Julia Pośnik zaczynała na TikToku, trafiła na Times Square i napisał o niej „Rolling Stone" [wywiad]
Autor: Monika Kurek
24-08-2021
![Julia Pośnik zaczynała na TikToku, trafiła na Times Square i napisał o niej „Rolling Stone" [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6124fd9a634e103b170b536f/Julia%20Po%C3%85%C2%9Bnik.jpg)
![Julia Pośnik zaczynała na TikToku, trafiła na Times Square i napisał o niej „Rolling Stone" [wywiad]](https://kmag.s3.eu-west-2.amazonaws.com/articles/6124fd9a634e103b170b536f/Julia%20Po%C3%85%C2%9Bnik.jpg)
Przeczytaj takze
Kariera 21-letniej Julii Pośnik paradoksalnie rozpoczęła się w trakcie pandemii koronawirusa. W zeszłym roku jej utwór „Zakochałam się w nieznajomym" stał się viralem na TikToku i przez kilka tygodni utrzymywał się na szczycie zestawienia Polska Viral 50 na Spotify. Podobny los spotkał piosenkę „Wakacje w Warszawie" i już wtedy przewidywano, że Julia namiesza na polskim rynku muzyczym. I tak też się stało...
Pod koniec lipca ukazała się debiutancka płyta Julii „Egoistka", którą promowała m.in. głośna piosenka „Julia w Mieście". – Patrzysz na mnie, idąc korytarzem, jestem szczytem twoich wyobrażeń – śpiewa w przebojowej „Julii w mieście". Kawałek stał się hitem jeszcze przed oficjalną premierą, a w castingu do klipu wzięło udział aż 8 tysięcy dziewczyn. Żeby było jeszcze ciekawiej, kilka godzin przed premierą krążka „Egoistka" Julia została wyróżniona przez Spotify i wybrana do topowej dziesiątki artystów, których nie można przegapić spośród 300 innych wykonawców z całego świata. W związku z tym jej wizerunek pojawił się na nowojorskim Times Square, a jej historia ukazała się na łamach kultowegomagazynu Rolling Stone. Sprawdźcie, co nam powiedziała!
Większość osób kojarzy cię z TikToka. Dlaczego zdecydowałaś się promować swoją muzykę właśnie tam?
Najpierw byłam na tej platformie dla żartu, ale z czasem zaczęłam zauważać jak szybko się rozwija. Koniec końców jest to aplikacja, w której nagrywa się filmiki pod różne piosenki. Pomyślałam, że warto zbierać na niej following, żeby potem móc promować moją muzykę. Taki był mój cel. I rzeczywiście, jak wrzuciłam moją pierwszą piosenkę „Zakochałam się w nieznajomym”, to moje grono odbiorców się powiększyło. Ludzie zaczęli mnie dostrzegać.
Jak to właściwie było? W końcu wszystko zaczęło się od tej piosenki.
Wcześniej zawsze miałam w tyle głowy różne przykre wspomnienia i głównie pisałam emocjonalne kawałki o smutnej tematyce. Wydaje mi się, że wiele rzeczy zebrało się na sukces tej piosenki. Miałam wsparcie rodziny i przyjaciół, byłam niezależna, robiłam swoje rzeczy i wtedy poznałam tego nieznajomego. Wszystko się połączyło, wszystko było na swoim miejscu. Dzięki temu ludzie zaczęli lubić ten kawałek jeszcze bardziej, bo czuli z niego dobrą energię.
Wraz z sukcesem utworu „Zakochałam się w nieznajomym” pojawiły się też pierwsze propozycje od wytwórni. Nie od razu jednak zdecydowałaś się na podpisanie kontraktu, prawda?
Nie, bo wiedziałam, jakie mogłoby to ponieść konsekwencje. Kończyłam wtedy akurat współpracę z moim poprzednim managementem i szukałam kogoś nowego. Postanowiłam sobie, że jeśli moje nowa piosenka się wybiję, to dobiorę sobie dobry team. Niekoniecznie wytwórnię, bo wiadomo, że wytwórnia przyjdzie prędzej czy późnej. To raczej kwestia tego, kto i na jakich zasadach chce współpracować. Każdy większy artysta w Polsce mi to mówił.
Jak na początku wyglądała twoja praca nad piosenkami?
Nie miałam żadnego sprzętu, znałam jedynie kilka akordów na gitarze. Nagrywałam wszystkie piosenki na dyktafon na telefonie. Jeszcze do niedawna na Spotify (teraz jest tylko na YouTubie) można było posłuchać mojego kawała „ID”, który sama nagrałam i wyprodukowałam na jakimś darmowym programie. I to jest kolejny dowód na to, że jeśli ktoś chce zacząć tworzyć, to może. Każdy telefon ma taką jakość dyktafonu i nie wierzę, jak ktoś zasłania się brakiem odpowiedniego sprzętu. Po prostu trzeba przysiąść i spróbować. Ja na początku śpiewałam wiele coverów i dopiero później zaczęłam otwierać się na własne przemyślenia. Nie ukrywam, że był to długi proces i minęło wiele czasu, nim otworzyłam się w 100%. Teraz udało mi się nabrać dystansu do tych wszystkich doświadczeń i już nie czuję aż takiego ciężaru, kiedy o nich opowiadam lub kiedy o nich śpiewam.
Zawsze chciałaś śpiewać?
Tańczyłam od dziecka i to była moja pierwsza główna styczność z muzyką. Na zajęciach uczyliśmy się m.in. freestylowania oraz świadomości ciała, co wpłynęło na moje wyczucie rytmu czy łatwość w tworzeniu melodii. Przez wiele lat kryłam się ze śpiewaniem, bo uważałam się za tancerkę, a nie piosenkarkę. Uznałam, że to nie moja branża. Potem jednak zaczęłam się w tej pasji zatracać i stwierdziłam, że wolę skupić się na śpiewie.
Czyli jesteś Zosią Samosią.
Jedyne co mi pomaga w byciu Zosią Samosią, to wsparcie ze strony moich rodziców. Było też kilka sytuacji, kiedy się zestresowali. Na przykład, gdy rzuciłam studia tuż przed pandemią. Starsze pokolenie ma inne podejście do edukacji niż moje czy twoje. To wsparcie jednak zawsze było i utwierdziło mnie w byciu Zosią Samosia.
Trudno było ci podjąć decyzję o rzuceniu studiów?
Długo się nad tym zastanawiałam, ale podjęłam ją pod wpływem impulsu. Pewnego dnia wstałam o szóstej rano i pojechałam na Powiśle, gdzie znajduje się siedziba instytutu filologii romańskiej. Siedziałam na tych zajęciach z hiszpańskiego i myślałam sobie: „Boże, już trzeci miesiąc uczymy się liczenia”. A ja chodziłam do szkoły językowej i bardzo szybko podłapuję języki, więc był to mnie duży regres. Po 15 minutach po prostu wzięłam plecak i powiedziałam, że muszę wyjść. Nigdy więcej nie wróciłam. Po wyjściu zadzwoniłam do mamy i powiedziałam: „Mamo, dosłownie przed chwilą rzuciłam studia”. Ona oczywiście zaczęła mnie namawiać do zmiany tej decyzji, ale już wtedy wiedziałam, że nie tędy droga.
Na swoim debiucie eksperymentujesz z różnymi gatunkami. Mam jednak wrażenie, że „Julia w mieście” nieco odbiega od pozostałych utworów.
Dla mnie ta płyta jest zlepkiem wszystkich moich osobowości. Nie jestem jednokolorowa, mam wiele barw i moja płyta też jest bardzo kolorowa, bardzo ekspresywna. Nie potrafiłabym zrobić całej płyty na jedną mańkę. „Julia w mieście” obrazuje lwa, który we mnie tkwi, a „Egoistka” to typowy baran, który biegnie po swoje, jest szczery do bólu i nie przejmuje się, co myślą o nim inni. Wszystkie piosenki pochodzą z moich przemyśleń i uczuć. „Julia w mieście” nie jest mniej mną niż np. nostalgiczne i uczuciowe „Ab Rh+”. To całe spektrum mojej osoby i nie potrafiłabym tego oddzielić. Single były bardzo różnorodne, ale wydaje mi się, że sama płyta jest dość spójna.
Nie tylko sama nagrywasz swoją muzykę, ale także ją promujesz. Wychodzisz przed szereg i nie boisz się przecierać szlaków oraz korzystać z innowacyjnych rozwiązań. Czujesz się głosem generacji Z?
W ciągu ostatnich lat mogliśmy obserwować na polskim rynku pewien zastój. Brakowało dziewczyn, które śpiewają swoją muzę, piszą teksty i mają coś do powiedzenia. Wiadomo, były czasy Brodki itd., ale gdzieś na przestrzeni lat polski rynek zdominował rap. Wydaje mi się, że jestem odbierana jako głos generacji, ponieważ próbuję wejść na tę ścieżkę i mówię do innych: „Ej, chodźcie za mną, wszyscy możemy tędy iść”. Jak samemu nie zrobisz sobie miejsca na rynku muzycznym, to nikt tego nie zrobi za ciebie. To jest właśnie mój case. Pandemia wybuchła kiedy zaczynałam karierę, więc tak naprawdę nie miałam innego wyboru Nie mogłam grać koncertować, organizować dużych planów filmowych. Miałam tylko mój internetowy byt. Jestem ciekawa, jaby wyglądałaby moja kariera, gdyby nie było pandemii, ale uważam, że dała mi mocnego kopa motywacyjnego, żeby skupić się na sobie.
Z drugiej strony w trakcie pandemii wszyscy spędzaliśmy mnóstwo czasu w internecie.
Wydaje mi się, że ludzie szukali takiej świeżości, choć numerki mówią swoje. Ludzie z wytwórni pokazali mi badania ze Stanów i wynika z nich, że intern wolą słuchać tego, co już znają, bo daje im to poczucie bezpieczeństwa. Ja uważam jednak, że czasem trzeba patrzeć pomiędzy tabelkami w Excelu.
Największe zamieszania wywołała wspomniana już „Julia w mieście”. Spodziewałaś się aż takiego odzewu?
Jak ogłosiłam casting do tancerek Julii, to nie spodziewałam się, że tak dużo dziewczyn będzie chciało wziąć w tym udział. Bardzo cieszę się, że taka inicjatywa powstała, bo sama byłam tancerką i wiem, jak to jest. Koniec końców dostaliśmy 8 tysięcy zgłoszeń, spośród których musieliśmy wybrać siedem. Dziewczyny przyjeżdżały do Warszawy na treningi z różnych miejsc w Polsce i byłam pod wrażeniem ich oddania. To jest w ogóle niesamowite uczucie, jak ktoś zwraca twoją uwagę w internecie, a potem widzisz go na żywo i czujesz, że jesteście na tej samej fali. Cały ten projekt przerósł moje wszelkie oczekiwania.
Jak wyglądał moodboard do tego klipu?
Ten teledysk jest moodboardem wszystkich marzeń 14-letniej Julii, która oglądała Britney, Disney Channel, Miley Cyrus i inne tego typu ikony. Zarzucono mi w komentarzach, że niektóre fragmenty były inspirowane Arianą Grande. Jaką Arianą Grande? Przecież Ariana Grande wydała „Thank u, next” 3 lata temu, a moje inspiracje sięgają lat tak dawnych, że autorzy tych komentarzy pewnie ich już nawet nie pamiętają. Główną inspiracją były stare, amerykańskie filmy disneyowskie, w tym np. High School Musical. Klip wyreżyserowałam sama, a operatorką wraz z innymi osobami zajmowała się moja siostra.
Jak przystało na Zosię Samosię.
Tak, mam takie podejście, że jak nie zrobi się czegoś samemu, to nikt nie zrobi tego za ciebie lepiej. Powoli jednak uczę się współpracy z innymi. Pewnie to dlatego, że coraz częściej pracuję z ludźmi, którzy wyprzedzają moje kwalifikacje o jakieś lata świetlne. Na początku miałam większe zaufanie do siebie niż do jakiegoś obcego człowieka. Podczas przygotowań do klipu byłam zachwycona dziewczynami, które emanowały niesamowitą energią i z którymi całymi dniami ćwiczyłyśmy te schematy i choreografię. Już nawet nie mówiąc o samym planie! Byłam wzruszona, że udało mi się zrzeszyć tyle silnych dziewczyn, które chcą reprezentować przekaz płynący z „Julii w mieście”.
Niektórzy zwrócili uwagę, że w klipie występują same dziewczyny.
Tak, ale jak w piosence rapowej występują sami chłopcy, to nikt już się tym nie przejmuje. Np. w „Patointeligencji” Maty nie pojawia się żadna dziewczyna. Dlaczego? Czy to jest jaki ruch mężczyzn? Nie, po prostu tak to się robi. A jak w klipie pojawiają się same dziewczyny, to od razu pojawiają się pytania czy to jakieś „girl power”. No więc nie, zaangażowałam dziewczyny do klipu, bo są zdolne i utalentowane. Owszem, w teledysku występują same dziewczyny. No są, no i co? I fajnie.
Również w kontekście twoich filmików na TikToku bardzo często pojawia się hasło „girl power”. Nie masz czasem wrażenia, że niepotrzebnie przypinamy do wszystkiego łatki?
Zaczęłam niedawno analizować motyw „girl power” i coraz częściej dostrzegam w nim wiele krzywdzących elementów. Wciąż są to jednak przemyślenia, które dopiero gdzieś tam się we mnie formują i nie chcę nikogo urazić, bo wiem, że wielu dziewczynom ten motyw girl power pomaga i sprawia, że czują się silniejsze. Czasem jednak czuję, że robi się z tego takie hasło marketingowe. Ja zawsze wspierałam inne dziewczyny i nigdy nie robiłam tego, aby się wybić. Silnym kobietom ciągle przypina się łatkę „girl power”, przez co można odnieść wrażenie, że sukces jest zasługują ich płci, a nie ich talentu.
W „Julii w mieście” śpiewasz o celebryckich imprezach, a teraz rzeczywiście na nich bywasz. Jak odnajdujesz się w tej nowej rzeczywiści?
Ja bardzo wierzę w manifestowanie i uważam, że jeżeli chce się coś osiągnąć, to najpierw trzeba wejść w odpowiednią energię. Jeśli chcę być bogata, to muszę czuć się bogata, żeby móc do tego aspirować. Śpiewając „Julię w mieście” musiałam czuć się jak gwiazda. Tak się wtedy czułam i cieszę, że inne dziewczyny piszą do mnie: „Julia, ta piosenka sprawia, że też się tak czuję i mam mnóstwo energii”.
Zupełnie mnie to nie dziwi.
Jej przekaz jest bardzo jasny. Chcę pójść do pracy czy szkoły i rozwalić system. Wydaje mi się, że dzięki temu połączeniu moja fantazja stała się rzeczywistością na długo zanim zaczęłam być rozpoznawalna.
Ile zajęło Ci stworzenie materiału na płytę?
Większość piosenek powstało na przestrzeni ostatniego roku. Kiedy wybuchła pandemia siedziałam w studio godzinami tworząc muzę. Na płycie jest też jeden kawałek „Kwadranse”, który napisałam bodajże 2 lata temu, ale czułam do niego tak duży sentyment, że musiał znaleźć się na płycie.
A zdarza Ci się też pisać po angielsku? Pomijając utwór „Our Generation”, który powstał w ramach projektu Spotify Radar.
Kiedy zaczynałam pisać teksty, to pisałam wyłącznie po angielsku. Był to język, który otworzył mnie na pisanie piosenek. Kiedyś jeden z moich byłych współpracowników powiedział mi, że muszę pisać po polsku i przyznałam mu rację. Pisanie po polsku zawsze było dla mnie bardzo intymne i obawiałam się tego, że wszyscy będą w stanie zrozumieć o czym śpiewam, a więc będą mieć klucz do mojej głowy. Teraz już się z tym oswoiłam i jestem zadowolona, że piszę po polsku.

Margaret również zaczynała od pisania po angielsku.
Tak, bo język polski wcale nie jest prosty. Szczególnie w poezji. Naprawdę trzeba wyrobić sobie warsztat i wcale nie wystarczy pójść na kurs i nauczyć się pisać. To wymaga o wiele większej dojrzałości oraz oswojenia się ze swoimi emocjami. Prawda jest taka, że artysta musi być swoim terapeutą, polonistą i jeszcze przy okazji gwiazdą. To naprawdę trudne zestawienie.
Z tego powodu wiele osób korzysta z pomocy profesjonalnych tekściarzy. To dużo bezpieczniejsze.
Zwłaszcza, jak przekroczy się pewien próg sławy. Wydaje mi się, że wtedy dużo trudniej pisze się swoje teksty. Czuję w tym pewien komfort i mam takie postanowienie, że chcę być autentyczna zarówno dla siebie, jak i ludzi, którzy mnie słuchają. A mogę być autentyczna właśnie dzięki śpiewaniu swoich rzeczy i wyrażaniu swoich odczuć. Tak było od samego początku. Bez względu na to, czy śpiewałam na festiwalach licealnych czy na Fest Festivalu.
To bardzo dobre postanowienie
Ja też wciąż sama uczę się od siebie tej autentyczności, bo to naturalne, że wiele rzeczy ukrywamy przed samymi sobą. W pisaniu tekstów jednak nie ma udawania i podczas tego procesu często wychodzą z ciebie rzeczy, do których wcale nie chcesz się przyznawać. Dzięki temu masz jednak pretekst, aby się do nich przyznać.
I ta metoda działa, bo wiele osób identyfikuje się z twoją twórczością. Wróćmy jednak do Spotify i wyróżnienia, które spotkało Cię w tak młodym wieku. Jak poczułaś się, kiedy zobaczyłaś swoją twarz na Times Square w Nowym Jorku?
Spotify zrobiło dwie takie akcje. Jedna z nich to Spotify Equal dla kobiet, a druga to Spotify Radar, czyli ta, w której jestem ja. W ramach kampanii Radar Spotify wybrał 10 artystów z całego świata. To było dla mnie ogromne wyróżnienie i zaniemówiłam, jak zobaczyłam artykuł w „Rolling Stone”. Nie byłam na to przygotowana i jestem naprawdę dumna z tego, jaką drogę przeszłam. Gdy zobaczyłam billboard na Times Square, to wzruszyłam się, że się udało.
A co cię ukształtowało?
Na pewno ukształtowała mnie moja rodzina, ale to mówi każdy artysta, z którym miałam okazję rozmawiać. Drugą taką rzeczą był taniec, który sprawił, że stałam się o wiele bardziej otwarta na samą siebie. Trzecia rzecz to internet. Wychowałam się na nim i od dziecka siedziałam na YouTubie i analizowałam klipy. Dlatego również nigdy nie czułam, aby mieszkanie w Polsce w jakiś sposób mnie ograniczało.
Co wskazałabyś jako swoje inspiracje kulturalne?
Jeżeli chodzi o inspirację kulturalne, to miałam to szczęście, że uczęszczałam do liceum francuskojęzycznego. Bardzo ukształtowało mnie to pod względem kulturowym, bo często chodziliśmy do teatru na różne sztuki. Pod kątem podejścia do tworzenie ukształtował mnie np. Tyler the Creator, a jednym z moich ulubionych reżyserów jest Luca Guadagnino („Tamte dni, tamte noce”). Inspirują mnie też sytuacje z życia moich przyjaciół, których stawiam na równi z ikonami typu Britney. Są też oczywiście lata 2000, czyli Fergie, Nelly Furtado, Madonna, Pussycat Dolls itd. To może brzmieć cheesy, ale to prawda, bo jako 12-letnia oglądałam je na Esce, Vivie oraz MTV. Potem w liceum bardzo dużo słuchałam soulu , a Etta James do tej pory jest na liście moich ulubionych artystek. Uważam, że mój głos i moja emocjonalność jest bardzo bliska temu gatunkowi i być może kolejna płyta będzie zahaczać o te sfery.
Powiedz mi coś o swoich pasjach.
To jest bardzo szeroki temat, bo ja od zawsze miałam mnóstwo pasji. Na przykład jestem współautorką oprawy graficznej mojej płyty. Uwielbiałam to robić. Wszystkie ilustracje na płycie pochodzą z moich prywatnych zbiorów, szkicowników, pamiętników i dzienników. W gimnazjum z kolei odkryłam w sobie zamiłowanie do szachów, ale zaczęłam je pielęgnować dopiero w pierwszej klasie liceum. Obecnie mam trenera szachowego, z którym trenuję. Jeśli chodzi o moje pasje, to jest też oczywiście sportowa sfera mojego życia. Dojrzewałam w akrobatyczno-sportowo-tanecznej rodzinie i wszyscy zawsze mi kibicowali, żebym trenowała i jeździła na zawody. Sport od zawsze był w moich korzeniach. Wygraliśmy nawet dwa razy mistrzostwo we Włoszech
Nadal trenujesz?
Właśnie nie. Czasem pójdę sobie na jakieś warsztaty, ale teraz raczej stawiam na jogę, bieganie czy siłownię. Ostatnio bardzo wkręciłam się w metody oddechowe Wima Hofa. Od trzech lat również morsuję. To chyba na tyle z moich pasji poza muzyką.
No, przyznaję, że mnie zaskoczyłaś.
A, jest przecież jeszcze aktorstwo. Chodziłam na zajęcia z aktorstwa i miałam zdawać na Akademię Teatralną,. Kto wie, być może jak wszystko się uspoko, to będę chciała pójść w stronę filmową.
Dobra, to jeszcze na koniec… Wymarzony duet? Damski i męski.
Jeżeli chodzi o pop, to chciałabym nagrać duet z Dawidem Podsiadło, a jeżeli o sferę rapową, to z Matą. Dużo większym wyzwaniem jest wybór jednej wokalistki, ale myślę, że duet z Julią Wieniawą byłby ikoniczny.
Premiera debiutanckiej płyty Julii Pośnik „Egoistka" odbyła się 30 lipca. Album można zakupić m.in. na stronie preorder.pl oraz w sklepach Empik.








