Advertisement

„Glorious Summer”: debiut na prestiżowym SXSW w Stanach. Rozmowa z duetem reżyserskim Heleną Ganjalyan i Bartkiem Szpakiem

07-11-2025
„Glorious Summer”: debiut na prestiżowym SXSW w Stanach. Rozmowa z duetem reżyserskim Heleną Ganjalyan i Bartkiem Szpakiem
Ich debiutancki film miał swoją premierę na jednym w największych i najbardziej prestiżowych międzynarodowych festiwali – SXSW w Austin w Stanach Zjednoczonych. „Glorious Summer” Heleny Ganjalyan i Bartka Szpaka to wizualna perła, którą trudno zaklasyfikować – zarówno jako gatunek, jak i poddając analizie fabułę czy szukając w nim konkretnego czasu i miejsca. Z dwójką reżyserów porozmawialiśmy o tym, jak doszło do powstania filmu, oraz o jego „życiu” po ostatnim klapsie.
Materiał pochodzi z najnowszego numeru K MAG 124 Challengers 2025, tekst: Monika Kurek.
Dlaczego „Glorious Summer”?
Helena: Do tego filmu doprowadziło nas kilka początkowo niezależnych etapów. Najpierw temat przyszedł do nas, gdy robiliśmy spektakl na Gdański Festiwal Szekspirowski w 2020 roku. Wówczas całość luźno opierała się na „Ryszardzie III”. Tytuł „Glorious Summer” został zresztą zaczerpnięty z pierwszych dwóch wersów tego tekstu. To była mocna reinterpretacja Szekspira; badaliśmy temat manipulacji językiem i opresji poprzez słowo, a także temat państwa „opiekuńczego”, w którym opieka staje się narzędziem zniewolenia. Pracowaliśmy nad tym spektaklem w czasie pandemii, więc zagraliśmy go tylko raz i to w streamingu, bez bezpośredniego kontaktu z widownią. Mieliśmy poczucie niewykorzystanego potencjału. Kilka lat później powstał „Blur”, teledysk, który wyreżyserowaliśmy dla krakowskiego pianisty Mateusza Pałki. W trakcie pracy nad tym klipem znaleźliśmy Pałac w Gorzanowie, który później stał się główną lokacją „Glorious Summer”. Minął kolejny rok i przy okazji pewnego projektu dokumentalnego poznaliśmy nasze producentki, Marię Gołoś i Monikę Matuszewską. Ta rzecz nie doszła do skutku, ale przyniosła relację, w której wszyscy czuliśmy, że chcemy zrobić coś razem. Niedługo wcześniej, gdy zbierałam portfolio moje i Bartka, wpadłam na trop połączenia „Glorious Summer” i „Blura”, i tak – klip stał się trochę naszym „proof of concept”. Między innymi tym pomysłem podzieliliśmy się z producentkami i właśnie ten wybrały. Pracując już nad scenariuszem filmu, stwierdziliśmy, że pierwotny kontekst „Ryszarda III” musimy zastąpić czymś bliższym współczesnemu widzowi, dekodowalnym w naszej codzienności, dlatego zdecydowaliśmy się wykorzystać system oparty o mindfulness i wellness.
Kiedy pierwszy raz obejrzałam zwiastun, od razu zwróciłam uwagę na estetykę. Jeszcze zanim zorientowałam się, o czym w ogóle opowiada ten film.
Bartek: Wiedzieliśmy, jak duży potencjał wizualny ma ta lokacja zestawiona z taśmą analogową, ponieważ mieliśmy to już sprawdzone w teledysku. Do tego chcieliśmy stworzyć wrażenie bycia „poza czasem”. Negatyw szesnastomilimetrowy nadaje wyjątkowy charakter, którego póki co nie da się w pełni odtworzyć innymi środkami, i przy tym daje poczucie, że film mógłby powstać równie dobrze wczoraj, jak i czterdzieści lat temu. Interesowało nas wprowadzenie widza w rodzaj narracji, której nie da się jednoznacznie przypisać do jednego czasu ani miejsca.
Helena: Realizowaliśmy ten zamiar nie tylko w warstwie zdjęć, ale także w scenografii Kasi Tomczyk oraz kostiumach Gosi Karpiuk i Zuzy Kot. Szukaliśmy kolażu, łączenia starego z nowym. Chcieliśmy zestawić rzeczy „z epoki” ze współczesnymi elementami, wszędzie szukaliśmy wielości tekstur, zabawy, nieszablonowych połączeń, bo przecież nasze bohaterki żyją „poza społeczeństwem” i same sobie stwarzają sposoby noszenia się. To poczucie bycia poza czasem i miejscem przewijało się więc przez wszystkie poziomy realizacji i dawało pole do wspaniałej eksploracji.
Bartek: Tak, mamy renesansowy pałac zestawiony z minimalistycznymi meblami i nowoczesnymi elementami wyposażenia, takimi jak chłodnia z próżniowo pakowanym jedzeniem czy abstrakcyjnym w formie „interfejsem”.
Kadr z filmu „Glorious Summer”, mat. prasowe Rozbrat Films
Umiejscowienie akcji filmu rzeczywiście jest tajemnicze. Widz wie bardzo mało.
Helena: Od początku wiedzieliśmy, że „Glorious Summer” będzie nosiło znamiona science fiction i dystopii, ale nie będzie klasycznym przedstawicielem „kina gatunkowego”, gdzie reżyser linearnie przeprowadza widza przez kolejne elementy świata przedstawionego. Nas interesuje stan bohaterek i ich trwanie w nim. Ten „mur” czy „system” może dla każdego oznaczać coś innego. Główny temat filmu, czyli przekraczanie granicy komfortu i przejście na drugą stronę strachu albo „niewiadomej”, możemy odnieść do wszystkiego – do wyjścia z relacji, zmiany zawodowej, wejścia w nową rolę życiową czy po prostu zmiany codziennych mechanizmów. Dlatego nie chcieliśmy prowadzić historii w typowy dla gatunku sposób, lecz zostawić ją w strefie psychologiczno-metaforycznej, w której emocje i „czucie filmu” przez widza biorą górę w percepcji.
Bartek: Zależało nam, aby logika świata nie stała się głównym nośnikiem treści, oczywiście wciąż dbając o jego wewnętrzną spójność i zasady. Gdy pisząc scenariusz, spotykaliśmy się z Alanem Zejerem, montażystą, prowadziliśmy ciekawą dyskusję na temat tego, czy za murem powinien być widoczny drut kolczasty, sygnalizujący, że nie da się stamtąd wydostać. Czy bohaterki powinny mieć świadomość obecności kamer, bycia obserwowanymi? Podczas tych dyskusji poczuliśmy, że każdy taki element prowadzi nas w trochę innym kierunku, niż byśmy chcieli. Gdyby to miał być serial komercyjny dla platformy streamingowej, pewnie skorzystalibyśmy z takich narzędzi, ale „Glorious Summer” nie jest tego typu projektem.
Niektórzy mogą go odebrać jako społeczno-polityczny statement. Czy taki był wasz zamiar?
Helena: Ważne było dla nas powiązanie obrazu z dzisiejszą rzeczywistością. Z tym, co do nas dociera, ale też z tym, od czego się odcinamy, czego nie chcemy wiedzieć albo widzieć, bo nie mamy narzędzi, by sobie z tym poradzić. Fabuła mocno koreluje z otaczającym nas światem, ale nie jest to film publicystyczny.
Bartek: To nie miał być komentarz przypisany do jednej, konkretnej kwestii. Interesowało nas pewne spektrum tematów. Dla mnie w trakcie pracy nad filmem istotny stał się psychologiczny wydźwięk doświadczenia, przez które przechodzą bohaterki. Skonfrontowanie się ze strachem. Tak jak Helena powiedziała, nasz filmowy „mur” można rozumieć różnie. To może być pewne ograniczenie w naszej głowie, którego przekroczenie nie wydaje się wielką trudnością dla obserwującego z zewnątrz, ale nas paraliżuje w środku.
No właśnie, kluczowa jest warstwa psychologiczna. Konsultowaliście ją z kimś?
Bartek: Przefiltrowałem ją przez własne życie. Na system, w którym żyją bohaterki, składają się różne praktyki. Bycie „tu i teraz”, ćwiczenia z obecności i ugruntowania… To wszystko zaczerpnąłem z terapii. Co ważne, „Glorious Summer” nie krytykuje tego typu mechanizmów, tylko pokazuje, że nawet najbardziej słuszne założenia, które zostają przesunięte do granic absurdu, mogą stać się ograniczeniem.
Helena: Pytanie, w którym momencie przestajesz mieć możliwość wyboru tego, jak odbierasz świat, albo kiedy zablokowana zostaje nasza naturalna potrzeba pełni odczuwania i doświadczania.
Bartek: Jeśli czujemy się bezpiecznie, ale ktoś wzbudza w nas nadmierne poczucie strachu przed nieznanym i negatywne emocje zostają stłumione, opieka zamienia się w opresję. Każda z naszych bohaterek reprezentuje trochę inny stosunek do tego tematu.
Z czym chcielibyście zostawić widza?
Bartek: Często pytano nas o to na festiwalu w Stanach. Niezależnie od interpretacji chcielibyśmy zostawić widza z poczuciem ośmielenia, odważenia się. Zachęcić do wyjścia na zewnątrz „muru” – cokolwiek miałoby to oznaczać.
Czy komfort jest wrogiem rozwoju?
Helena: Pojęcie komfortu można różnie rozumieć, dla każdego pewnie coś innego się w nim zawiera. Myślę jednak, że liczy się przestrzeń na powiedzenie raz na jakiś czas: „Sprawdzam”, i zadanie sobie pytań: „Czy dalej jestem w miejscu, w którym chcę być? A może jestem tu, bo zapomniałam, że można inaczej? Albo za bardzo uwierzyłam w czyjąś narrację, zamiast szukać swojej?”.
Bartek: Przychodzą mi do głowy słowa, które przeczytałem kiedyś w wywiadzie z Davidem Bowie – żeby zawsze wchodzić do wody odrobinę za głębokiej. Wydaje mi się też, że warto rozróżnić komfort od poczucia bezpieczeństwa. Moim zdaniem poczucie bezpieczeństwa może współistnieć ze stanem pozwalającym na progres, nie musi być równoznaczne z wygodą prowadzącą do stagnacji.
Kadr z filmu „Glorious Summer”, mat. prasowe Rozbrat Films
Współcześnie wszystko dzieje się tak szybko, że często wiele rzeczy nam umyka.
Helena: Pytałaś wcześniej, na ile ten film jest polityczny. Wszyscy obecnie jesteśmy mocno przebodźcowani, nasza percepcja nie nadąża za rozwojem technologii, liczba konfliktów zbrojnych przytłacza i paraliżuje, a pytania etyczne się mnożą. Dlatego wizja świata, którą przedstawiamy w filmie, wydała nam się tak ciekawa, kusząca… i niebezpieczna. Sama w pierwszym odruchu chętnie weszłabym do takiego miejsca.
Bartek: O ile możesz decydować, kiedy z niego wychodzisz.
„Glorious Summer” miało premierę na festiwalu SXSW. Dlaczego tam, a nie na przykład w Cannes albo Wenecji?
Helena: Wspaniale byłoby mieć taki wybór, ale po pierwsze – nigdy nie wiesz, gdzie film się dostanie, a mówimy o najwyższej światowej półce, na którą składa się kilka największych festiwali. Po drugie – mocno definiujący w strategii jest czas zakończenia pracy nad filmem. My zamknęliśmy obraz w grudniu i już wtedy zaczęliśmy wysyłać plik „work in progress”. SXSW było pierwszym „A-list” festiwalem, na który byliśmy gotowi.
Bartek: Kiedy już jeden tak wysokiej klasy festiwal się uda, reszta z miejsca odpada, ponieważ wszystkie wymagają premiery światowej. Stąd budowanie strategii festiwalowej, co wcale nie jest takie proste. Stoisz przed pytaniami, kiedy warto zaryzykować i czekać, na ile wierzyć, że festiwal przyjmie film, kiedy odpuścić…
Helena: Byliśmy w totalnym szoku, gdy dostaliśmy się na SXSW, zwłaszcza z tak kameralnym filmem. Na każdą edycję festiwalu zgłaszanych jest kilkanaście tysięcy tytułów, więc to naprawdę ogromne wyróżnienie. Prezentować swój pierwszy film przy takich nazwiskach jak Nicole Kidman, Ben Affleck czy Matthew McConaughey, w miejscu, gdzie debiutowali Sean Baker i Jordan Peele… Totalne marzenie. Na miejscu spotkaliśmy się z bardzo dobrym odbiorem, zebraliśmy świetne recenzje. Trochę się tego bałam, tymczasem okazało się, że film mocno rezonował z tamtejszą widownią. To bardzo motywujące, że niezależnie od tego, gdzie tworzysz, możesz zrobić coś, co będzie korespondowało z publicznością na drugim końcu świata.
Czy coś was zaskoczyło w odbiorze?
Helena: Porównania. Dużo mocnych słów, dużo nazwisk Mistrzów, co oczywiście jest bardzo schlebiające, ale też kompletnie zaskakujące i trochę nie do wiary, że ktoś postanowił uznać naszą pracę za wartą postawienia obok niesamowitych dzieł. Ciekawe okazały się też skojarzenia widzów – na przykład ktoś napisał, że „Glorious Summer” to połączenie „Przekleństw niewinności” Sofii Coppoli z „Matrixem”.
Bartek: Na co ja powiedziałem: „Wreszcie!”. Podczas montażu doszedłem do wniosku, że zrobiliśmy „artsy” wersję „Matrixa” [śmiech]. Jeśli natomiast chodzi o interpretację – były różne, ale jedna szczególnie zapadła mi w pamięć. Jej autorką była recenzentka, której antropologiczne zaplecze sprawiło, że miała swój własny odbiór jednej ze scen – z dodatkową warstwą, której zupełnie nie planowaliśmy. Chciałbym coś takiego wymyślić.
Helena: Ale chyba najważniejsze jest dla mnie, gdy film zostaje z ludźmi na dłużej. W trakcie festiwalu sporo osób podchodziło do nas po kilku dniach od pokazów, zaczepiało, mówiąc, że cały czas analizują „Glorious Summer”, że „siedzi w nich” to, co im daliśmy. To największy komplement, jaki można dostać. Tak myślę.
Helena Ganjalyan i Bartosz Szpak, fot. Wiktor Franko
FacebookInstagramTikTokX
Advertisement