie. Debiutowała w „Dziewczętach z Nowolipek” (1985) w reżyserii Barbary Sass. Zagrała między innymi w filmach „Kogel-mogel”, „Komedia małżeńska”,„Drzewa”, „Kochankowie z Marony”, „Wojna polsko-ruska” czy „Polityka”. Występowała też w wielu popularnych serialach. Otrzymała Złotego Lwa za najlepszą pierwszoplanową rolę kobiecą na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni za „Bellissimę” (2001).
/materiał pochodzi z magazynu K MAG 102 FUNKY ISSUE 2020/21/
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement